Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marzycielska geometria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marzycielska geometria. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 kwietnia 2012

Fabryka Nieskończoności

Nieomal klasyczna Nieskończoność w paski (uwielbiam paski).

Nieskończoność na gwiazdkę.

Nieskończoność jesienna.

Pełna maleńkich kółeczek (uwielbiam koła) Nieskończoność, która ze wszystkich stron wpuszcza do swego wnętrza światło.

Nieskończoność baśniowa - wewnątrz fasola z bajki "O Jasiu i czarodziejskiej fasoli". Otwór do zaglądania również w kształcie fasoli.

Nieskończoność anielska stworzona z myślą o mojej mamie - wewnątrz nieskończona liczba aniołów.



I na zakończenie klasyczny wariant paskowy w innej wersji kolorystycznej.


(...) powołanie do życia czegoś, co nazywałoby się „Fabryką Nieskończoności” wydawało mu się wystarczająco kuszącą perspektywą. Wykonywał „nieskończoności” w różnych rozmiarach i „opakowaniach”. Najczęściej były one niewielkie (kieszonkowe) ukryte wewnątrz ceramicznej formy, czasami w wydrążonym pniu drzewa. Zdarzały się jednak zamówienia na większe obiekty, z przeznaczeniem do postawienia w salonie lub innym dużym pomieszczeniu. Inni życzyli sobie „nieskończoności” oprawnych w metal n.p. srebro i złoto, które można by powiesić sobie na szyi i nosić jak amulet. Naturalnie sam nie mógł sprostać takim zamówieniom. Musiał zatrudnić specjalistów z różnych dziedzin. W pewnym momencie jego rola ograniczyła się do projektowania (chyba, że zależało mu, by wykonać coś osobiście), a jednoosobowy warsztat rozrósł się do rozmiarów prawdziwej fabryczki i zaczął przynosić zyski na tyle duże, że można było sobie pozwolić na reklamę w radiu, czy telewizji, co nieoczekiwanie przerodziło się w swego rodzaju prowokację artystyczną. Było to o tyle zaskakujące, że Słomiński nigdy nie odczuwał potrzeby prowokowania, a jednak w tym zasmakował i świetnie się bawił przekonując słuchaczy: „Nie tylko w Kościele, również u nas, możesz nabyć nieskończoność”, „Oferujemy nieskończoność we wszystkich rozmiarach”, „Osobista nieskończoność tylko dla Ciebie”. Wraz ze znajomym zajmującym się video-artem zrobił reklamę telewizyjną bulwersującą szczególnie tych, którzy nie wiedzieli o co chodzi i nie bardzo potrafili sobie wyobrazić „nieskończoność, która zmieści się w kieszeni”. Z tymże przyjacielem zaopatrzonym w kamerę wybrał się nawet do urzędu patentowego, w którym próbował opatentować „nieskończoność”.

Powyższy tekst to fragment artykułu o fikcyjnym artyście-mistyku, który zamieściłam w swojej pracy magisterskiej poświęconej nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce w roku 1992 (całość do przeczytania TUTAJ: http://suwalska.info/nieskon/geometria1.html - część pierwsza i TUTAJ: http://suwalska.info/nieskon/geometria2.html - część druga)

Kilka lat później postanowiłam urzeczywistnić ideę Fabryki Nieskończoności. Choć może prawdziwiej by było ją nazwać Manufakturą, czy nawet Warsztatem Nieskończoności. Forma przeznaczonej do powielania ceramicznej Nieskończoności powstała w ramach organizowanego przez sekcję ceramiki OW ZPAP pleneru w nieistniejących już Pruszkowskich Zakładach Ceramicznych - tutaj ukłony i szacunek dla profesjonalizmu pana, który ze mną nad nią pracował. Półprodukty, które potem ręcznie malowałam i składałam powstawały w zaprzyjaźnionym zakładzie ceramicznym, który (o ile mnie pamięć nie myli) specjalizował się wówczas w doniczkach. Niestety, z uwagi na wysokie koszty produkcji (w istocie było to rękodzieło, a nie przemysłowa produkcja) działalność Fabryki okazała się nieopłacalna.

Kiedy w tym roku zakładałam działalność gospodarczą nie mogłam się powstrzymać od nazwania firmy Fabryką Nieskończoności, co prowokuje rozmaite zabawne sytuacje. Ludzie mylą ją z Fabryką Niedoskonałości lub pytają, co właściwie taka Fabryka produkuje. Odpowiadam wtedy, że nieskończenie różne rzeczy.

P.S. Na zdjęciach kilka przykładów tzw. Kubków Nieskończoności.

sobota, 14 kwietnia 2012

Nieskończoności cią dalszy, czyli zapraszam na nową podstronę

Publikowana tutaj w odcinkach "Marzycielska geometria i Fabryka Nieskończoności" (patrz zakładka "Seriale w serialu" - etykieta "marzycielska geometria") od niedawna jest na stronie".
Wreszcie (przy wsparciu mojego męża) udało mi się zebrać wszystko do kupy (a właściwie do dwóch kup), ponieważ dla wygody Czytelników podzieliśmy tekst na dwie części. Znajdziecie tam reprodukcje, które nie zmieściły się na blogu i linki do materiałów archiwalnych dostępnych tylko tutaj.

Artykuł o fikcyjnym artyście-mistyku znalazł się w mojej pracy magisterskiej. Można więc śmiało powiedzieć, że napisałam magisterkę na temat nieistniejących zjawisk w kulturze i sztuce.

Powyżej możecie zobaczyć moje zdjęcie z czasów w których postać wielbiącego linie, koła i naturę Daniela Słomińskiego powstawała w mojej głowie.

Zapraszam:
- część druga: http://suwalska.info/nieskon/geometria1.html
- część druga: http://suwalska.info/nieskon/geometria2.html

czwartek, 16 czerwca 2011

Sezon 2. Odcinek 26. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (część16 - ostatnia)


Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6, 7, 14 i 15 sezonu II.

Któregoś dnia Słomiński pokazał mi wiersz Rabindranatha Tagore opowiadający o człowieku, który pewnego dnia postanowił opuścić swój dom, żonę, dzieci i wyruszyć w świat w poszukiwaniu Boga rozpoczynając nowe życie pustelnika.
„Jestem tutaj” - wołał do niego Bóg, lecz ów człowiek go nie usłyszał i wyszedł z domu.
„Podobnie jest z wychodzeniem poza własną kulturę, czy religię po to, by szukać wartości, które można w niej znaleźć – powiedział. - Tak naprawdę wszystkie ścieżki duchowe, kiedy ominie się całą ornamentykę stworzoną przez człowieka po to, by dostosować je do własnego typu wyobraźni i sięgnie do ich najgłębszej warstwy prowadzą w tym samym kierunku.. Czy będzie to taoizm, czy buddyzm zen, które tak mnie fascynowały, chrześcijaństwo. Czemu więc nie zostać w tej kulturze, w tej religii w której się urodziło. Z drugiej strony mając świadomość, że każda ze ścieżek duchowych jest równie wartościowa – nie potrafię na żadną z nich się zdecydować. A nawet nie odczuwam takiej potrzeby. Być może jeszcze nie znam wystarczająco dobrze swego typu wyobraźni.

Pamiętam, że pracował wówczas nad serią kompozycji opartych na zbiegających się do wnętrza obrazu, czy też przecinających się jego środku linii (wyciętych), na których zbudowane były okręgi (malowane) niczym oparte o linie i zaciskające się do środka pierścienie. Czyżby całkowita synteza, zniesienie sprzeczności między wartościami koła i linii prostej? Jeszcze tego samego dnia, zaraz po przeczytaniu wiersza zaprowadził mnie do ogrodu i pokazał ułożone na ziemi dwa obrazy. Na jednym z nich wycięte linie przez które wyzierały grudki ziemi z kępkami roślin zbiegały się na umieszczonym w środku obrazu złotym punkcie. Punkt ten stanowił jednocześnie centrum wokół którego rozchodziły się (chciałoby się powiedzieć w nieskończoność) malowane również złotem, ale dużo dyskretniejszym i bardziej matowym okręgi.

Drugi obraz w pierwszej chwili sprawiał wrażenie tego pierwszego. Wycięte linie wybiegały poza obraz i zbiegały się poza jego formatem wskazując na ziemię, trawę, jakby tam właśnie całkiem poza powierzchnią płótna znajdowało się centrum obrazu.
Przez dłuższy czas po tym spotkaniu zachowywał się dość tajemniczo. Wykręcał się od wszelkich rozmów twierdząc, że ma większe zamówienie, ale na razie nie chce nic mówić, żeby nie zapeszyć. Któregoś dnia oznajmił mi, że prace nad owym większym zamówieniem zostały ukończone. „Nazwałem to Ołtarzem Wszelkich Wyznań” - wyjaśnił – kiedy jechaliśmy przez jakieś lasy i pola, żeby zobaczyć jego dzieło.
Na zaoranym polu wznosił się ogromny prostokąt, niczym obraz malowany ziemią lub czymś, co bardzo ją przypominało. Jakby kawał gruntu wzniósł się do góry. Przez widniejące w nim linie (zdawały się kontynuacją bruzd, które pług zostawił w glebie), prześwitywało niebo. Obraz zrobiony z ziemi i nieba.
Linie zbiegały się gdzieś ponad nim – wysoko, stapiając z błękitną szarością, o każdej porze nieco inną – za dnia rozświetloną słońcem lub zacienioną chmurami, nocą – pełną gwiazd.

PS. Niestety nie dysponuję zdjęciem, które mogłoby zilustrować dzisiejszy odcinek. Wiele lat temu w czasach przedfotoszopowych podjęliśmy z mężem próbę przygotowania fikcyjnej dokumentacji dzieła żyćia Słomińskiego. Wykonałam makietę Ołtarza Wszelkich Wyznań, a Darek miał za pomocą fotomontażu nałożyć jej zdjęcie na fotografię wybranego pejzażu. Niestety jakoś to się rozmyło, a makieta zaginęła podczas któregoś z remontów, czy którejś z przeprowadzek.

Dlatego zdecydowałam się wykorzystać wycinankę, która powstała może przed rokiem podczas pewnego warsztatu w którym brałam udział. Na wykonanie jej miałam ekstremalnie mało czasu, więc daleko jej do doskonałości. Ale to nic. Ważne, że przywołała wspomnienie Ołtarza Wszelkich Wyznań, który nigdy nie powstał.

Materiałem wyjściowym było zdjęcie, które ilustrowało wybrane z kilku ważnych dla mnie słów pojęcie Satori.Do pracy musiałam dołączyć tekst. Na jego napisanie też miałam zaledwie chwilę, więc również nie jest doskonały i pewno nieco egzaltowany, czego zawsze cholernie się boję. Mimo to go przytaczam:

SATORI - buddyjski termin oznaczający oświecenie, nirwanę. Mnie kojarzy się z chwilami idealnymi, chwilami, w których jestem doskonale tu i teraz, niczego więcej mi nie trzeba. Harmonia między tym co ludzkie a tym co boskie; ograniczone a nieskończone; tym co z człowieka i tym co z natury; miłością i wolnością. Trochę jak orgazm ale spokojniej. Czasem doświadczam takich chwil patrząc na tego typu krajobrazy. Obrazek ten kojarzy mi się z wymyślonym przeze mnie Ołtarzem Wszelkich Wyznań. Ostatnio przypomniałam sobie, że sztuka (jeden z terminów, który zapisałam sobie do wyboru) oznaczała dla mnie drogę duchowego rozwoju.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Sezon 2. Odcinek 25. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (15)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6, 7 i 14 sezonu II.

Dalszym etapem były zwoje, w których na długości kilkunastu metrów biel przechodziła w czerń. W dwóch pozostałych przypadkach czerwień przechodziła w zieleń, a żółć w błękit. Odbywało się to tak stopniowo, że oko wędrując powoli wzdłuż zwoju w ogóle nie dostrzegało różnicy walorowej, czy kolorystycznej. Dopiero kiedy zestawiło się ze sobą dwa końce zaskakiwał kontrast tak silny, że wywoływał w oku pulsowanie.

Słomiński opowiadał mi, że kiedy je robił przypomniało mu się spotkanie z przyjacielem, którego nie widział wiele lat: „Zmieniłeś się nie do poznania.” - „Naprawdę?” - zdziwił się szczerze. Kiedy jednak przypomniał sobie czasy w których utrzymywał bliskie kontakty z owym przyjacielem musiał przyznać, że miał on w pewnym sensie rację. „To tak jakbym nagle zestawił ze sobą dwa końce zwoju. Byłem zdumiony. Przyjaciel nie znał przecież całej drogi, którą powoli dreptałem nie zauważając nawet jak się zmieniam. Czasami lubię spotykać dawno nie widzianych znajomych, by przeżyć zdziwienie i wyraziściej zobaczyć, co się ze mną stało.”

Kilka z opisanych powyżej prac posłużyło mu do wykonania obiektów, które, jak twierdził, były syntezą europejskiej książki i chińskiego albo japońskiego zwoju poziomego.

Były to zwoje złożone w harmonijkę, co nadawało im zewnętrzną formę książki i poniekąd jej charakter, ponieważ, można było je oglądać fragment po fragmencie - „kartka” po „kartce” (wewnątrz harmonijki tworzyło się coś w rodzaju kartek). Można było również stopniowo je rozkładać lub rozłożyć całkowicie i oglądać wędrując powoli wzrokiem od końca do końca. Chętnie ilustrował te książki muzyką. W przypadku linii przekształcających się w spiralę chodziło o przekształcanie się rytmów. Potrafił całymi tygodniami siedzieć w studiu, by kontrolować powstawanie dźwięku „geometrycznego” a następnie łagodnie przejść z niego w dźwięk „z gestu”, „zaokrąglając go nieco” jednocześnie. Niemało trudu włożył też oddanie rozchlapanych w pauzach (czyt: białych pasach przedzielających pasy namalowane czernią) plamek.

Przy ilustrowaniu zmian kolorystycznych czy tez walorowych, pracował nad ciągłym dźwiękiem zmieniając jego barwę, wysokość, nasycenie. Najczęściej dołączał kasety z nagraniami do książek – harmonijek zachęcając odbiorców by oglądali je w tempie zgodnym z tempem zmian zmian nagranych na kasetę. Ta nagła fascynacja muzyką może się wydawać nieco zaskakująca. Przypomnę jednak, że już w Fabryce Nieskończoności próbował zsyntetyzować dźwięk, który nie miał by początku ani końca i sięgać do wspólnego źródła dźwięku i obrazu.

P.S. Na zdjęciu zwój-harmonijka przygotowany przeze mnie jako aneks pracy dyplomowej z malarstwa. A jednocześnie jedna z prac "użyczonych" nieistniejącemu artyście - Słomińskiemu.
O tym, że moje pochodzące sprzed ponad 20 lat pomysły są bardzo na czasie świadczy program tegorocznego Krakowskiego Miesiąca Fotografii. Poniżej fragment tekstu z festiwalowej strony internetowej:

Program główny 9. edycji Miesiąca Fotografii zatytułowany został „Alias”, ponieważ myślą przewodnią jest pewna koncepcja. Jest nią heteronim; pojęcie siostrzane wobec pseudonimu, z jedną ważną różnicą. Pseudonim ukrywa osobę autora, kiedy ten nie chce lub nie może publikować pod własnym nazwiskiem; heteronim tworzy autora fikcyjnego. Ów autor obdarzony jest własnym życiorysem, stylem literackim, przekonaniami, często wchodzi w interakcje z autorem lub innymi postaciami przez niego stworzonymi; często wyraża opinie odmienne od opinii autora. (...)
„Alias” jest więc projektem artystycznym opartym na idei heteronimu, i poświęconym ryzyku związanym z porzuceniem własnej tożsamości i nieskończonym możliwościom, jakie daje wcielanie się w nieistniejące osoby.
Więcej tutaj.



Kilka lat po dyplomie wykorzystałam zwój-harmonijkę do przygotowania wizualnego scenariusza (na zdjęciu), który stał się podstawą do realizacji (już pod własnym nazwiskiem) krótkiego filmu plastycznego pt. "Białe-czarne".

niedziela, 13 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 14. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (14)



Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6 i 7 sezonu II.

Zainteresowanie rytmami pojawiło się już wcześniej, na ogół jednak sprowadzało się do poziomych linii rozbijających strukturę koła bądź przeciwstawiających się pionowemu, podłużnemu formatowi. Tym razem Słomiński koncentruje się na jednej wersji obrazów z prześwitami. Po obu stronach przebiegającej centralnie, pionowej linii, rozchodzą się przechodząc w łuk i zaokrąglając coraz bardziej w miarę zbliżania do brzegów obrazu namalowane, czy beż rozchlapywane na płótnie linie, tak jakby gdzieś poza formatem miały przekształcić się w koła lub spirale. Innym wariantem są łukowate linie zbiegające się do wnętrza prześwitu.

Niezwykle interesujące efektu pojawiły się przy wykorzystaniu tej kompozycji w malarstwie na szkle, kiedy to centralnie umieszczona, całkowicie prześwitująca linia przechodzi po obu stronach poprzez filtrujące światło laserunki, do całkowicie nieprzenikliwych, ekspresyjnych impastów. Dzięki czemu zanika granica między geometrią i automatyzmem, która ponownie pojawiła się poprzez zastosowanie wycięć. 

Po pewnym czasie zaczyna przełamywać symetrię przebiegających po obu stronach rytmów, bądź to za pomocą koloru, bądź różnicując ich zmienność w ten sposób, by linie znajdujące się po każdej ze stron dążyły do nieco innej formy.

Słomiński chętnie pokazywał i dokumentował te obrazy w pejzażu, wyszukując najbardziej odpowiednie otoczenie, światło, porę dnia i roku dla każdego z nich, bądź wybierając najodpowiedniejszy obraz dla konkretnego pleneru. 

Zaczął też robić miniaturki tego typu, fotografując je potem na korze, mchu, zamarzniętej kałuży, na tle pnia ściętego drzewa. Najczęściej organizował wystawy w lesie – jakby pragnął przekroczyć już nie tylko kulturę, w której się wychował, ale wręcz swój gatunek.

Kiedy chwilowo zmęczyły go obrazy z prześwitami, zajął się problemem przekształcających się linii, a potem zmienności jako takiej (przypisywał jej wartości transcendentalne) i możliwością wykorzystania czasu w malarstwie. Zrobił serię kilkunastometrowej długości zwojów poziomych, na których przestawił przekształcanie się pionowych linii w spiralę. Linie początkowo rysowane przy linijce stawały się coraz bardziej swobodne, przechodziły w formy malowane z gestu, później w kombinację rożnych technik automatycznych, (dzięki którym nabierały charakteru organicznego), jednocześnie wyginały się coraz bardziej i zaokrąglały. W najdłuższym ze zwojów owo przekształcanie się linii w koła, czy spirale powtarzało się kilkakrotnie, za każdym razem nasuwając inne skojarzenia: to z rytmem drzew pochylanych coraz mocniej przez wiatr, po to by w nie wiadomo jaki sposób zmienić się w formę przypominającą pień ściętego drzewa; to w dziwne rośliny wciągane ruchem wirowym w jakąś czarna dziurę; to znów były po prostu wyrysowanymi przy linijce wściekle migocącymi czerwono-zielonymi pasami. Ten zwój w odróżnieniu od innych – czarno-białych, był kolorowy. Oczywiście wszystkie odwołania do rzeczywistości były bardzo dyskretne i niejednoznaczne, co pozwoliło uniknąć natrętnej literatury. Zwój ten zaprezentował w okrągłej sali w ten sposób, że jego koniec był jednocześnie początkiem.

Widz mógł sobie bez końca wędrować pomiędzy kołem a linia prostą, naturą, a geometrią, między emocją a intelektem. Ulegać na przemian to silom odśrodkowym, to znów dośrodkowym, naturalnym cyklom w których wszystko się powtarza, ale za każdym razem nieco inaczej.

W pracy tej skłonność do niedualistycznego postrzegania świata ponownie ulega rozbiciu budząc we mnie ciekawość dokąd dalej zaprowadzi go tajemnicza dialektyka kierująca jego twórczością.


P.S. Do zilustrowania tego fragmentu wykorzystałam zdjęcia z wystawy, która miała miejsce prawie 19 lat temu. Pokazywałam na niej podobny do opisanych w tekście zwój – linie proste przekształcające się w koło; geometria przechodząca w ekspresyjne formy z pogranicza malarstwa gestu i taszyzmu. A wszystko to wpisane w przestrzeń podwórka przy ulicy Piwnej w Warszawie. 

Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży, co może widać na ostatnim zdjęciu – na tle biało-czarnych rytmów schodzę po schodach (również rytmy) filmowana przez obecnego na wernisażu video-artystę (niestety nie pamiętam kto to był). To on poprosił, żebym trzymała w rękach kwiaty, które dostałam z okazji otwarcia wystawy.

Prawdę mówiąc jeden z „geometrycznych” pomysłów, który przyszedł mi w tamtym czasie do głowy był bezpośrednio związany z moim stanem. Każdego dnia fotografowałam zaokrąglający się profil mojego brzucha – znów przejście od linii prostej (płaskiej) do form kulistych ;) Niestety negatywy gdzieś zaginęły.

Opublikowany powyżej tekst (podobnie jak całą „Marzycielską Geometrię”) też pisałam będąc w ciąży. W tym również czasie malowałam obrazy podobne do dzieł istniejącego wyłącznie w stworzonej przeze mnie fikcji literackiej Słomińskiego. Był bardzo niezwykły i twórczy okres w moim życiu.

Zabawne – mój syn w czerwcu skończy 19 lat. Pisze, reżyseruje, robi zdjęcia. Właśnie realizuje paradokumentalną etiudę, a kilka dni temu udzielał wywiadu Telewizji Kino Polska (nieco wcześniej można było zobaczyć w TVP Kultura jako jednego z bohaterów składającego się z kilku odcinków programu).

Jednym z organizatorów wystawy była Galeria Działań, do której wróciłam po latach w listopadzie ubiegłego roku. Prócz mnie w wystawie brał udział mój mąż i jeszcze dwóch kolegów – tworzyliśmy wówczas grupę. 

Mąż wciąż jest mężem; jeden z kolegów mieszka pod Warszawą (lecz niewiele wiem poza tym), a drugi znikł nam jakiś czas temu w Nowym Yorku. Przynajmniej stamtąd się z nami ostatnio kontaktował.

Jest jeszcze kilka innych zderzeń rzeczywistości – tej dzisiejszej i tamtej sprzed lat – czasem pozytywnych, czasem bardzo smutnych. Nie o wszystkich będę tu pisać.

To wszystko, te powroty... otwierają mnie na mą prywatną, osobistą teorię względności. Mam wrażenie jakbym odległość od punktu wyjścia (jednego z wielu) mogła mierzyć w skali mikro i makro zarazem.

Wydaje mi się, że obserwuję przeszłość z zewnętrznego kręgu spirali – niby blisko w linii prostej, ale żeby dojść tutaj musiałam zatoczyć kilka kręgów po „orbicie”, przemierzyć kilka sfer. 

Przenoszę się w przestrzeń refleksji na temat znaczenia rytmów (niby powtarzamy dzień za dniem, każdy podobny do poprzedniego, a jednak wszystko się przeistacza) i zastanawiam się nad naturą zmian (bardziej sferyczną czy linearną?)

Zmiany – temat jakoś szczególnie dla mnie aktualny biorąc pod uwagę ideę projektu, przy którym aktualnie pracuję.

Czasem mam wrażenie, że próbuję właśnie wykonać skok bezpośrednio na zewnętrzną orbitę spirali; przemknąć się skrótem; wybrać najkrótszą drogą – po odcinku łączącym/dzielącym oba punkty (?); oszczędzić sobie sobie mozolnej wędrówki po okręgu. Bylebym tylko dobrze „wymierzyła odległość” i nie wylądowała w jakiejś międzyorbitalnej przestrzeni ;)

Na zakończenie cytat z samej siebie, z zamieszczonego powyżej i napisanego blisko dwadzieścia temu tekstu – o „zmienności jako takiej” której Słomiński „przypisywał (...) wartości transcendentalne”.


Podwórko II
Dorota Suwalska
Darek Kondefer
Paweł Orłowski
Jacek Skrzynecki

grupowa wystawa pod patronatem
Galerii Działań
i Stowarzyszenia Historyków Sztuki

kwiecień 1992 rok
(rok wcześniej miała miejsce pierwsza edycja)
Warszawa, ul. Piwna 44

środa, 9 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 6. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (12)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu pierwszego

Zastosowanie opisywanych powyżej nowych rozwiązań kompozycyjnych pozwoliło urozmaicić ofertę Fabryki Nieskończoności. Jeden z wprowadzonych do produkcji modeli wykorzystał w swojej instalacji: w zaciemnionym, idealnie czarnym wnętrzu (łącznie z sufitem i podłogami) przykuwał uwagę tylko jeden element – wystające ze ściany walcowate uwypuklenie z otworem, z którego wydobywało się światło i muzyka zachęcając, by zajrzeć do środka. Wewnątrz znajdowała się oczywiście niekończąca się linia prosta, która migotała, zmieniała się nabierając kolorów to zielonkawo złotych, to szaro-błękitnych. Cała tajemnica polegała na tym, że w tylnej części walca, naprzeciw otworu do zaglądania, wycięta była linia od lustra do lustra, przylegająca bezpośrednio do okna całkowicie zabudowanego czarnymi płytami. Jedynym nieprzysłoniętym fragmentem było właśnie owo wycięcie, przez które prześwitywał zaokienny pejzaż, nocą specjalnie podświetlony.

Jak widać Słomiński zastosował prosty zabieg zastąpienia przeciągniętego między lustrami sznurka prześwitem – czyli rozwiązaniem wziętym wprost z jego transcendentalnych obrazów. Dzięki temu zabiegowi linia nie tracąc iluzji nieskończoności zaczynała żyć. Jej kolor, świetlistość, materia zmieniała się: zależała od przestrzeni w jakiej cała konstrukcja się znalazła. Do mrocznego wnętrza wnikał kawałek światła. Było to więc pogodzenie obu przedstawionych wcześniej aspektów nieskończoności.

Oprócz zminiaturyzowanych wersji opisywanego powyżej modelu w Fabryce Nieskończoności pojawiło się rozwiązanie, w którym zamiast linii prostej występuje, biegnąca po wewnętrznych ściankach walca nieco zmodyfikowana i również nie kończąca się od góry i od dołu spirala, co z kolei było rozwiązaniem gdzieś pomiędzy kołem, a linia prostą, syntetyzującym obie fascynacje.

Prawdziwą odmianą okazały się „nieskończoności kuliste”. Były to kule wewnątrz lustrzone z otworami. Przez jeden z otworów można było zajrzeć do środka, inne wpuszczały fragmenty krajobrazu, które odbijały się wielokrotnie, mieszały ze sobą i wibrowały w lustrzanej, kulistej powierzchni. Czasem naprzeciw otworów do zaglądania umieszczał inny, przez który można było zobaczyć rzeczywisty fragment krajobrazu. Czasem oko patrzyło bezpośrednio na lustrzaną powierzchnię i jego odbicie mogło uczestniczyć w całym tym zamieszaniu, nakładając się na skrawki pejzażu i stapiając z nimi. Słomiński bardzo chętnie pokazywał nieskończoności tego typu. Czasem robił to w specjalnie przygotowanych przestrzeniach, czy wnętrzach, innym razem wykorzystywał do tego celu istniejąca już architekturę, najczęściej jednak eksponował w przyrodzie.

wtorek, 28 grudnia 2010

Sezon 1, Odcinek 125. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (11)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107 i 122.

Początkowo prześwity jedynie zastępowały linie występujące w poprzednich kompozycjach. Zamiast rysować kreskę przechodzącą od brzegu do brzegu kartki, po prostu ją wycinał. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że nieważne czy linia jest prosta, czy nie, byle była nieskończona; później zaś jeszcze bardziej zminimalizował swoje wymagania, uważając, że istotne jest tylko to, by wyprowadzała wzrok oglądającego poza format obrazu – wrócił do jeszcze wcześniejszych motywów. Pracowicie wycinał w papierze spirale, koncentrycznie rozchodzące się okręgi, kompozycje składające się z kół i linii, pionowe i poziome pasy, formy utworzone przez rozchlapany uprzednio na papierze tusz... Później budował specjalne blejtramy, które stanowiły swego rodzaju układanki łatwe do prezentowania na ziemi lub podłodze, lecz kłopotliwe przy eksponowaniu w pionie.

Robił też eksperymenty z malowaniem na szkle, co pozwalało mu uzyskać dodatkowo powierzchnie półprześwitujące.

Element konstrukcyjny, czyli prześwity, dopełniały formy utworzone przy pomocy nadal używanych i doprowadzonych już niemal do perfekcji technik automatycznych.

Dość długo szukał kompozycji, która uzasadniałaby stosowanie tego typu wyciętych, bądź też w przypadku szkła niezamalowanych linii. Pierwszym tego typu obrazem, który zaprezentował publicznie, było pomalowane na czarno płótno z przebiegającą centralnie, wyciętą pionowa linią eksponowane w plenerze i powieszone obok czarnego walca (o którym już pisałam) i który zapoczątkował serię „nieskończoności”. Słomiński pragnął w ten sposób zwrócić uwagę na dwie całkowicie sobie przeciwstawne postawy, dwa sposoby dążenia do nieskończoności. Jeden („nieskończoność wewnętrzna” czyli czarny walec) introwertyczny, egocentryczny – znak zamknięcia się na resztę świata, odgrodzenie od niego, budowanie złudzenia. Drugi, bardziej wschodni, to zjednoczenie się z otaczającą nas rzeczywistością, z ta chwilą, w której akurat żyjemy, bycie tu i teraz. Mroczne wnętrze z majaczącą w nim nieskończonością i wibrująca od poruszających się liści i i chmur linia przechodząca przez czerń i wtapiająca się w tło.

sobota, 18 grudnia 2010

Sezon 1, Odcinek 122. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (10)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 i 107.
Pomysł dotyczył przede wszystkim obrazów i rysunków, i jak zwykle okazał się banalnie prosty. Jego istotę stanowiła linia prosta zbudowana z tej samej materii, co otaczająca obraz przestrzeń, innymi słowy – linia, która jest prześwitem. Mogłabym powiedzieć, że chodzi po prostu o obraz z przecięciem, czy też przecięty obraz. Ale skierowałoby to wyobraźnię na niewłaściwe tory, zmieniając sens i wymowę tego zabiegu, ponieważ określenie „przeciąć” kojarzy się z destrukcją. Tutaj prześwit miał tworzyć harmonijną całość z innymi elementami kompozycji.
Chodziło o obraz, który otwierałby się na otaczającą przestrzeń i jednocześnie w sposób naturalny – z nią łączył. Linia przebiegająca przez obraz wychodziłaby poza jego płaszczyznę i roztapiała nie mając początku ani końca, lecz rozwijający się przy udziale wyobraźni ciąg dalszy gdzieś w koronach drzew, potem w chmurach, ponad nimi, w przestrzeni międzyplanetarnej... (zakładam, że obraz eksponowany jest w plenerze).
W tego typu kompozycji widział możliwość zrealizowania swoich pragnień o stworzeniu transcendentalnego obrazu, który właśnie dzięki owej „gościnności”, otwarciu, przekraczałby swój format; obrazu, który reagowałby na otaczająca go rzeczywistość z tej prostej przyczyny, że stanowiłaby ona element jego budowy, czy też raczej on byłby jej częścią. „Obraz z którego można wyjść i spojrzeć na gwiazdy” – wyjaśniał przypominając sobie słowa przyjaciela komentującego jego wysiłki nad skonstruowaniem pierwszej „nieskończoności” – „obraz, który zmienia się jak każdy inny żywy organizm”. Inaczej wygląda na białej ścianie, gdzie biel przechodzącej przez płaszczyznę płótna linii jest bielą otaczającej go ściany, co – jak przekonywał – stwarza ową pustą przestrzeń, w którą każdy może wejść i uzupełnić ją za pomocą swojej wyobraźni». Inaczej – ułożony na trawie, kiedy to sama natura zaczyna się wdzierać do jego wnętrza, a kępki traw zieleniejące, a potem więdnące, stają się integralnym elementem kompozycji.

piątek, 29 października 2010

Sezon 1, odcinek 107. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (9)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87 i 97.

Po dłuższej przerwie wracam do publikacji kolejnych odcinków "Marzycielskiej Geometrii i Fabryki Nieskończoności". Przy okazji obiecuję, że zdjęcie jednego z opisywanych poniżej amuletów z pewnością znajdzie się - albo na blogu, albo na mojej stronie. W tej chwili nie mam czasu na to by je sfotografować.

Wrodzone poczucie humoru pozwalało mu żartować nawet z tego, co traktował bardzo poważnie. Zresztą w miarę upływu czasu granice pomiędzy tzw. sfera sacrum i profanum zacierały się coraz bardziej, dzięki czemu pojęcie profanacji sztuki stawało się dla niego coraz mniej jasne. Z drugiej strony fakt, że pierwiastek świętości tkwił według niego we wszystkim, sprawił, że niczego nie potrafił traktować czysto mechanicznie, instrumentalnie, czy też wyłącznie zarobkowo. Owa zdolność emocjonalnego traktowania nawet tego, co robił głównie dla pieniędzy, ujawniła się juz wówczas, kiedy to w „okresie obrazów paleolitycznych” wykonywał wisiorki na szyję – amulety mające uzupełniać potencjał twórczy i energię życiową oraz przynosić szczęście w miłości. Były to człeko-, bądź ptakopodobne figurki (np. głowa i szyja ptaka ukształtowana w formie fallusa i rozchylone nogi, niby skrzydła lecącego ptaka z zaznaczonymi między nimi kobiecym wzgórkiem łonowym). Chwilami miałam wrażenie, ze naprawdę wierzy w magiczna moc tych amuletów.

Decyzja o założeniu Fabryki Nieskończoności pozwoliła Słomińskiemu nieomal natychmiast znaleźć rozwiązanie pozwalające zmaterializowanie owej „nieskończoności, która naprawdę jest nieskończonością”. Tak więc rezygnacja i zajęcie się czymś innym, mniej ambitnym znów pozwoliły osiągnąć wytęskniony cel. Po raz kolejny doświadczył, ze dopiero akceptacja własnych ograniczeń pozwala je przekroczyć.

poniedziałek, 20 września 2010

Sezon 1, odcinek 97. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (8)


Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77 i 87
Zresztą samo powołanie do życia czegoś, co nazywałoby się „Fabryką Nieskończoności” wydawało mu się wystarczająco kuszącą perspektywą. Wykonywał „nieskończoności” w różnych rozmiarach i „opakowaniach”. Najczęściej były one niewielkie (kieszonkowe) ukryte wewnątrz ceramicznej formy, czasami w wydrążonym pniu drzewa. Zdarzały się jednak zamówienia na większe obiekty, z przeznaczeniem do postawienia w salonie lub innym dużym pomieszczeniu. Inni życzyli sobie „nieskończoności” oprawnych w metal n.p. srebro i złoto, które możnaby powiesić sobie na szyi i nosić jak amulet. Naturalnie sam nie mógł sprostać takim zamówieniom. Musiał zatrudnić specjalistów z różnych dziedzin. W pewnym momencie jego rola ograniczyła się do projektowania (chyba, że zależało mu, by wykonać coś osobiście), a jednoosobowy warsztat rozrósł się do rozmiarów prawdziwej fabryczki i zaczął przynosić zyski na tyle duże, że można było sobie pozwolić na reklamę w radiu, czy telewizji, co nieoczekiwanie przerodziło się w swego rodzaju prowokację artystyczną. Było to o tyle zaskakujące, że Słomiński nigdy nie odczuwał potrzeby prowokowania, a jednak w tym zasmakował i świetnie się bawił przekonując słuchaczy: „Nie tylko w Kościele, również u nas, możesz nabyć nieskończoność”, „Oferujemy nieskończoność we wszystkich rozmiarach”, „Osobista nieskończoność tylko dla Ciebie”.
Wraz ze znajomym zajmującym się video-artem zrobiła reklamę telewizyjną bulwersującą szczególnie tych, którzy nie wiedzieli o co chodzi nie bardzo potrafili sobie wyobrazić „nieskończoność, która zmieści się w kieszeni”. Z tymże przyjacielem zaopatrzonym w kamerę wybrał się nawet do urzędu patentowego, w którym próbował opatentować „nieskończoność”.
P.S. Na zdjęciu ceramiczna Nieskończoność z uszkiem (by łatwiej było zaglądać do środka) zwana również "kubkiem z nieskończonością".  

poniedziałek, 6 września 2010

Sezon 1, odcinek 87. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (7)


Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73 i  77

W momencie, kiedy całkowicie, dobrowolnie i z pogodą ducha zrezygnował z wyrażenia linii prostej skoncentrowany już na czymś innym, nieoczekiwanie wpadł mu do głowy pomysł, który pozwolił plastycznie ją zmaterializować. Pomysł bardzo prosty, aż dziwne, że nie przyszedł mu na myśl wcześniej: dwa lustra ustawione równolegle naprzeciw siebie, u góry i na dole, pomiędzy nimi przeciągnięta pionowo, idealnie prostopadła do powierzchni luster linia n.p. kawałek sznurka, która odbijając się w nich będzie stwarzała wrażenie linii bez początku i bez końca. Efektem tego pomysłu był obiekt, który dał początek Fabryce Nieskończoności. Był to spory czarny walec, o wymiarach tak wyliczonych i powieszony w ten sposób, by znajdujący się w nim otwór znajdował się na wysokości wzroku osób o różnym wzroście (małe dzieci naturalnie trzeba było podsadzać, a najwyżsi panowie musieli się nieco pochylić). Otwór był na tyle szeroki, by można było zajrzeć i na tyle wąski, żeby nie można było włożyć głowy do środka, co uniemożliwiało zobaczenie w lustrze swojego odbicia. Wpuszczał tylko tyle światła ile było niezbędne, dzięki czemu biały sznurek tracił swą materialność przypominając raczej promień światła, a wyłożone czarnym pluszem wnętrze sprawiało wrażenie nieomal idealnej czerni. Znikały wszelkie wymiary.

Ten niezwykle prosty pomysł nastręczył wiele trudności w realizacji. Największym problemem okazało się zdobycie odpowiednich luster, zwyczajne nie wchodziły w rachubę, ponieważ warstwa szkła znajdująca się na powierzchni odbijającej dawałaby efekt linii przerywanej. Konieczne okazało się zdobycie lustra, w którym linia mogłaby bezpośrednio dotykać powierzchni odbijającej. Takie z kolei były niezwykle wrażliwe na bodźce mechaniczne, jako pozbawione jakiejkolwiek warstwy ochronnej... nie będę się zresztą zagłębiać w szczegóły techniczne. Faktem jest, że udało mu się uzyskać idealną iluzję nieskończoności. Jednak już podczas realizacji tego obiektu zaczęły ogarniać go wątpliwości. Pogłębił je przyjaciel – poeta, który widząc jak boryka się zdobywając odpowiednie materiały i rozwiązując rozmaite problemy konstrukcyjne zapytał: „I po co tyle trudu? Wystarczy wyjść z domu, popatrzeć w gwiazdy i już jest nieskończoność”.

Słomińskiego bardzo zdenerwowała ta wypowiedź, zwłaszcza, że potwierdziła jego własne wątpliwości. Iluzja, nawet najdoskonalsza, pozostanie zawsze tylko iluzją. Słomiński pragnął robić rzeczy, które by były naprawdę, żyły własnym życiem, a nie udawały, czy naśladowały cudze. Pomimo tych rozterek, czując się bezsilnym wobec pragnienia wyrażenia nieskończoności, która byłaby naprawdę nieskończonością, kontynuował swoje dzieło, a nawet założył wspomnianą już Fabrykę Nieskończoności przypuszczając, że wielu ludzi chciałoby mieć na własność taką osobistą „nieskończoność”, którą można by schować do kieszeni i zawsze nosić ze sobą, choćby miała być ona jedynie złudzeniem – niedoskonałą „nieskończonością” na miarę człowieka.

P.S. Na zdjęciu moja pierwsza Nieskończoność - wewnątrz znajdowała się iluzja linii prostej, dość udana, jak mniemam, ponieważ zaskoczeni widzowie zaglądali pod spód walca szukając kontynuacji linii prostej.

Premiera Nieskończoności miała miejsce w kwietniu 1991 roku podczas wystawy zorganizowanej przez Galerię Działań przy współpracy Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Akademii Sztuk Pięknych. Jednak zdjęcie pochodzi z późniejszego pokazu (w ramach dużej plenerowej imprezy w Nadarzynie)

Problemy techniczne, o których pisałam w "Marzycielskiej Geometrii..." były jak najbardziej prawdziwe. Nie wiem jak bym sobie z nimi poradziła, gdyby nie konstrukcyjny talent mojego taty.

Jeszcze większe problemy pojawiły się przy dokumentacji obiektu, a zwłaszcza znajdującej się wewnątrz niekończącej się linii prostej - zadanie praktycznie niewykonalne. To była praca,  której można było doświadczyć wyłącznie na żywo.

Z ostatniej chwili:

Dziwnym zbiegiem okoliczności dwa dni temu (czyli chwilę po tym jak przygotowałam kolejny odcinek "Marzycielskiej Geometrii i Fabryki Nieskończoności) Nieskończoność trafiła na łamy Gazety Wyborczej. A to za sprawą Małgosi Rybak, która poprosiła mnie o zgodę na skorzystanie z mojej "licencji na Nieskończoność" ;) podczas egzaminu z komponowania i układania kwiatów - co prawda wybrała późniejszy wariant (sporo się tych Nieskończoności wyprodukowało) - wciąż jednak oparty na tej samej zasadzie. I nie ma co kryć, kwiatowa Nieskończoność jest o wiele bardziej fotogeniczna niż moja niemożliwa do sfotografowania linia prosta.

fot. Bartosz Bobkowski, Wydarzenia - Stołeczna, sobota-niedziela 4-5 września 2010r.       

środa, 25 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 77. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (6)


Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54 i 73.

Wróćmy jednak do znaczenia, jakie dla Słomińskiego miała linia prosta. Prawdę powiedziawszy przez długi czas była dla niego swego rodzaju udręką, ponieważ nie potrafił jej wyrazić. Nie wystarczało mu narysowanie linii od końca do końca kartki, nawet jeśli dla podkreślenia jej transcendentalnych właściwości rysował wokół wypełniającej ramkę kompozycji ramkę, przez którą linia się przebijała. Taka linia dla maksymalistycznie i perfekcyjnie nastawionego Słomińskiego była jedynie odcinkiem. Zastępczo więc rysował koła „bo jak inaczej wyrazić nieskończoność na kartce” i „co zrobić z odcinkiem, żeby pozbawić go końców”. Pragnienie zmaterializowania linii prostej wiązało się ściśle z potrzebą kompozycji wykraczających poza format obrazu. Nic więc dziwnego, że koło wydawało mu się formą zbyt zamkniętą. Zastępował je czasem kompozycją z rozchodzących się wokół centrum okręgów o coraz to większym promieniu, których narastanie zdawało się przekraczać ramy płótna i ciągnąć w nieskończoność lub spiralą, która jednocześnie załamywała symetrię obrazu. Jednak spirala również go nie satysfakcjonowała, jako, że posiada w centrum początek.

Koło nie ma końca, ani początku, ale ma swoje granice. Nazywał je figura kompromisu między ludzką tęsknotą do nieskończoności, a świadomością własnej ograniczoności. Później nazwał je figura zgody – zgody na tęsknotę i ograniczenia. Jego stosunek emocjonalny do koła uległ wyraźnemu ociepleniu. Wyznał mi kiedyś, że było to związane z dramatycznymi wydarzeniami, które skłoniły go do tego, by swą niedoskonałość i ograniczenia nie tylko zaakceptować, ale wręcz polubić. „Ludzie najchętniej wpisywali swe pragnienia w koło”zauważył obserwując formy, którymi posługiwały się rozliczne kultury w celu wyrażenia sfery sacrum. Początkowo uważał to za pomyłkę (powinni raczej zając się linią prostą) później jednak za wyraz głębokiej mądrości, a koło za figurę bliską człowiekowi jak żadna inna. Dostrzegł w nim formę, jakiej od dawna poszukiwał, pozwalającą pokazać przenikanie się makro- i mikro- światów, wyrazić przekonanie, że to, co „odległe i nieskończone – kosmos, dalekie galaktyki, wirujące planety – ma swoje odbicie w życiu i budowie najprostszych jednokomórkowych organizmów, ruchu elektronów krążących wokół atomowych jąder (...) formę, która od wieków pozwalała wyrażać na ograniczonej przestrzeni to, co nieskończone i wieczne (...) ukazywać mistyczne tęsknoty, leżące u podstaw wszelkich religii i kultur”. Był wcześniej taki moment, kiedy w podobny sposób widział koło (chodzi naturalnie o odbijanie talerzyków za pomocą kalki i żelazka), ale szybko został zapomniany wobec nowej fascynacji linia prostą. Tym razem koło pozwoliło mu na zrealizowanie pragnienia sięgającego jeszcze okresu „obrazów paleolitycznych”, kiedy to bezskutecznie próbował sięgnąć do wspólnego źródła świętości natury i świętości stworzonej przez człowieka. Dlatego też jego koła raz przypominają pnie ściętych drzew, innym razem komórkę zwierzęcą lub roślinną, drobne organizmy przenoszące się za pomocą rzęsek lub nibynóżek, to znów słońca i planety, a także formy kojarzące się z mandalami, spiralami i labiryntami ze starych ozdobnych rękopisów, na ogół ze wszystkim naraz – dając jednocześnie odniesienia do najbliższej, codziennej, bezpośrednio dostępnej rzeczywistości.

piątek, 6 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 73. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (5)



                          Jeden obraz w trzech odcinkach ;) 

Zaś poniższy tekst stanowi ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52 i 54.


Prawdę powiedziawszy poczuł się w pewnym momencie mocno zdziwiony widząc jak bardzo zajmuje go kompozycja, ponieważ w pamięci wciąż miał wizerunek siebie jako osoby całkowicie na nią nieczułej. Nic więc dziwnego, że malarstwo i grafika Chin i Japonii, dochodzące do mistrzostwa w wyprowadzaniu wzroku i wyobraźni poza format obrazu, a wraz z nim filozofia i estetyka zen i taoizmu wydawały mu się tak bliskie. Godzinami przerysowywał kompozycje grafik i obrazów chińskich i japońskich sprowadzając je do abstrakcji po to tylko, by nigdy ich nie wykorzystać w swojej twórczości.

Tak naprawdę szukał jakiegoś innego rozwiązania. Jego fascynacja musiała jednak się wyszumieć, znaleźć ujście choćby w postaci niestarannych szkiców na małych karteczkach, by mogło się wydobyć na zewnątrz to, czego naprawdę poszukiwał. Przez długi czas borykał się również za skłonnością do symetrycznego komponowania płaszczyzny. Ideałem byłaby kompozycja sprawiająca wrażenie symetrycznej, a jednak asymetryczna, złagodzona jakąś niekonsekwencją, jak ciało ludzkie (każdy z nas ma jedno oko różniące się nieco od drugiego, jedną nogę odrobinę grubszą), drzewo, formy ułożone przez wiatr na piasku, czy wreszcie słynny taoistyczny znak przedstawiający równowagę między siłami in i jang. Na tym polegało według niego piękno – harmonia niosąca w sobie zalążek ruchu, zmiany, rozwoju... Idealna symetrię uważał za sprzeczna z naturą, zimną i odstręczającą. Jak wspomniałam budował swoje kompozycje w oparciu o koła, spirale i linie, a każda z tych form miała dla niego szczególne znaczenie. Najbardziej fascynowała go linia prosta „rozpędzona od zawsze do zawsze” . Za jej uważał koło, czy tez raczej okrąg, którego nieskończoność opierała się na ustawicznym powtarzaniu tych samych punktów. Całkowicie absurdalna wydawała mu się półprosta – „półwieczność” – jak ją ironicznie określał i dziwił się „skoro posiada początek, to dlaczego nie ma końca?.” Kojarzyła mu się ona z wypowiedzią Schopenhauera znalezioną w tekście „O Religii”: „Gdyby mnie tubylec z Azji zapytał, co to jest Europa, powiedziałbym mu: jest to część świta, której mieszkańcy są opętani nieprawdopodobną i szaloną myślą, że urodzenie człowieka jest jego absolutnym początkiem, że powstał z niczego.”

Słomiński był skłonny twierdzić, że skoro (jak utrzymuje chrześcijaństwo i inne religie) istnieje życie po śmierci, to istnieje również przed urodzeniem, a ściślej mówiąc przed poczęciem. Linia prosta kojarzyła mu się z wiecznością i jak twierdził ułatwiała identyfikację ze światem roślin i zwierząt przywodząc na myśl teorię reinkarnacji, a jeszcze częściej taoizm lub buddyzm zen: „Jednym z punktów na tej linii, a może raczej odcinkiem jest krzak czarnego bzu, innym ja. Nigdy już nie będzie mnie takiego jak w tej chwili, a jednak krzak bzu, ja sprzed dwóch lat, ja w tej chwili i ja w przyszłości znajdujemy się na tej samej linii, która nie ma początku, ani końca, zdaje się być wciąż taka sama, a każdy jej fragment jest niepowtarzalny”. Można to uznać za dosyć naciąganą interpretację i dość przewrotne myślenie, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że w sztuce japońskiej i w ogóle estetyce zen unikano linii prostej jako formy nie występującej w naturze i uważano ją za barbaryzm. Uświadomienie sobie tego pozwoliło mu przekonać się, jak mocno związany jest z tradycją w której wyrósł, z jej sposobem myślenia i obrazowania. Doszedł do wniosku, że kraj, w którym się wychował jest takim specyficznym miejscem, w którym mistycyzm Wschodu ściera się z racjonalizmem europejskim, co znalazło doskonałe odbicie w jego psychice. Problem tkwi w tym, że jego mieszkańcy nie lubią się przyznawać do wpływów wschodnich, spychając je w podświadomość i starają się być jedynie zachodnioeuropejscy. Efekt jest taki, że kultura, szczególnie plastyka (mistyczna w treści, a racjonalna w formie) nieświadoma własnych motywacji jest często hermetyczna i z trudem odbierana za granicą.

Przy okazji zauważył również zalety dochodzenia do własnych korzeni poprzez inne kultury. Jego zdaniem droga taka (co prawda nieco okrężna) pozwala nie tylko ujrzeć wyraźniej i bardziej obiektywnie własną tradycję, jej specyfikę i odrębność odbijająca się na tle innych. Daje również możliwość dostrzeżenia wspólnych źródeł i dążeń z innymi kulturami, a co za tym idzie zachowanie szacunku zarówno dla tego, co inne, a nawet niezrozumiałe, jak i tego, co najbliższe.
Pozwala zatem na autentyczną tolerancję. Umożliwia czerpanie korzyści estetycznych i duchowych zarówno z tego, co obce i niepojęte, jak również z tych spraw, które przez zbytnią bliskość mogą się wydawać banalne, a nawet trudne do zauważenia.

piątek, 28 maja 2010

Sezon 1, odcinek 54. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (4)


Ciąg dalszy odcinka 48, 50 i 52
Słomiński był przekonany, że dążenia zarówno abstrakcji geometrycznej jak i ekspresyjnej są zbieżne, mają na celu przekazanie doznań duchowych i zbliżenie do natury. Ma on na myśli raczej pionierów abstrakcji niż naśladowców sprowadzających ją do funkcji dekoracyjnych. Różnice tkwią w metodzie i sposobie podejścia. Abstrakcja geometryczna jest próbą odnalezienia stałych wartości, tego, co niezmienne, przedstawieniem uogólnień; abstrakcja ekspresyjna (szczególnie oparta na technikach automatycznych) jest raczej wędrówką, przezywaniem natury, doświadczaniem jej niż precyzowaniem definicji. 

Słomiński uważał, że ze względu na nieustającą zmienność świata niczego nie można ustalić raz na zawsze, ale uogólnienie, ustalenie jakiejś struktury intelektualnej, która naturalnie szybko się nie rozpada było mu pomocne, by się od niej odbić i ruszyć w dalsza drogę.
W miarę upływu czasu granice między „częścią geometryczną” i paletą zacierają się całkowicie. Powstają jednorodne płótna – geometryczna jest kompozycja natomiast sposób malowania opiera się głównie na kombinowanych technikach automatycznych, dzięki czemu geometria nabiera charakteru wręcz organicznego. Trudno określić, które uderzenie pędzla było świadome, a które było dziełem przypadku. Obrazy te budzące zachwyt części krytyków, przez innych nastawionych na szukanie nowości i mocne efekty uważane były za krok do tyłu, ponieważ sprawiały wrażenie bardziej tradycyjnych, zwyczajniejszych w zestawieniu z szokującymi kontrastem geometrii i automatyzmu poprzednimi obrazami. Chłodna, statyczna, wykonana przy użyciu cyrkla i linijki kompozycja otoczona masą ekspresyjnych form robiła rzeczywiście mocne wrażenie szczególnie w tych obrazach, w których linie, koła i spirale zdawały się bezpośrednio wyrastać z kłębiącej się materii. Niemniej jednak było to jedynie zestawienie, przedstawienie obok siebie dwóch aspektów jednego. W tych „bardziej zwyczajnych” ujawnia się nowe, niedualistyczne, czy też mniej dualistyczne spojrzenie na rzeczywistość. Są one syntezą, a może nie tyle syntezą, co próbą bezpośredniego sięgnięcia do źródła, z którego oba nurty abstrakcji wyrastają. Wydaje się, że autorowi udało się osiągnąć pogodę ducha wynikającą z przezwyciężenia wewnętrznego rozdarcia na dwie przeciwstawne sobie siły. To, co mnie w nich uderzyło, to brak sprzeczności pomiędzy pierwiastkiem intelektualnym i emocjonalnym, wysiłkiem woli, a elementem przypadku, ludzkim działaniem i siłami przyrody.
Niezwykłe znaczenie przypisywał Słomiński kompozycji, od której wymagał nie tyle atrakcyjności, co zdolności wyrażania i nazywał świadomością obrazu. Twierdził, że tworzenie kompozycji o określonym charakterze jest niemożliwe (chyba, że chodzi o czerpanie z gotowych wzorów) dopóki nie nastąpią autentyczne zmiany w świadomości. Słomiński był bardzo często karcony przez swoich kolejnych nauczycieli rysunku za kompozycje. Twierdzili oni, że posiadając pewną łatwość i swobodę rysowania (co chwilowo utracił, gdy przy swoich „paleolitycznych”obrazach próbował się właśnie na tym skoncentrować) nie umie komponować płaszczyzny. Prawdę powiedziawszy sam w to w końcu uwierzył. Problem polegał na tym, że żądano od niego kompozycji zamkniętych, tak silnie zakorzenionych w naszej kulturze, a osobliwie umysłach nauczycieli, z którymi los go zetknął. On natomiast uważał takowe za nienaturalne i sprzeczne z doświadczeniem. Czuł, że istnieje ogromna całość, której on nie jest w stanie objąć. Za każdym razem zobaczyć może tylko fragment, który ma swój dalszy ciąg gdzieś poza polem jego widzenia. Z tego też powodu trudno mu było cokolwiek doprowadzić do końca i prawie zwątpił, czy kiedykolwiek mu się to uda. Sam nie miał nigdy do czynienia z czymś, co byłoby skończone i zamknięte. Wszystko zmieniało się i miało swoja kontynuację w czasie i przestrzeni. Dopiero później uwierzył, że możliwe jest doświadczenie całości, twierdził jednak, że jest ono nieprzekazywalne. Tę swoja wizję świata próbował początkowo instynktownie i nie zadając sobie z tego sprawy wyrażać za pomocą kompozycji otwartych.
Przez długi czas mu się to nie udawało, tym bardziej, że trudno mu było wyzwolić się spod narzuconej mu wizji rzeczywistości. To, co wszystkim dookoła, w tym również jemu wydawało się nieporadnością, brakiem talentu bądź doświadczenia, było wyrazem jego naturalnych skłonności; zapowiedzią dalszego rozwoju.
cdn.

poniedziałek, 24 maja 2010

Sezon 1, odcinek 52. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (3)

Ciąg dalszy odcinka 48 i odcinka 50

Słomiński poprzestał na jednym z planowanych na większy cykl dyptyków, ponieważ przyszło mu do głowy kolejne rozwiązanie. W następnych pracach obraz i jego „paleta” znajdują się na jednym płótnie. Wokół wyznaczonego pola, na którym malarz tworzy precyzyjną, przemyślaną kompozycję kłębią się niespokojne, ekspresyjne formy przywodzące na myśl jakąś pierwotną materię, z której wyłaniają się szczegóły świata zróżnicowanego. Formy te powstają przy okazji szukania koloru, podczas gdy uwaga skoncentrowana jest na owym wyznaczonym polu. Uderzenia pędzla (oczywiście w części, która można by nazwać paletą) odzwierciedlają emocje przezywane podczas malowania kompozycji chłodnej, stonowanej, niemal matematycznej, w której tworzeniu, zdawałoby się, uczestniczył wyłącznie intelekt. To, co poza świadomością uwolniło się przy okazji świadomego działania. I okazało się, że jedno z drugim jest ściśle ze sobą powiązane.

Mniej więcej w tym czasie Słomiński zaczyna stosować odkrytą „przypadkiem” graficzna technikę, o której wypowiada się w ten sposób: "Zauważyłem, że to, co robię stało się nieoczekiwanie tzw. sztuką abstrakcyjną (...) Przypadek otworzył mi oczy na rzeczywistość i abstrakcja przestała być dla mnie abstrakcyjna, stała się konkretna i namacalna (...) uświadomiłem sobie również, że podobieństwo moich grafik do twórczości Ernsta wynika przede wszystkim z faktu, że zacząłem stosować wymyśloną przez siebie technikę automatyczną, dającą efekty zbliżone nieco do frotage i monotypii. Odkrycia te w powiązaniu z wiadomościami dotyczącymi zainteresowań 'nowojorczyków' (w tym również Pollocka) kulturami prymitywnymi, a także teoria Junga unaoczniły mi przyczyny mego nagłego przypływu sympatii dla tych artystów. Nie tak dawno sam nieomal zżynałem ze sztuki paleolitycznej motywy najsilniej działające na moja wyobraźnię, widząc w tym sposób dotarcia do archetypów. Podobnie czynili we wczesnej fazie swojej twórczości 'nowojorczycy' czerpiąc np. ze sztuki Indian amerykańskich (...). 

Nawet krytycy inspirujący się Jungiem zwracali szczególną uwagę na transcendentalne wartości tej sztuki podkreślając, że dzięki stosowaniu automatyzmu artyści poprzez podświadomość indywidualną docierali do podświadomości zbiorowej kierując się ku wspólnym i podstawowym wartościom drzemiącym w człowieku i wykraczającym poza swój indywidualny byt (...) Przypominam sobie ulgę, jaką sprawiło mi dopuszczenie do swojej pracy 'przypadku', radosne poczucie kontaktu z rzeczywistością wynikające z faktu, że do wykonania swoich kosmicznych nieco w nastroju grafik używałem otaczających mnie przedmiotów codziennego użytku, których powierzchnie odbijałem za pomocą kalki maszynowej, bądź ołówkowej i żelazka. Odbity spód talerzyka stawał się ni to planetą, ni to bakterią oglądaną pod mikroskopem, co sprawiało, że niemal namacalnie czułem jedność wszechświata, przenikanie się makro- i mikroświatów. Jednocześnie obecność tych talerzyków wśród używanych na co dzień naczyń dawała mi miłe poczucie, że efekty mojej pracy należą do świata realnego w większym stopniu niż wtedy, kiedy zdawałem się tylko na swoja wyobraźnię. Uświadomiłem sobie, że nadmierna chęć kontrolowania tego, co dzieje się na płótnie lub na papierze ograniczała mnie i przeszkadzała w pracy. Według mnie fakt dopuszczenia 'przypadku', co (nie zdając sobie sprawy z konsekwencji) stosowałem już w 'paletach', umożliwiła wykroczenie poza jednostkowe istnienie, dopuszczenie do działania losu, natury, Boga... nieważne jak to nazwiemy. Jest to wg. mnie bliższe duchowi wschodu niż kulturze zachodniej nastawionej na izolowanie się od świata, a nawet zawładnięcie nim lub najlepszym przypadku ustawienie się w roli obserwatora (...).

Zawierzenie 'przypadkowi' wydaje się być manifestacją siebie jako części świata, akceptacją braku kontroli nad nim i wyrazem zaufania (...). Nie chodzi jednak o to, by zapomnieć, że posiada się wolę i rozum, a raczej o to, by się wyzwolić spod tyranii rozumu, ustalić pewnego rodzaju harmonię, pozwolić na kontrolowany przypadek, przekroczyć granice wyznaczone przez racjonalne myślenie, a pewne wartości przeżyte i doświadczone podnieść na poziom świadomości podnieść na poziom świadomości (...)".

Być może kogoś zdziwi fakt, że tyle uwagi poświęcam technice, którą Słomiński w czystej formie stosował stosunkowo krótko (później łączył ją z innymi). Był to jednak moment przełomowy. Pozwolił przewartościować stosunek do technik automatycznych, które do tej pory stosował dość przypadkowo i spowodował ostateczne odejście od sztuki figuratywnej. Z obrazów znikają cytaty z paleolitu zastępowane kompozycjami geometrycznymi. Powstają pierwsze płótna zaliczane przez krytyków do ekspresjonizmu geometrycznego, a przez przyjaciela – poetę (podobnie jak cała późniejsza twórczość) Marzycielską Geometrią.

cdn.

P.S. Opublikowana grafika to w rzeczywistości kadr z mojego filmu "Taniec" tyle, że w wersji czarno-białej. Film (podobnie jak wiele moich grafik) został stworzy w dużej części za pomocą kalki i żelazka, co opisałam w siódmym numerze Cypla.  Kalkografię wykorzystuje również podczas pracy z dziećmi, spotkań autorskich, warsztatów i przy pracy nad ilustracjami.

poniedziałek, 17 maja 2010

Sezon 1, odcinek 50. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (2)

Ciąg dalszy odcinka  48.

W najwcześniejszych znanych mi obrazach Słomińskiego występują malowane z ekspresjonistyczną manierą magiczne znaki i symbole odwołujące się do różnych pierwotnych kultur, najczęściej jednak sięgające paleolitu.

W obrazach tych chętnie używał, jak to określał, kolorów świętych n.p. czerwieni, błękitu i złota. Szczególnie upodobał sobie czerwień uważając ją za kolor niezwykle energetyczny i podkreślając, że była używana w celach magicznych od najdawniejszych czasów będąc symbolem życia, śmierci, krwi i ognia. W obrazach tych widać potrzebę malowania spontanicznego, co niestety na razie pozostaje jedynie pobożnym życzeniem. Widać, że autor bardzo się starał, by jego obrazy były żywiołowe, ale im bardziej się starał tym mniej mu to wychodziło.

Dużo bardziej przekonywujące i swobodne są palety, które powstawały równolegle do opisywanych obrazów. Słomiński jako palet malarskich używał ogromnych tektur lub sklejek, ponieważ, jak twierdził, potrzebował dużo miejsca do mieszania kolorów. W pewnym momencie zauważył, że to, co się dzieje na palecie jest o wiele ciekawsze pod względem kolorystycznym i fakturalnym od tego, co powstawało na płótnie. W sposób zupełnie nieświadomy uzyskiwał niezwykłą harmonię i świeżość barw (pod warunkiem, że paleta była używana do malowania tylko jednego obrazka). Przede wszystkim jednak „palety” zawierały w sobie ogromną energię, były ekspresyjne i żywe, co na próżno usiłował osiągnąć w swoich obrazach. Słomiński zaczął więc początkowo dla zabawy, później traktując to coraz poważniej przemalowywać palety ulegając formom, które na nich zastał, kolorystyce i nastrojowi. Fakt, że używał szybkoschnących farb uniemożliwiał powstawanie „brudów” nawet wtedy, gdy w malowanym obrazie dominowała czerwień i zieleń, które zmieszane ze sobą dają nie zawsze atrakcyjne brązy. Powstał w ten sposób cykl nieco bajkowych w klimacie i przypominających w niektórych przypadkach sztukę dziecka obrazów, pozostających na pograniczu abstrakcji i figuracji. Już w tamtym wczesnym okresie jego twórczości wyodrębnić można kilka wątków będących motorem całej twórczości.

Chodzi mi mianowicie o próby zestawienia ze sobą tego, co biologiczne, z wyodrębnioną przez człowieka sfera sacrum, potrzebę zatarcia granic między światem przyrody, a światem ludzkich tęsknot. Widać to choćby w inspirowanych paleolitycznymi figurami znakach łączących symbole męskich i kobiecych narządów płciowych obleczonych dodatkowo w formę przypominającą lecącego ptaka, malowanych przy użyciu dużej ilości złota i przypominających (niejednokrotnie również kompozycją) sakralne malarstwo średniowieczne.

W podobnej konwencji utrzymane są przedstawienia nawiązujące do kultu płodności i wizerunków paleolitycznych Wenus. Do idących w tym samym kierunku można zaliczyć można zaliczyć nieudane na ogół próby zestawiania złota z przyklejonymi do płótna zgniłymi liśćmi i zielenią.

Drugą charakterystyczną cechą jest potrzeba spontaniczności (tak bardzo ceniona w sztuce chińskiej, która później się zainteresuje) czyli zdolność do skupienia się na chwili obecnej, otwartość na tu i teraz przeciwstawiona skłonnościom do tworzenia struktur intelektualnych i uogólnień. 

Biorąc pod uwagę jego zainteresowania i znając dalsze losy można powiedzieć, że już wówczas zarysowało się dążenie do zsyntetyzowania mistycznej postawy człowieka Wschodu z racjonalizmem Europejczyka. Pierwszym krokiem w tym kierunku, a właściwie pierwszym krokiem na rzecz rozluźnienia przymusu kontroli i dopuszczenia do udziału w procesie twórczym przypadku, były właśnie „palety”. Dzięki temu prostemu i w gruncie rzeczy mało oryginalnemu rozwiązaniu Słomiński nabrał swobody i odwagi, co otworzyło mu drogę do dalszych zmian i dalszego rozwoju. Już wkrótce zafascynowały go powiązania między obrazem i jego „paletą”: „To jakby dwa aspekty jednego – mówił – ludzki, związany z kontrolą i emocjonalny, a może nawet duchowy, wiążący się ze spontanicznością i wykraczaniem poza ludzką naturę”. Niezwykle interesujące okazało się zestawienie koloru. Tu również ujawniły się dwa aspekty barw. Oba obrazy – ten malowany świadomie i dzieło „przypadku” powstające na palecie były ściśle ze sobą powiązane, były przeciwstawne sobie i zarazem uzupełniały się nawzajem tworząc jedność. Słomiński wpadł na pomysł, by na najbliższą wystawę przygotować swego rodzaju dyptyki: obraz plus „paleta”. Jednak przemalowane palety nie wyglądały najlepiej w zestawieniu z obrazami przy okazji których powstały, ponieważ wola autora zbyt mocno w nie ingerowała czyniąc całkiem odrębnymi i zacierając powiązania. Z kolei wymuszona spontaniczność płócien nie wytrzymywała porównania z autentyczna spontanicznością powstających przy nich palet (tych jeszcze nie przemalowanych). Słomiński postanowił więc przygotować dwa blejtramy tego samego formatu, na jednym powstałby obraz świadomie pozbawiony wszelkich elementów ekspresyjnych wynikających z gestu lub przypadku, drugi służyłby za „paletę”. Namalowany został tylko jeden taki dyptyk. Na jednym z płócien widnieje nieco zgeometryzowana postać paleolitycznej Wenus spokojnie i gładko malowana, utrzymana w czerwieniach. Kolorystyka jest bardzo wyrafinowana. Drugie płótno – „paleta”, to zestaw nawarstwiających się i dynamicznie kładzionych plam i smug. Kolorystyka wydaje się jeszcze bogatsza i bardziej zróżnicowana, widać całą drogę do koloru zsyntetyzowanego na opisywanym uprzednio obrazie.  

czwartek, 6 maja 2010

Sezon 1, odcinek 48.Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (1)

Jedną z zalet prowadzenia bloga jest fakt, że można pewne projekty rozkładać na raty, dzielić je na odcinki (w poniżej publikowanym tekście nadużywane w tym blogu słowo „odcinek” zyska zapewne nowy wymiar).
Tak właśnie jest przypadku przedsięwzięcia, które niniejszym rozpoczynam.

„Marzycielską Geometrię i Fabrykę Nieskończoności” napisałam jeszcze w czasach przedkomputerowych. Nie chodzi naturalnie o to, że komputery w ogóle wtedy nie istniały – aż tak stara nie jestem ;). Faktem jest jednak, że ja komputera nie miałam. Tekst posiadam więc wyłącznie w postaci maszynopisu. Wizja przepisania go w całości z pewnością by mnie zniechęciła. Zwłaszcza, że zamierzam uzupełniać słowa obrazkami, co też wymaga trochę pracy. Natomiast przepisywanie i publikowanie kolejnych fragmentów nie wydaje się już takie straszne.



Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności

motto:

Przypowieść o odcinku

jeżeli było jakieś przedtem
była nim linia prosta
która rozpadła się
na nieskończoność odcinków
pragnął jej a nawet uwierzył
że jest jak ona
od zawsze do zawsze
faktycznie zawierał się między punktem A i punktem B
kiedy za którymś razem
zbyt mocno doświadczył granic
skulił się i splótł końce
zgodził się na koło


Pisanie tego opracowania zaczynałam kilkakrotnie i za każdym razem byłam niezadowolona z efektów. Jedna z przyczyn był fakt, że działalność Daniela Słomińskiego nie stanowi w moim umyśle stałego, zamkniętego obrazu. Nawet to, co powstało dawno temu za każdym razem jawi mi się nieco inaczej. Fakt, że wciąż mam kontakt z żywą i wciąż zmieniająca się jego twórczością sprawia, że każde dokonanie rzuca nowe światło na to, co zrobił kiedyś. On sam mi wyznał, że często zdumiewają go zapomniane obrazy z dawnych lat, gdy nagle odkrywa w nim przeczucie tego, czym obecnie się interesuje. Utwierdza to go w przekonaniu, że od zawsze zajmuje się tym samym, tylko za każdym razem nieco inaczej. Jak uchwycić owo „to samo” w słowach?

Zdawało mi się, że łatwiej będzie zając się tym co niestałe, jednak trudno w raz napisanym tekście, pokazać całą zmienność. Ponadto fakt, że w trakcie pracy wciąż miałam kontakt z coraz to nowymi dokonaniami Słomińskiego sprawił, że to, co zaczynałam pisać, po chwili już wydawało mi się nieaktualne. Dochodziło do tego, że próbowałam się domyślać jaki będzie jego kolejny krok, wierząc, że znalazłam już ów motyw przewodni, logikę prowadzącą jego twórczość i za każdym razem byłam zaskakiwana. Zbudowana przeze mnie konstrukcja rozsypywała się i znów musiałam zaczynać na nowo.
W końcu postanowiłam odizolować się na jakiś czas od jego najnowszej działalności i uchwycić to, co jawi mi się na temat jego twórczości obecnie, z góry godząc się, że będzie to jedynie rejestracja pewnego etapu i być może w chwilę po oddaniu tego tekstu do druku dojdę do wniosku, że powinnam go napisać zupełnie inaczej. Dodatkowym utrudnieniem była wielowątkowość i pozorna powierzchowność jego zainteresowań sprawiająca, że łatwo się pogubić próbując przedstawić historię jego działalności w chronologicznym porządku. Równie łatwo sprowadzić ją do wyliczanki rozlicznych inspiracji, które są oczywiście ważne, ale tylko na tyle, na ile Słomiński dostrzegł w nich to, czego aktualnie poszukiwał, twierdząc, że są one tylko punktem odbicia dla świadomości ujawniającej się podczas działania. Owa świadomość czepia się różnych informacji, tematów, kolorów, form, aby się uzewnętrznić, porzucając jedne, gdy inne wydadzą się jej bardziej odpowiednie.

cdn.

P.S. Poprzez linki w tym tekście zachęcam do poszukiwania „powracających fraz”.
Wątek został zainicjowany w odcinku 35. Kontynuacja w odcinku 39.

czwartek, 25 marca 2010

Sezon 1, odcinek 39.Lubię paski, lubię czerwień i czerń, czyli Wstęp do Nieskończoności


Czerwono-czarny dyptyk – jeden z obrazów z mojego dyplomowego cyklu 


(...) wiele z dawnych pragnień i niezrealizowanych (...) zjawisk (...) dotyka spraw na tyle dla mnie istotnych, że powracają, co pewien czas i do tej pory mnie poruszają. Zapragnęłam więc (...) powołać do życia wymyślony kiedyś Teatr Zbrodni, Teatr Czystej Treści, literaturę opartą na słowach skondensowanych i związaną z nimi grafikę poezyjną, Fabrykę Nieskończoności, czy też Instytut Poszukiwań Wspólnego Źródła Wszelkich Sztuk i Działań... A jak to zrobić jeżeli ma się świadomość, że realizacja tych wszystkich koncepcji w takim wymiarze, w jakim bym chciała, jest niemożliwa. (...) Jedynym wyjściem jest napisanie naukowych, a jeszcze lepiej popularyzatorskich opracowań dotyczących tych wymyślonych (...) zjawisk tak jakby one istniały naprawdę.

Zacytowane powyżej słowa napisałam osiemnaście lat temu. Znalazły się one we Wstępie do mojej pracy magisterskiej poświęconej nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce. Po co dziś do nich wracać?
Ponieważ, jak można przeczytać powyżej, wiele dawnych pragnień do dziś mnie porusza, więc tekst nadal jest aktualny.
Ponieważ mam wrażenie, że zamiast świadomie rezygnować, zbyt często pozwalam, by „samo mi się rezygnowało” (o tym również mowa w tekście).
Ponieważ, przynajmniej w pewnych aspektach byłam wówczas mądrzejsza niż dziś i warto sobie tę młodzieńczą mądrość przypomnieć. A już na pewno bardziej odważna i, o dziwo, łagodniejsza dla siebie. To również warto przywołać.
Ponieważ niektóre pomysły wówczas niemożliwe do realizacji w dzisiejszych warunkach nabierają aktualności np. idea nakręcenia filmu „dokumentalnego” o nieistniejących zjawiskach w kulturze i sztuce (całkiem o niej zapomniałam). Również internet otwiera szanse, wówczas całkiem dla mnie niedostępne.
Ponieważ nigdy nie porzuciłam zamiaru stworzenia „książki bez początku i bez końca” (pomysł już wówczas nie najnowszy). Kiedyś miałam „nadzieję, że moja praca magisterska zainicjuje powstanie”jej postanie. I co z tego wynikło? Przez te osiemnaście lat dopisałam tylko jeden „rozdział”. Wierzyłam również, „że będzie ona jedynie uzupełnieniem innych działań, bo żeby pisać o czymś z czego się zrezygnowało trzeba mieć coś, co się udało zrealizować.”
No jednak coś udało się zrealizować, choć czasem te realizacje szły w dość nieoczekiwanym kierunku i prowokowały kolejne rezygnacje – jest więc „materiał” na kolejne postacie.

Na razie jednak zapraszam czytania „Wstępu do nieskończoności”. Całość tekstu (z komentarzem) tutaj (w Dziale Sztuk Nieobecnych). 

Wątek zainicjowany w odcinku 35.

P.S. Przy okazji zapowiadam publikację „Teatru Zbrodni” (również w Dziale Sztuk Nieobecnych)