wtorek, 31 sierpnia 2010

Spotkania autorskie, warsztaty

Spotkanie autorskie w Szkole Podstawowej nr 225 w Warszawie
Jeżeli tylko mogę staram się, aby po moich spotkaniach z Czytelnikami został jakiś ślad: zdjęcie, krótki opis, fotorelacja. Niedawno przyszło mi do głowy, że warto zebrać to wszystko w jednym miejscu. To właśnie z tego punktu będą rozbiegać się linki do tych tekstowo-fotograficznych wspomnień. Poniżej spis linków lub (jak kto woli) spis treści ;)
- relacje ze spotkań autorskich na moim blogu
- warsztaty
- spotkania, warsztaty oferta
Wszystkich, którzy chcą mnie zaprosić na spotkania autorskie lub warsztaty zapraszam TUTAJ.

Skrót informacji, czyli Aniołowo, Wystawa i Apel do Wewnętrznego Narratora

Właśnie ukazał się mój tekst o Aniołowie. Zachęcam do czytania wszystkich, którzy chcą podnieść sobie poziom optymizmu, bo to niezwykłe miejsce i spotkałam tam niezwykłych ludzi.
W ramach przygotowań do wystawy:
a) intensywnie drukuję literki - czekają mnie jeszcze okropnie trudne decyzje dotyczące rozmiaru fonta (150, czy może 300?). Z decyzją dotyczącą, że tak się wyrażę "kroju" nie miałam problemu, to oczywiście Lucida Console :)
b) zakończyłam również korektę/skład/kolejne poprawki swojej książki, co skłoniło mnie do rozlicznych refleksji - zarówno nad samą książką, jej, że tak się wyrażę, "życiorysem"; jak i jej zawartością -  mam wrażenie, że pewne zdarzenia, procesy... sobie w niej prze-pisałam (od prze-powiedni), np. stan, o którym wspominałam w jednym z poprzednich postów. Tyle, że dla bohaterki książki jest on spełnieniem marzeń "jeszcze wszystko jest możliwe", a w poście opisuję go jako symptom kryzysu (kto ciekaw, niech zajrzy). Może więc wystarczy zmienić punkt widzenie.
Po spektakularnym ataku introwertyzmu nadzwyczaj uaktywnił się mój Wewnętrzny Narrator - wystarczy popatrzeć na częstotliwość zamieszczania postów w ostatnich dniach (nie wspominając o tych, których nie zdążyłam zapisać). A wszystko po to, by odciągnąć mnie od pracy nad wystawą, czyli (między innymi) trudnych decyzji dotyczących rozmiarów fonta oraz jeszcze trudniejszych związanych z  ogólną koncepcją - wyprodukowałam już kilka kilka wersji. Stąd mój apel do Narratora - bardzo proszę, produkuj na temat! Czyli o wystawie!!!

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 82. Ławki sierpniowe

Kolejna (sprzed tygodnia) odsłona zaokiennego pejzażu w naszym warmiński siedlisku. Niezorientowanych informuję, że Ławki to nazwa wsi, w której mamy chałupkę. Więcej zdjęć i więcej opowieści w znajdującej się po prawej stronie zakładce "Warmińskie opowieści".

niedziela, 29 sierpnia 2010

P.S. do poprzedniego odcinka

Bywa, że umilamy sobie życie rodzinne paradoksalnymi dialogami:
- Eh Dotka, co z ciebie wyrośnie? - zapytał mój syn już nie pamiętam z jakiego powodu (dodam, że Dotka to moja domowa ksywka)
- Dorota Suwalska - odparłam na to z niezachwianą pewnością.
- Ale przecież już jesteś Dorotą Suwalską.
- No właśnie. Weźmy np. brzozę. Na początku jest brzozą, a potem rośnie, rośnie, rośnie... i wyrasta... na brzozę. Tak samo jest ze mną. - odparłam wywołując u syna kolejny atak śmiechu.
Więc może moje dylematy z poprzedniego posta są zupełnie zbędne?

Sezon 1, odcinek 81. Przyspieszony kurs pływania kontemplacyjnego ;)

Lubię pływać. Zwłaszcza krytą żabką. Spokojny rytm zanurzeń i wynurzeń, idealna synchronizacja ruchu i oddechu - to wszystko sprawia, że zdarza mi się wpadać w pływackie transy.
Już w czasach studenckich, gdy podczas obowiązkowych (o ile mnie pamięć nie myli) na ASP zajęć wf-u pływałam w miejscu zwanym dziś Centralnym Basenem Artystycznym odkryłam,  że czynność ta może mieć działanie medytacyjne. Być może związane jest to właśnie z wspomnianą już w tym tekście naturalną i doskonale zgraną z ruchem ciała regulacją oddechu.  Albo kontemplacyjne - nawet jeśli ta kontemplacja związana jest z pozornie prozaicznym.
Tak było dzisiaj. Pojechałam na basen w nie najlepszym nastroju. To mi się ostatnio zdarza.  Rzecz w tym, że mijający rok jest dla mnie rokiem... kryzysowym. Nie tylko w sensie ekonomicznym - dlatego nieustająco szukam (jak to określiła jedna z moich ulubionych facebookowych komentatorek - Katarzyna Boruń-Jagodzińska) "zarobku, a nie pracy, bo pracy mi nie brakuje."
Niestety, mimo poczucia, że pracy mi nie brakuje (a wręcz przeciwnie), coraz częściej ogarnia mnie nieodparte wrażenie robię nic. I bynajmniej, pomimo obecnych w tym odcinku medytacyjnych wątków, nie chodzi o owo ze wszech miar pożądane buddyjskie NIC.
"Człowiek współczesny jest okropnie leniwy. Nic nie robi, ale robi to w okropnym pośpiechu" napisał kiedyś nie pamiętam kto. Obserwuję swoich okropnie zajętych znajomych i czasem mam wrażenie, że niektórzy z nich funkcjonują na tej właśnie zasadzie. Działanie dla działania. Aktywność dla aktywności. Ruch dla ruchu - byle się nie zatrzymać! Co więcej - mam wrażenie, że włączam się w tę ogólną tendencję, a nie jest to bynajmniej zgodne z moją naturą.
Może nie powinnam narzekać. Wszak "kryzys znaczy szansa", jak piszą w mądrych książkach. Nic tak jak kryzys nie mobilizuje do zmian. Problem w tym, że po raz kolejny w swoim życiu doszłam do punktu, w którym nie wiem czego chcę. W wieku lat 43 lat czuję się jak piętnastolatka, która się zastanawia kim zostać w przyszłości.
To wszystko myślało mi się gdy zanurzałam się i wynurzałam, nabierałam powietrza nad lustrem basenu i wypuszczałam pod wodą i... w pewnym momencie rozmaite sprawy zaczęły układać się w mojej głowie, konkretyzując się do tego stopnia, że w moich planach pojawiły się nawet pewne terminy (a to spory sukces, bo poruszanie się w czasie nigdy nie było moją najlepszą stroną).
Nie żebym nagle mnie olśniło w temacie: Kim 43-letnia młódka;) pragnie zostać w przyszłości? Ale przynajmniej wysupłałam z gęstwiny pomysłów, to czego naprawdę chcę, co więcej przyoblekło się to w całkiem konkretne plany, które po domu Czekam wpisałam do komputera w katalogu "Pomyślnik" licząc zarówno na pomyślność, jak i dalsze życiowe pomysły. Kto wie, może znów przyjdą do mnie w czasie pływania :)

sobota, 28 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 80. Przeszłość i przyszłość

Poetycki zakon żebraczy w składzie (od lewej): Andrzej Naglak, ja, Kasia Ciesielska, Zbyszek Świątek. Haeppening miał miejsce w Świnoujściu na FAMIE w roku (o ile dobrze wyliczyłam) 87 .

Zdjęcie przesłał mi Jacek John, który po ponad dwudziestu latach zagadnął mnie niedawno na Facebooku. Fotka pochodzi z jakiejś "prehistorycznej" gazety, prawdopodobnie "Razem". Wielkie dzięki Jacku.

Publikując zdjęcie zapowiadam jednocześnie nowy projekt "Ciąg dalszy Nieskończoności...", w którym zamierzam przeciągnąć link między przeszłością, a przyszłością. Szczegóły jednak dopiero po listopadowej wystawie (szczegółowy opis zdjęcia również). Dla zachęty dodam, że będzie w nim o przyjaciołach, którzy znają moje najskrytsze sekrety, a mimo to do dziś mnie lubią i o tym, jak Jacek John, niechcący przepowiedział mi męża, a także o rozmowie bez słów z pewnym studentem/absolwentem medycyny i o pewnej poetce z Wydziału Malarstwa. 

Wystawa. Spis odcinków

Postanowiłam upublicznić proces przygotowań do wystawy licząc, że to pomoże mi skupić się na pracy. Poniżej spis odcinków mniej lub bardziej (na ogół bardziej :)) związanych z tematem. W niektórych wątek wystawy splata się z innymi wątkami - jak to w serialu :)  

Odcinek 1, czyli jak to się zaczęło

Odcinek 2. Sowa

Odcinek 3, czyli Apel do Wewnętrznego Narratora

Ważny dla wystawy wywiad

Nie buntuj się edytorze!!!

Psychologiczna zabawa w litery

www-adaptacja

Fonty i wirusy

Drukowanie spacji

Tłumaczka literatury na galeryjną przestrzeń

Sowia małpa i 100 metrów niebieskich linków

Dokładnie za miesiąc wernisaż mojej wystawy

Wystawa i lekarskie absurdy

Skrót wiadomości

Zaproszenie

Wywiad

Hipertekstowy serial i piesza nawigacja po linkach ;)

Po wernisażu

Fotorelacja część 1

Lista zadań literackich

Fotorelacja część 2 

Przymierzalnia Fontów

Awaria sieci i dzielny ratowniczy

piątek, 27 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 79. "Marionetki..." raz jeszcze


 Kolejna sympatyczna i świadcząca o zgodnym z moimi intencjami odbiorze książki recenzja "Marionetek Baby Jagi". Niedawno pisałam o recenzji na portalu www.qlturka.pl. Dziś chcę odnieść się do tekstu, który został opublikowany na blogu ksiegogrod.blogspot.com. Zwłaszcza, że prócz licznych pochwał znalazła się tam jedna wątpliwość, którą chciałabym niniejszym rozwiać:

Brakowało mi jedynie jakiegoś „racjonalnego” uzasadnienia problemów rodziny, powoduje je bowiem niezależna od nich siła (Baba Jaga) - pisze autor recenzji.

Otóż wprowadzenie zewnętrznej siły, która sprowadza zło w życie rodziny jest zabiegiem świadomym.
Dzieciom trudno zaakceptować fakt, że sprawcą zła może być ktoś bliski. Nawet, gdy naprawdę tak się dzieje wszelkimi sposobami próbują to wyprzeć - potrzeba zachowania pozytywnego wizerunku osób, które się kocha i od których się zależy jest tak wielka i podstawowa, że często wolą wziąć winę na siebie. Zapewne dlatego w klasycznych baśniach zło przychodzi z zewnątrz. Doskonale tłumaczy to Bruno Bettelheim w swoim dziele: "Cudowne i pożyteczne: O znaczeniach i wartościach baśni". Trudno znaleźć baśń, w której zła byłaby matka. Macocha -  owszem - "zła matka", która przychodzi z zewnątrz (symbol negatywnych emocji dziecka z wiązanych z matką). Dla przeciwwagi często mamy dobrą matkę chrzestną (wróżkę).
W "Marionetkach Baby Jagi" zamiast macochy mamy "babciochę", czyli Babę Jagę. O ile pamiętam, w pewnym momencie nazywam ją nawet babcią Jagą. Zamiast matki chrzestnej dobrą Babcię (w książce znajduje się również skojarzenie Babci z wróżką). Ta symetria była z góry zamierzona przy konstruowaniu książki. Zaś fakt, że zamiast matki/wróżki i macochy występują Babcia i "babciocha" nieprzypadkowy. Chciałam dyskretnie wskazać dorosłemu czytelnikowi (książka skierowana jest zarówno do dorosłych jak i do dzieci), że problemy w rodzinie przechodzą z pokolenia na pokolenie, a ich źródło często tkwi w głębokiej przeszłości. Niemniej można tę dramatyczną sztafetę pokoleń przerwać.  Chyba jednak zbyt daleko posunęłam się w dyskrecji, ponieważ nikt chyba dotychczas nie odczytał tej warstwy. 

Jednak nie martwię się tym za bardzo. To tylko zaledwie poboczny wątek książki. Te najważniejsze, na szczęście, Czytelnicy dostrzegają.

Przyznam, że sama w tym napisanym przed laty tekście odkrywam coraz to nowe warstwy. Jakiś czas temu brałam udział w spotkaniu autorskim zorganizowanym przez Ewę Grudę z Muzeum Książki Dziecięcej. Fragment "Marionetek..." opisujący podróż do Cukierkowej Krainy czytał młody aktor. Robił to znakomicie. Zapewne dlatego uświadomiłam sobie kolejną warstwę własnego opisu i zdałam sprawę, że zawiera on nie tylko metaforę kuszącej nierzeczywistości, do której mamy chęć uciec przed smutkiem (nie bacząc na konsekwencje). Jest to również symbol współczesnych czasów, w których każdy ma obowiązek zostać gwiazdą i które, pozornie nastawione na dzieci (ogromny przemysł związany z produkcją dziecięcych gadżetów) tak często tłamszą dziecięcą wrażliwość.      

czwartek, 26 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 78. Obiecane fotki z warmińskich spotkań autorskich

Biblioteka w Wilczętach

Na trzech pierwszych zdjęciach widać Czytankę-Przytulankę, czyli książkę, do której można się przytulić, którą można czytać, współtworzyć (dodając zdjęcia, własne rysunki i napisane przez siebie bajki) i która w dodatku umie wyrażać uczucia za pomocą rozmaitych min. Co do min to zamieszczając drugie od góry zdjęcie doszłam do wniosku, że muszę kiedyś przygotować foto-post poświęcony minom, które robię podczas spotkań autorskich - byłoby na co popatrzeć ;)  


Szkoła Podstawowa w Słobitach

Spotkałam tam fantastycznych układaczy obrazków - w najbliższym czasie dorzucę jeszcze zdjęcie dokumentujące kotka ułożonego z łez przez jednego z uczestników spotkania.


Świetlica w Bardynach

Tu spotkało mnie niemałe zaskoczenie, gdy jedna z dziewczynek po raz pierwszy w historii prowadzonych przeze mnie spotkań autorskich odgadła do czego na tego typu imprezie może przydać się żelazko.




Szkoła Podstawowa w Nowicy

Szczególne miejsce pełne szczególnych gości - czyli moich młodych sąsiadów z Ławek. Szkoda, że tak mało zdjęć. Fotograf niestety musiał niestety dość szybko opuścić spotkanie.

Organizatorem spotkań była Biblioteka w Wilczętach.

środa, 25 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 77. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (6)


Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54 i 73.

Wróćmy jednak do znaczenia, jakie dla Słomińskiego miała linia prosta. Prawdę powiedziawszy przez długi czas była dla niego swego rodzaju udręką, ponieważ nie potrafił jej wyrazić. Nie wystarczało mu narysowanie linii od końca do końca kartki, nawet jeśli dla podkreślenia jej transcendentalnych właściwości rysował wokół wypełniającej ramkę kompozycji ramkę, przez którą linia się przebijała. Taka linia dla maksymalistycznie i perfekcyjnie nastawionego Słomińskiego była jedynie odcinkiem. Zastępczo więc rysował koła „bo jak inaczej wyrazić nieskończoność na kartce” i „co zrobić z odcinkiem, żeby pozbawić go końców”. Pragnienie zmaterializowania linii prostej wiązało się ściśle z potrzebą kompozycji wykraczających poza format obrazu. Nic więc dziwnego, że koło wydawało mu się formą zbyt zamkniętą. Zastępował je czasem kompozycją z rozchodzących się wokół centrum okręgów o coraz to większym promieniu, których narastanie zdawało się przekraczać ramy płótna i ciągnąć w nieskończoność lub spiralą, która jednocześnie załamywała symetrię obrazu. Jednak spirala również go nie satysfakcjonowała, jako, że posiada w centrum początek.

Koło nie ma końca, ani początku, ale ma swoje granice. Nazywał je figura kompromisu między ludzką tęsknotą do nieskończoności, a świadomością własnej ograniczoności. Później nazwał je figura zgody – zgody na tęsknotę i ograniczenia. Jego stosunek emocjonalny do koła uległ wyraźnemu ociepleniu. Wyznał mi kiedyś, że było to związane z dramatycznymi wydarzeniami, które skłoniły go do tego, by swą niedoskonałość i ograniczenia nie tylko zaakceptować, ale wręcz polubić. „Ludzie najchętniej wpisywali swe pragnienia w koło”zauważył obserwując formy, którymi posługiwały się rozliczne kultury w celu wyrażenia sfery sacrum. Początkowo uważał to za pomyłkę (powinni raczej zając się linią prostą) później jednak za wyraz głębokiej mądrości, a koło za figurę bliską człowiekowi jak żadna inna. Dostrzegł w nim formę, jakiej od dawna poszukiwał, pozwalającą pokazać przenikanie się makro- i mikro- światów, wyrazić przekonanie, że to, co „odległe i nieskończone – kosmos, dalekie galaktyki, wirujące planety – ma swoje odbicie w życiu i budowie najprostszych jednokomórkowych organizmów, ruchu elektronów krążących wokół atomowych jąder (...) formę, która od wieków pozwalała wyrażać na ograniczonej przestrzeni to, co nieskończone i wieczne (...) ukazywać mistyczne tęsknoty, leżące u podstaw wszelkich religii i kultur”. Był wcześniej taki moment, kiedy w podobny sposób widział koło (chodzi naturalnie o odbijanie talerzyków za pomocą kalki i żelazka), ale szybko został zapomniany wobec nowej fascynacji linia prostą. Tym razem koło pozwoliło mu na zrealizowanie pragnienia sięgającego jeszcze okresu „obrazów paleolitycznych”, kiedy to bezskutecznie próbował sięgnąć do wspólnego źródła świętości natury i świętości stworzonej przez człowieka. Dlatego też jego koła raz przypominają pnie ściętych drzew, innym razem komórkę zwierzęcą lub roślinną, drobne organizmy przenoszące się za pomocą rzęsek lub nibynóżek, to znów słońca i planety, a także formy kojarzące się z mandalami, spiralami i labiryntami ze starych ozdobnych rękopisów, na ogół ze wszystkim naraz – dając jednocześnie odniesienia do najbliższej, codziennej, bezpośrednio dostępnej rzeczywistości.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 76. Nie pisałam, bo pisałam

Moje milczenie na blogu spowodowane jest pisaniem... innych tekstów (opowiadanie dla dzieci i artykuł) - między innymi, ponieważ nie brakło mi ostatnio również innych zajęć.
Nie opisałam jeszcze lipcowego pobytu na Warmii i miejsc, które wówczas odkryłam (Chwalęcin, Orneta, Krosno, wypad na Mazury do Łupek pod Piszem), a już mam za sobą dwa kolejne, tym razem krótkie, weekendowe wyprawy, podczas których poznałam:
- następne niezwykłe miejsce - anielsko niezwykłe ;), czyli wioskę Aniołowo (trafiłam tam przygotowując na portal ngo.pl sylwetkę pani Haliny Cieśli, która szefuje działającemu tam Stowarzyszeniu);
- nie mniej niezwykłe smaki: m.in. świeżo upieczony przez panią Halinę chleb (to w Aniołowie) oraz cudowny sos z pomidorów, czosnku, papryki i sama nie wiem czego jeszcze - to już u znajomych w Ławkach, gdzie dowiedziałam się również o istnieniu kiszonych arbuzów (chyba wybierzemy się z Darkiem na Krym, żeby również i ten smak poznać)
- i metodę wróżenia pogody z płatków cebuli i soli (u naszych ławczańskich sąsiadów).
W ciągu dwóch kolejnych sobót miałam też 4 spotkania autorskie połączone z warsztatami ilustracyjnymi: w Wilczętach, Słobitach, Nowicy i Bardynach podczas których poznałam mnóstwo fajnych dzieci i dorosłych.
Zdjęcia z tych wszystkich sympatycznych miejsc zalegają wciąż w karcie pamięci aparatu mojego męża, który również jest ostatnio niezwykle zajęty. Opublikuję je gdy tylko uda mi się je wydobyć.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Kolejny skrót wiadomości

- Polska Sekcja IBBY oraz Okręg Warszawski SPP informują o zbiórce książek dla bibliotek zniszczonych przez powódź - książki można zostawić w sekretariacie SPP na Krakowskim Przedmieściu (najlepiej 10.30-14.00) do 15. 08.

- Miło, gdy recenzent odczyta książkę zgodnie z intencjami autora, a tak na pewno było w przypadku Agaty Hołubowskiej, która napisała o moich "Marionetkach Baby Jagi" na portalu: http://www.qlturka.pl/. Nietypowo zacytuję koniec recenzji:

Niby nic takiego, historia jedna z wielu. A jednak warto potraktować ją metaforycznie i zastanowić się, co wpływa na to, że rodziny się rozpadają. W czarownice nikt już nie wierzy, a fakty mówią same za siebie. Gdzie leży źródło problemów i jak je zwalczyć? Czy potrzebna jest jakaś siła z zewnątrz, by popsuć relacje i uczucia? Jak odnaleźć moc wewnętrzną, by pomóc sobie i innym? Co jest najważniejsze w każdej rodzinie? Co się stanie, gdy tego zabraknie? Można postawić jeszcze wiele takich pytań i dzięki tej książce próbować na nie, jeśli nie odpowiedzieć, to chociaż zacząć szukać odpowiedzi.

Całość możecie przeczytać tutaj.

P.S. Chyba pewnego dnia muszę znaleźć czas i napisać kilka słów na temat "siły zewnętrznej", która jest w jakimś sensie również symbolem siły wewnętrznej, czyli o postaci Baby Jagi.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Skrót wiadomości. Huun-Huur-Tu wczoraj na Inżynierskiej 3

Dla mnie to był już drugi ich koncert. Mam też kilka płyt. Głos ludzki to dla mnie najbardziej intrygujący instrument (może dlatego, że żadnym innym nie potrafię się posługiwać ;)) i pewno to najbardziej na mnie działa gdy słucham Huun - Huur - Tu. Zwłaszcza, że lubię nie tyle wokalne popisy, co o zdolność przeniesienia głosem energii, a to na pewno potrafią. Z miłości do pierwotnie energetycznego śpiewania wynika zapewne również moja fascynacja śpiewem alikwotowym a także innych tradycyjnych technik.
Koncert świetny. Niestety przyjechaliśmy późno, kiedy już trudno było wbić się na podwórko. Również miejscówka przy grillu okazała się fatalna - dym i swąd palonego tłuszczu plus tłok to kiepskie zestawienie. W ogóle nie jestem przekonana, czy grill na takim koncercie był konieczny. Na szczęście w trakcie trwania koncertu udało mi się nieco przesunąć od grilla w stronę sceny.
Trochę informacji na temat zespołu  tutaj: http://www.etnologia.pl/muzyka/azja/muzyka/huun-huur-tu.php 

niedziela, 8 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 75. Ciąg dalszy relacji z Warmii - Kadyny





                                   fot. Darek Kondefer

Kadyny odkryliśmy dość przypadkowo - przy okazji wycieczki do Tolkmicka. Chcieliśmy obejrzeć dąb, który, jak twierdzą niektórzy jest starszy od Bartka i w ten sposób trafiliśmy do tej położonej nad Zalewem Wiślanym niewielkiej wioski, która zauroczyła nas od pierwszego wejrzenia. Spodobało nam się zwłaszcza wszechobecne w kadyńskiej architekturze zestawienie koloru cegły, bieli i zieleni - malowane na zielono drewno i zielona ceramika parapetów, a także częściowo dachówek.   

Odwiedziliśmy też dawny cmentarz ewangelicki, zdewastowany i zapomniany po wojnie, który został uporządkowany przez młodzież gimnazjum w Tolkmicku w ramach projektu "Ślady przeszłości" we współpracy z Nadleśnictwem Elbląg (prace porządkowe trwały od 2004 roku).

Szukaliśmy (bezskutecznie)  śladów rozebranego w 1958 roku kościoła. Co ciekawe, wedle relacji spotkanego w ubiegłym roku starszego pana z Gładysz w tym samym mniej więcej czasie podpalono (najprawdopodobniej) okoliczne pałace (w tym pałac w Gładyszach)

Na koniec wybraliśmy się do odbudowywanego właśnie klasztoru franciszkanów (ostatnie zdjęcie).

Ciekawa jest również historia Kadyn, pewno będę jeszcze do niej wracać. To właśnie do historii wioski (związanej z cesarzem Wilhelmem II) nawiązali obecni mieszkańcy,tworząc w Kadynach cesarską wioskę tematyczną.    

sobota, 7 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 74. Warmińskiego serialu ciąg dalszy...

                                 fot. Darek Kondefer

Tradycyjnie widok z kuchennego okna naszej chałupki w Ławkach. Warmińskie Bieszczady ;) Tym razem pejzaż lipcowy - zaległa fotka z naszego ostatniego 3-tygodniowego wyjazdu.

Pierwszych kilka dni było dość pechowych, ale potem było już tylko lepiej. Nowe idee, nowe pomysły  i plany (zarówno życiowe, jak i, że tak się wyrażę wnętrzarskie); odkrywanie nowych miejsc i nowych historii. 

I oczywiście nowe działania remontowe. Pod koniec pobytu mieszkaliśmy w warunkach, można by rzec luksusowych - woda w kuchni (co prawda tylko zimna, no ale przecież
można zagrzać) i prowizorycznie zamontowany kibelek z łazience z możliwością spuszczenia wody za pomocą stojącego obok wiaderka (udało nam się częściowo zlikwidować szkody poczynione przez zimę) . Jak tak dalej pójdzie to chyba przyczepię cztery gwiazdki do chałupy ;)

Ogólne poczucie, że nasza historia zatoczyła koło. Wspominaliśmy początki "osadnictwa" ;) w Nadarzynie i czas tuż przed pojawieniem się Iwa. Ale to już chyba temat... nawet nie na oddzielny "odcinek", raczej na oddzielny "serial" .

piątek, 6 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 73. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (5)



                          Jeden obraz w trzech odcinkach ;) 

Zaś poniższy tekst stanowi ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52 i 54.


Prawdę powiedziawszy poczuł się w pewnym momencie mocno zdziwiony widząc jak bardzo zajmuje go kompozycja, ponieważ w pamięci wciąż miał wizerunek siebie jako osoby całkowicie na nią nieczułej. Nic więc dziwnego, że malarstwo i grafika Chin i Japonii, dochodzące do mistrzostwa w wyprowadzaniu wzroku i wyobraźni poza format obrazu, a wraz z nim filozofia i estetyka zen i taoizmu wydawały mu się tak bliskie. Godzinami przerysowywał kompozycje grafik i obrazów chińskich i japońskich sprowadzając je do abstrakcji po to tylko, by nigdy ich nie wykorzystać w swojej twórczości.

Tak naprawdę szukał jakiegoś innego rozwiązania. Jego fascynacja musiała jednak się wyszumieć, znaleźć ujście choćby w postaci niestarannych szkiców na małych karteczkach, by mogło się wydobyć na zewnątrz to, czego naprawdę poszukiwał. Przez długi czas borykał się również za skłonnością do symetrycznego komponowania płaszczyzny. Ideałem byłaby kompozycja sprawiająca wrażenie symetrycznej, a jednak asymetryczna, złagodzona jakąś niekonsekwencją, jak ciało ludzkie (każdy z nas ma jedno oko różniące się nieco od drugiego, jedną nogę odrobinę grubszą), drzewo, formy ułożone przez wiatr na piasku, czy wreszcie słynny taoistyczny znak przedstawiający równowagę między siłami in i jang. Na tym polegało według niego piękno – harmonia niosąca w sobie zalążek ruchu, zmiany, rozwoju... Idealna symetrię uważał za sprzeczna z naturą, zimną i odstręczającą. Jak wspomniałam budował swoje kompozycje w oparciu o koła, spirale i linie, a każda z tych form miała dla niego szczególne znaczenie. Najbardziej fascynowała go linia prosta „rozpędzona od zawsze do zawsze” . Za jej uważał koło, czy tez raczej okrąg, którego nieskończoność opierała się na ustawicznym powtarzaniu tych samych punktów. Całkowicie absurdalna wydawała mu się półprosta – „półwieczność” – jak ją ironicznie określał i dziwił się „skoro posiada początek, to dlaczego nie ma końca?.” Kojarzyła mu się ona z wypowiedzią Schopenhauera znalezioną w tekście „O Religii”: „Gdyby mnie tubylec z Azji zapytał, co to jest Europa, powiedziałbym mu: jest to część świta, której mieszkańcy są opętani nieprawdopodobną i szaloną myślą, że urodzenie człowieka jest jego absolutnym początkiem, że powstał z niczego.”

Słomiński był skłonny twierdzić, że skoro (jak utrzymuje chrześcijaństwo i inne religie) istnieje życie po śmierci, to istnieje również przed urodzeniem, a ściślej mówiąc przed poczęciem. Linia prosta kojarzyła mu się z wiecznością i jak twierdził ułatwiała identyfikację ze światem roślin i zwierząt przywodząc na myśl teorię reinkarnacji, a jeszcze częściej taoizm lub buddyzm zen: „Jednym z punktów na tej linii, a może raczej odcinkiem jest krzak czarnego bzu, innym ja. Nigdy już nie będzie mnie takiego jak w tej chwili, a jednak krzak bzu, ja sprzed dwóch lat, ja w tej chwili i ja w przyszłości znajdujemy się na tej samej linii, która nie ma początku, ani końca, zdaje się być wciąż taka sama, a każdy jej fragment jest niepowtarzalny”. Można to uznać za dosyć naciąganą interpretację i dość przewrotne myślenie, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że w sztuce japońskiej i w ogóle estetyce zen unikano linii prostej jako formy nie występującej w naturze i uważano ją za barbaryzm. Uświadomienie sobie tego pozwoliło mu przekonać się, jak mocno związany jest z tradycją w której wyrósł, z jej sposobem myślenia i obrazowania. Doszedł do wniosku, że kraj, w którym się wychował jest takim specyficznym miejscem, w którym mistycyzm Wschodu ściera się z racjonalizmem europejskim, co znalazło doskonałe odbicie w jego psychice. Problem tkwi w tym, że jego mieszkańcy nie lubią się przyznawać do wpływów wschodnich, spychając je w podświadomość i starają się być jedynie zachodnioeuropejscy. Efekt jest taki, że kultura, szczególnie plastyka (mistyczna w treści, a racjonalna w formie) nieświadoma własnych motywacji jest często hermetyczna i z trudem odbierana za granicą.

Przy okazji zauważył również zalety dochodzenia do własnych korzeni poprzez inne kultury. Jego zdaniem droga taka (co prawda nieco okrężna) pozwala nie tylko ujrzeć wyraźniej i bardziej obiektywnie własną tradycję, jej specyfikę i odrębność odbijająca się na tle innych. Daje również możliwość dostrzeżenia wspólnych źródeł i dążeń z innymi kulturami, a co za tym idzie zachowanie szacunku zarówno dla tego, co inne, a nawet niezrozumiałe, jak i tego, co najbliższe.
Pozwala zatem na autentyczną tolerancję. Umożliwia czerpanie korzyści estetycznych i duchowych zarówno z tego, co obce i niepojęte, jak również z tych spraw, które przez zbytnią bliskość mogą się wydawać banalne, a nawet trudne do zauważenia.

P.S. Do Skrótu Wiadomości

Prowadzenie bloga ma również tę zaletę, że można coś ogłosić i za coś podziękować, na jego, że tak się wyrażę łamach. Ja ogłaszam, że moja komórka wreszcie działa. Można więc już do mnie dzwonić i esmesować (przy okazji przepraszam tych, którym nie udało się to ostatnio). I dziękuję... nie, nie... bynajmniej nie swojemu operatorowi na którym prawdę mówiąc dość się zawiodłam. Dziękuję wszystkim znajomym, którzy oferowali mi pomoc i swoje komórki - to miłe, że było ich tak wielu :)

czwartek, 5 sierpnia 2010

Skrót wiadomości

- A propos sów, o których sporo było w poprzednim poście - właśnie dodałam nowy odcinek www.terapii - nick jednej z bohaterek to (^@v@^), czyli sowa. Zaś w poście jest baśń... no nie o sowie wprawdzie, lecz o Myszkinie Szarym.
- Jakiś czas temu ukazał się mój kolejny artykuł na portalu ngo.pl. Dzięki za wszystkie komentarze - również krytyczne. Nie dopisałam się do nich z uwagi na ograniczony wówczas dostęp do netu, ale cieszę się, że tekst wywołał dyskusję. Szkoda tylko, że nie wszyscy chcą/potrafią czytać ze zrozumieniem, a może po prostu komuś nie chciało się doczytać do końca. W ostatnim akapicie podkreśliłam "wybiórczy" charakter artykułu - wybiórczy, bo z założenia skupiłam się na problemach i o to właśnie wypytywałam swoich rozmowców. Więc to nie jest tak,  że "zawsze ngo`som jest najłatwiej narzekać"
- Prowadzenie bloga ma to do siebie, że łatwo można sprawdzić jak się reagowało na rożne sytuacje dawniej i skonfrontować z obecną postawą. Dziś przypadkiem trafiłam na tekst z okresu burzy na temat pochowku na Wawelu. Wówczas apelowałam o delikatność w wyrażaniu negatywnych opinii, choć sama byłam temu przeciwna. Patrząc na to jednak z perspektywy czasu pewno sama przyłączyłabym się do protestu.
- Urok prowadzenia bloga polega również na tym, że od czasu do czasu można pozwolić sobie na puszczenie oka ponad głowami Czytelników. Właśnie teraz sobie na to pozwolę i pozdrowię Maćka, który i tak pewno tych pozdrowień nie przeczyta, bo zdecydowanie nie należy do netoszperaczy. To nic. Pozdrawiam go bardziej dla siebie niż dla niego, bo zrobił coś, co bardzo mnie poruszyło.

Sezon 1, odcinek 72. Sowa





                                        fot. Darek Kondefer

Kolejny fragment książek z serii o Zuźce w podręczniku. Tym razem przygody mojej nadpobudliwej bohaterki znajdą się w przygotowywanym przez WSiP podręczniku " Wesoła szkoła i przyjaciale. Edukacja wczesnoszkolna w klasie. 3 cz. 2". WSIP opublikuje nieco skróconą wersję rozdziału o ASCII-artystach. Z tej okazji pozwoliłam sobie opublikować kilka zdjęć pokazujących jak można przenieść ASCII-art do realu. 

Zaprezentowane na zdjęciu ASCII-układanki wykorzystuję często podczas spotkań autorskich z moimi dziecięcymi czytelnikami. Ale już w listopadzie będę się w ten sposób "bawić" z dorosłymi ;) A to z okazji wystawy w Galerii Działań.

Nieprzypadkowo na obrazku znalazła się sowa - ta sama, która zaprasza na moją stronę i ta sama, która występuje jako ASCII-awatar jednej z bohaterek www.terapii. Tak, tak, w Galerii Działań będę wystawiać książkę i to w dodatku książkę internetową, choć przekształconą na potrzeby realu i przeniesioną z przestrzeni internetu w przestrzeń galerii.    

Poza tym, nie ukrywam, mam słabość do sów. To chyba Grzegorz Borkowski zwrócił mi uwagę, że sowa przypomina twarz. Twarz ze skrzydłami. W czasach licealnych i tuż potem rysowałam i lepiłam Skrzydłowce, czyli latające twarze, które miały skrzydła zamiast uszu. Co prawda ktoś mi powiedział, że taka postać została już  wcześniej wymyślona. Nie zmienia to jednak faktu, że idea latającej twarzy/głowy poruszała wówczas moją wyobraźnię. 

Symboliczne znaczenie ma dla mnie również fakt, że sowa lata nocą - a więc także w snach. Tak więc sowa powszechnie uważana za symbol mądrości dla mnie oznacza szczególny jej rodzaj - mądrość, która umie poruszać się w podświadomości. Ot, taka moja prywatna sowia symbolika ;)

wtorek, 3 sierpnia 2010

Sezon 1, odcinek 70. Powrót

Właśnie wróciłam z trzytygodniowego pobytu na Warmii. Urlop od mazowieckiego krajobrazu; urlop od tak zwanej rzeczywistości (choć niekoniecznie urlop od pracy); urlop od netu (miałam tam mocno ograniczony dostęp do sieci i nie mniej ograniczoną chęć do zagłębiania się w wirtualne światy); a także urlop od telefonii komórkowej, ponieważ pod koniec wyjazdu zepsuła mi się komórka (właśnie borykam się z zakupem nowej, co tylko pozornie jest prostą czynnością). Rozważałam nawet kwestię buntu przeciw wszechobecnemu "obowiązkowi" posiadania komórki (wszak pamiętam czasy kiedy komórek w ogóle nie było), ale szybko odrzuciłam ten pomysł jako mało realistyczny. 

Podsumowując - dużo warmińskiego pisania, więc na razie... nic nie napiszę. Postaram się w najbliższym czasie wrzucić kilka zdjęć z komentarzami.  

Tymczasem ogłaszam POWRÓT!

P.S. Spojrzałam na datę ostatniego, przedwakacyjnego wpisu - 29 czerwca - rocznica mojego ślubu, a zarazem rocznica śmierci mojego kochanego brata. Zbyt trudny zestaw rocznic, by pisać o nim na blogu.

A może (nieświadomie) umieściłam ten wpis właśnie pod taką datą mając nadzieję, że zarówno mój brat, jak i my znaleźliśmy (lub znajdziemy) swoje Wyspy Szczęśliwe, choć na razie w dwóch różnych Światach.