Ktoś może powiedzieć, że blog jest od tego właśnie, aby odreagować stresy codzienności . Niestety (albo stety) ze swoim wrodzonym introwertyzmem nie bardzo potrafię "wybebeszać się" na forum publicznym. Co nie oznacza, że w ogóle nie potrafię tego robić. Można by nawet rzec, że jestem w tym mistrzynią. Dowodem są zalegające w piwnicy stosy zeszytów zawierających pisane latami dzienniki. Oooo tam potrafiłam być szczera. Może nawet za bardzo. Dlatego do dziś nie mogę podjąć decyzji, co zrobić z tymi zeszytami: spalić, zachować, ocenzurować? No, ale tych dzienników nikt nie zna. To były teksty nie dla Czytelnika. Prawdę mówiąc nawet ja tylko w niewielkiej części je czytałam. Na ogół ograniczałam się do pisania. Wyjątkiem są fragmenty, które czytałam na głos Andrzejowi - mojemu przyjacielowi sprzed lat. Mieliśmy taką dość osobliwą "grę". Losowo wybieraliśmy fragmenty z naszych dzienników i potem czytaliśmy je sobie nawzajem, choć on twierdzi, że strasznie "cenzurowałam".
I tu wyłania się kolejny mój kolejny problem z blogiem. Wciąż mam wrażenie, że to, co piszę jest zbyt osobiste/zbyt obojętne, neutralne i ogólnikowe, zbyt suche, pozbawione uczuć/zbyt emocjonalne, że może kogoś uraziłam, choć nie miałam takiej intencji... Za każdym razem, po kliknięciu w okienko "Publikuj" mam ochotę kliknąć "Usuń", co można porównać do pojawiającej się w mojej głowy komendy "przemilcz" podczas "gry", w którą "bawiłam" się niegdyś z Andrzejem. A przecież publikowane tutaj posty to nie jest efekt jakiejś loterii. Piszę, że ze świadomością, że w kazdej chwili ktoś może je przeczytać.
Tu nasuwa się oczywiste pytanie: po co właściwie prowadzę tego bloga? Intencja była taka, by dzielić się tym, co najbardziej mnie zachwyca lub wkurza, opisywać to, co wydaje mi się ważne, warte utrwalenia, upublicznienia, choćby na niewielką skalę. No cóż, po raz kolejny wyszło na to, że bardziej jestem fabularzystką niż DZIENNIKarką (etymologii należy w tym przypadku szukać w słowie "dziennik", a nie "dziennikarstwo") i łatwiej mi opisywać prawdę za pomocą fikcji, niż wprost. Zwłaszcza, gdy mam świadomość, że nie robię tego do szuflady. Może właśnie dlatego warto pisać bloga, by znaleźć formę, która pozwoli mi blogować w zgodzie ze sobą i ku zadowoleniu Czytelnika.
Nawiasem mówiąc, pomimo rozlicznych rozterek, jeszcze nie zdarzyło mi się kliknąć "usuń", więc tym razem też tego nie zrobię.
A teraz kilka zdań o postach, których nie napisałam:
- Nie napisałam posta o cenzurze rozumianej jednak w zupełnie w innym kontekście, niż ten który przedstawiłam powyżej. Post zaczynałby się od słów:
"W 'Ucieczce z Kina Wolność' grany przez Gajosa cenzor powiedział w pewnym momencie (cytuję z pamięci, więc niedokładnie): 'Jesteśmy wam potrzebni. Kiedy nas zabraknie sami siebie będziecie musieli cenzurować.' Słowa niestety prorocze. Czy to oznacza, że mam uczyć cenzury, której zasad sama nie jestem w stanie pojąć? Albo ściemniać (określenie może nieco "staroświeckie" słowo, ale dobrze oddaje sytuację), udając, że nie istnieje?"
- O moim szczęściu do ludzi, które w minionym tygodniu wcieliło się w Majkę Jaworską (to jedna z najlepszych i najmądrzejszych osób, które dane mi było spotkać) oraz moją ulubioną szefową, która, jak już tutaj wspomniałam, bardziej jest mi Kamilą niż szefową. Bardziej przyjaciółką, niż Kamilą.
- O tym, jak przy pomocy wyżej wymienionych rozwiązałam pewien trudny problem, zamiast "zamiatać go pod dywan".
- O swoim absolutnie beznadziejnym wewnętrzym buncie przeciw nieszczęściom, które spotykają dobrych ludzi.
- O pomyślnym rozwoju wątku młodzieżowego. To niezwykła sytuacja, gdy nastoletni młodzieńcy z własnej woli i chodzą na zajęcia rękodzieła przeznaczone dla seniorek. A to tylko jeden z aspektów sprawy.
- O niespecjalnie pomyślnym rozwoju wątku związanego z moją kontuzją.
- O absurdach związanych z publiczną służba zdrowia. Odcinkowi nadałbym tytuł: "Kto służy służbie zdrowia?"
- O imprezie u Moniki B., która zaczęła budowę społeczeństwa obywatelskiego od własnej ulicy.
- O urzeczeniu poduszkowcami, którego się nabawiłam robiąc ostatni wywiad.
- O kursie filmowym.
- O spotkaniu z Iwoną S. Znajomość zaczęła się od tego, że miałaśmy razem zrobić film. Na razie nic z tego nie wyszło, ale i tak się cieszę, że los skrzyżował nasze drogi i nie tracę nadziei, że kiedyś coś wspólnie zdziałamy również na polu zawodowym (bo wola ku temu jest z obu stron).
Jak mi jeszcze coś się przypomni, dopiszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz