Autorka/aktorka to ja we własnej osobie. A film (właściwie etiuda) jest dziełem dwadzieścia lat młodszej koleżanki z warsztatów filmowych (Magdy Weroniki Wrońskiej – zapamiętajcie to nazwisko, bo to osoba nadzwyczaj wręcz przebojowa). Powierzono mi w nim rolę... Nie, nie... Nie była to bynajmniej rola Kaśki, choć, pomijając wiek (Kaśka powinna mieć dwadzieścia parę, a nie czterdzieści parę lat) posiadam, jak to się mówi, fizyczne warunki.
W owej etiudzie zagrałam przedsiębiorczą kwiaciarkę. Prawdę mówiąc kwiaciarstwo nigdy nie było mi jakoś specjalnie bliskie (choć w swoim czasie wykonywałam „zawód” układaczki bukietów do zdjęć), nie wspominając już o przedsiębiorczości (ta cecha, obawiam się, jest mi totalnie obca) . Prawdę mówiąc panie sprzedające kwiaty zaczęłam dostrzegać dopiero wówczas, gdy dostałam rolę, czyli na dwa dni przed zdjęciami. Zauważyłam, że są to na ogół emerytki (kompletnie nieprzedsiębiorcze) i ku tej wizji zapewne skłaniała się reżyserka (w naszej grupie starszy ode mnie jest jedynie prowadzący zajęcia pan Leszek). Koncepcję ten potwierdza fakt, że w scenariuszu napisano, że kwiaciarka nosi „chuścinę”. Drugą kategorię stanowią młode laski (zapewne dość przedsiębiorcze), które wciskają ludziom kwiaty w rożnych modnych miejscach (ku tej interpretacji skłaniała się część grupy). Panie w średnim wieku, jak ja (przynajmniej te przedsiębiorcze) posiadają własne kwiaciarnie i nie biegają z naręczami kwiatów za ludźmi. Również zawartość mojej garderoby nie bardzo odpowiadała reżyserskiej wizji. W ostatniej chwili wrzuciłam do torby jedyną „chuścinę” jaką udało mi się znaleźć i czerwony, podniszczony płaszczyk i kompletnie nieprzygotowana stawiłam się na planie.
Dlaczego tyle piszę o swoich kwiaciarsko-aktorskich dylematach. Otóż zawód aktora był dla mnie zawsze niezwykle tajemniczy. Prawdę mówiąc kompletnie go nie rozumiałam. W ramach Kina Nokowego dużo łatwiej rozmawiało mi się z reżyserami, ponieważ w roli reżysera bez trudu mogłam sobie siebie wyobrazić, a w w roli aktorki... niekoniecznie.
Tymczasem okazało się, że... włożyłam na głowę chuścinę i... wszystko stało się jasne. Potem wystarczyło już tylko naturalnie zachowywać się na planie. Nie przeszkodziło nawet to, że rola kwiaciarki, która z założenia, była rolą z tła rozrosła się niepomiernie i musiałam występować nieomal w każdej scenie improwizując przy tym dialogi. Kwiaciarka jest również najbardziej kolorowa postacią, w dosłownym tego słowa znaczeniu - żółte tulipany w zestawieniu z czerwonym płaszczykiem nieźle dają po oczach.
Do najtrudniejszych aktorskich zadań należał niewątpliwie taniec zwycięstwa z pustym wiaderkiem. Uwielbiam tańczyć, ale nigdy nie robiłam tego przy użyciu tego typu rekwizytów (przy okazji - doskonale rozumiem, że potencjalni widzowie po filmie z takim tytułem bardziej oczekiwaliby, przykładowo, tańca przy rurze. No ale trudno, mogę zaproponować jedynie taniec z wiaderkiem w chuścinie i podniszczonym płaszczyku).
Muszę się w tym miejscu pochwalić, że znajomi z grupy i prowadzący zajęcia pan Leszek orzekli jakobym posiadała zdolności aktorskie, co było dla mnie chyba największym odkryciem filmowych warsztatów. W tym miejscu naszła mnie refleksja – co by było, gdybym, zamiast zajmować się Nieskończonością, poczuła aktorską wenę 20 lat temu? Być może zostałabym Katarzyna Figurą i byłabym teraz sławna i bogata.
No ale nie czas żałować tego, co mogło się stać, a się nie stało. Jedno jest pewne – zabawa była przednia (zarówno na planie, jaki i podczas montażu) . Mam nadzieję, że widzowie będą się bawić przynajmniej w połowie tak dobrze jak realizatorzy.
Na zakończenie chwalipięctwa ciąg dalszy - nie mogę się powstrzymać przed ogłoszeniem na tym blogu, że wymyśliłam finałową scenę, czyli zakończenie filmu i... tytuł ;) Tak więc autorka książek dla dzieci jest nie tylko aktorką w filmie "kaska ma większe cycki", lecz również "wymyślicielką" samego tytułu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz