Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54 i 73.
Wróćmy jednak do znaczenia, jakie dla Słomińskiego miała linia prosta. Prawdę powiedziawszy przez długi czas była dla niego swego rodzaju udręką, ponieważ nie potrafił jej wyrazić. Nie wystarczało mu narysowanie linii od końca do końca kartki, nawet jeśli dla podkreślenia jej transcendentalnych właściwości rysował wokół wypełniającej ramkę kompozycji ramkę, przez którą linia się przebijała. Taka linia dla maksymalistycznie i perfekcyjnie nastawionego Słomińskiego była jedynie odcinkiem. Zastępczo więc rysował koła „bo jak inaczej wyrazić nieskończoność na kartce” i „co zrobić z odcinkiem, żeby pozbawić go końców”. Pragnienie zmaterializowania linii prostej wiązało się ściśle z potrzebą kompozycji wykraczających poza format obrazu. Nic więc dziwnego, że koło wydawało mu się formą zbyt zamkniętą. Zastępował je czasem kompozycją z rozchodzących się wokół centrum okręgów o coraz to większym promieniu, których narastanie zdawało się przekraczać ramy płótna i ciągnąć w nieskończoność lub spiralą, która jednocześnie załamywała symetrię obrazu. Jednak spirala również go nie satysfakcjonowała, jako, że posiada w centrum początek.
Koło nie ma końca, ani początku, ale ma swoje granice. Nazywał je figura kompromisu między ludzką tęsknotą do nieskończoności, a świadomością własnej ograniczoności. Później nazwał je figura zgody – zgody na tęsknotę i ograniczenia. Jego stosunek emocjonalny do koła uległ wyraźnemu ociepleniu. Wyznał mi kiedyś, że było to związane z dramatycznymi wydarzeniami, które skłoniły go do tego, by swą niedoskonałość i ograniczenia nie tylko zaakceptować, ale wręcz polubić. „Ludzie najchętniej wpisywali swe pragnienia w koło”zauważył obserwując formy, którymi posługiwały się rozliczne kultury w celu wyrażenia sfery sacrum. Początkowo uważał to za pomyłkę (powinni raczej zając się linią prostą) później jednak za wyraz głębokiej mądrości, a koło za figurę bliską człowiekowi jak żadna inna. Dostrzegł w nim formę, jakiej od dawna poszukiwał, pozwalającą pokazać przenikanie się makro- i mikro- światów, wyrazić przekonanie, że to, co „odległe i nieskończone – kosmos, dalekie galaktyki, wirujące planety – ma swoje odbicie w życiu i budowie najprostszych jednokomórkowych organizmów, ruchu elektronów krążących wokół atomowych jąder (...) formę, która od wieków pozwalała wyrażać na ograniczonej przestrzeni to, co nieskończone i wieczne (...) ukazywać mistyczne tęsknoty, leżące u podstaw wszelkich religii i kultur”. Był wcześniej taki moment, kiedy w podobny sposób widział koło (chodzi naturalnie o odbijanie talerzyków za pomocą kalki i żelazka), ale szybko został zapomniany wobec nowej fascynacji linia prostą. Tym razem koło pozwoliło mu na zrealizowanie pragnienia sięgającego jeszcze okresu „obrazów paleolitycznych”, kiedy to bezskutecznie próbował sięgnąć do wspólnego źródła świętości natury i świętości stworzonej przez człowieka. Dlatego też jego koła raz przypominają pnie ściętych drzew, innym razem komórkę zwierzęcą lub roślinną, drobne organizmy przenoszące się za pomocą rzęsek lub nibynóżek, to znów słońca i planety, a także formy kojarzące się z mandalami, spiralami i labiryntami ze starych ozdobnych rękopisów, na ogół ze wszystkim naraz – dając jednocześnie odniesienia do najbliższej, codziennej, bezpośrednio dostępnej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz