czwartek, 31 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 17. Wiosna!!!

Kawa w słońcu. Fruwające w ogrodzie cytrynki. Wczoraj dosłownie kilkadziesiąt metrów od domu spotkałam kozła sarny, dziś, mniej więcej w tym samym miejscu, bażanta. Bywa, że powątpiewam w słuszność podjętej wiele lat temu decyzji o wyprowadzce z miasta, ale tego typu magiczne spotkania sprawiają, że wątpliwości znikają. Magiczne dla mnie oczywiście, bo nie mam złudzeń, że ani koziołek, ani bażant żadnej magii w nich nie dostrzegły, co w żaden sposób mi nie przeszkadza cieszyć się z tych spotkań.
   

wtorek, 29 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 16. Kalkografia


Warsztaty kalkografii podczas spotkania autorskiego w Nadarzyńskim Ośrodku Kultury, 2007, fot. Monika Mazurek
Niedawno opublikowałam na blogu fotorelację z prowadzonych przeze mnie warsztatów kalkografii. Dziś zamieszczam archiwalne zdjęcia z innego spotkania i przedstawiam zalety kalkografii, jako techniki, która doskonale się sprawdza podczas pracy z dziećmi i młodzieżą. Przy okazji zachęcam do skorzystania z prowadzonych przeze mnie warsztatów (kontakt TUTAJ).   

Na zaprezentowane w fotorelacji zajęcia wystarczy przygotować:
- nożyczki (dla każdego dziecka);
- kalkę maszynową lub ołówkowa (3-4 arkusze dla każdego dziecka);
- papier do drukarki/ksero A 4 (5-6 arkuszy dla każdego dziecka)
- kredki. 

Resztę materiałów przywożę ze sobą.

Kalkografia:

1. Jest to prosta i możliwa do wykorzystania nieomal w każdych warunkach technika, która nadaje się zarówno dla profesjonalisty (grafika, malarstwo, ilustracje, a nawet film), jak podczas pracy z dziećmi. Fakt, że jest to „prawdziwa”, „dorosła” technika dla zawodowych plastyków przydaje jej powagi w oczach dzieci i młodzieży, co może się bardzo przydać w budowaniu motywacji podczas zajęć zajęć.
2. Pozwala wykazać się zarówno utalentowanym plastycznie dzieciom, jak i tym o obniżonych możliwościach manualnych – efekty są zawsze interesujące, co działa motywująco na tę drugą grupę.

3. W sposób wszechstronny rozwija zdolności manualne dzieci, angażując je do różnorodnej aktywności plastycznej (wycinanie, układanie własnych, bądź powtarzanie gotowych wzorów, wyklejanie, rysowanie, malowanie itp.)

4. Przygotowuje do wprowadzenia innych technik:

– rysunek piórkiem;

– techniki malarskie (tusz, plakatówka itp. – rozróżnienie laserunkowego i kryjącego sposobu nakładania farby); 

– wprowadzenie do warsztatu ilustratora;

– inne techniki graficzne; 

– kolaż; 

– wycinanka ludowa (sztuka ludowa)
- i wiele innych...
5. Może pełnić różne zadania edukacyjne. Przydaje się do wprowadzania rozmaitych zagadnień z zakresu wiedzy o sztuce i kulturze, prowadzenia ćwiczeń kompozycyjnych (kompozycja otwarta i zamknięta); prezentacji kierunków sztuki oraz artystów wykorzystujących w swej pracy element przypadku; prezentacji technik graficznych itp. 

6. Dzieci bardzo ją lubią i doskonale się przy niej bawią, co miałam okazję niejednokrotnie obserwować podczas zajęć.

7. Jest to technika intrygująca zarówno ze względu na nietypowy proces twórczy, jak i możliwość uzyskania oryginalnych efektów plastycznych. Pobudza wyobraźnię, rozwija pomysłowość (dzieci na ogół wymyślają własne sposoby jej wykorzystania). Pokazuje, że nawet najzwyklejsze przedmioty mogą posłużyć do niezwykłych celów. Pozwala docenić rolę przypadku w procesie twórczym.

8. Posiada związany z procesem twórczym „haczyk”, który pozwala przykuć uwagę dzieci (kalka, żelazko – kiedy oznajmię, że to, co będziemy robić jest odrobinę niebezpieczne mam na dłuższy czas zagwarantowaną uwagę dzieci). 

sobota, 26 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 15. Katalizator pytań

Na zdjęciu filmowiec-dokumentalista Piotr Stasik i ja w roli reżyserki słów. Fot. Monika Mazurek
Po nocy pełnej dziwnych i niekoniecznie sympatycznych snów obudził mnie telefon od koleżanki - dowiedziałam się z niego, że spadł śnieg, a nad Polską właśnie przemieszcza się radioaktywna chmura z Japonii. Ledwo zakończyłam rozmowę, gdy zaczęło na mnie kapać z sufitu. Zazwyczaj mam problem z przebudzeniem, zwłaszcza w sobotę o dziewiątej rano, ale dziś oprzytomniałam nadzwyczaj szybko. Śnieg już właściwie stopniał, chmurą specjalnie się nie przejęłam, ale "deszcz" czy może raczej "mżawka" z sufitu naprawdę mnie zmartwiła. Czeka nas kompleksowa diagnoza zjawiska i bardzo liczymy na to, że nie trzeba będzie podejmować radykalnych działań remontowych.
Dlatego właśnie dziś - na osłodę - publikuję zdjęcie z ostatniego Kina Nokowego, ponieważ bardzo dobrze je wspominam. Projekcja trwała niespełna godzinę, rozmowa prawie dwie. Piotr opowiedział między innymi, jak kamera pomaga mu "wzmocnić pytania" - chodzi oczywiście o jakość pytań, a nie ilość, że właściwie dopiero zza kamery potrafi zadawać naprawdę ważne pytania, może więc powinien zacząć jej użyć również w prywatnym życiu. Coś w tym jest - sama też łapię się na tym potrzebuję jakich szczególnych, czasem uroczystych okoliczności, żeby "usprawiedliwić" poważne tematy. Nawet pisząc swój  tekstowy serial czuję się nieswojo, kiedy takowych dotykam i natychmiast uruchamia się we mnie przymus, żeby zrównoważyć je choć odrobiną ironii. Po pierwsze - boję się popaść w patos i, prawdę mówiąc, trochę zazdroszczę ludziom, którzy są od tego lęku wolni, a po drugie dużo łatwiej znaleźć mi słowa dla zabawy, dla żartu niż dla cierpienia, co nie oznacza, oczywiście, że cierpienie jest mi obce. Może dlatego proza Hrabala zawsze działała na mnie depresyjnie. Jak dla mnie wyziera z niej wizerunek człowieka tak przeraźliwie smutnego, że nawet nie jest w stanie pisać o swoim smutku na serio.
Pewno dlatego rzucona mimochodem uwaga o katalizatorze pytań zmaterializowanym w formie kamery, mało istotna zapewne (być może Piotr już o niej zapomniał) zrobiła na mnie tak duże wrażenie. Byłabym nawet skłonna wziąć udział w takim eksperymencie, choć mogłoby się zdarzyć, że poprosiłabym o wyłączenie kamery przed odpowiedzią.
Dlatego też we wstępie do tego posta, zamiast opisać sen (to on był tak naprawdę ważny) opowiedziałam mało znaczące w gruncie rzeczy poranne wydarzenia.
Dlatego również nie zamieszczę na Facebooku linka do tego posta, choć to zawsze zwiększa ilość wejść, a rozsadek podpowiada, że powinnam promować swojego bolga.
Mimo tych wszystkich ambiwalencji (piszę, choć nie jestem pewna, czy chcę, by ludzie czytali) nie zrezygnuję z tekstowego serialu, choćby dlatego, by znaleźć formę, która pozwoli (zachowując szacunek dla mego lęku przed patosem, potrzebą dystansowania się od silnych emocji, dla mego introwertyzmu) pisać o sprawach naprawdę dla mnie ważnych. Może to będzie ta moja "kamera", którą włączam decydując się na publikację posta.
I tak oto w dość nieoczekiwany sposób (bo nie miałam takich intencji), publikując zdjęcie z sympatycznej filmowej imprezy, odleciałam w jakieś osobiste klimaty. Mam nadzieję, że Piotr mi wybaczy. A miało być o jego filmach, fantastycznej rozmowie z publicznością i "debiutującej" w Kinie Nokowym czerwonej kanapie...  Kto ma ochotę na nieco bardziej tradycyjną relację - zapraszam tutaj: http://kinonokowe.blogspot.com/2011/03/koniec-lata-ponad-chodnikami-i.html

środa, 16 marca 2011

Kino Nokowe

Już pojutrze, 18 marca o godzinie 19.00 - Kino Nokowe, a w nim dwa filmy dokumentalne Piotra Stasika - "Koniec lata" i "Ponad chodnikami".
Po projekcji spotkanie z reżyserem dla którego również prywatnie mam bardzo dużo sympatii.
Zapraszam do Nadarzyńskiego Ośrodka Kultury - Pl. Poniatowskiego 42, Nadarzyn.
WSTĘP WOLNY

niedziela, 13 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 14. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (14)



Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6 i 7 sezonu II.

Zainteresowanie rytmami pojawiło się już wcześniej, na ogół jednak sprowadzało się do poziomych linii rozbijających strukturę koła bądź przeciwstawiających się pionowemu, podłużnemu formatowi. Tym razem Słomiński koncentruje się na jednej wersji obrazów z prześwitami. Po obu stronach przebiegającej centralnie, pionowej linii, rozchodzą się przechodząc w łuk i zaokrąglając coraz bardziej w miarę zbliżania do brzegów obrazu namalowane, czy beż rozchlapywane na płótnie linie, tak jakby gdzieś poza formatem miały przekształcić się w koła lub spirale. Innym wariantem są łukowate linie zbiegające się do wnętrza prześwitu.

Niezwykle interesujące efektu pojawiły się przy wykorzystaniu tej kompozycji w malarstwie na szkle, kiedy to centralnie umieszczona, całkowicie prześwitująca linia przechodzi po obu stronach poprzez filtrujące światło laserunki, do całkowicie nieprzenikliwych, ekspresyjnych impastów. Dzięki czemu zanika granica między geometrią i automatyzmem, która ponownie pojawiła się poprzez zastosowanie wycięć. 

Po pewnym czasie zaczyna przełamywać symetrię przebiegających po obu stronach rytmów, bądź to za pomocą koloru, bądź różnicując ich zmienność w ten sposób, by linie znajdujące się po każdej ze stron dążyły do nieco innej formy.

Słomiński chętnie pokazywał i dokumentował te obrazy w pejzażu, wyszukując najbardziej odpowiednie otoczenie, światło, porę dnia i roku dla każdego z nich, bądź wybierając najodpowiedniejszy obraz dla konkretnego pleneru. 

Zaczął też robić miniaturki tego typu, fotografując je potem na korze, mchu, zamarzniętej kałuży, na tle pnia ściętego drzewa. Najczęściej organizował wystawy w lesie – jakby pragnął przekroczyć już nie tylko kulturę, w której się wychował, ale wręcz swój gatunek.

Kiedy chwilowo zmęczyły go obrazy z prześwitami, zajął się problemem przekształcających się linii, a potem zmienności jako takiej (przypisywał jej wartości transcendentalne) i możliwością wykorzystania czasu w malarstwie. Zrobił serię kilkunastometrowej długości zwojów poziomych, na których przestawił przekształcanie się pionowych linii w spiralę. Linie początkowo rysowane przy linijce stawały się coraz bardziej swobodne, przechodziły w formy malowane z gestu, później w kombinację rożnych technik automatycznych, (dzięki którym nabierały charakteru organicznego), jednocześnie wyginały się coraz bardziej i zaokrąglały. W najdłuższym ze zwojów owo przekształcanie się linii w koła, czy spirale powtarzało się kilkakrotnie, za każdym razem nasuwając inne skojarzenia: to z rytmem drzew pochylanych coraz mocniej przez wiatr, po to by w nie wiadomo jaki sposób zmienić się w formę przypominającą pień ściętego drzewa; to w dziwne rośliny wciągane ruchem wirowym w jakąś czarna dziurę; to znów były po prostu wyrysowanymi przy linijce wściekle migocącymi czerwono-zielonymi pasami. Ten zwój w odróżnieniu od innych – czarno-białych, był kolorowy. Oczywiście wszystkie odwołania do rzeczywistości były bardzo dyskretne i niejednoznaczne, co pozwoliło uniknąć natrętnej literatury. Zwój ten zaprezentował w okrągłej sali w ten sposób, że jego koniec był jednocześnie początkiem.

Widz mógł sobie bez końca wędrować pomiędzy kołem a linia prostą, naturą, a geometrią, między emocją a intelektem. Ulegać na przemian to silom odśrodkowym, to znów dośrodkowym, naturalnym cyklom w których wszystko się powtarza, ale za każdym razem nieco inaczej.

W pracy tej skłonność do niedualistycznego postrzegania świata ponownie ulega rozbiciu budząc we mnie ciekawość dokąd dalej zaprowadzi go tajemnicza dialektyka kierująca jego twórczością.


P.S. Do zilustrowania tego fragmentu wykorzystałam zdjęcia z wystawy, która miała miejsce prawie 19 lat temu. Pokazywałam na niej podobny do opisanych w tekście zwój – linie proste przekształcające się w koło; geometria przechodząca w ekspresyjne formy z pogranicza malarstwa gestu i taszyzmu. A wszystko to wpisane w przestrzeń podwórka przy ulicy Piwnej w Warszawie. 

Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży, co może widać na ostatnim zdjęciu – na tle biało-czarnych rytmów schodzę po schodach (również rytmy) filmowana przez obecnego na wernisażu video-artystę (niestety nie pamiętam kto to był). To on poprosił, żebym trzymała w rękach kwiaty, które dostałam z okazji otwarcia wystawy.

Prawdę mówiąc jeden z „geometrycznych” pomysłów, który przyszedł mi w tamtym czasie do głowy był bezpośrednio związany z moim stanem. Każdego dnia fotografowałam zaokrąglający się profil mojego brzucha – znów przejście od linii prostej (płaskiej) do form kulistych ;) Niestety negatywy gdzieś zaginęły.

Opublikowany powyżej tekst (podobnie jak całą „Marzycielską Geometrię”) też pisałam będąc w ciąży. W tym również czasie malowałam obrazy podobne do dzieł istniejącego wyłącznie w stworzonej przeze mnie fikcji literackiej Słomińskiego. Był bardzo niezwykły i twórczy okres w moim życiu.

Zabawne – mój syn w czerwcu skończy 19 lat. Pisze, reżyseruje, robi zdjęcia. Właśnie realizuje paradokumentalną etiudę, a kilka dni temu udzielał wywiadu Telewizji Kino Polska (nieco wcześniej można było zobaczyć w TVP Kultura jako jednego z bohaterów składającego się z kilku odcinków programu).

Jednym z organizatorów wystawy była Galeria Działań, do której wróciłam po latach w listopadzie ubiegłego roku. Prócz mnie w wystawie brał udział mój mąż i jeszcze dwóch kolegów – tworzyliśmy wówczas grupę. 

Mąż wciąż jest mężem; jeden z kolegów mieszka pod Warszawą (lecz niewiele wiem poza tym), a drugi znikł nam jakiś czas temu w Nowym Yorku. Przynajmniej stamtąd się z nami ostatnio kontaktował.

Jest jeszcze kilka innych zderzeń rzeczywistości – tej dzisiejszej i tamtej sprzed lat – czasem pozytywnych, czasem bardzo smutnych. Nie o wszystkich będę tu pisać.

To wszystko, te powroty... otwierają mnie na mą prywatną, osobistą teorię względności. Mam wrażenie jakbym odległość od punktu wyjścia (jednego z wielu) mogła mierzyć w skali mikro i makro zarazem.

Wydaje mi się, że obserwuję przeszłość z zewnętrznego kręgu spirali – niby blisko w linii prostej, ale żeby dojść tutaj musiałam zatoczyć kilka kręgów po „orbicie”, przemierzyć kilka sfer. 

Przenoszę się w przestrzeń refleksji na temat znaczenia rytmów (niby powtarzamy dzień za dniem, każdy podobny do poprzedniego, a jednak wszystko się przeistacza) i zastanawiam się nad naturą zmian (bardziej sferyczną czy linearną?)

Zmiany – temat jakoś szczególnie dla mnie aktualny biorąc pod uwagę ideę projektu, przy którym aktualnie pracuję.

Czasem mam wrażenie, że próbuję właśnie wykonać skok bezpośrednio na zewnętrzną orbitę spirali; przemknąć się skrótem; wybrać najkrótszą drogą – po odcinku łączącym/dzielącym oba punkty (?); oszczędzić sobie sobie mozolnej wędrówki po okręgu. Bylebym tylko dobrze „wymierzyła odległość” i nie wylądowała w jakiejś międzyorbitalnej przestrzeni ;)

Na zakończenie cytat z samej siebie, z zamieszczonego powyżej i napisanego blisko dwadzieścia temu tekstu – o „zmienności jako takiej” której Słomiński „przypisywał (...) wartości transcendentalne”.


Podwórko II
Dorota Suwalska
Darek Kondefer
Paweł Orłowski
Jacek Skrzynecki

grupowa wystawa pod patronatem
Galerii Działań
i Stowarzyszenia Historyków Sztuki

kwiecień 1992 rok
(rok wcześniej miała miejsce pierwsza edycja)
Warszawa, ul. Piwna 44

sobota, 12 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 13. Wiosenne pogawędki z pompą

Wyszłam przed dom i usłyszałam bardzo osobliwe dźwięki. Coś jakby pompa kanalizacyjna (tak się składa, że zainstalowano ją na posesji sąsiada), ale bardziej... organiczne. Wkrótce udało mi się zlokalizować źródło niezwykłych odgłosów - była to sójka siedząca na pobliskim drzewie. Nauczyła się gadać od pompy i w to piękne słoneczne przedpołudnie postanowiła z nawiązać z nią kontakt werbalny :) 

wtorek, 8 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 12. Gabinet osobliwośći

Przy okazji pisania poprzedniego odcinka przypomniała mi się pewna historia - w sam raz do gabinetu osobliwości. Rzecz dotyczy innej sytuacji i innej książki.
Jedno z wydawnictw zgłosiło się do mnie z propozycją napisania książeczki do pewnej serii. Podczas mailowej korespondencji na ten temat dostałam dość osobliwą informację, że najpierw powinnam napisać fragment na próbę , a jeśli ten fragment się nie spodoba, to zostanę poproszona (w umowie), żebym nigdzie go nie publikowała (takie ponoć miały być zasady dotyczące serii).
Odpisałam, że nie bardzo rozumiem w czym rzecz. Z wcześniejszych akapitów maila wywnioskowałam, że jeśli fragment nie spodoba się wydawcy to po prostu nie zamówi książki. 
W odpowiedzi przeczytałam, że jeśli wydawcy nie spodoba fragment to go nie kupi i jednocześnie poprosi autora, żeby nie kończył tekstu i nie sprzedawał go innemu wydawcy. Dobre! Nie kupujemy, ale autor i tak nie może dysponować tym niezakupionym tekstem - tylko dlatego, że zdecydował się zaryzykować i napisać coś na próbę! 
Szczęśliwie wydawca, u którego publikuję wyznaje zupełnie inne zasady.
I jeszcze zabawna historyjka z jednego ze spotkań autorskich. Na ogół mam fantastyczne doświadczenia i kontakt z bardzo fajnymi ludźmi, ale od czasu do czasu zdarza się również jakaś osobliwość. W tym przypadku przybrała postać nauczycielki, która przez większość spotkania siedziała w ostatniej ławce uzupełniając (chyba) coś w dzienniku i wykazując raczej umiarkowane zainteresowanie tym, co dzieje się w klasie. Na zakończenie przedarła się przez oblegające mnie dzieciaki (każdy chciał mieć autograf na zakładce) i oświadczyła, że bardzo miło było mnie poznać, ale ona teraz spieszy się na dyżur, więc zostawia mi dziennik żebym wpisała temat lekcji, a potem odniosła dziennik do pokoju nauczycielskiego.
Na szczęście po chwili pojawiła się jakaś bardziej przytomna koleżanka osobliwej pani nauczycielki.               

piątek, 4 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 11.Trudno być pisarzem we własnym kraju

Nie jestem entuzjastką narzekania, ale tym razem sobie na to pozwolę, zwłaszcza, że pretekst do narzekania jest, paradoksalnie rzecz biorąc, pozytywny.
Dostałam właśnie do podpisania umowę na książkę z Hiszpanii. Wcześniej próbowałam opublikować tę książkę w Polsce. Jeden z wydawców był wprost entuzjastycznie nastawiony do mojej propozycji. Już, już wysyłał umowę! Pozostały do uzgodnienia tylko szczegóły techniczne. Po czym, ni z tego, ni z owego, przestał odpowiadać na moje maile.
Z innym przeżyłam ciągnącą się miesiącami przygodę. Na początku maja 2010 (już po wstępnym kontakcie) otrzymałam informację, że książka dotarła i została przekazana do działu literatury dziecięcej. Niestety czas oczekiwania na decyzję jest długi – 3 miesiące. W praktyce trwało to dwa razy tyle (tłumaczono mi, że czas urlopowy itd.). Ostatecznie w listopadzie 2010 otrzymałam odpowiedź odmowną.
W efekcie książką zainteresowało się jedno ważniejszych (w tej kategorii) europejskich wydawnictw (działające również na innych kontynentach). W przypływie patriotyzmu wynegocjowałam prawo do publikacji w języku polskim. A może zrobiłam błąd? Może w tej akurat sytuacji łatwiej by było, gdyby ktoś z hiszpańskiego z powrotem przetłumaczył książkę na polski?