poniedziałek, 8 marca 2010

Sezon 1, odcinek 29. www.terapia.me – nieopublikowany wywiad

Poniżej rozmowa, którą dla Kwartalnika Literackiego „Wyspa”przeprowadziła ze mną Ola Tetera . Wywiad miał towarzyszyć publikacji fragmentu mojej powieści pt. „www.terapia”. Ostatecznie nie ukazał się w „Wyspie”. Żeby nie utknął na wieki wieków w pamięci mojego komputera postanowiłam go tu opublikować.


Terapi@ literacka
z Dorotą Suwalską rozmawia Aleksandra Tetera

Twoja najnowsza książka naśladuje rzeczywistość internetowego forum. Z tego typu stron internetowych korzysta chyba przede wszystkim młodzież. Czy więc www.terapia adresowana jest do nastolatków? Dodam, że do tej pory publikowałaś książki dla dzieci.


– Na pewno nie jest to książka wyłącznie dla nastolatków. Sadzę nawet, że głównie dla dorosłych. Najmłodszy bohater ma dwadzieścia parę lat, a poruszane w niej tematy również trudno zaliczyć do kategorii: „problemy wieku dorastania”. Choć jedna z postaci faktycznie doświadcza problemów z dojrzałością, nie ma to jednak związku z jej wiekiem. A że akcja książki dzieje się w wirtualnej przestrzeni trudno było zignorować język, jakim ludzie się tam posługują.
Przed napisaniem www.terapii również uważałam, że czaty i fora internetowe to „zabawa” głównie dla młodzieży. Jednak przygotowując dokumentację musiałam wiele godzin spędzić w sieci, co całkowicie zweryfikowało ten pogląd. Spotykałam tam ludzi w różnym wieku, nie tylko nastolatków. A zbierając materiały do kolejnej książki, natknęłam się na blog prowadzony przez panią po osiemdziesiątce.

Nie wiem jakie są twoje wrażenia, ale ja czuję się nieco szczególnie ze świadomością tego, że prowadzimy teraz dialog na temat utworu, który niemal w całości składa się właśnie z dialogów. Czy uważasz, że w literaturze to rozmowa jest najważniejsza?

– To ciekawa uwaga i, rzeczywiście, szczególne uczucie zdać sobie sprawę, że rozmawiamy o rozmowie. Nie nie wydaje mi się jednak, bym była w stanie powiedzieć, co jest w literaturze ważniejsze – dialog, czy coś innego? No może w tym sensie, że literatura jest dla autora (przynajmniej dla mnie) formą rozmowy z czytelnikiem (niezależnie od tego ile w niej dialogów). Wiem natomiast, że w książce, o której mówimy dialog odgrywa bardzo ważną rolę. Z tej prostej przyczyny, że jest ona (w przeważającej części) zapisem rozmowy online prowadzonej na czacie pełniącym funkcję warsztatów psychologicznych. Rozmowy dość szczególnej, gdyż jej uczestnicy zmuszeni są respektować wynikające z internetowego medium ograniczenia.
Podczas sesji www.terapii nie miałybyśmy szans debatować jak w tej chwili Trudno, bowiem, w trakcie dyskusji na czacie budować wielokrotnie złożone zdania i składać myśli w skomplikowane wypowiedzi. Zanim spiszesz je i wyślesz, ominie cię pięć kolejnych wątków i temat, który poruszasz okaże się nieaktualny. Stąd konieczność skrótów, uproszczeń, korzystanie z emotikonek i akronimów... Sytuacja szczególnie trudna dla jednej z bohaterek, dla której kunsztowny, pełen ozdobników język stanowi jeden z ważnych składników tożsamości i która początkowo nie umie i nie chce „mówić” w „klikanym języku”. Destrukcja ulubionych nawyków językowych, jest zatem (w pewnym sensie) destrukcją jakiejś części jej osobowości. Z drugiej jednak strony, myślę, że taka dezintegracja wychodzi jej na dobre. Godząc się na językowe niedoskonałości, chropawość stylu... coś zyskuje i ma okazję zbudować tę językową (i nie tylko) tożsamość na nowo.

Nasunęła mi się myśl, że prawdopodobnie powinny być ci bliskie dramatyczne gatunki literackie. Przecież w dramacie dialog wiedzie prym. A jednak www.terapia nie jest dramatem. Więc czym jest? Do jakiego gatunku literackiego byś ją zakwalifikowała? A może uważasz, że ona inicjuje nowy gatunek i należałoby znaleźć dla niej osobną szufladkę?

– Nigdy nie przystępuję do pisania z zamiarem tworzenia nowych gatunków. Moją intencją jest znaleźć taką formę, która najszczelniej przystaje do przekazu. Pewno jest w tym coś z nieco idealistycznego przekonania, że każda książka posiada tylko jeden, właściwy sobie zapis, jak każdy człowiek posiada tylko jedno ciało. 
Czasem długo muszę do niego dochodzić. Tak było w przypadku ."Osobistego detektywa» (niepublikowanej powieści dla dorosłych). Potrzebowałam wielu „przymiarek”, by dojść do wniosku, że jedynym „patentem” na tę powieść jest pierwszoosobowa narracja, prowadzona w taki sposób, żeby czytelnik poznał płeć narratora dopiero w ostatnich zdaniach książki.
Zdarza mi się jednak zobaczyć „ciało” książki od razu. Tak właśnie było z www.terapią. Pewnego dnia słuchałam audycji radiowej na temat eksperymentów z tożsamością w sieci i jakoś nie umiałam zaakceptować myśli, że niesie to ze sobą wyłącznie negatywne konsekwencje. Stąd pomysł na książkę o internetowej „grupie”, w której taki eksperyment byłby podstawą procesu terapeutycznego, prowadził do zmiany na lepsze. Właściwie miała to być nie tyle tyle powieść o terapii, co „dosłowny” zapis wymyślonych przeze mnie terapeutycznych sesji. Chciałam aby czytelnik poczuł się tak, jakby osobiście znalazł się w tej wirtualnej sali terapeutycznej wraz z bohaterami powieści. Nic więc dziwnego, że od początku oczywistym było dla mnie jak książka powinna wyglądać. Przynajmniej w ogólnym zarysie, bo praca nad szczegółami tego „wizerunku” trwała bardzo długo. Masz rację, nie jest to dramat, być może również nie powieść. Na własny użytek, bardziej z zamiłowania do tworzenia nazw, niż chęci klasyfikacji, nazwałam ten „gatunek” prozą graficzną. Ponieważ jej wizualny aspekt jest równie ważny co tekst, stanowiąc nie tylko element jej formy, lecz również treści. Przykładem niech będzie fakt, że każdy z bohaterów korzysta na czacie z fonta ściśle dobranego do swojej osobowości. I font ten, w tym samym stopniu, co jego nick, czy język, jakim się posługuje odróżnia go od pozostałych uczestników sesji. Kolejnym graficznym elementem fabuły są ascii-arty, rysunki „pisane” za pomocą znaków dostępnych bezpośrednio z klawiatury. Jeszcze chętniej nazywam tę swoją „powieść – nie powieść” scenariuszem internetowego serialu (tak się składa, że pisuję również scenariusze, stąd pewno skojarzenie).
Wyobrażam sobie zresztą, że książka naprawdę może zaistnieć w necie jako swego rodzaju serial. Już to animowany – wówczas poszczególne wypowiedzi pojawiały by się na monitorze jedna po drugiej, jak na prawdziwym czacie (za sprawą prostego programu do animacji). Albo aktorski. Kilka osób mających wcielić się, a raczej „wpisać” w bohaterów www.terapii dostałoby tekst rozdziału-odcinka, a następnie zasiadło w swoim domu do klawiatury. Potem zaliczyłyby wizytę w Garderobie zwanej również Przymierzalnią Fontów (jest takie miejsce na stronie www.terapii) – „aktor” klikający w imieniu nicka (jeden z bohaterów książki) „przebrałby się” w „kostium” o nazwie courier new. Aktorka grająca sowę wybrałaby font Lucida Console. A potem „wskakoczyliby” na czat i wpisywali kwestie swoich bohaterów w rytmie zgodnym z temperamentem granych postaci, dodając zapewne trochę własnego rytmu i temperamentu. książce, o której mówimy dialog odgrywa bardzo ważną rolę. Z tej prostej przyczyny, że jest ona (w przeważającej części) zapisem rozmowy online prowadzonej na czacie pełniącym funkcję warsztatów psychologicznych. Rozmowy dość szczególnej, gdyż jej uczestnicy zmuszeni są respektować wynikające z internetowego medium ograniczenia.
Podczas sesji www.terapii nie miałybyśmy szans debatować jak w tej chwili Trudno, bowiem, w trakcie dyskusji na czacie budować wielokrotnie złożone zdania i składać myśli w skomplikowane wypowiedzi. Zanim spiszesz je i wyślesz, ominie cię pięć kolejnych wątków i temat, który poruszasz okaże się nieaktualny. Stąd konieczność skrótów, uproszczeń, korzystanie z emotikonek i akronimów... Sytuacja szczególnie trudna dla jednej z bohaterek, dla której kunsztowny, pełen ozdobników język stanowi jeden z ważnych składników tożsamości i która początkowo nie umie i nie chce „mówić” w „klikanym języku”. Destrukcja ulubionych nawyków językowych, jest zatem (w pewnym sensie) destrukcją jakiejś części jej osobowości. Z drugiej jednak strony, myślę, że taka dezintegracja wychodzi jej na dobre. Godząc się na językowe niedoskonałości, chropawość stylu... coś zyskuje i ma okazję zbudować tę językową (i nie tylko) tożsamość na nowo.

Wiemy już, że twoja książka nosi taki, a nie inny tytuł, ponieważ opisujesz w niej forum internetowe, które pełni funkcję terapii. A jak daleko sięga w niej inspiracja internetem? Czy wzorowałaś się na jakimś rzeczywistym internetowym forum terapeutycznym?


– Przygotowując dokumentację do książki trafiałam przede wszystkim strony zajmujące się psychologicznym poradnictwem, tudzież pełniące funkcję grup wsparcia. Nie natknęłam się na żadną formę terapii, która byłaby charakterystyczna wyłącznie dla tego medium (być może teraz już się to zmieniło, nie wiem?). Mam na myśli to, że nie wypracowano jeszcze takich technik terapeutycznych, które umiałyby wykorzystać możliwości niedostępne poza internetem. Tak więc nie nie bardzo miałam się na czym wzorować i musiałam wymyślać wszystko od początku.
Idea „Warsztatów Wirtualnego Urzeczywistniania Marzeń” polega na tym, że jej uczestniczy zamiast „prawdziwych siebie” „delegują” na „grupę” wymyśloną przez siebie postać. Muszą ją tak skonstruować, by miała przynajmniej jedną cechę rzeczywistą i przynajmniej jedną wymyśloną. Celem warsztatów jest, z jednej strony, dojście do prawdy o sobie – to mi się wydało intrygujące, takie dochodzenie do prawdy poprzez fikcję. Z drugiej zaś realizacja (w realu) marzeń zawartych w opisie wirtualnej postaci.
Celom tym służą przygotowane przez terapeutkę zadania. I tu rzeczywiście szukałam inspiracji. Nie w sieci jednak, lecz w prawdziwym świecie. Zamówiłam stos poradników dla terapeutów i niektóre pomysły (tak było, na przykład, w przypadku terapii paradoksalnej) „tłumaczyłam” na warunki internetu.
Inne techniki wymyślałam sama, np. terapię poprzez wymyślanie rozmaitych wersji własnego życiorysu. Ponieważ fascynowała mnie sytuacja, kiedy to człowiek występuje wyłącznie w postaci tekstu, część z nich ma charakter swoiście rozumianej terapii przez literaturę. To ciekawe wyobrazić sobie, że czasem lepiej można „zobaczyć” człowieka, kiedy go nie widać, a ściślej mówiąc, owszem, widzi się go, ale wyłącznie w postaci literek. I że takie spojrzenie na jego literki może wnieść coś cennego do kontaktów w prawdziwym świecie.

Na zakończenie zapytam, czy pisząc tego typu książkę miałaś nadzieję sterapeutyzować jedynie jej bohaterów, czy może także czytelników?

Nie mam złudzeń, że literatura może zastąpić terapię. Naiwnością jest oczekiwać, że zmieni świat. Jednak jest we mnie takie przekonanie, że może się w jakimś sensie przyczynić do, czy ja wiem jak to nazwać, procesu otwarcia na nowe w naszym życiu. Wierze w to, bo sama doświadczałam takiego otwarcia czytając książki, słuchając muzyki, oglądając filmy... Więc mam nadzieję, że i przy moich książkach może się to zdarzyć. To jest chyba dla mnie bardzo ważne, kiedy piszę...
Niedawno przeczytałam na jednej ze stron internetowych komentarz na temat mojej ostatniej powieści pt. „Marionetki Baby Jagi” (taka współczesna baśń dla dzieci od lat pięciu do stu pięciu). Autorka postu napisała, że książka stała się swego rodzaju terapią dla jej rodziny. I to była chyba najpiękniejsza recenzja w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz