piątek, 29 października 2010

Sezon 1, odcinek 108. Bohaterowie moich książek

Dziś oglądałam prace które nadeszły na konkurs poświęcony bohaterom moich książek dla dzieci i młodzieży. A to z okazji spotkania autorskiego, które odbędzie się w Młochowie 6 listopada, czyli dzień po wernisażu (szczegółowe informacje w zakładce poświęconej spotkaniom autorskim i warsztatom). Impreza zapowiada się bardzo ciekawie. Przy okazji poproszono mnie do jury konkursu. Trudne zadanie. Prace świetne. Wiele z nich znakomicie oddaje zarowno osobowość bohaterów i nastrój książek - zupełnie przecież inny w "Marionetkach Baby Jagi" niż w serii o Zuźce i Brunonie. Co ciekawe wielu młodych autorów potrafiło zachować niezależność od estetyki ilustracji zamieszczonych w książkach. Bardzo się z tego cieszę, bo to oznacza, że ilustracje te pozostawiły przestrzeń dla ich wyobraźni. A może to mlodzi plastycy obdarzeni są tak silną osobowością, że potrafią oprzeć się wizji ilustratora (to znaczy również mojej, bo przecież ilustrowałam "Marionetki Baby Jagi").

Naprawdę czuć, że dzieciaki czytały książki.

Szczególne słowa uznania należą się pani Annie Raniszewskiej, ponieważ to pod jej okiem powstała większość prac. Zresztą... co będę tu gadać po próżnicy.  Jak tylko dostanę skany lub fotografie - natychmiast opublikuję na blogu - żebyście sami mogli zobaczyć.

Sezon 1, odcinek 107. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (9)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87 i 97.

Po dłuższej przerwie wracam do publikacji kolejnych odcinków "Marzycielskiej Geometrii i Fabryki Nieskończoności". Przy okazji obiecuję, że zdjęcie jednego z opisywanych poniżej amuletów z pewnością znajdzie się - albo na blogu, albo na mojej stronie. W tej chwili nie mam czasu na to by je sfotografować.

Wrodzone poczucie humoru pozwalało mu żartować nawet z tego, co traktował bardzo poważnie. Zresztą w miarę upływu czasu granice pomiędzy tzw. sfera sacrum i profanum zacierały się coraz bardziej, dzięki czemu pojęcie profanacji sztuki stawało się dla niego coraz mniej jasne. Z drugiej strony fakt, że pierwiastek świętości tkwił według niego we wszystkim, sprawił, że niczego nie potrafił traktować czysto mechanicznie, instrumentalnie, czy też wyłącznie zarobkowo. Owa zdolność emocjonalnego traktowania nawet tego, co robił głównie dla pieniędzy, ujawniła się juz wówczas, kiedy to w „okresie obrazów paleolitycznych” wykonywał wisiorki na szyję – amulety mające uzupełniać potencjał twórczy i energię życiową oraz przynosić szczęście w miłości. Były to człeko-, bądź ptakopodobne figurki (np. głowa i szyja ptaka ukształtowana w formie fallusa i rozchylone nogi, niby skrzydła lecącego ptaka z zaznaczonymi między nimi kobiecym wzgórkiem łonowym). Chwilami miałam wrażenie, ze naprawdę wierzy w magiczna moc tych amuletów.

Decyzja o założeniu Fabryki Nieskończoności pozwoliła Słomińskiemu nieomal natychmiast znaleźć rozwiązanie pozwalające zmaterializowanie owej „nieskończoności, która naprawdę jest nieskończonością”. Tak więc rezygnacja i zajęcie się czymś innym, mniej ambitnym znów pozwoliły osiągnąć wytęskniony cel. Po raz kolejny doświadczył, ze dopiero akceptacja własnych ograniczeń pozwala je przekroczyć.

środa, 27 października 2010

Skrót wiadomości

Jak przystało na klasyczną mamusię chwalę się (cytując informację opublikowaną przez TIT ę):
"Dwie videonotacje na IDFA!
Z radością informujemy, że dwie videonotatki - 'Wszystkie swetry, które kupiła mi mama' i 'Biżuteria przestrzeni publicznej' zostały zakwalifikowane do "Youth and Media" w ramach International Documentary Film Festival w Amsterdamie."
P.S. W tym jedna zrealizowana przez syna :)

środa, 20 października 2010

Sezon 1, odcinek 106. Ławki październikowe.

Trochę się u mnie zagęściło (nie tylko z powodu wystawy), więc zamiast tekstowego odcinka (bo na to jakoś nie mam siły ani czasu)  zdjęcie z Ławek sprzed ponad tygodnia. Jak zwykle widok z kuchennego okna - tak dla oddechu.

piątek, 8 października 2010

Skrót wiadomości

- Przy okazji przygotowań do wystawy wpadłam na pomysł interaktywnej okładki. Każdy mógłby  wedle własnego życzenia ułożyć na niej tytuł i nazwisko autora. A jakby mu się znudziło to miałby okazję zmienić tytuł - i autora również ;)
- Dwa moje kolejne artykuły na portalu www.ngo.pl: "Jak się pozbyć problemu? (część 1)" i "Jak się pozbyć problemu? (część 2)"  . Jest to kontynuacja tekstu pod tytułem: "W czym problem?", który ukazał się na portalu w lipcu. Ciekawe, że kiedy pisałam o problemach pod artykułem ukazało się całkiem sporo komentarzy, a kiedy pisze o ich rozwiązywaniu - cisza!

czwartek, 7 października 2010

Sezon 1, odcinek 105. Wystawa i lekarskie absurdy

Ciąg dalszy przygotowań do wystawy:
- kserowanie i wycinanie spacji;
- drukowanie stron Stowarzyszenia Terapii Wirtualnej
- i wreszcie... odbiór wydrukowanej księgi - www.terapii, która podczas wystawy będzie pełnić funkcję ARCHIWUM.
- A potem proces przygotowywania liter na okładkę (jeszcze nie ukończony)
Niestety, wszystko to idzie mi dość opornie z powodu przedłużającej się infekcji (to już trzeci tydzień). Po poniedziałkowej wizycie w przychodni podjęłam decyzję, by wyzdrowieć siłą woli. Pani doktor szybko jak błyskawica zajrzała w moje gardło, stwierdziła, że czerwone i zapisała Naproxen (zdaje się, że na uśmierzenie bólu, który jakoś znoszę i zbicie gorączki, której nie mam - zaledwie stan podgorączkowy) , preparat osłonowy oraz Tussi Drill - opioidowy lek, który hamuje odruch kaszlowy i zawiera pochodną morfiny. Dodam, że jakoś nie przyszło jej do głowy, żeby mnie osłuchać. Nie poinformowała też o dawkowaniu (wszystko jest przecież na ulotce). Dopiero na skutek moich pytań wyjaśniła, że trzy razy dziennie. O ile p przypadku Naproxenu nie było problemu (domyśliłam się, że chodzi o jedną tabletkę trzy razy dziennie), o tyle kwestia przyjmowania syropu okazała się bardziej skomplikowana - trzy razy dziennie, ale jaką dawkę? Można założyć, że chodzi o dołączoną do butelki miarkę (2,5 lub 5 ml), ale zgodnie zaleceniem pani doktor zajrzałam do ulotki, z której się dowiedziałam, że "Zwykła dawka wynosi 1 mg na kilogram masy ciała na dobę, podzielona na 4 dawki podawane w odstępach 6 godzinnych." No i bądź tu mądry człowieku bez medycznego wykształcenia... Wygląda na to, że niepotrzebnie straciłam czas w poczekalni i wydałam pieniądze na leki. A może się mylę? Może to jest właśnie najwłaściwszy sposób postępowania z pacjentami? Może to ja mam nierealistyczne oczekiwania, by lekarz zbadał pacjenta, wyjaśnił jak przyjmować leki i leczył chorobę, a nie objawy.
Siła mojej woli okazała się niewystarczająca i dziś idę do kolejnego medyka. Ciekawe do ilu razy sztuka?
P.S. Pan doktor uratował lekarski honor. Zbadał, zdiagnozował (przewlekłe zapalenie zatok), przygotował rozpiskę jak przyjmować leki (leczące, a nie likwidujące objawy) i w dodatku był miły. Mam nadzieję, że wreszcie uporam się z infekcją.

wtorek, 5 października 2010

Sezon 1, odcinek 104. Dokładnie za miesiąc wernisaż mojej wystawy!!!

- Co właściwie pokażesz na wystawie? - tym pytaniem przyjaciele i znajomi wprawiają mnie w stan głębokiej konsternacji, ponieważ to, co zamierzam wystawić nie ma jeszcze nazwy. Nie chcąc, jednak, zostawić ich bez odpowiedzi mnożę wyjaśnienia, a każde równie prawdziwe, co niepełne:  

1) To tłumaczenie... książki na... przestrzeń galerii.

2) Ekspozycja prozy graficznej.

3) Literacka aranżacja przestrzeni.*

4) Historia opowiedziana w konkretnym wnętrzu, bo przecież w innym wnętrzu ta sama historia wyglądałaby inaczej.

5) Rodzaj gry literackiej...

U źródeł pomysłu znajduje się pragnienie, by stworzyć formę, która pozwoli przeciągnąć linki pomiędzy słowem a obrazem, sztuką a psychoterapią, przestrzenią internetu a przestrzenią fizyczną, wirtualną rzeczywistością a realnym światem i, przede wszystkim, między autorem a odbiorcą. Dlatego gości Galerii nazywam Użytkownikami Wystawy i zapraszam do LITERA-ckiego przekształcania przestrzeni...

Punktem wyjścia jest moja książka pt. "www.terapia.me" (tytuł jest zarazem adresem strony). Książka szczególna - „dosłowny” zapis kilkunastu sesji nieistniejącej internetowej grupy terapeutycznej - Warsztatów Wirtualnego Urzeczywistniania Marzeń. Jest więc moja wystawa swego rodzaju adaptacją internetowej powieści na galeryjne wnętrze. Adaptacją interaktywną, ponieważ pozwala wejść w „skórę” Wirtualnych Marzycieli (bohaterów książki) i przekonać się do czego mogą się przydać terapeutyczne fonty.

Zapraszam do oglądania/czytania/pisania marzycielskich słów i obrazów.

* Tu nawiązuję do nazwy pewnej grupy na Facebooku, do której, nawiasem mówiąc należę :)

poniedziałek, 4 października 2010

Sezon 1, odcinek 103.Choroba na pół etatu

Od kilku tygodni choruję i szczerze mówiąc mam już tego trochę dość. Mnóstwo roboty, a kondycja nie pozwala na taką efektywność jakiej bym sobie życzyła i jakiej wymagają ode mnie okoliczności.
W dodatku niedyspozycja fizyczna wyklucza mnie z rozmaitych przyjemności, które doskonale wpływają zarówno na moje zdrowie, jak i samopoczucie: pływanie, sauna, joga (co do przerwy w jodze to chyba temat na oddzielnego posta) i które, na swój sposób wyznaczają rytm mojej codzienności. I w ten oto sposób kółko się zamyka - z powodu choroby muszę zrezygnować z tego, co mojemu zdrowiu służy, a to sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
Dla kogoś, kto jak ja, doświadczał fantastycznego poczucia mocy w ciele, poczucia, że jest mi w nim naprawdę dobrze, to bardzo przykre doświadczać, dla odmiany, jego ograniczeń. I niewiele pomaga świadomość, że nie ma co rozdzierać szat z powodu jednej, czy drugiej infekcji, czy niedyspozycji, że wszyscy teraz chorują i, że to przecież drobiazgi te moje ograniczenia/ograniczonka, że inni doświadczają ich bez porównania silniej - wiem o tym bardzo dobrze, ponieważ mojej rodziny nie ominęły poważne choroby i włos mi się jeży na głowie, gdy sobie wyobrażę, że mnie miałoby to spotkać.
Zapewne fakt, że nie mogę wyzdrowieć ma związek z tym, że choruję niejako na pół etatu - przy okazji rozlicznych zajęć. I niewiele pomaga fakt, że staram się te zajęcia ograniczać.
Pozwoliłam sobie zaledwie na jeden dzień pełnoetatowego chorowania, licząc, że to wystarczy. Tak, tak... wiem to również powszechne zjawisko takie chorowanie na pół, by nie powiedzieć ćwierć etatu i podlegają mu nawet ci którzy mają świadomość, że wcześniej, czy później organizm upomni się o swoje prawa, czyli pełnoetatowy wypoczynek - nawet wymuszony chorobą.
To właśnie spotkało mnie w miniony weekend (czyżbym przeszła już do kategorii ludzi, którzy chorują tylko wtedy, gdy mają wolne?). Zmogło mnie do tego stopnia, że nieszczególnie nadawałam się jakichkolwiek sensownych działań. W związku z tym:
- wyspałam się;
- wygrzałam przy kominku;
- poczytałam - zestawienie dość szczególne - Zapolska (co ma związek z moimi hobbystycznymi działaniami, o których innym razem) i Dekameron;
- obejrzałam dwa filmy, czyli "Wszystko, co kocham" Borcucha (obejrzałam z dużą przyjemnością) i "Zapaśnika", choć to może nie jest film do oglądania w ramach relaksu podczas choroby, ale bardzo się cieszę, że moja "niemoc" pozwoliła mi znaleźć czas na ten film. Aronofsky, który (jak mało kto) potrafi budować fabułę naśladując niejako narracje i logikę podświadomości tym razem zrobił to w sposób najprostszy, liniowo i chronologicznie (nie licząc jednej retrospekcji) i efekt znów znakomity. Poruszający film z przejmującą rolą Micke'a Rourke.
Są, jak widać, jakieś korzyści z chorowania.  Ale o ileż byłoby przyjemniej, gdyby człowiek wypoczywał nie zmuszony do tego przez chorobę.
Dziś mąż umówił mnie do lekarza. Nie starczyło dla mnie numerków, więc pewno spędzę w przychodni mnóstwo czasu czekając, aż wejdą wszyscy pacjenci "numerkowi". I to jest kolejna rzecz, która odstręcza mnie do pełnoetatowego chorowania.