Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubię_koła_lubię_paski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubię_koła_lubię_paski. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 czerwca 2025

Przejście dla pieszych, przejście do wierszy

 

– Z czym ci się to raczej kojarzy – spytałam męża – drogą czy drabiną?

– Z przejściem dla pieszych.

A więc przejście dla pieszych. Ciekawe dokąd mnie zaprowadzi?

Zdjęcie zrobiłam w maju, w Rogowie, podczas Festiwalu Transport Literacki 2025, gdzie pod opieką Natalii Malek i w towarzystwie kilku arcyciekawych osób zajmowałam się swoimi (i nie tylko swoimi) wierszami.

Na pewno więc zdjęcie to oznacza powrót do poezji. O ile do pisania wierszy można wracać. Może więc raczej przejście do poezji.

Tak się składa, że 16 czerwca szykuje mi się spotkanie autorskie, czy raczej ktoś super fajny to spotkanie szykuje. Tym razem w prawie-samym-środku-Warszawy. Może więc usłyszycie kilka wierszy, które dotąd miało okazję przeczytać tylko kilka osób.

Więcej na ten temat wkrótce.

czwartek, 16 stycznia 2025

(Nie tylko) wizualnie 2

 Patrząc na jedną rzecz

 
Wizualno-tekstowo-filmowo-muzyczno-dotykowa opowieść o szklanej tacce, która otworzyła przede mną makro- i mikroświaty, a także uwrażliwiła na to, co w zasięgu ręki. Prywatnie, most między przeszłością (późnymi latami 80.) a przyszłością, obejmujący również to, co pomiędzy.
 fot. Wojciech Kopacewicz
 
Wystawa zrealizowana została w 2024 roku w Galerii 51m2 w Nadarzynie.

 - Tekst odautorski znajdziecie tutaj.
 
 - Fotorelacja z wystawy do obejrzenia tutaj.

fot. Mariusz Maj
- Fotorelacja z wernisażu tutaj.

 

- Poniżej kilka z prezentowanych na wystawie prac graficznych.

piątek, 26 kwietnia 2024

Wystawa "Patrząc na jedna rzecz" - tekst odautorski

 Do zorganizowania tej wystawy przymierzałam się od dawna, by nie powiedzieć od lat. Odwlekany z miesiąca na miesiąc, z roku na rok plan udało się zrealizować w marcu 2024 w Galerii 51m2. Wystawa potrwa do końca kwietnia, dlatego już dziś przygotowuję jej internetową wersję. Żeby ci, którzy nie mieli okazji obejrzeć jej w realu mogli to zrobić tutaj, choć... to chyba nie koniec działań w ramach tego projektu. Już podczas organizacyjno-montażowych zrozumiałam, jak bardzo jest rozwojowy i aktualny. Mimo, że jego początki sięgają lat 80. XX w. Świadczy o tym choćby fakt, że podczas realizacji wystawy i z inspiracji tym faktem napisałam trzy wiersze, które też będziecie mieli okazję tutaj przeczytać. 

Dziś pierwsza część prezentacji, czyli odautorski tekst, który również stanowił część ekspozycji.

 

PATRZĄC NA JEDNĄ RZECZ   

Pod koniec lat 80. XX wieku przeprowadziłam eksperyment graficzny polegający na odbiciu wzoru zdobiącego szklaną tacę przy pomocy kalki kopiującej i żelazka. Rozgrzane żelazko pełniło funkcję prasy graficznej, kalka – farby drukarskiej, taca awansowała do roli matrycy. Powstały w ten sposób dwie odbitki: pozytyw (ciemny wzór na jasnym tle) i negatyw (jasny na ciemnym). Efekt był zdumiewający. Grafiki przypominały fotografie oglądanych pod mikroskopem mikroorganizmów, komórek i organelli lub obserwowanych przez teleskop planet. I tak oto wyprodukowany przez człowieka przedmiot codziennego użytku przeniósł mnie w przestrzenie makro- i mikroświatów. Efekt udało się spotęgować dzięki realizacji na początku lat 90. plastycznego filmu pt. „Taniec”, w którym kalko-odbitki wystąpiły. W zależności od tego, jaki im nadawałam ruch, umieszczałam je w mikro- (pączkowanie lub przemykanie przez kadr) lub makroświatach (wirowanie). W niektórych scenach syntetyzowałam obie przestrzenie ze sobą (pączkowanie z wirowaniem). Albo też umieszczałam je w rzeczywistości dostrzegalnej ludzkim (gołym) okiem (kalko-odbitka „zachodząca” za horyzont).
I tak dzięki nieskomplikowanej graficznej zabawie (nazwanej przeze mnie kalkografią) doświadczyłam tego, że patrząc wystarczająco uważnie na jedną rzecz (najbardziej nawet banalną), można zobaczyć wszystko. A także tego, że wszystko jest ze wszystkim powiązane, wszystko jest wszystkim. Komórki, których wygląd przypomina odbitki szklanej tacy, tworzą zarówno moje ciało, jak i ciała zwierząt lub roślin. Z atomów budujących żywe organizmy zbudowany jest również „martwy” kamień i księżyc, którego kulisty kształt powtarza tacka. Jako niedoszły biolog pewno łatwiej mogłam dostrzec w szklanej okrągłej tacy matrycę dla wizerunków planet, mikroorganizmów, komórek, jąder komórkowych, atomów, protonów, neutronów... i wyobrazić sobie materię (nawet tak ulotną jak atomy tlenu), którą w każdej chwili, z każdym oddechem wymieniam z otaczającym mnie światem, a może raczej należało by powiedzieć, światem, który jest mną, światem, którym jestem. Idąc dalej tym tokiem myślenia, zdałam sobie sprawę, że to co robię tu i teraz ma wpływ na to, co dzieje się setki, a nawet tysiące kilometrów stąd. Nawet to, co kupuję, co jem nie pozostaje obojętne na mniej lub bardziej oddalone ode mnie istoty i przestrzenie (choć mam świadomość, że do tego, by dokonać satysfakcjonującej zmiany ten wpływ nie wystarczy). I vice versa, te odległe, nieznane mi byty wpływają na mnie. W ten oto sposób estetyczne (a potem również duchowe) przeżycie, którego dostarczyła mi szklana tacka, wróciło na grunt codzienności i zyskało wymiar praktyczny. A jednocześnie estetyka kalkografii przeniosła mnie na grunt etyki.
Odkrycie, które opisuję, miało raczej charakter procesu (w dodatku trwającego wiele lat), niż olśnienia (choć elementy olśnienia też w tym były) i graficzny eksperyment nie był z pewnością jedyną jego przyczyną. Być może dostrzegłam po prostu to, czego… szukałam, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak wiele osób przede mną przechodziło podobny proces i doświadczało podobnych olśnień.
Dziś chcę Wam pokazać, co zobaczyłam... patrząc na jedną rzecz. 

 

Na zdjęciu plansza z odautorskim tekstem wśród eksponowanych na wystawie grafik.

piątek, 27 kwietnia 2012

Fabryka Nieskończoności

Nieomal klasyczna Nieskończoność w paski (uwielbiam paski).

Nieskończoność na gwiazdkę.

Nieskończoność jesienna.

Pełna maleńkich kółeczek (uwielbiam koła) Nieskończoność, która ze wszystkich stron wpuszcza do swego wnętrza światło.

Nieskończoność baśniowa - wewnątrz fasola z bajki "O Jasiu i czarodziejskiej fasoli". Otwór do zaglądania również w kształcie fasoli.

Nieskończoność anielska stworzona z myślą o mojej mamie - wewnątrz nieskończona liczba aniołów.



I na zakończenie klasyczny wariant paskowy w innej wersji kolorystycznej.


(...) powołanie do życia czegoś, co nazywałoby się „Fabryką Nieskończoności” wydawało mu się wystarczająco kuszącą perspektywą. Wykonywał „nieskończoności” w różnych rozmiarach i „opakowaniach”. Najczęściej były one niewielkie (kieszonkowe) ukryte wewnątrz ceramicznej formy, czasami w wydrążonym pniu drzewa. Zdarzały się jednak zamówienia na większe obiekty, z przeznaczeniem do postawienia w salonie lub innym dużym pomieszczeniu. Inni życzyli sobie „nieskończoności” oprawnych w metal n.p. srebro i złoto, które można by powiesić sobie na szyi i nosić jak amulet. Naturalnie sam nie mógł sprostać takim zamówieniom. Musiał zatrudnić specjalistów z różnych dziedzin. W pewnym momencie jego rola ograniczyła się do projektowania (chyba, że zależało mu, by wykonać coś osobiście), a jednoosobowy warsztat rozrósł się do rozmiarów prawdziwej fabryczki i zaczął przynosić zyski na tyle duże, że można było sobie pozwolić na reklamę w radiu, czy telewizji, co nieoczekiwanie przerodziło się w swego rodzaju prowokację artystyczną. Było to o tyle zaskakujące, że Słomiński nigdy nie odczuwał potrzeby prowokowania, a jednak w tym zasmakował i świetnie się bawił przekonując słuchaczy: „Nie tylko w Kościele, również u nas, możesz nabyć nieskończoność”, „Oferujemy nieskończoność we wszystkich rozmiarach”, „Osobista nieskończoność tylko dla Ciebie”. Wraz ze znajomym zajmującym się video-artem zrobił reklamę telewizyjną bulwersującą szczególnie tych, którzy nie wiedzieli o co chodzi i nie bardzo potrafili sobie wyobrazić „nieskończoność, która zmieści się w kieszeni”. Z tymże przyjacielem zaopatrzonym w kamerę wybrał się nawet do urzędu patentowego, w którym próbował opatentować „nieskończoność”.

Powyższy tekst to fragment artykułu o fikcyjnym artyście-mistyku, który zamieściłam w swojej pracy magisterskiej poświęconej nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce w roku 1992 (całość do przeczytania TUTAJ: http://suwalska.info/nieskon/geometria1.html - część pierwsza i TUTAJ: http://suwalska.info/nieskon/geometria2.html - część druga)

Kilka lat później postanowiłam urzeczywistnić ideę Fabryki Nieskończoności. Choć może prawdziwiej by było ją nazwać Manufakturą, czy nawet Warsztatem Nieskończoności. Forma przeznaczonej do powielania ceramicznej Nieskończoności powstała w ramach organizowanego przez sekcję ceramiki OW ZPAP pleneru w nieistniejących już Pruszkowskich Zakładach Ceramicznych - tutaj ukłony i szacunek dla profesjonalizmu pana, który ze mną nad nią pracował. Półprodukty, które potem ręcznie malowałam i składałam powstawały w zaprzyjaźnionym zakładzie ceramicznym, który (o ile mnie pamięć nie myli) specjalizował się wówczas w doniczkach. Niestety, z uwagi na wysokie koszty produkcji (w istocie było to rękodzieło, a nie przemysłowa produkcja) działalność Fabryki okazała się nieopłacalna.

Kiedy w tym roku zakładałam działalność gospodarczą nie mogłam się powstrzymać od nazwania firmy Fabryką Nieskończoności, co prowokuje rozmaite zabawne sytuacje. Ludzie mylą ją z Fabryką Niedoskonałości lub pytają, co właściwie taka Fabryka produkuje. Odpowiadam wtedy, że nieskończenie różne rzeczy.

P.S. Na zdjęciach kilka przykładów tzw. Kubków Nieskończoności.

środa, 4 sierpnia 2010

wtorek, 29 czerwca 2010

Sezon 1, odcinek 68. Lubię paski

Zdjęcie to odnalazłam w archiwum szukając ilustracji do pojęcia satori. Początkowo miałam zupełnie inną koncepcję, ale kiedy ujrzałam te rytmy zbiegające się gdzieś w niekończącej się dali poczułam, że to jest właśnie TO!

Jak potoczyła się dalej historia tego obrazka opowiem już wkrótce. 

P.S. Teraz już chyba wszyscy zrozumieją dlaczego tak bardzo lubię Leona Tarasewicza :)   

niedziela, 16 maja 2010

Lubię koła, lubię kule, czyli Marzycielska Geometria w praktyce ;)




fot. Kasia Akram

Obiecane fotki obrazujące fakt mojego zjednoczenia z jedną z ulubionych form. Tak oto zintegrowałam się z kulą, co pozwoliło mi wędrować po wodzie.

czwartek, 25 marca 2010

Sezon 1, odcinek 39.Lubię paski, lubię czerwień i czerń, czyli Wstęp do Nieskończoności


Czerwono-czarny dyptyk – jeden z obrazów z mojego dyplomowego cyklu 


(...) wiele z dawnych pragnień i niezrealizowanych (...) zjawisk (...) dotyka spraw na tyle dla mnie istotnych, że powracają, co pewien czas i do tej pory mnie poruszają. Zapragnęłam więc (...) powołać do życia wymyślony kiedyś Teatr Zbrodni, Teatr Czystej Treści, literaturę opartą na słowach skondensowanych i związaną z nimi grafikę poezyjną, Fabrykę Nieskończoności, czy też Instytut Poszukiwań Wspólnego Źródła Wszelkich Sztuk i Działań... A jak to zrobić jeżeli ma się świadomość, że realizacja tych wszystkich koncepcji w takim wymiarze, w jakim bym chciała, jest niemożliwa. (...) Jedynym wyjściem jest napisanie naukowych, a jeszcze lepiej popularyzatorskich opracowań dotyczących tych wymyślonych (...) zjawisk tak jakby one istniały naprawdę.

Zacytowane powyżej słowa napisałam osiemnaście lat temu. Znalazły się one we Wstępie do mojej pracy magisterskiej poświęconej nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce. Po co dziś do nich wracać?
Ponieważ, jak można przeczytać powyżej, wiele dawnych pragnień do dziś mnie porusza, więc tekst nadal jest aktualny.
Ponieważ mam wrażenie, że zamiast świadomie rezygnować, zbyt często pozwalam, by „samo mi się rezygnowało” (o tym również mowa w tekście).
Ponieważ, przynajmniej w pewnych aspektach byłam wówczas mądrzejsza niż dziś i warto sobie tę młodzieńczą mądrość przypomnieć. A już na pewno bardziej odważna i, o dziwo, łagodniejsza dla siebie. To również warto przywołać.
Ponieważ niektóre pomysły wówczas niemożliwe do realizacji w dzisiejszych warunkach nabierają aktualności np. idea nakręcenia filmu „dokumentalnego” o nieistniejących zjawiskach w kulturze i sztuce (całkiem o niej zapomniałam). Również internet otwiera szanse, wówczas całkiem dla mnie niedostępne.
Ponieważ nigdy nie porzuciłam zamiaru stworzenia „książki bez początku i bez końca” (pomysł już wówczas nie najnowszy). Kiedyś miałam „nadzieję, że moja praca magisterska zainicjuje powstanie”jej postanie. I co z tego wynikło? Przez te osiemnaście lat dopisałam tylko jeden „rozdział”. Wierzyłam również, „że będzie ona jedynie uzupełnieniem innych działań, bo żeby pisać o czymś z czego się zrezygnowało trzeba mieć coś, co się udało zrealizować.”
No jednak coś udało się zrealizować, choć czasem te realizacje szły w dość nieoczekiwanym kierunku i prowokowały kolejne rezygnacje – jest więc „materiał” na kolejne postacie.

Na razie jednak zapraszam czytania „Wstępu do nieskończoności”. Całość tekstu (z komentarzem) tutaj (w Dziale Sztuk Nieobecnych). 

Wątek zainicjowany w odcinku 35.

P.S. Przy okazji zapowiadam publikację „Teatru Zbrodni” (również w Dziale Sztuk Nieobecnych)

sobota, 20 marca 2010

Sezon 1, odcinek 35. Lubię paski, lubię koła...

Już jakiś czas temu odkryłam „winowajcę” rozlicznych retrospekcji, których doświadczam w tym roku. Jest nim opublikowane powyżej zdjęcie. A wszystko zaczęło się od kradzieży. 

„metafory są niebezpieczne. Miłość może się zacząć od jednej metafory” napisał Milan Kundera w „Nieznośnej Lekkości Bytu”. Nie tylko miłość. Również zmiana – dodam. Nawet jeśli chodzi o metaforę wyrażoną obrazem.

Kiedy koniec ubiegłego roku, trochę na własne życzenie i przez własną nieostrożność straciłam portfel (były w nim wszystkie dokumenty, karta kredytowa,masa wizytówek i rozmaitych papierzysk a także odrobina gotówki) najbardziej szkoda mi było zdjęcia, które nosiłam w jednej z kieszonek portfela (jakie to zdjęcie? - o tym w jednym z następnych postów). Byłam w dołku i ta kradzież stała się dla mnie metaforą rozmaitych niefartów i niepowodzeń. Postanowiłam więc jakoś ją w swoim umyśle przewartościować. Wyobraziłam sobie, że ta kradzież jest wezwaniem do zmiany, sygnałem do zamknięcia pewnego etapu wyrażonego wizualną metaforą określoną przez noszone w portfelu zdjęcie. 

Postanowiłam, że do nowego portfela włożę inne. Nawet jeśli tamto jakimś cudem się odnajdzie. Z nowym zdjęciem wejść w nowe życie. Leżąc w ciemności, podczas bezsennej nocy zastanawiałam się nad wyborem. I wówczas przypomniałam sobie odnaleziony parę miesięcy wcześniej małoobrazkowy slajd, a może negatyw (?) pochodzący zapewne z końcówki lat osiemdziesiątych. To właśnie fotografia, którą zamieściłam powyżej. No może niedokładnie, ponieważ zapamiętałam ją zupełnie inaczej. Więcej pasków, więcej kółek, mniej Doroty, a zwłaszcza mniej nóg. No ale trudno. Ponieważ nie mogę sfotografować obrazu, który ujrzałam w swojej głowie tamtej nocy muszę się posłużyć tym zdjęciem. 

Skąd taki wybór? Ponieważ fotografia pochodzi z czasów, w których narodziło się mnóstwo idei i pomysłów, które wciąż są we mnie żywe i domagają się kontynuacji.

Ponieważ to, to, co sztuczne (od „sztuki”) łączy się w nim z tym, co naturalne.

Ponieważ wyraża rytmy, a rytm stał się dla mnie początkiem świadomego malowania. Pamiętam jak w ramach przygotowań do egzaminów na ASP męczyłam się nad przenoszeniem martwych natur z, że tak się współcześnie wyrażę, realu na zamkniętą w prostokącie płaszczyznę płótna lub papieru. Właściwie wszystko wydawało się ok. – wyczucie koloru, swoboda operowania pędzlem, faktura... Wszystko, prócz kompozycji. Aż do dnia, w którym ktoś ułożył w pracowni martwą naturę opartą na rytmach. Może zresztą tamta martwa natura nie różniła się specjalnie od innych, tyle, że ja dostrzegłam w niej rytm. Złapałam w niej rytm. Złapałam rytm w malarstwie. I od tej chwili, idąc za tą metaforą, komponowanie płaszczyzny przestało być dla mnie męką, a stało się tańcem. Zwłaszcza, gdy kompozycja oparta była na rytmach.

Wybrałam je również dlatego, że jego rytm składają się z linii i kół, a koła i linie to najważniejsze dla mnie figury. Lubię koła, bo pozwalają przeprowadzić „link” między mikro i makro-światem. Równie dobrze można nimi wyrazić jednokomórkowy organizm, jak wirującą w kosmosie planetę. Lubię lubię paski, bo pozwalają wyobrazić sobie linię prostą bez początku i końca, przeprowadzić „link” między rytmem linii zaoranego pola, a nieskończonością. A najbardziej lubię tworzyć „linki” pomiędzy kołem, a prostą, choć, pozornie, trudno, o bardziej „sprzeczne” ze sobą figury. A może właśnie ta sprzeczności i potrzeba jej przełamania najbardziej mnie pociąga. Form znoszących tę sprzeczność szukałam w naturze i w kompozycjach swoich obrazów. Wszak to, co wydaje się fragmentem linii prostej (odcinkiem) może być w istocie częścią gigantycznego koła (patrz linia horyzontu). Fale rozchodzące się wokół wokół rzuconego w wodę kamienia rozpoczynają swój „taniec” od koła, by skończyć na formie zbliżonej do prostej.

I w ten sposób od zdjęcia, na którym (wbrew moim intencjom) nogi wysunęły się na pierwszy plan przed koła i paski, nieoczekiwanie (a może właśnie oczekiwanie) przeszliśmy do nieskończoności.

Nawiasem mówiąc najbardziej lubię obrazy, które przenoszą spojrzenie poza kadr, w nieskończoność właśnie (zawsze dążyłam, by stworzyć tego typu kompozycję) i teksty, które przenoszą wyobraźnię poza słowa. – napisałam niedawno w odpowiedzi na komentarz do jednego z poprzednich postów (jak już tu wspominałam komentowanie odbywa się zazwyczaj na Facebooku, ale nie mam nic przeciwko komentarzom tutaj ;) będzie mi bardzo miło)

Zdjęcia do dziś nie umieściłam w swoim portfelu i pewno już tego nie zrobię (z powodu przewagi nóg nad paskami). Jednak fakt, że stworzyłam jego obraz w swojej wyobraźni (zbudowałam wizualną metaforę) sprawił, że zaczęło działać w moim życiu. Rok 2010 pełen jest retrospekcji, mniej lub bardziej sentymentalnych podróży w przeszłość, odnawiania kontaktów (np. ze znajomymi z ASP), odzyskiwania energii i powracania idei, które mają swoje źródło w dawnych czasach, przewartościowań w pisaniu, a nawet pojawiających się ni stąd ni zowąd propozycji wystawienniczych. Czuję że czas na zmianę, czas zamknąć poprzedni okres i iść do przodu, co paradoksalnie związane jest z oglądaniem się do tyłu.

Dlatego, w ramach finału tego odcinka, chciałabym przytoczyć fragmenty tekstu, który również powstał w „tamtych czasach” (przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych). Cytat pochodzi z mojego opracowania poświęconego nieistniejącemu (wymyślonemu przez mnie artyście)

Niezwykłe znaczenie przypisywał Słomiński kompozycji, od której wymagał nie tyle atrakcyjności, co zdolności wyrażania i nazywał świadomością obrazu. Twierdził, że tworzenie kompozycji o określonym charakterze jest niemożliwe (chyba, że chodzi o czerpanie z gotowych wzorów) dopóki nie nastąpią autentyczne zmiany w świadomości. Słomiński był bardzo często karcony przez swoich kolejnych nauczycieli rysunku za kompozycje. Twierdzili oni, że posiadając pewną łatwość i swobodę rysowania (co chwilowo utracił, gdy przy swoich „paleolitycznych”obrazach próbował się właśnie na tym skoncentrować) nie umie komponować płaszczyzny. Prawdę powiedziawszy sam w to w końcu uwierzył. Problem polegał na tym, że żądano od niego kompozycji zamkniętych, tak silnie zakorzenionych w naszej kulturze, a osobliwie umysłach nauczycieli, z którymi los go zetknął. On natomiast uważał takowe za nienaturalne i sprzeczne z doświadczeniem. Czuł, że istnieje ogromna całość, której on nie jest w stanie objąć. Za każdym razem zobaczyć może tylko fragment, który ma swój dalszy ciąg gdzieś poza polem jego widzenia. Z tego też powodu trudno mu było cokolwiek doprowadzić do końca i prawie zwątpił, czy kiedykolwiek mu się to uda. Sam nie miał nigdy do czynienia z czymś, co byłoby skończone i zamknięte. Wszystko zmieniało się i miało swoja kontynuację w czasie i przestrzeni. Dopiero później uwierzył, że możliwe jest doświadczenie całości, twierdził jednak, że jest ono nieprzekazywalne. Tę swoja wizję świata próbował początkowo instynktownie i nie zadając sobie z tego sprawy wyrażać za pomocą kompozycji otwartych.
Przez długi czas mu się to nie udawało, tym bardziej, że trudno mu było wyzwolić się spod narzuconej mu wizji rzeczywistości. To, co wszystkim dookoła, w tym również jemu wydawało się nieporadnością, brakiem talentu bądź doświadczenia, było wyrazem jego naturalnych skłonności; zapowiedzią dalszego rozwoju.

(fragment „Marzycielskiej Geometrii i Fabryki Nieskończoności” - drugiej części dyptyku, który złożył się na moją pracę magisterską poświęconą nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce)

Wróćmy jednak do znaczenia, jakie miała dla Słomińskiego linia prosta. Prawdę powiedziawszy przez długi czas była dla niego swego rodzaju udręką, ponieważ nie potrafił jej wyrazić. Nie wystarczyło mu narysowanie linii od końca do końca kartki, nawet jeśli dla podkreślenia jej transcendentalnych właściwości rysował wokół wypełniającej kartkę kompozycji ramkę, przez która linia się przebijała. Taka linia dla maksymalistycznie nastawionego Słomińskiego była jedynie odcinkiem. Zastępczo więc rysował koła „bo jak inaczej wyrazić nieskończoność na kartce” i „co zrobić z odcinkiem, żeby go pozbawić końców”. Pragnienie zmaterializowania linii prostej wiązało się ściśle z potrzeba tworzenia kompozycji wykraczających poza format obrazu. Nic więc dziwnego, że koło wydawało mu się formą zbyt zamkniętą. Zastępował je czasem kompozycją z rozchodzących się wokół centrum okręgów o coraz to większym promieniu, których narastanie zdawało się przekraczać ramy płótna i ciągnąć w nieskończoność lub spiralą, która jednocześnie załamywała symetrię obrazu. Jednak spirala również go nie satysfakcjonowała, jako, że posiada w swoim centrum początek.

Koło nie ma początku ani końca, ale ma swoje granice. Nazywał je figura kompromisu między ludzką tęsknotą do nieskończoności, a świadomością własnej ograniczoności. Później nazwał je figurą zgody – zgody na tęsknotę i ograniczenia. Jego stosunek emocjonalny uległ wyraźnemu ociepleniu. Wyznał mi kiedyś, że było to związane z dramatycznymi wydarzeniami, które skłoniły go, by swą niedoskonałość i ograniczenia nie tylko zaakceptować, ale wręcz polubić. „Ludzie najchętniej wpisywali swe pragnienia w koło” zauważył obserwując formy, którymi posługiwały się rozliczne kultury w celu wyrażenia sfery sacrum. Początkowo uważał to za pomyłkę (powinni raczej zająć się linią prostą) później za wyraz głębokiej mądrości, a koło za figurę bliską człowiekowi jak żadna inna. Dostrzegł w niej formę, jakiej od dawna poszukiwał, pozwalającą pokazać przenikanie się makro- i mikro- światów, wyrazić przekonanie, że to, co „odległe i nieskończone – kosmos, odległe galaktyki, wirujące planety – ma swoje odbicie w życiu i budowie najprostszych jednokomórkowych organizmów, ruchu elektronów krążących wokół atomowych jąder (...) formę, która od wieków pozwala ludziom wyrazić na ograniczonej przestrzeni, to co nieskończone i wieczne (...) ukazywać mistyczne tęsknoty, leżące u podstaw wszelkich religii i kultur”.

(fragment „Marzycielskiej Geometrii i Fabryki Nieskończoności” - drugiej  części dyptyku, który złożył się na moją pracę magisterską poświęconą nieistniejącym zjawiskom w kulturze i sztuce)