poniedziałek, 31 maja 2010

Sezon 1, odcinek 56. O tym jak autorka książek dla dzieci zagrała w filmie pt."Kaśka ma większe cycki”

Autorka/aktorka to ja we własnej osobie. A film (właściwie etiuda) jest dziełem dwadzieścia lat młodszej koleżanki z warsztatów filmowych (Magdy Weroniki Wrońskiej – zapamiętajcie to nazwisko, bo to osoba nadzwyczaj wręcz przebojowa). Powierzono mi w nim rolę... Nie, nie... Nie była to bynajmniej rola Kaśki, choć, pomijając wiek (Kaśka powinna mieć dwadzieścia parę, a nie czterdzieści parę lat) posiadam, jak to się mówi, fizyczne warunki.
W owej etiudzie zagrałam przedsiębiorczą kwiaciarkę. Prawdę mówiąc kwiaciarstwo nigdy nie było mi jakoś specjalnie bliskie (choć w swoim czasie wykonywałam „zawód” układaczki bukietów do zdjęć), nie wspominając już o przedsiębiorczości (ta cecha, obawiam się, jest mi totalnie obca) . Prawdę mówiąc panie sprzedające kwiaty zaczęłam dostrzegać dopiero wówczas, gdy dostałam rolę, czyli na dwa dni przed zdjęciami. Zauważyłam, że są to na ogół emerytki (kompletnie nieprzedsiębiorcze) i ku tej wizji zapewne skłaniała się reżyserka (w naszej grupie starszy ode mnie jest jedynie prowadzący zajęcia pan Leszek). Koncepcję ten potwierdza fakt, że w scenariuszu napisano, że kwiaciarka nosi „chuścinę”. Drugą kategorię stanowią młode laski (zapewne dość przedsiębiorcze), które wciskają ludziom kwiaty w rożnych modnych miejscach (ku tej interpretacji skłaniała się część grupy). Panie w średnim wieku, jak ja (przynajmniej te przedsiębiorcze) posiadają własne kwiaciarnie i nie biegają z naręczami kwiatów za ludźmi. Również zawartość mojej garderoby nie bardzo odpowiadała reżyserskiej wizji. W ostatniej chwili wrzuciłam do torby jedyną „chuścinę” jaką udało mi się znaleźć i czerwony, podniszczony płaszczyk i kompletnie nieprzygotowana stawiłam się na planie.
Dlaczego tyle piszę o swoich kwiaciarsko-aktorskich dylematach. Otóż zawód aktora był dla mnie zawsze niezwykle tajemniczy. Prawdę mówiąc kompletnie go nie rozumiałam. W ramach Kina Nokowego dużo łatwiej rozmawiało mi się z reżyserami, ponieważ w roli reżysera bez trudu mogłam sobie siebie wyobrazić, a w w roli aktorki... niekoniecznie.
Tymczasem okazało się, że... włożyłam na głowę chuścinę i... wszystko stało się jasne. Potem wystarczyło już tylko naturalnie zachowywać się na planie. Nie przeszkodziło nawet to, że rola kwiaciarki, która z założenia, była rolą z tła rozrosła się niepomiernie i musiałam występować nieomal w każdej scenie improwizując przy tym dialogi. Kwiaciarka jest również najbardziej kolorowa postacią, w dosłownym tego słowa znaczeniu - żółte tulipany w zestawieniu z czerwonym płaszczykiem nieźle dają po oczach.
Do najtrudniejszych aktorskich zadań należał niewątpliwie taniec zwycięstwa z pustym wiaderkiem. Uwielbiam tańczyć, ale nigdy nie robiłam tego przy użyciu tego typu rekwizytów (przy okazji - doskonale rozumiem, że potencjalni widzowie po filmie z takim tytułem bardziej oczekiwaliby, przykładowo, tańca przy rurze. No ale trudno, mogę zaproponować jedynie taniec z wiaderkiem w chuścinie i podniszczonym płaszczyku).
Muszę się w tym miejscu pochwalić, że znajomi z grupy i prowadzący zajęcia pan Leszek orzekli jakobym posiadała zdolności aktorskie, co było dla mnie chyba największym odkryciem filmowych warsztatów. W tym miejscu naszła mnie refleksja – co by było, gdybym, zamiast zajmować się Nieskończonością, poczuła aktorską wenę 20 lat temu? Być może zostałabym Katarzyna Figurą i byłabym teraz sławna i bogata.
No ale nie czas żałować tego, co mogło się stać, a się nie stało. Jedno jest pewne – zabawa była przednia (zarówno na planie, jaki i podczas montażu) . Mam nadzieję, że widzowie będą się bawić przynajmniej w połowie tak dobrze jak realizatorzy.
Na zakończenie chwalipięctwa ciąg dalszy - nie mogę się powstrzymać przed ogłoszeniem na tym blogu, że wymyśliłam finałową scenę, czyli zakończenie filmu i... tytuł ;)  Tak więc autorka książek dla dzieci jest nie tylko aktorką w filmie "kaska ma większe cycki", lecz również "wymyślicielką" samego tytułu ;)

piątek, 28 maja 2010

Sezon 1, odcinek 55. Po Targach




Iwony Hardej foto-migawka z 55. Międzynarodowych Targów Książki. Dziękuję bardzo :) Na zdjęciach, prócz mnie, Małgosia Strękowska-Zaremba - stoisko Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Sezon 1, odcinek 54. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (4)


Ciąg dalszy odcinka 48, 50 i 52
Słomiński był przekonany, że dążenia zarówno abstrakcji geometrycznej jak i ekspresyjnej są zbieżne, mają na celu przekazanie doznań duchowych i zbliżenie do natury. Ma on na myśli raczej pionierów abstrakcji niż naśladowców sprowadzających ją do funkcji dekoracyjnych. Różnice tkwią w metodzie i sposobie podejścia. Abstrakcja geometryczna jest próbą odnalezienia stałych wartości, tego, co niezmienne, przedstawieniem uogólnień; abstrakcja ekspresyjna (szczególnie oparta na technikach automatycznych) jest raczej wędrówką, przezywaniem natury, doświadczaniem jej niż precyzowaniem definicji. 

Słomiński uważał, że ze względu na nieustającą zmienność świata niczego nie można ustalić raz na zawsze, ale uogólnienie, ustalenie jakiejś struktury intelektualnej, która naturalnie szybko się nie rozpada było mu pomocne, by się od niej odbić i ruszyć w dalsza drogę.
W miarę upływu czasu granice między „częścią geometryczną” i paletą zacierają się całkowicie. Powstają jednorodne płótna – geometryczna jest kompozycja natomiast sposób malowania opiera się głównie na kombinowanych technikach automatycznych, dzięki czemu geometria nabiera charakteru wręcz organicznego. Trudno określić, które uderzenie pędzla było świadome, a które było dziełem przypadku. Obrazy te budzące zachwyt części krytyków, przez innych nastawionych na szukanie nowości i mocne efekty uważane były za krok do tyłu, ponieważ sprawiały wrażenie bardziej tradycyjnych, zwyczajniejszych w zestawieniu z szokującymi kontrastem geometrii i automatyzmu poprzednimi obrazami. Chłodna, statyczna, wykonana przy użyciu cyrkla i linijki kompozycja otoczona masą ekspresyjnych form robiła rzeczywiście mocne wrażenie szczególnie w tych obrazach, w których linie, koła i spirale zdawały się bezpośrednio wyrastać z kłębiącej się materii. Niemniej jednak było to jedynie zestawienie, przedstawienie obok siebie dwóch aspektów jednego. W tych „bardziej zwyczajnych” ujawnia się nowe, niedualistyczne, czy też mniej dualistyczne spojrzenie na rzeczywistość. Są one syntezą, a może nie tyle syntezą, co próbą bezpośredniego sięgnięcia do źródła, z którego oba nurty abstrakcji wyrastają. Wydaje się, że autorowi udało się osiągnąć pogodę ducha wynikającą z przezwyciężenia wewnętrznego rozdarcia na dwie przeciwstawne sobie siły. To, co mnie w nich uderzyło, to brak sprzeczności pomiędzy pierwiastkiem intelektualnym i emocjonalnym, wysiłkiem woli, a elementem przypadku, ludzkim działaniem i siłami przyrody.
Niezwykłe znaczenie przypisywał Słomiński kompozycji, od której wymagał nie tyle atrakcyjności, co zdolności wyrażania i nazywał świadomością obrazu. Twierdził, że tworzenie kompozycji o określonym charakterze jest niemożliwe (chyba, że chodzi o czerpanie z gotowych wzorów) dopóki nie nastąpią autentyczne zmiany w świadomości. Słomiński był bardzo często karcony przez swoich kolejnych nauczycieli rysunku za kompozycje. Twierdzili oni, że posiadając pewną łatwość i swobodę rysowania (co chwilowo utracił, gdy przy swoich „paleolitycznych”obrazach próbował się właśnie na tym skoncentrować) nie umie komponować płaszczyzny. Prawdę powiedziawszy sam w to w końcu uwierzył. Problem polegał na tym, że żądano od niego kompozycji zamkniętych, tak silnie zakorzenionych w naszej kulturze, a osobliwie umysłach nauczycieli, z którymi los go zetknął. On natomiast uważał takowe za nienaturalne i sprzeczne z doświadczeniem. Czuł, że istnieje ogromna całość, której on nie jest w stanie objąć. Za każdym razem zobaczyć może tylko fragment, który ma swój dalszy ciąg gdzieś poza polem jego widzenia. Z tego też powodu trudno mu było cokolwiek doprowadzić do końca i prawie zwątpił, czy kiedykolwiek mu się to uda. Sam nie miał nigdy do czynienia z czymś, co byłoby skończone i zamknięte. Wszystko zmieniało się i miało swoja kontynuację w czasie i przestrzeni. Dopiero później uwierzył, że możliwe jest doświadczenie całości, twierdził jednak, że jest ono nieprzekazywalne. Tę swoja wizję świata próbował początkowo instynktownie i nie zadając sobie z tego sprawy wyrażać za pomocą kompozycji otwartych.
Przez długi czas mu się to nie udawało, tym bardziej, że trudno mu było wyzwolić się spod narzuconej mu wizji rzeczywistości. To, co wszystkim dookoła, w tym również jemu wydawało się nieporadnością, brakiem talentu bądź doświadczenia, było wyrazem jego naturalnych skłonności; zapowiedzią dalszego rozwoju.
cdn.

wtorek, 25 maja 2010

Sezon 1, odcinek 53. Plus piękny jak...

Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem rozmowy, którą odbyła ze swoją mamą moja ulubiona pięciolatka (dziewczynka, która w przyszłości zamierza zostać piratem lub manikiurzystką).
- Mamo, czy ty mnie wspierasz? - spytała.
- Oczywiście!
- Zawsze? Nawet kiedy sikasz?
- Nawet wtedy - odparła na to nieco zaskoczona mama.
Uspokojona tym zapewnieniem dziewczynka zajęła się rachunkami (wszak ma już 5 lat i niedługo pójdzie do szkoły)
"2+1=3, 2+..."
- Zobacz jaki piękny plus napisałam. Normalnie jak grobowiec.

poniedziałek, 24 maja 2010

Sezon 1, odcinek 52. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (3)

Ciąg dalszy odcinka 48 i odcinka 50

Słomiński poprzestał na jednym z planowanych na większy cykl dyptyków, ponieważ przyszło mu do głowy kolejne rozwiązanie. W następnych pracach obraz i jego „paleta” znajdują się na jednym płótnie. Wokół wyznaczonego pola, na którym malarz tworzy precyzyjną, przemyślaną kompozycję kłębią się niespokojne, ekspresyjne formy przywodzące na myśl jakąś pierwotną materię, z której wyłaniają się szczegóły świata zróżnicowanego. Formy te powstają przy okazji szukania koloru, podczas gdy uwaga skoncentrowana jest na owym wyznaczonym polu. Uderzenia pędzla (oczywiście w części, która można by nazwać paletą) odzwierciedlają emocje przezywane podczas malowania kompozycji chłodnej, stonowanej, niemal matematycznej, w której tworzeniu, zdawałoby się, uczestniczył wyłącznie intelekt. To, co poza świadomością uwolniło się przy okazji świadomego działania. I okazało się, że jedno z drugim jest ściśle ze sobą powiązane.

Mniej więcej w tym czasie Słomiński zaczyna stosować odkrytą „przypadkiem” graficzna technikę, o której wypowiada się w ten sposób: "Zauważyłem, że to, co robię stało się nieoczekiwanie tzw. sztuką abstrakcyjną (...) Przypadek otworzył mi oczy na rzeczywistość i abstrakcja przestała być dla mnie abstrakcyjna, stała się konkretna i namacalna (...) uświadomiłem sobie również, że podobieństwo moich grafik do twórczości Ernsta wynika przede wszystkim z faktu, że zacząłem stosować wymyśloną przez siebie technikę automatyczną, dającą efekty zbliżone nieco do frotage i monotypii. Odkrycia te w powiązaniu z wiadomościami dotyczącymi zainteresowań 'nowojorczyków' (w tym również Pollocka) kulturami prymitywnymi, a także teoria Junga unaoczniły mi przyczyny mego nagłego przypływu sympatii dla tych artystów. Nie tak dawno sam nieomal zżynałem ze sztuki paleolitycznej motywy najsilniej działające na moja wyobraźnię, widząc w tym sposób dotarcia do archetypów. Podobnie czynili we wczesnej fazie swojej twórczości 'nowojorczycy' czerpiąc np. ze sztuki Indian amerykańskich (...). 

Nawet krytycy inspirujący się Jungiem zwracali szczególną uwagę na transcendentalne wartości tej sztuki podkreślając, że dzięki stosowaniu automatyzmu artyści poprzez podświadomość indywidualną docierali do podświadomości zbiorowej kierując się ku wspólnym i podstawowym wartościom drzemiącym w człowieku i wykraczającym poza swój indywidualny byt (...) Przypominam sobie ulgę, jaką sprawiło mi dopuszczenie do swojej pracy 'przypadku', radosne poczucie kontaktu z rzeczywistością wynikające z faktu, że do wykonania swoich kosmicznych nieco w nastroju grafik używałem otaczających mnie przedmiotów codziennego użytku, których powierzchnie odbijałem za pomocą kalki maszynowej, bądź ołówkowej i żelazka. Odbity spód talerzyka stawał się ni to planetą, ni to bakterią oglądaną pod mikroskopem, co sprawiało, że niemal namacalnie czułem jedność wszechświata, przenikanie się makro- i mikroświatów. Jednocześnie obecność tych talerzyków wśród używanych na co dzień naczyń dawała mi miłe poczucie, że efekty mojej pracy należą do świata realnego w większym stopniu niż wtedy, kiedy zdawałem się tylko na swoja wyobraźnię. Uświadomiłem sobie, że nadmierna chęć kontrolowania tego, co dzieje się na płótnie lub na papierze ograniczała mnie i przeszkadzała w pracy. Według mnie fakt dopuszczenia 'przypadku', co (nie zdając sobie sprawy z konsekwencji) stosowałem już w 'paletach', umożliwiła wykroczenie poza jednostkowe istnienie, dopuszczenie do działania losu, natury, Boga... nieważne jak to nazwiemy. Jest to wg. mnie bliższe duchowi wschodu niż kulturze zachodniej nastawionej na izolowanie się od świata, a nawet zawładnięcie nim lub najlepszym przypadku ustawienie się w roli obserwatora (...).

Zawierzenie 'przypadkowi' wydaje się być manifestacją siebie jako części świata, akceptacją braku kontroli nad nim i wyrazem zaufania (...). Nie chodzi jednak o to, by zapomnieć, że posiada się wolę i rozum, a raczej o to, by się wyzwolić spod tyranii rozumu, ustalić pewnego rodzaju harmonię, pozwolić na kontrolowany przypadek, przekroczyć granice wyznaczone przez racjonalne myślenie, a pewne wartości przeżyte i doświadczone podnieść na poziom świadomości podnieść na poziom świadomości (...)".

Być może kogoś zdziwi fakt, że tyle uwagi poświęcam technice, którą Słomiński w czystej formie stosował stosunkowo krótko (później łączył ją z innymi). Był to jednak moment przełomowy. Pozwolił przewartościować stosunek do technik automatycznych, które do tej pory stosował dość przypadkowo i spowodował ostateczne odejście od sztuki figuratywnej. Z obrazów znikają cytaty z paleolitu zastępowane kompozycjami geometrycznymi. Powstają pierwsze płótna zaliczane przez krytyków do ekspresjonizmu geometrycznego, a przez przyjaciela – poetę (podobnie jak cała późniejsza twórczość) Marzycielską Geometrią.

cdn.

P.S. Opublikowana grafika to w rzeczywistości kadr z mojego filmu "Taniec" tyle, że w wersji czarno-białej. Film (podobnie jak wiele moich grafik) został stworzy w dużej części za pomocą kalki i żelazka, co opisałam w siódmym numerze Cypla.  Kalkografię wykorzystuje również podczas pracy z dziećmi, spotkań autorskich, warsztatów i przy pracy nad ilustracjami.

Sezon 1, odcinek 51. Kolejny odcinek warmińskiego serialu

Widok z kuchennego okna w Ławkach. Niestety zgapiłam się i fotka została zrobiona już po skoszeniu trawy (brak więc pięknie kwitnących mleczy). Znajomi z Ławek zwrócili nam uwagę, że widok spod naszego domu przypomina nieco Bieszczady. Jeszcze tego samego wieczoru pojechaliśmy do Fromborka i tam właśnie dokonałam odkrycia, że jest to jedyne miejsce na świecie, w którym jest tak blisko z "Bieszczad" nad "morze" ;)   

Fotograficzną uwagę zajmowały tym razem głównie bociany, które zbudowały gniazdo na słupie koło naszej chałupki (zdjęcia wrzucę nieco później). Z domostwa tego skorzystały również wróble, które przymieszkały się w dolnej części gniazda.

 Obserwując moich sąsiadów podczas i po pracy doszłam do wniosku, że ludzie na wsi lepiej potrafią zarówno pracować, jak i wypoczywać. Kiedy patrzyłam jak świętują zakończenie prac przy dachu przyszła mi do głowy jeszcze jedna refleksja. Być może Dzień Święty wymyślono tylko po to, by pod sankcją kar boskich zmusić ludzi do odpoczywania, bo bez tego wszystko się sypie. Wiem o tym, bo znam ludzi, którzy całkiem stracili "instynkt wypoczynku" i sama chwilami też go gubię.    

czwartek, 20 maja 2010

Wiadomości

Międzynarodowe Targi Książki
Jeszcze raz o Targach Książki. Stoisko Stowarzyszenia Pisarzy Polskich znajduje się tuż za drzwiami (sektor A stoisko nr 165). Po wejściu do pałacu trzeba przejść przez drzwi po prawej stronie. Tuż za drzwiami pierwsze stoisko po lewej - to nasze stoisko. Serdecznie zapraszam w imieniu własnym (piątek, między 13.30-14.30) oraz koleżanek i kolegów z SPP.

Wywiad na ngo.pl
Mój wywiad z Beatą Jarosz - prezeską Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Gminy Wilczęta już od jakiegoś czasu na portalu ngo.pl. Zapraszam do czytania :)

środa, 19 maja 2010

Zaległa fotka...

                                   fot. Kasia Akram
Kino Nokowe z dnia 07.05.2010. "Warzywniak", "Oaza" i spotkanie z Andrzejem Barańskim. Więcej przeczytacie na blogu Kina Nokowego.

Zdjęcia z minionego weekendu - Joplin i Armstrong;)





                                   fot. Marek Zdrzyłowski (www.fotogaleria.az.pl/)


MOJA MAMA JANIS” - spektakl muzyczny w wykonaniu Jolanty Litwin – Sarzyńskiej (trudno wyobrazić sobie, by ktoś lepiej zaśpiewał piosenki Janis prócz... samej Janis). Nie mniej znakomity okazał się towarzyszący jej zespół muzyków.
 Znakomita aktorka i wokalistka (która okazała się również bardzo sympatyczną osobą) pozwoliła wykazać się wokalnie publiczności, m.in trafiło na mnie. Pewna konsternacja na twarzy artystki wynika, jak mi wyjaśniła po koncercie, z dysonansu wokalno-wizualnego. Pani Jolanta widziała przed sobą kobietę, a słyszała mężczyznę. Rzecz w tym, że zeszłam na swoje najniższe i najbardziej chropawe (armstrongowe) tony.

Wartością dodaną imprezy okazał się fakt, że spotkałam na niej operatora mojego "Tańca",  o którym długo by opowiadać... 

Zdjęcia z minionego weekendu cd.

                                   fot. Monika Mazurek
Dwie Doroty - Sumińska i Suwalska. Obie raczej chude, z kręconymi włosami, z mikrofonami i w okularach. Jedna została lekarzem zwierząt - druga miała taki zamiar (pewno dlatego w jej książkach pełno jest weterynarzy).
Uwielbiałam audycje pani doktor Doroty Sumińskiej w radiu Tok FM - dlatego niezmiernie miło było spotkać ją w realu.
A wszystko to w moim ulubionym Nadarzyńskim Ośrodku Kultury. 

Co ma spłonąć - utonie

Od wczoraj walczymy z powodzią w mojej piwnico-pracowni. Uratowałam m.in. sterty pisanych latami dzienników (a jeszcze nie tak dawno zastanawiałam się, czy ich nie spalić), a także moje prehistoryczne rysunki (prehistoryczne na dwa sposoby - inspirowane sztuką paleolitu lub bardzo stare - jeszcze z czasów liceum, a nawet podstawówki) Zastanawiam się też jaki wpływ będzie miało to wydarzenie na moją czerwono-zieloną nieskończoność - taką do oglądania z pięciu stron ("piąta strona" to jej wnętrze). Jest na tyle wielka, że nie dało się jej nigdzie wynieść, więc została przesunięta na w miarę suche miejsce. 

Piwnico-pracownia była kiedyś pracownią (i nie przeciekała), ale odkąd przerzuciłam się na pisanie zamieniła się w graciarnię, więc niełatwo było to wszystko ogarnąć.  

Słuchając radiowych wiadomości doszłam do wniosku, że nie będę narzekać. Tysiące ludzi w całej Polsce jest w naprawdę dramatycznej sytuacji.

Przy  okazji nabrałam apetytu na działania wizualne, więc kto wie, kto wie... 

wtorek, 18 maja 2010

Zapraszam na 55. Międzynarodowe Targi Książki


W najbliższy piątek (21 maja) w godzinach 13.30-14.30 na stoisku Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (sektor A, stoisko nr 165, PKiN, Pl.Defilad, Warszawa) podpisuję książki "Bruno i siostry" i "Marionetki Baby Jagi" (opublikowane nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia)
Serdecznie zapraszam :)

poniedziałek, 17 maja 2010

Sezon 1, odcinek 50. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (2)

Ciąg dalszy odcinka  48.

W najwcześniejszych znanych mi obrazach Słomińskiego występują malowane z ekspresjonistyczną manierą magiczne znaki i symbole odwołujące się do różnych pierwotnych kultur, najczęściej jednak sięgające paleolitu.

W obrazach tych chętnie używał, jak to określał, kolorów świętych n.p. czerwieni, błękitu i złota. Szczególnie upodobał sobie czerwień uważając ją za kolor niezwykle energetyczny i podkreślając, że była używana w celach magicznych od najdawniejszych czasów będąc symbolem życia, śmierci, krwi i ognia. W obrazach tych widać potrzebę malowania spontanicznego, co niestety na razie pozostaje jedynie pobożnym życzeniem. Widać, że autor bardzo się starał, by jego obrazy były żywiołowe, ale im bardziej się starał tym mniej mu to wychodziło.

Dużo bardziej przekonywujące i swobodne są palety, które powstawały równolegle do opisywanych obrazów. Słomiński jako palet malarskich używał ogromnych tektur lub sklejek, ponieważ, jak twierdził, potrzebował dużo miejsca do mieszania kolorów. W pewnym momencie zauważył, że to, co się dzieje na palecie jest o wiele ciekawsze pod względem kolorystycznym i fakturalnym od tego, co powstawało na płótnie. W sposób zupełnie nieświadomy uzyskiwał niezwykłą harmonię i świeżość barw (pod warunkiem, że paleta była używana do malowania tylko jednego obrazka). Przede wszystkim jednak „palety” zawierały w sobie ogromną energię, były ekspresyjne i żywe, co na próżno usiłował osiągnąć w swoich obrazach. Słomiński zaczął więc początkowo dla zabawy, później traktując to coraz poważniej przemalowywać palety ulegając formom, które na nich zastał, kolorystyce i nastrojowi. Fakt, że używał szybkoschnących farb uniemożliwiał powstawanie „brudów” nawet wtedy, gdy w malowanym obrazie dominowała czerwień i zieleń, które zmieszane ze sobą dają nie zawsze atrakcyjne brązy. Powstał w ten sposób cykl nieco bajkowych w klimacie i przypominających w niektórych przypadkach sztukę dziecka obrazów, pozostających na pograniczu abstrakcji i figuracji. Już w tamtym wczesnym okresie jego twórczości wyodrębnić można kilka wątków będących motorem całej twórczości.

Chodzi mi mianowicie o próby zestawienia ze sobą tego, co biologiczne, z wyodrębnioną przez człowieka sfera sacrum, potrzebę zatarcia granic między światem przyrody, a światem ludzkich tęsknot. Widać to choćby w inspirowanych paleolitycznymi figurami znakach łączących symbole męskich i kobiecych narządów płciowych obleczonych dodatkowo w formę przypominającą lecącego ptaka, malowanych przy użyciu dużej ilości złota i przypominających (niejednokrotnie również kompozycją) sakralne malarstwo średniowieczne.

W podobnej konwencji utrzymane są przedstawienia nawiązujące do kultu płodności i wizerunków paleolitycznych Wenus. Do idących w tym samym kierunku można zaliczyć można zaliczyć nieudane na ogół próby zestawiania złota z przyklejonymi do płótna zgniłymi liśćmi i zielenią.

Drugą charakterystyczną cechą jest potrzeba spontaniczności (tak bardzo ceniona w sztuce chińskiej, która później się zainteresuje) czyli zdolność do skupienia się na chwili obecnej, otwartość na tu i teraz przeciwstawiona skłonnościom do tworzenia struktur intelektualnych i uogólnień. 

Biorąc pod uwagę jego zainteresowania i znając dalsze losy można powiedzieć, że już wówczas zarysowało się dążenie do zsyntetyzowania mistycznej postawy człowieka Wschodu z racjonalizmem Europejczyka. Pierwszym krokiem w tym kierunku, a właściwie pierwszym krokiem na rzecz rozluźnienia przymusu kontroli i dopuszczenia do udziału w procesie twórczym przypadku, były właśnie „palety”. Dzięki temu prostemu i w gruncie rzeczy mało oryginalnemu rozwiązaniu Słomiński nabrał swobody i odwagi, co otworzyło mu drogę do dalszych zmian i dalszego rozwoju. Już wkrótce zafascynowały go powiązania między obrazem i jego „paletą”: „To jakby dwa aspekty jednego – mówił – ludzki, związany z kontrolą i emocjonalny, a może nawet duchowy, wiążący się ze spontanicznością i wykraczaniem poza ludzką naturę”. Niezwykle interesujące okazało się zestawienie koloru. Tu również ujawniły się dwa aspekty barw. Oba obrazy – ten malowany świadomie i dzieło „przypadku” powstające na palecie były ściśle ze sobą powiązane, były przeciwstawne sobie i zarazem uzupełniały się nawzajem tworząc jedność. Słomiński wpadł na pomysł, by na najbliższą wystawę przygotować swego rodzaju dyptyki: obraz plus „paleta”. Jednak przemalowane palety nie wyglądały najlepiej w zestawieniu z obrazami przy okazji których powstały, ponieważ wola autora zbyt mocno w nie ingerowała czyniąc całkiem odrębnymi i zacierając powiązania. Z kolei wymuszona spontaniczność płócien nie wytrzymywała porównania z autentyczna spontanicznością powstających przy nich palet (tych jeszcze nie przemalowanych). Słomiński postanowił więc przygotować dwa blejtramy tego samego formatu, na jednym powstałby obraz świadomie pozbawiony wszelkich elementów ekspresyjnych wynikających z gestu lub przypadku, drugi służyłby za „paletę”. Namalowany został tylko jeden taki dyptyk. Na jednym z płócien widnieje nieco zgeometryzowana postać paleolitycznej Wenus spokojnie i gładko malowana, utrzymana w czerwieniach. Kolorystyka jest bardzo wyrafinowana. Drugie płótno – „paleta”, to zestaw nawarstwiających się i dynamicznie kładzionych plam i smug. Kolorystyka wydaje się jeszcze bogatsza i bardziej zróżnicowana, widać całą drogę do koloru zsyntetyzowanego na opisywanym uprzednio obrazie.  

czwartek, 6 maja 2010

Sezon 1, odcinek 48.Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (1)

Jedną z zalet prowadzenia bloga jest fakt, że można pewne projekty rozkładać na raty, dzielić je na odcinki (w poniżej publikowanym tekście nadużywane w tym blogu słowo „odcinek” zyska zapewne nowy wymiar).
Tak właśnie jest przypadku przedsięwzięcia, które niniejszym rozpoczynam.

„Marzycielską Geometrię i Fabrykę Nieskończoności” napisałam jeszcze w czasach przedkomputerowych. Nie chodzi naturalnie o to, że komputery w ogóle wtedy nie istniały – aż tak stara nie jestem ;). Faktem jest jednak, że ja komputera nie miałam. Tekst posiadam więc wyłącznie w postaci maszynopisu. Wizja przepisania go w całości z pewnością by mnie zniechęciła. Zwłaszcza, że zamierzam uzupełniać słowa obrazkami, co też wymaga trochę pracy. Natomiast przepisywanie i publikowanie kolejnych fragmentów nie wydaje się już takie straszne.



Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności

motto:

Przypowieść o odcinku

jeżeli było jakieś przedtem
była nim linia prosta
która rozpadła się
na nieskończoność odcinków
pragnął jej a nawet uwierzył
że jest jak ona
od zawsze do zawsze
faktycznie zawierał się między punktem A i punktem B
kiedy za którymś razem
zbyt mocno doświadczył granic
skulił się i splótł końce
zgodził się na koło


Pisanie tego opracowania zaczynałam kilkakrotnie i za każdym razem byłam niezadowolona z efektów. Jedna z przyczyn był fakt, że działalność Daniela Słomińskiego nie stanowi w moim umyśle stałego, zamkniętego obrazu. Nawet to, co powstało dawno temu za każdym razem jawi mi się nieco inaczej. Fakt, że wciąż mam kontakt z żywą i wciąż zmieniająca się jego twórczością sprawia, że każde dokonanie rzuca nowe światło na to, co zrobił kiedyś. On sam mi wyznał, że często zdumiewają go zapomniane obrazy z dawnych lat, gdy nagle odkrywa w nim przeczucie tego, czym obecnie się interesuje. Utwierdza to go w przekonaniu, że od zawsze zajmuje się tym samym, tylko za każdym razem nieco inaczej. Jak uchwycić owo „to samo” w słowach?

Zdawało mi się, że łatwiej będzie zając się tym co niestałe, jednak trudno w raz napisanym tekście, pokazać całą zmienność. Ponadto fakt, że w trakcie pracy wciąż miałam kontakt z coraz to nowymi dokonaniami Słomińskiego sprawił, że to, co zaczynałam pisać, po chwili już wydawało mi się nieaktualne. Dochodziło do tego, że próbowałam się domyślać jaki będzie jego kolejny krok, wierząc, że znalazłam już ów motyw przewodni, logikę prowadzącą jego twórczość i za każdym razem byłam zaskakiwana. Zbudowana przeze mnie konstrukcja rozsypywała się i znów musiałam zaczynać na nowo.
W końcu postanowiłam odizolować się na jakiś czas od jego najnowszej działalności i uchwycić to, co jawi mi się na temat jego twórczości obecnie, z góry godząc się, że będzie to jedynie rejestracja pewnego etapu i być może w chwilę po oddaniu tego tekstu do druku dojdę do wniosku, że powinnam go napisać zupełnie inaczej. Dodatkowym utrudnieniem była wielowątkowość i pozorna powierzchowność jego zainteresowań sprawiająca, że łatwo się pogubić próbując przedstawić historię jego działalności w chronologicznym porządku. Równie łatwo sprowadzić ją do wyliczanki rozlicznych inspiracji, które są oczywiście ważne, ale tylko na tyle, na ile Słomiński dostrzegł w nich to, czego aktualnie poszukiwał, twierdząc, że są one tylko punktem odbicia dla świadomości ujawniającej się podczas działania. Owa świadomość czepia się różnych informacji, tematów, kolorów, form, aby się uzewnętrznić, porzucając jedne, gdy inne wydadzą się jej bardziej odpowiednie.

cdn.

P.S. Poprzez linki w tym tekście zachęcam do poszukiwania „powracających fraz”.
Wątek został zainicjowany w odcinku 35. Kontynuacja w odcinku 39.

wtorek, 4 maja 2010

Sezon 1, odcinek 47. „Warzywniak” i „Oaza” – Andrzej Barański w Kinie Nokowym


Kadr z filmu A. Barańskiego "Warzywniak"

Serdecznie zapraszam 07.05.2010, (piątek), godz.19.00, do Nadarzyńskiego Ośrodka Kultury, Pl. Poniatowskiego 42 w Nadarzynie na pokaz  dwóch  niezwykłych filmów animowanych dla dorosłych: „Warzywniak, 360 stopni” i „Oaza”. Oba łączy humor, ostrość spostrzegania spraw społecznych, łagodność dla ludzkich słabości i znakomicie dobrana strona wizualna stworzona przez jednego z najbardziej znanych w świecie polskich malarzy – Edwarda Dwurnika.

Po projekcji spotkanie z reżyserem – Andrzejem Barańskim – jednym z najbardziej osobnych polskich reżyserów, znanym przede wszystkim ze swych wielokrotnie nagradzanych filmów fabularnych.

Pokaz zrealizowany we współpracy ze Studiem Miniatur Filmowych w Warszawie.

WSTĘP WOLNY

Skrót wiadomośći

Sporo działo się w realu - stąd brak wpisów na blogu, a także innych oznak internetowej działalności. Z materiału, który zebrał się w międzyczasie można by stworzyć nie tylko kilka postów, ale również kilka artykułów interwencyjnych, esejów, opowiadań, a pewno nawet zacząć pisać powieść. Dlatego na razie ograniczę się do streszczenia:
- "Fabryka operacji", "Szpital samoobsługowy" - Operacja syna (uff... szczęśliwie już po wszystkim) przyniosła kolejną garść refleksji na temat funkcjonowania służby zdrowia, co można podsumować w zdaniu: my pacjenci, a także rodzice pacjentów potrzebujemy lepszego dostępu do informacji. Nawet najpiękniej wydana ulotka i najlepiej opracowana ankieta nie zastąpi rozmowy - zwłaszcza, że każdy pacjent lokuje swe niepokoje w innym miejscu i często wystarcza krótka, rzeczowa rozmowa, aby je rozwiać. Chodzi naturalnie o rozmowę konkretnie z tą osobą, która będzie się pacjentem zajmować, a nie z jakimś abstrakcyjnym lekarzem, który mówi: "Nie ja będę znieczulać, więc nie jestem w stanie powiedzieć jaki rodzaj znieczulenia będzie wybrany, ale pacjent kwalifikuje się do operacji." (dzięki swojej upierdliwości udało mi się doprowadzić do rozmowy z właściwym anestezjologiem - bardzo sensowna i budząca zaufanie osoba - ale to nie powinna być kwestia upierdliwości) Podkreślam - spotykam wspaniałych lekarzy, ale procedury chwilami wydaja mi się nie do ogarnięcia.
- Moje wątpliwości wokół rozliczenia tantiem książki hiszpańskiej wyzwoliły z kolei refleksje na temat kondycji rynku książki w... Polsce, funkcjonowania Urzędu Skarbowego, a także zmusiły mnie by zagłębić się w "czarną magię" czyli sprawy podatkowe.   
- Dwa wyjazdy (mazurski i warmiński), z których jeden (mazurski) zaowocował integracją z jedną z moich ulubionych form - kulą, dzięki czemu nauczyłam się chodzić po wodzie ;). Proszę się nie obawiać o moje zdrowie psychiczne - wkrótce wrzucę zdjęcia i się wyjaśni.
Z kolei wyjazd na nasze warmińskie "odludzie" wyzwolił w nas niespotykaną aktywność towarzyską. Drugą niewątpliwa atrakcją była obserwacja bocianów, które postanowiły zbudować gniazdo na słupie koło naszej chałupki.  
- Dzięki działalności w SPP rozwija się moja fascynacja "Starszyzną". Przed świętami poznałam niezwykłą cudowną 90-cioletnią Krystynę Nepomucką, a w ubiegłym tygodniu uczestniczyłam w jubileuszu Barbary Tylickiej. 
Poznaję również smutniejsze oblicze starości (wizyta u jednego z pisarzy, który z uwagi na wzrok nie tylko nie może już pisać, ale nawet czytać)
Żeby nie mnożyć bytów poprzestanę na tym z nadzieją, że niektóre tematy uda mi się rozwinąć, a o innych (np. o fantastycznym spotkaniu autorskim w jednej z warszawskich podstawówek) jeszcze napisać.