Nie zgadliście?
Mama czteroletniego Szymka, autora dzieła, też nie zgadła.
- Mamo, mamo, choć coś ci pokażę - zawołał Szymon, najwyraźniej dumny z dzieła.
- A co to za kółeczka, synku? - spytała, nie przeczuwając, zapewne, z czym ma do czynienia.
- To nie są żadne kółka, tylko zera! - oznajmił tryumfalnie młody twórca - Ale ty, mamo - dodał z przewrotną miną - nie doliczysz się tych zer...
- Nie? Dlaczego?
- Ponieważ to jest... NIESKOŃCZONOŚĆ!
Wszyscy, którzy znają moją skłonność do Nieskończoności w jej wszelkich przejawach i artystycznych emanacjach bez trudu się domyślą, jak bardzo się ucieszyłam znajdując bratnią duszę w synku koleżanki. I, nie zdziwią, że zapragnęłam podzielić się tą radością na swoim blogu.
P.S. Przy okazji proszę zwrócić uwagę na wysublimowaną kompozycję. Monika, mama Szymka (na moją prośbę), przesłała dzieło swego potomka w dwóch skanach. Jednak dopiero po ich połączeniu ujawniła się cała uroda tego dzieła :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podpatrzone-zasłyszane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podpatrzone-zasłyszane. Pokaż wszystkie posty
piątek, 24 maja 2013
poniedziałek, 25 marca 2013
Przed Świętami odwiedził nas... zając
Dziś w kojcu, w który mieszkały kiedyś nasze psy pojawił się zając. W jaki sposób tam się dostał? Nie mam pojęcia. Do kojca prowadzi wyłącznie furtka od strony ogrodu.
O niezwykłym wydarzeniu poinformował mnie o mąż i zaraz pobiegliśmy debatować jak przerażonego zwierzaka bezpiecznie wyprowadzić na zewnątrz.
Drugi zając czekał za siatką, od strony lasu. Na nasz widok oddalał się nieco, ale mimo strachu wracał do swego towarzysza/towarzyszki. To było szczególne doświadczenie zobaczyć jak patrzą na siebie przez ogrodzenie. Nie mówiąc o tym, że pierwszy raz widziałam zająca z tak niewielkiej odległości. W końcu ułożyliśmy plan wypłoszenia zwierzaka z kojca, w (że tak się wyrażę) właściwym kierunku i wkrótce dołączył do swego towarzysza (po drodze odwiedził nasz garaż, w którym regularnie nocują sikorki).
Chwilę później przyszedł jeden z niecierpliwie oczekiwanych przelewów.
Nie ma to jak świąteczny zajączek :)
O niezwykłym wydarzeniu poinformował mnie o mąż i zaraz pobiegliśmy debatować jak przerażonego zwierzaka bezpiecznie wyprowadzić na zewnątrz.
Drugi zając czekał za siatką, od strony lasu. Na nasz widok oddalał się nieco, ale mimo strachu wracał do swego towarzysza/towarzyszki. To było szczególne doświadczenie zobaczyć jak patrzą na siebie przez ogrodzenie. Nie mówiąc o tym, że pierwszy raz widziałam zająca z tak niewielkiej odległości. W końcu ułożyliśmy plan wypłoszenia zwierzaka z kojca, w (że tak się wyrażę) właściwym kierunku i wkrótce dołączył do swego towarzysza (po drodze odwiedził nasz garaż, w którym regularnie nocują sikorki).
Chwilę później przyszedł jeden z niecierpliwie oczekiwanych przelewów.
Nie ma to jak świąteczny zajączek :)
piątek, 8 marca 2013
Do kogo się modlić?
Miejsce akcji:
bus przemierzający trasę Warszawa - Orneta.
Osoby:
matka - mocno starsza pani
córka (lub synowa, nie jestem pewna, ponieważ zwracała się do starszej pani per "babciu") - wiek zdecydowanie emerytalny
Matka: Chodził ksiądz po kolędzie i ja mu mówię, że się do figurki modlę. A on mi na to, żebym się do figurek nie modliła.
Córka: Bo nie można się do figurki modlić.
Matka (z najwyższym zdumieniem): No to do kogo mam się modlić?! Przecież w kościele też są obrazy i figurki...
Córka: Ale nie po to, żeby się do nich modlić.
Matka: To po co one są?
Córka (trochę niepewnie): Nooo... do ozdoby.
bus przemierzający trasę Warszawa - Orneta.
Osoby:
matka - mocno starsza pani
córka (lub synowa, nie jestem pewna, ponieważ zwracała się do starszej pani per "babciu") - wiek zdecydowanie emerytalny
Matka: Chodził ksiądz po kolędzie i ja mu mówię, że się do figurki modlę. A on mi na to, żebym się do figurek nie modliła.
Córka: Bo nie można się do figurki modlić.
Matka (z najwyższym zdumieniem): No to do kogo mam się modlić?! Przecież w kościele też są obrazy i figurki...
Córka: Ale nie po to, żeby się do nich modlić.
Matka: To po co one są?
Córka (trochę niepewnie): Nooo... do ozdoby.
środa, 22 lutego 2012
Najbardziej litera-cki karnawałowy kostium
Szymon - trzyletni synek mojej koleżanki Moniki wybierał się na karnawałowy bal przebierańców.
Zgadnijcie jakiego zażyczył sobie stroju? Supermena, Batmana, Indianina? Nic z tych rzeczy.
Postanowił przebrać się za... alfabet.
Taki strój to prawdziwe wyzwanie dla rodziców. Nie znajdziesz go w najlepiej zaopatrzonym supermarkecie, a przygotowanie w warunkach domowych wymaga nadzwyczajnej pomysłowości. Monika i jej mąż postawili na szlachetną prostotę. Kostium stanowiła bluzeczka z literką "A" z przodu i literką "Z" z tyłu.
- Jestem Szymon i przebrałem się za alfabet - przedstawiał się synek Monki. - Ale mam tylko dwie literki "A" i "Z", bo na więcej zabrakło nam czasu.
Jedna z mam, która najwyraźniej tego nie usłyszała spojrzała na Szymka współczująco:
- Mogę pożyczyć kostium - zaproponowała. - Mam dodatkowy strój Indianina.
- Ale on jest przebrany - wyjaśnił tata Szymona.
- Tak? - zdziwiła się. - Za kogo?
- Za alfabet.
- Aaa... a ja myślałam, że to strój Zorro, bo ma "Z" na plecach.
Zgadnijcie jakiego zażyczył sobie stroju? Supermena, Batmana, Indianina? Nic z tych rzeczy.
Postanowił przebrać się za... alfabet.
Taki strój to prawdziwe wyzwanie dla rodziców. Nie znajdziesz go w najlepiej zaopatrzonym supermarkecie, a przygotowanie w warunkach domowych wymaga nadzwyczajnej pomysłowości. Monika i jej mąż postawili na szlachetną prostotę. Kostium stanowiła bluzeczka z literką "A" z przodu i literką "Z" z tyłu.
- Jestem Szymon i przebrałem się za alfabet - przedstawiał się synek Monki. - Ale mam tylko dwie literki "A" i "Z", bo na więcej zabrakło nam czasu.
Jedna z mam, która najwyraźniej tego nie usłyszała spojrzała na Szymka współczująco:
- Mogę pożyczyć kostium - zaproponowała. - Mam dodatkowy strój Indianina.
- Ale on jest przebrany - wyjaśnił tata Szymona.
- Tak? - zdziwiła się. - Za kogo?
- Za alfabet.
- Aaa... a ja myślałam, że to strój Zorro, bo ma "Z" na plecach.
sobota, 12 marca 2011
Sezon 2. Odcinek 13. Wiosenne pogawędki z pompą
Wyszłam przed dom i usłyszałam bardzo osobliwe dźwięki. Coś jakby pompa kanalizacyjna (tak się składa, że zainstalowano ją na posesji sąsiada), ale bardziej... organiczne. Wkrótce udało mi się zlokalizować źródło niezwykłych odgłosów - była to sójka siedząca na pobliskim drzewie. Nauczyła się gadać od pompy i w to piękne słoneczne przedpołudnie postanowiła z nawiązać z nią kontakt werbalny :)
wtorek, 25 maja 2010
Sezon 1, odcinek 53. Plus piękny jak...
Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem rozmowy, którą odbyła ze swoją mamą moja ulubiona pięciolatka (dziewczynka, która w przyszłości zamierza zostać piratem lub manikiurzystką).
- Mamo, czy ty mnie wspierasz? - spytała.
- Oczywiście!
- Zawsze? Nawet kiedy sikasz?
- Nawet wtedy - odparła na to nieco zaskoczona mama.
Uspokojona tym zapewnieniem dziewczynka zajęła się rachunkami (wszak ma już 5 lat i niedługo pójdzie do szkoły)
"2+1=3, 2+..."
- Zobacz jaki piękny plus napisałam. Normalnie jak grobowiec.
- Mamo, czy ty mnie wspierasz? - spytała.
- Oczywiście!
- Zawsze? Nawet kiedy sikasz?
- Nawet wtedy - odparła na to nieco zaskoczona mama.
Uspokojona tym zapewnieniem dziewczynka zajęła się rachunkami (wszak ma już 5 lat i niedługo pójdzie do szkoły)
"2+1=3, 2+..."
- Zobacz jaki piękny plus napisałam. Normalnie jak grobowiec.
środa, 17 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 24. Wczoraj
Rano w kolejce WKD, którą jechałam do Warszawy telefon z propozycją scenariuszową. Dzięki Atheno, że pamiętasz o mnie i polecasz.
- Pomóżcie. Ja biedna. Ja mieszkam w baraku.
- W baraku? My mieszkamy na ulicy. My w ogóle domu nie mamy. Jak można tak dziecko męczyć, całymi dniami tramwajem go wozić.
Traf chciał, że tramwajem jechała grupa warszawskich bezdomnych.
***
W tramwaju żebrząca Cyganka z dzieckiem na reku.- Pomóżcie. Ja biedna. Ja mieszkam w baraku.
- W baraku? My mieszkamy na ulicy. My w ogóle domu nie mamy. Jak można tak dziecko męczyć, całymi dniami tramwajem go wozić.
Traf chciał, że tramwajem jechała grupa warszawskich bezdomnych.
***
Wprawa z synem przetartym latami szlakiem do szpitala. W wyniku przecierania takich szlaków nabawiłam się alergii na wizyty lekarskie, mimo, że niektórzy z nich okazali się naprawdę sensowni (ale wielu wręcz przeciwnie niestety)
Ale też chwila nostalgii, gdy mijaliśmy Galerię Milano. Pracowała tam kiedyś moja koleżanka i często robiliśmy tam przystanek "na szlaku".
***
W drodze powrotnej toczyliśmy z synem interesujące filmowo-scenariuszowe rozmowy. Nagle w tę miłą, intelektualną atmosferę wtargnęli oni - ludzie, o których istnieniu większość z nas wolałaby nie pamiętać. Rozszedł się odór alkoholopodonych substancji i rozległy wrzaski. Ona (wiek nie do określenia, usta na trzy czwarte twarzy, całe w pianie) bełkotała histerycznie na cały tramwaj. Bełkotała krzykiem. Belkotała płaczem. On - najprawdopodobniej kat i kochanek - w pewnym zaczęła krzyczeć, że ją bije.
Trzymałam rękę na komórce gotowa dzwonić po policję, gdyby faktycznie doszło do przemocy. Tymczasem to ona kopała go po nogach. On odgrażał się, że jeśli nie przystanie to jej przypierdoli. Kiedy chciał wyjść, biegła za nim i przepraszała.
Współczucie i odraza. Poczucie bezradności. Smutek wynikający ze świadomości, że nie każdy jest w stanie odmienić swój los.
Chciałam jakoś pomóc, ale jak? A nade wszystko chciałam, żeby TO się skończyło, co w praktyce mogło oznaczać tylko jedno - wreszcie wyjdą z tramwaju. Zdawałam sobie sprawę, że wówczas to wydarzenie zakończy się dla mnie, nie dla nich, bo gdzieś poza moją świadomością ta awantura będzie toczyła się dalej i prawdopodobnie wtedy on naprawdę ją pobije.
"Skończyło się". Wysiedli przy Bazarze Banacha. Przypomniałam sobie "Kieszonkowy Atlas Kobiet" i przyszło mi do głowy, że literatura nie "dorasta" do rzeczywistości. Dodam, że książka, z jednej strony, bardzo mi się podobała, z drugiej uważałam ją za przesadną. Sama wychowałam się na Ochocie znam tę dzielnicę z zupełnie innej strony.
***
Czas "międzyspotkaniowy" przeczekałam u mamy, która była w tym czasie w pracy. Traf chciał, że przyszedł w tym czasie listonosz i musiałam odebrać polecony do nieżyjącego barta. Dziwne i smutne.
***
Stres, że zepsułam mamie komputer (nie zepsułam, jak się okazało).
***
Wizyta w redakcji "Wyspy" i dość zaskakująca rozmowa z przesympatycznym Piotrem Dobrołęckim (oraz jego nie mniej sympatyczną żoną).
***
Zebranie Zarządu Okręgu Warszawskiego SPP nie odbyło się z powodu choroby prezesa (a ja targana wyrzutami sumienia spowodowanymi absencją na kilku poprzednich tego typu wydarzeniach specjalnie zwolniłam się z pracy) . No ale była okazja do spotkania w sympatycznym gronie. Cudowna obecność poetki Adriany Szymańskiej, która przybyła do Domu Literatury jako jedna z prelegentek mającego się odbyć tego dnia spotkania autorskiego Zakochałam się w jej spontaniczności, energii, bezpretensjonalności. Za jej namową zostałam na imprezie.
Stopniowo na spotkanie zaczęli się schodzić inni zasłużeni i z dorobkiem członkowie tego szacownego Stowarzyszenia. I ja wśród nich - młódka czterdziesto trzy letnia. ;) Czułam się trochę jak nieopierzony i niedoświadczony pisklak
Potem, jednak, napłynęli przedstawiciele młodszego pokolenia. A obok stałych bywalców - np. poety K, który, zdaje się, nie rozpoznał we mnie "półbogini skandynawskiej" (tak nazwał mnie na na ostatniej imprezie u wspólnego znajomego) oraz żony faceta, którego omal nie pocałował w rękę (to wydarzenie z jeszcze wcześniejszej) zobaczyłam osoby których dotychczas nie spotykałam na tego typu SPP imprezach (np. Kamil Sipowicz). A nawet (podobno) członkowie ZLP!
Bohaterem wieczoru był Jerzy J. Fąfara. Zabawnie było obserwować "pojedynek" ;) na zachwyty obu prelegentek (spotkanie prowadziła Krystyna Rodowska).
Tak wiem. Powinnam skupić się na literaturze. Cóż jednak na to poradzę, że uwielbiam obserwować kuluary. Dlatego, mimo zmęczenia, (od początku tego tygodnia znów muszę wstawać przed szóstą) zostałam chwilę na nieoficjalnej części spotkania. Pogadałam ze starymi znajomymi i wysłuchałam sympatycznych opowieści dwóch nie mniej sympatycznych panów, którzy szarmancko niedowierzali, że przekroczyłam już wiek, w którym poetka zamienia się w prozaiczkę ;), czyli trzydziestkę ("Mamo, to prawda, że młodo wyglądasz, ale bez przesady. Pewno chcieli cię wyrwać" - to komentarz mojego syna).
Potem moje zdolności percepcji się wyczerpały, więc bardzo przepraszam moich rozmówców, jeśli sprawiałam wrażenie trochę niekumatej.
P.S. Wbrew pozorom nie pominęłam strony literackiej tego wydarzenia. Spotkanie spełniło swoje zadanie i zachęciło mnie do bliższego kontaktu z twórczością pana Fąfary.
***
Wczoraj spotkało mnie również zaskoczenie - dowiedziałam się, że posiadam, jak to się mówi, "nazwisko". Jeśli mam coś dać, to znaczy, że to posiadam - w tym przypadku miałam "dać nazwisko". Poczułam się jak podczas spotkań autorskich, kiedy dzieci zadają mi pytanie:
- A jak wygląda życie słynnej pisarki?
"Powiedz im, żeby spytały słynnej pisarki" (to rada mojego męża ;)).
Subskrybuj:
Posty (Atom)