wtorek, 12 lutego 2019

Kocich kłopotów część trzecia

Pod koniec zeszłego tygodnia tabliczka z zakazem dokarmiania zwierząt została usunięta. Nie oznacza to niestety końca kocich problemów w bloku przy ulicy Racławickiej 156 w Warszawie.
Wcześniej pisałam na ten temat tutaj: https://suwalska.blogspot.com/2018/12/ksiazka-o-rakowcu-zakaz-dokarmiania.html
i tutaj: http://suwalska.blogspot.com/2019/02/tabliczki-z-zakazem-dokarmiania.html
Cdn.

czwartek, 7 lutego 2019

Tabliczki z zakazem dokarmiania zwierząt - ciąg dalszy



Jakiś czas temu pisałam o tabliczkach z zakazem dokarmiania zwierząt przed jednym z bloków na warszawskim Rakowcu: https://suwalska.blogspot.com/2018/12/ksiazka-o-rakowcu-zakaz-dokarmiania.html
Napisałam w tej sprawie dwa listy do ZGN Ochota. Dwukrotnie odmówiono usunięcia pozostawionej przed blokiem tabliczki (jednej z trzech zamontowanych na początku), która, jak wyjaśniono „(...) ma na celu ograniczenie miejsc dokarmiania zwierząt w bezpośrednim sąsiedztwie okien lokali mieszkalnych”. Mocno mnie to zdziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że na tabliczce widnieje wyraźna i jednoznaczna informacja o zakazie, a nie ograniczeniu czy też uregulowaniu miejsc dokarmiania zwierząt. 
W międzyczasie okazało się również, że zagrożony jest byt kotów w piwnicy tego bloku. O tym wszystkim, a także o niektórych pomysłach na rozwiązanie tej sytuacji możecie Państwo posłuchać w audycji „Jest sprawa” Elżbiety Uzdańskiej, w której (prócz mnie) wzięły udział: społeczna opiekunka kotów Elżbieta Awin oraz Monika Beuth-Lutyk – rzecznik prasowy Dzielnicy Ochota, która zaproponowała m.in. bardzo ciekawe (i pozytywne w swej wymowie) rozwiązanie problemu tabliczek. Mam nadzieję na szybką realizację tego pomysłu. Zachęcam do wysłuchania audycji:
https://www.rdc.pl/podcast/jest-sprawa-dokarmianie-kotow-na-ochocie/

poniedziałek, 4 lutego 2019

Paweł - wspomnienie

Trochę czasu mi to zajęło, ale wreszcie dojrzałam do tego, by napisać wspomnienie o moim bracie Pawle Suwalskim. Miniona niedawno rocznica jego urodzin jest do tego dobrą okazją, ponieważ chcę się skupić nie na tym, że już go nie ma, lecz na tym, że był. Jest w tym pewno również znana Wam pewno potrzeba, by po naszych bliskich pozostał ślad nie tylko w naszych sercach. Choć mój brat pozostawił po sobie również „zewnętrze” ślady. Jego głos słychać w dziecięcych chórkach w piosenkach do filmu „Akademia Pana Kleksa” (nawiasem mówiąc niedawno minęła 35. rocznica premiery tej produkcji). Jako chłopiec występował też w Teatrze Polskim w sztukach reżyserowanych przez Kazimierza Dejmka: w „Uciechach Staropolskich” (1981) i „Wyzwoleniu”(1982). W tym drugim spektaklu w roli przebranego za anioła (zapewne z uwagi na urodę) małego kolędnika. Podobno jeden ze starszych aktorów ze wzruszenia się rozpłakał.
Paweł miał nie tylko piękny głos (nie ukrywam, że zdarzało mi się zazdrościć np. sukcesów na kolonijnych festiwalach, wcześniej to ja wygrywałam), lecz również znakomity słuch. W wieku 7 lat trafił do Szkoły Muzycznej przy ulicy Miodowej w Warszawie. To dlatego w naszym niezbyt dużym mieszkaniu w bloku pojawił się fortepian, niewielki co prawda, ale jak na nasz metraż, był to mimo wszystko pokaźny instrument, zajmujący sporą część dużego pokoju (rodzice oddali nam duży pokój, który podzielony został regałami na pół, a sami zamieszkali w mniejszym). Prócz fortepianu w domu pojawiła się wiolonczela (główny instrument Pawła) zamieniony po latach na klarnet. Z tego co pamiętam powodem tej zmiany był fakt, że bratu zbyt wolno rosła ręką w stosunku do reszty ciała, a co pewien czas musiał zmieniać instrument na większy. Pojawiła się też muzyka: codzienne ćwiczenia na wiolonczeli i na fortepianie, niezwykła postać pana stroiciela, pojawiająca się regularnie w naszym domu...
Naukę w szkole muzycznej przerwała choroba. To był bardzo trudny czas dla całej rodziny. Zwłaszcza dla rodziców (ja chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji) i samego Pawła, który jako bardzo młody a z drugiej strony obdarzony już dużą świadomością chłopiec (druga połowa podstawówki) musiał zmierzyć się z tak trudnymi tematami jak ciężka choroba (która doprowadziła niektórych jego szpitalnych znajomych do kalectwa) i śmierć (pamiętam opowieść o tym, jak umarła jego koleżanka ze szpitala). Dopiero po latach w pełni sobie uświadomiłam, jak duży wpływ musiało mieć na niego to doświadczenie.
Paweł wyzdrowiał, ale do grania nie wrócił. Myślę jednak, że potrzeba tworzenia w nim pozostała. Jako dorosły człowiek przez pewien czas tworzył efekty pirotechniczne do filmów (m. in. „Mistrz” Piotra Trzaskalskiego). Miał też twórcze podejście do innych rzeczy, które robił w swoim życiu. Zamiłowanie do filmu odziedziczył po nim syn Arkadiusz (ewolucje kaskaderskie: m.in. „Wołyń, „Krew Boga”).
Są również inne, nie mniej ważne, materialne ślady. Wybudował piękny dom dla swojej rodziny i pomógł w budowie i remoncie domu, w którym mieszkam. Istnieje również wiele innych domów, w których pozostała cząstka pracy mojego brata.
Z niematerialnych śladów najważniejsza jest chyba nieustająca pamięć w sercach bliskich: mamy (nasz tata zmarł wcześniej), żony, dwójki dzieci, mojej, czyli siostry...
Dla mnie osobiście ważne jest również to, że był niezwykle wrażliwym człowiekiem. Świadczy o tym chociażby fakt, że po obejrzeniu reportażu o transporcie zwierząt na rzeź zrezygnował z jedzenia mięsa.
Mogłabym jeszcze wiele tu napisać, bo otwierają się wspomnienia. To chyba jednak już następnym razem. Ten wpis traktuję raczej jako wstęp do wspomnień.

P.S. Skan przedstawia prezent, który przygotowałam Pawłowi pod choinkę, w czasach, kiedy był jeszcze jeszcze moim małym braciszkiem. Paweł był trzy lata ode mnie młodszy, co w młodszym wieku stanowiło sporą różnicę. Regularnie rysowałam też programy do na jego egzaminy z wiolonczeli, ale nie wiem, czy jakiś się zachował. W wieku młodzieńczym różnica wieku zaczęła się zacierać, a Paweł okazał się bardzo lojalnym i wspierającym bratem - ”rówieśnikiem”, który potrafił stanąć po mojej stronie.