środa, 21 kwietnia 2010

Sezon 1, odcinek 46. Teatr Zbrodni, czyli mroczna historia Dominiki Sander

Właśnie dodałam nowy (a zarazem stary, bo napisany prawie 20 lat temu) artykuł do Działu Sztuk Nieobecnych na swojej stronie. Dział ten mieści się w zakładce Pustka i poświęcony jest nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce. Opisywanym przez siebie bohaterom użyczam często własnych pomysłów i realizacji. Mimo to wykazują oni daleko idącą niezależność. Tak było właśnie było w przypadku Dominiki Sander, która (metaforycznie rzecz ujmując) robiła, co chciała (a może przeciwnie – to czego nie chciała) i której historia przyjęła dość nieoczekiwany i tragiczny finał.
O idei Działu Sztuk Nieobecnych pisałam już o tym na swoim blogu, więc jeśli ktoś chce dowiedzieć się czegoś więcej zapraszam tutaj lub bezpośrednio na stronę.
P.S. Opublikowany szkic jest nawiązaniem do „napisanej” przez Sander książki pt. „Dwa Spotkania z Diabłem”, a także do cyklu jej rzeźb przedstawiających „diabły frasobliwe w świetle krzyża”

wtorek, 20 kwietnia 2010

Sezon 1, odcinek 45. Ucieszyć się


Postanowiłam pokazywać tutaj rzeczy, z których można się cieszyć (jeśli człowiek wpadnie na taki pomysł). Ja wpadłam na pomysł, żeby ucieszyć się z widoku, który mam za oknem swojego pokoju do pracy.

Kiedy wyjdę na zewnątrz dochodzi do tego zapach kwiatów i śpiew pszczół.

Reżyser zdjęcia: Dorota Suwalska
Operator: Darek Kondefer
Scenariusz napisała Wiosna

P.S. Jeśli ktoś chce mi zarzucić, że w ostatnich dniach zamieniam serial tekstowy na serial wizualny, to pragnę oświadczyć, że nie ma racji. Jest przecież takie powiedzenie: „Jeden obraz wart tysiąc słów”. Zatem im więcej publikuję obrazów, tym więcej słów na blogu ;)

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Sezon 1, odcinek 44. Krwioobieg drzewa/Warmińskie opowieści

fot. Darek Kondefer

Aby dobrze rozpocząć tydzień publikuję zdjęcia drzewa, które można podziwiać sprzed naszej warmińskiej chałupki. Drzewo to fascynowało nas już od dłuższego czasu z uwagi na pokrój przypominający budowę układu nerwowego lub krwionośnego. Darek czatował na odpowiednią pogodę (bez deszczu) by sfotografować je zanim pojawią się liście. I wreszcie, podczas ostatnie pobytu, to się udało.

Teraz nie pozostaje nic innego jak czekać, aż "zielona krew" (nawiasem mówiąc budowa chlorofilu jest bardzo zbliżona do struktury hemoglobiny) wypełni pąki i rozwinie je w liście.


P.S. Więcej nocnych portretów drzew (zarówno tych z Warmii, jak i z innych miejsc Polski) możecie zobaczyć tutaj.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Sezon 1, odcinek 44. Nic

Dziś robiłam nic wystawiając twarz do słońca.
- Wiesz co robię? - spytałam męża.

- Opalasz się. 

- Nie.

- Więc co?

- Nic.

- Aha – podsumował i wrócił do czytania Junga.

- Szkoda, że to siedzisko jest takie niewygodne do czytania – oznajmił, gdy wróciłam z kawą, bo nie ma nic przyjemniejszego niż nicrobienie przy kawie na tarasie.
- Do robienia nic również jest niewygodne – dodałam i powróciłam do nicrobienia, które od czasu do czasu przerywał mój mąż komentując lub cytując Junga. 

Byłam tak zachwycona nicrobieniem, że pobiegłam pochwalić się tym na Facebooku. Zrobiłam to również dlatego, że robienie nic przez dłuższy czas jest bardzo trudne.

Dlatego w przerwach między nicrobieniem:

a) Wybrałam się na bardzo długi spacer do lasu pełnego zawilców. Co prawda podczas spaceru też można nicrobić, ale jest to dość trudne w towarzystwie trójki ludzi i trzech psów. Przy okazji zostały omówione problemy globalne i lokalne.

b) Napisałam posta i obmyśliłam kilka kolejnych.

c) Uwieczniłam widok z okna w moim pokoju do pracy.

d) Wysłuchałam opowieści o czat ruletce i obejrzałam początek „Potopu” z moim synem.

e) Zdrzemnęłam się


g) Planuję dodać kolejny rozdział na stronie mojej powieści internetowej i coś sobie jeszcze wieczorem obejrzeć.

Może częściej powinnam nic robić?

środa, 14 kwietnia 2010

Sezon 1, odcinek 43. Warmińska oaza

                                  Widok z kuchennego okna w Ławkach

Poniższy tekst pisałam offline w nocy z piątku na sobotę. Przytaczam go z kronikarskiej potrzeby i powinności. Zresztą chyba potrzebuję wrócić do tego spokojnego i pełnego drobiazgów piątku. Mam naturę samotnika i moja potrzeba zbiorowych doznań jest, jak sadzę, zdecydowanie poniżej przeciętnej. W trudnych albo pełnych zamieszania sytuacjach potrzebuję odizolować się choć na chwilę.

Decyzja o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu podzieliła społeczeństwo, co było chyba nietrudne do przewidzenia. Wysłuchałam wiadomości radiowych, przejrzałam komentarze na Onecie i Facebooku, gdzie mnożą się grupy za i przeciw. No ale to, powiedzmy, jest sposobem na wyrażanie opinii - każdy ma do tego prawo. Czymś więcej był jednak protest pod krakowską kurią. Pewien znajomy napisał na Facebooku, że jest przeciwny tej decyzji, lecz jednocześnie sprzeciwia się protestom "Nie czas,nie miejsce i nie forma.". Jestem bliska takiemu podejściu. Z drugiej strony... Pytania, odpowiedzi (jak pisałam w poprzednim poście) i protesty same "rosną"...

Mam swoje refleksje, opinie, domysły... Niemniej chyba powstrzymam się na chwilę i wycofam (mentalnie) do swojej warmińskiej oazy. Zwłaszcza, że mam w tej chwili znacznie więcej pytań niż odpowiedzi.


WARMIŃSKIE OPOWIEŚCI

Odcinek ten stanowi ciąg dalszy postów, które napisałam wcześniej. Chcesz wiedzieć co było przedtem – zajrzyj tutaj i tutaj.

Zauważyłam, że tu, na wsi przestawiam się na inny sposób postrzegania rzeczywistości. Bardzo to współgra z tym jak prowincję postrzega Andrzej Barański, który, nota bene, będzie gościem Kina Nokowego (nawiasem mówiąc pokazywany będzie m. in. film "Oaza"): „Prowincji potrzebuje Barański dlatego – Pisze Tadeusz Sobolewski – że rzeczywistość jest w niej rozrzedzona, życie toczy się wolniej. Lepiej widać stamtąd człowieka. Ograniczenia, jakie sobie narzuca, są pozorne – w mikrokosmosie można zobaczyć coś, co zostaje zagubione w skali makro. 'Takie ograniczenie jest rozszerzeniem'. – uważa Barański”. ( Tadeusz Sobolewski, „Gazeta Wyborcza”, 26.08.2009)

I nie przeszkadza w tym doświadczeniu fakt, że przez większość dnia siedziałam w chałupie stukając w klawiaturę (nawet gdy na chwilę wyszło słońce - no cóż muszę na poniedziałek pilnie coś dokończyć). Dopiero pod wieczór wyszliśmy i znów natknęliśmy się na stado dzików (być może to samo, co ostatnio).

Właściwie nie chce mi się pisać. Wspomnę więc tylko o paru drobiazgach, które tutaj nabierają szczególnego znaczenia:
– O tym, że jeziora, które mijaliśmy po drodze już rozmarznięte, a na niektórych drzewach pojawiła się zieleń delikatna jak laserunek, która tu na Warmię jeszcze nie dotarła.
– O tym, że znów lało (aura chyba zadbała, o to, żeby nie było mi przykro, że zamiast wędrować po łąkach muszę siedzieć przed laptopem).
– O tym, że woda w rurach się utopiła, no może nie całkiem, bo zaczęła ciurkać w bardzo nieodpowiednim miejscu.
– A także o tym, że pleszki już przyleciały.
– O historii zaklętej w tynk, który Darek skuwał dziś w łazience i rozważaniach dlaczego część ściany otynkowano zaprawą twardą niczym skala, a część gliną.
– O tym, że myszek chwilowo w chałupie brak (okazało się, że jednak są, przynajmniej jedna), również tej komputerowej (zapomniałam ją zapakować), co odrobinę utrudnia mi pisanie.

W pierwszym poście dotyczącym Ławek (to nazwa naszej warmińskiej wsi) wymyśliłam całkiem chyba nośną formułę opisywania ławczańskich wydarzeń. Najpierw notatka o teraźniejszości, potem kolejne, pogłębiające się retrospekcje, a na zakończenie jedna z zasłyszanych tutaj historii. Tak się bowiem składa, że opowieść o Ławkach to nie tylko perypetie związane z remontem, to również coś więcej niż fascynacja tym miejscem naznaczonym trudną i niezwykłą historią. To opowieść o marzeniach sięgających głębokiego dzieciństwa. Opowieść pełna pytań, czy marzenia zawsze warto realizować, czy raczej „nie o to chodzi by złapać króliczka, lecz o to, by gonić go”. To również historia mojego związku, ponieważ zjechaliśmy z Darkiem Polskę nieomal we wszystkie strony w poszukiwaniu wymarzonego domu, na wymarzonym odludziu. Dlatego pomysł na taką właśnie konstrukcję postów wydawał się trafiony. Dziś zdałam sobie sprawę, że to się tak nie uda. W każdym razie nie tutaj. Nie dlatego, że koncepcja jest zła. Raczej dlatego, że za dużo na tym blogu wszystkiego, by mogła powieść się idea stworzenia w jego ramach zupełnie oddzielnej i spójnej historii. Co nie znaczy, że w ogóle rezygnuję z tego planu. Prawdę mówiąc mam nawet pomysł jak to zrobić. Przyszedł mi do głowy dzisiejszej nocy.

To prawda, blog ten pełen jest początków, które być może nigdy nie doczekają się kontynuacji, ale to nic. Wszak zapowiadałam, że będzie konsekwentnie niekonsekwentny. Przynajmniej tej obietnicy dotrzymuję.
Być może powinnam zmienić jego tytuł na "Laboratorium słów, pomysłów i obrazów". Wciąż jednak bardzo lubię dotychczasowy, więc zostanę przy nim.

P.S. (pisane już w Nadarzynie) W nocy z piątku na sobotę (po napisaniu powyższego posta) po raz pierwszy od wielu tygodni (może nawet miesięcy) otworzyłam notes, który kupiłam po śmierci mojego brata - pisanie w tym notesie (wyłącznie dla siebie i dla niego) było moim „lekarstwem”. Pomyślałam o tym wkrótce po otrzymaniu wiadomości o katastrofie w kontekście ogólnej „dysharmoniczności ostatnich tygodni” (choroby w mojej rodzinie, śmierć męża koleżanki). To pewno mój osobisty przykład magicznego myślenia, a także coś więcej... co sprawia, że niemal każda śmierć przywołuje wspomnienie śmierci moich bliskich... Tak było również na pogrzebie męża koleżanki - próbowałam opisać swoje refleksje na tym blogu, ale nic z tego nie wyszło. Dopiero notes mi na to pozwolił.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Pytania

W sobotni poranek, nieświadomi niczego i z pełnym spokojem ducha rozmawialiśmy sobie z mężem o fotografowaniu pasków (bruzdy zaoranego pola) teleobiektywem. Siedzieliśmy w naszej warmińskiej chałupie bez radia, bez telewizji, ze szczątkowym dostępem do internetu. Dopiero telefon mojej mamy uświadomił nam, co się stało. Potem zadzwonił syn, potem rozmawialiśmy o tym ze sklepową, która też niewiele wiedziała, gdyż dowiedziała się o tragedii od jednego z klientów. Szok. Nie-do-uwierzenia! Gdyby ktoś napisał taki scenariusz to nikt by go nie przyjął, zarzucając totalny brak prawdopodobieństwa, jak powiedział wczoraj Janusz Gajos.  
Dopiero wczoraj po powrocie podłączyłam się do internetu i do radia, lecz nie jestem pewna, czy to ułatwiło zrozumienie czegokolwiek. Raczej zrodziło więcej pytań.
Ci którzy stracili kogoś bliskiego doskonale wiedzą, że obliczu tragedii, straty... pojawiają się pytania: Czemu akurat nas to spotkało? Jak to możliwe? Dlaczego teraz? Czemu los tak zdecydował? Czy można było tego uniknąć? A co, by było gdyby...? Co mogłem/mogłam zrobić, żeby odwrócić los. Kiedy schodzimy wgłąb, pojawiają się również pytania o sens śmierci...
Te pytania są częścią cierpienia, częścią żałoby, wyrazem buntu  przeciw stracie, która nas spotkała i nawet jeśli nie wypowiadamy ich głośno, czekając na bardziej stosowny moment, lub o obawiając się, że pogłębią cierpienie, to one i tak "nam się myślą".  
Zalew pytań jest szczególnie gwałtowny, gdy śmierć przychodzi nagle. Nieomal tak intensywny jak szok, niezrozumienie, poczucie bezsensu... Wówczas pojawia się również magiczne myślenie, poszukiwanie znaków, ostrzeżeń, zapowiedzi, powiązań, symboli, analogii... W przypadku sobotniej katastrofy w Smoleńsku z uwagi na jej rozmiary (bez precedensu w historii Europy), okoliczności, kontekst historyczny, symboliczny, społeczny, polityczny... - pytań jest ogrom i dotyczą one właściwie wszystkich aspektów egzystencji - zarówno warstwy metafizycznej (pojawiają się słowa "fatum", "przekleństwo", "chichot historii"), symboliczny ( wszak wypadek nastąpił w drodze na uroczystości mające upamiętnić dokonaną dokładnie 70 lat temu zbrodnię, w wyniku której Polska została pozbawiona dużej części swoich elit), sensu (mamy świadomość, że to właśnie poprzez tę tragedię świat dowiedział się o Katyniu, a rosyjscy widzowie mogli zobaczyć film Wajdy w publicznej telewizji). 
Pojawiają się również pytania racjonalne: "Dlaczego w jednym samolocie leciało tak wiele ważnych osobistości?",  "Czemu właściwie lądował?". Rozumiem tych, którzy z uwagi na szacunek dla zmarłych i ich rodzin apelują, żeby się z nimi powstrzymać. Rozumiem, że dojście do prawdy wymaga wyciszenia emocji. Martwi jednak fakt, że choć pytań nie udało się jeszcze precyzyjnie sformować, już "wyrastają" odpowiedzi promujące rozmaite wersje spiskowej teorii dziejów i po raz kolejny sprowadzające Polaków do roli ofiary (jednym ze skutków tego typu myślenia niemożność) wzięcia odpowiedzialności za swoje losy). Takich hipotez nie ma może w mediach, są jednak zwykłych ludzi i właśnie dlatego szczególnie ważne mi się wydaje, aby od pytań (nawet w obliczu cierpienia) nie uciekać.     

czwartek, 8 kwietnia 2010

Z ostatniej chwili!


Po fali protestów będących odpowiedzią na list paradoksalny opublikowany w SezaMie przez panią Przewodnik (rozdział 19, 20 i 21); zaskoczeniu wywołanym metodami scenarioterapii, a zwłaszcza techniką zwaną „terapeutycznym castingiem” (rozdział 21) - czas zwrócić się w stronę realu i doświadczyć kolejnych... zaskoczeń. Czytajcie rozdziały 22 i 23.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Skrót wiadomości

- W przedświąteczną środę dwie przedstawicielki Zarządu Okręgu Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (to znaczy ja i Małgosia Strękowska-Zaremba) odwiedziły panią Krystynę Nepomucką. Okazją była okrągła rocznica urodzin. Bardzo okrągła, można powiedzieć.
„Pani kończy właśnie 90 lat i trudno zastać ją w domu.” - napisała mi z mailu Małgosia. Nic więc dziwnego, że bardzo byłam ciekawa szanownej jubilatki. Przyznam, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Zachwyciły mnie energia, poczucie humoru, żywiołowość, by wymienić tylko niektóre z zalet... Wcale nie czułam tych kilkudziesięciu lat różnicy. Prócz nas było jeszcze dwoje gości (również młodszych kilkadziesiąt lat od gospodyni). Wciąż dzwoniły telefony z życzeniami. Warto nadmienić, że jubilatka wróciła właśnie z wcześniejszej uroczystości,  spotkanie z nami było więc to kolejnym punkt programu w bogatym rozkładzie dnia naszej gospodyni. Zabawiłyśmy u pani Krystyny o wiele dłużej niż było w planach i , chyba nie skłamię, pisząc, że obie wyszłyśmy oczarowane. To było dla mnie jedno z najbardziej pozytywnych doświadczeń ostatnich miesięcy. Warto wspomnieć, że pani Krystyna wciąż pisze (co dzień wstaje o szóstej rano i siada do maszyny - szczerze podziwiam), zaś Czytelnicy żywo na jej pisanie reagują. Poza tym prowadzi samochód i jeździ po całej Polsce ze spotkaniami autorskimi. Mało tego, występuje podczas tych spotkań w szpilkach. Mnie już dziś trudno dokonać tak karkołomnego wyczynu, dlatego niezależnie okoliczności nosze buty na płaskim obcasie, ale po środowym spotkaniu powzięłam postanowienie, że na swoje 90 urodziny założę szpilki.

- Było też przed świętami smutno. Zwłaszcza na czwartkowym pogrzebie męża koleżanki. Próbowałam zebrać to w słowa, ale mój wewnętrzny narrator odmówił współpracy, więc może innym razem.

- „Teatr przemiany” już na portalu ngo.pl – bardzo zachęcam do przeczytania wywiadu z Dagną Ślepowrońską o stworzonej przez nią metodzie terapeutycznej i współczesnych obrzędach przejścia, które pomagają odmienić życie.

- A propos nietypowych metod terapeutycznych to w opublikowanych ostatnio rozdziałach www.terapii sporo jest na ten temat (opowiada o tym również ostatni odcinek mojego tekstowego serialu). Tyle, że wymyślone przeze mnie metody sprawdzają się w powieści, a te stworzone przez Dagnę działają w realu.

- Wypróbowuję ostatnio nowy „zawód” ;). Jestem detektywem tropiącym poplątane wątki telenoweli – zobaczymy co z tego wyniknie. Niemniej muszę przyznać, że to żmudne śledztwo.

Sezon 1, odcinek 42. Pochwała Paradoksu

list koaniczny

Autor: kowalskialbonowak, czwartek 11:21

drodzy przewodniczaca piekn@, (^@v@^), –--, podrozniku i nicku!

zwracam sie do was w ten nieco oficjalny sposob poniewaz moje spostrzezenia sa zbyt wazne bysmy mogli poprzestac na omowieniu ich podczas rozmowy online lub zwyklym komentarzu na sm

przede wszystkim chce wam pogratulowac jestem pod wrazeniem tego jak wspaniale pozwalacie sobie robic wode z mozgu szczegolne wyrazy uznania naleza sie naszej przewodniczacej oraz jej nowym technikom terapeutycznym zdaje ona sobie sprawe ze pierdzielnik jaki wprowadzila ostatnio w grupie jest zwiastunem wiosny oraz ze do przeprowadzenia pozytywnych zmian potrzebna jest pewna ilosc idiotycznych polecen dlatego wziela na siebie niewdzieczna role osoby ktora robi sobie ze wszystkich jaja zaznaczam ze role taka moze przyjac tylko bardzo odpowiedzialny i lojalny terapeuta cieszy mnie tez ze pozostali uczestnicy dzielnie wspieraja ja w tym dziele z radoscia pozwalajac robic z sebie debili

chcialbym wam poradzic zebyscie kontynuowali ten kierunek a nawet popracowali nad jego udoskonaleniem robmy wszystko by pozostac przy starych bledach poniewaz im mniej przeprowadzamy zmian tym bardziej sie zmienimy

Z powazaniem

wasz mistrzunio zenunio

Powyższy tekst pochodzi z mojej powieści internetowej „www.terapia” i jest odpowiedzią na list paradoksalny wystosowany przez prowadzącą warsztaty terapeutkę, która wyczerpawszy tradycyjne metody zdyscyplinowania siejącego zamęt kowalskiegoalbonowaka uciekła się do tej mało znanej techniki terapeutycznej.

Metody terapii paradoksalnej poznałam, gdy w ramach zbierania dokumentacji do www.terapii zamówiłam stos podręczników dla psychoterapeutów. Robiąc to miałam na uwadze dwie sprawy. Po pierwsze: postacią, którą najtrudniej było mi stworzyć była postać terapeutki. Po drugie: bardzo szybko zorientowałam się, że w sieci jest bardzo mało przykładów interesujących technik terapeutycznych. Dlatego większość opisanych w powieści metod wymyśliłam sama. Niewielka część jednak stanowi swego rodzaju „translację” metod stosowanych w realu na warunki internetu. W tym właśnie terapia paradoksalna, która z miejsca mnie urzekła. Więcej – rozmowy na jej temat weszły na stałe do naszego wewnątrzrodzinnego języka.

Zainteresowanych odsyłam do książki Geralda R. Weeksa i Luciano L'Abate pt. Paradoks w psychoterapii, a także do śledzenia dyskusji uczestników/bohaterów „www.terapii”. Wkrótce pojawia się tam również podstawowe informacje na temat tej techniki. 

W tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak zacytować list, który wywołał ożywczy zamęt wśród Wirtualnych Marzycieli i oburzył kowalskiegoalbonowaka.

LIST

Autor: Przewodnick, wtorek 22:00

Drodzy Piękn@, (^@v@^), –--, kowalskialbonowaku, Podróżniku i nicku!

W liście tym chcę poruszyć problemy, które zaobserwowałam podczas naszych spotkań, a które wykraczają poza obszar, którym zajmujemy się w ramach Warsztatów. Zwracam się do Was w ten nieco oficjalny sposób, ponieważ to, co spostrzegłam jest zbyt ważne, byśmy mogli poprzestać na omówieniu tego podczas rozmowy online lub zwykłym komentarzu na SM.

Przede wszystkim chciałam Wam pogratulować. Jestem pod wrażeniem tego jak bardzo się troszczycie się o grupę i o siebie nawzajem. Szczególne wyrazy uznania należą się kowalskiemualbonowakowi. Zdaje on sobie sprawę, że zamęt jest zwiastunem wiosny i że do przeprowadzenia pozytywnych zmian potrzebna jest pewna dynamika procesów w grupie dlatego wziął na siebie niewdzięczną rolę osoby, która troszczy się o zachowanie tej dynamiki. Rolę taką może przyjąć tylko bardzo odpowiedzialny i lojalny członek grupy. Z drugiej strony ma świadomość, że zbyt szybkie tempo zmian mogło by doprowadzić do rozmaitych problemów. Dlatego na każdej sesji z własnej inicjatywy podejmuje działania, które regulują te procesy nie dopuszczając do nadmiernego ich przyspieszenia, a jednocześnie dba o zachowanie ustalonej już struktury grupy, co świadczy o jego dojrzałości. Pozostali uczestnicy dzielnie wspierają go w tym dziele.

Chciałabym Wam poradzić, żebyście kontynuowali ten kierunek, a nawet popracowali nad jego udoskonaleniem. W związku z tym zalecam kowalskiemualbonowakowi by na najbliższą sesję przygotował szczególnie spektakularny atak na Piękną, która podczas całego zdarzenia powinna zachowywać bierność. Pozostali uczestnicy będą ją wspierać w bierności broniąc jej i atakując kowalskiegoalbonowaka. Poza Podróżnikiem, którego zadaniem jest bezwzględne zachowanie milczenia. Dołóżcie wszelkich starań, by za wszelką cenę kontynuować tę współpracę na kolejnych sesjach, zachowując opisywany podział ról.

Chciałbym w tym miejscu jeszcze raz podkreślić, że praca z Wami jest dla mnie prawdziwą przyjemnością i że doceniam Wasz wysiłek i zaangażowanie.

Z poważaniem

Wasza Przewodnick


P.S. Na zakończenie dodam jeszcze wierszyk, który przesłał kowalskialbonowak w odpowiedzi na zadanie polegające na opisaniu swego życiowego celu:

O STRZELCU KTORY NIE MIAL CYLA

BOHATER: strzelec

CEL: cel

PROBLEM: brak cyla

byl sobie gosciu który nie miel cyla
gdy strzelal w tarcze oko mu dyla
na chmurke drzewko albo tez na cycki
opalajacej sie ogrodniczki

gdy strzelal w jablko na kolegi glowie
ten ranny w noge utracil zdrowie
gdy raz celowal w narzeczonej lono
jej przyjacolka zostala zona

SPOSOB NA PRZEZWYCIEZENIE: okulista


Kolejne P.S. Zainteresowanych informuję, że w ostatnio dodanych rozdziałach znajdziecie również inne interesujące techniki terapeutyczne (tym razem wymyślone przez mnie) m.in. tzw. „terapeutyczny casting” zaliczany do obszaru scenarioterapii.

piątek, 2 kwietnia 2010

Życzeń wielkanocnych ciąg dalszy, czyli rym do wykluwającej się zieleni...

Już znam odpowiedź na zadane w poprzednim poście pytanie: "Bo takie dorodne okazy jeleni wykluwają się na właśnie na Wielkanoc."  -  wyjaśnił mi w mailu Krzysztof Zawisza - autor tej cudnej świątecznej pocztówki ze świeżo wyklutym jelonkiem. 

czwartek, 1 kwietnia 2010

Wykluwanie zieleni



Tego Wam właśnie życzę :)
P.S. Pewien mój znajomy w odpowiedzi na powyższą kartkę przesłał mi życzenia zdrowych i spokojnych Świat, pełnych wykluwających się jeleni i dołączył do tego zdjęcia imponującego rogacza oraz stłuczonej skorupki jajka. Nie mam pojęcia jak taki wielki  jeleń zdołał się z niego wykluć. ;)