To zdumiewające, w jaki sposób fikcja literacka splata się z rzeczywistością. W książce, którą właśnie kończę pisać znalazł się taki oto fragment:
„Nasza piwniczka okazała się niewielką klitką umiejscowioną w szeregu innych podobnych klitek zlokalizowanych wzdłuż wąskiego korytarza, na którym dostrzegłam kilka misek z suchą karmą i świeżą wodą. Przynajmniej to na plus. Jak miło, że jest tu ktoś, kto dba o koty. Wyobraziłam sobie sympatyczną starszą panią lub młodą, energiczną aktywistkę którejś z prozwierzęcych organizacji i uśmiechnęłam się mimowolnie (...)”
Tak oto wyobraziłam sobie idealną (może nie idealną, po prostu prawidłową) sytuację dotyczącą bytowania kotów w bloku. Koci wątek przewija się wielokrotnie w fabule książki, której akcja rozgrywa się na warszawskim Rakowcu. I należy zapewne do najbardziej sympatycznych, a przy okazji... zaskakujących.
Niestety w prawdziwym świecie sprawy nie wyglądają tak różowo. Mam na myśli bardzo konkretne miejsce na osiedlu Rakowiec, czyli blok przy ulicy Racławickiej 156. Czyżby, w przeciwieństwie do sytuacji przedstawionej w mojej powieści, brakowało tam kotów? Owszem mieszka tam kilka wolno żyjących futrzaków. Wedle mojej wiedzy jest również osoba, która (podobnie jak w książce) zajmuje się nimi i, z tego co wiem, ma status oficjalnego karmiciela (oznacza to, że wspiera władze w wykonywaniu ustawowych obowiązków).
Niestety w październiku tego roku, czyli w w czasie, gdy pracowałam nad powieścią (wpisując w nią sympatyczny koci wątek) pod blokiem pojawiły się tabliczki z zakazem dokarmiania zwierząt. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie skutki może mieć dla kotów realizacja takiego zakazu. Warto też zajrzeć do ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, by się przekonać, jak taki zakaz ma się do polskiego prawa.
Interweniowałam w Zarządzie Gospodarowania Nieruchomościami Dzielnicy Ochota, który, wedle mojej wiedzy, jest odpowiedzialny za ten teren. Niestety jedna z tabliczek wciąż są pod blokiem. Nawiasem mówiąc sprawa znikających i pojawiających się tabliczek to temat na oddzielny wpis. Obecnie czekam na odpowiedź na mój drugi list do ZGN (odebrany wedle mojej wiedzy 29,11.2018), licząc na dobrą wolę i odpowiedzialną reakcję (wszystkich, którym los kotów i innych zwierzaków nie jest obcy, proszę o trzymanie kciuków) Do tego czasu powstrzymam się od wchodzenia w szczegóły. Z pewnością jednak będę Was informować o dalszym rozwoju wypadków.
Gwoli przybliżenia odpowiednich zapisów wspomnianej wyżej ustawy, chciałam poinformować, że w art. 6 ust. 2 znalazła się definicja znęcania się nad zwierzęciem, przez którą rozumieć należy zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień. Wśród przykładów znalazł się m. in. punkt: „utrzymywanie zwierzęcia bez odpowiedniego pokarmu lub wody przez okres wykraczający poza minimalne potrzeby właściwe dla gatunku” (art. 6 ust. 2 pkt 19 u.o.z.).
Z kolei w myśl artykułu 21 w/w ustawy zwierzęta wolno żyjące stanowią dobro ogólnonarodowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu.
Warto przytoczyć również art. 11a, w którego wynika, że rada gminy winna sprawować opiekę nad wolno żyjącymi kotami, wliczając w to ich dokarmianie - zakaz taki, według mnie, uniemożliwia więc wykonywanie ustawowego obowiązku.
Przytaczam te „nudne” paragrafy, bo może się zdarzyć, że i Wy, drodzy Czytelnicy spotkacie się z podobną sytuacją i taka wiedza może się Wam przydać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz