czwartek, 16 czerwca 2011
Sezon 2. Odcinek 26. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (część16 - ostatnia)
Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6, 7, 14 i 15 sezonu II.
Któregoś dnia Słomiński pokazał mi wiersz Rabindranatha Tagore opowiadający o człowieku, który pewnego dnia postanowił opuścić swój dom, żonę, dzieci i wyruszyć w świat w poszukiwaniu Boga rozpoczynając nowe życie pustelnika.
„Jestem tutaj” - wołał do niego Bóg, lecz ów człowiek go nie usłyszał i wyszedł z domu.
„Podobnie jest z wychodzeniem poza własną kulturę, czy religię po to, by szukać wartości, które można w niej znaleźć – powiedział. - Tak naprawdę wszystkie ścieżki duchowe, kiedy ominie się całą ornamentykę stworzoną przez człowieka po to, by dostosować je do własnego typu wyobraźni i sięgnie do ich najgłębszej warstwy prowadzą w tym samym kierunku.. Czy będzie to taoizm, czy buddyzm zen, które tak mnie fascynowały, chrześcijaństwo. Czemu więc nie zostać w tej kulturze, w tej religii w której się urodziło. Z drugiej strony mając świadomość, że każda ze ścieżek duchowych jest równie wartościowa – nie potrafię na żadną z nich się zdecydować. A nawet nie odczuwam takiej potrzeby. Być może jeszcze nie znam wystarczająco dobrze swego typu wyobraźni.
Pamiętam, że pracował wówczas nad serią kompozycji opartych na zbiegających się do wnętrza obrazu, czy też przecinających się jego środku linii (wyciętych), na których zbudowane były okręgi (malowane) niczym oparte o linie i zaciskające się do środka pierścienie. Czyżby całkowita synteza, zniesienie sprzeczności między wartościami koła i linii prostej? Jeszcze tego samego dnia, zaraz po przeczytaniu wiersza zaprowadził mnie do ogrodu i pokazał ułożone na ziemi dwa obrazy. Na jednym z nich wycięte linie przez które wyzierały grudki ziemi z kępkami roślin zbiegały się na umieszczonym w środku obrazu złotym punkcie. Punkt ten stanowił jednocześnie centrum wokół którego rozchodziły się (chciałoby się powiedzieć w nieskończoność) malowane również złotem, ale dużo dyskretniejszym i bardziej matowym okręgi.
Drugi obraz w pierwszej chwili sprawiał wrażenie tego pierwszego. Wycięte linie wybiegały poza obraz i zbiegały się poza jego formatem wskazując na ziemię, trawę, jakby tam właśnie całkiem poza powierzchnią płótna znajdowało się centrum obrazu.
Przez dłuższy czas po tym spotkaniu zachowywał się dość tajemniczo. Wykręcał się od wszelkich rozmów twierdząc, że ma większe zamówienie, ale na razie nie chce nic mówić, żeby nie zapeszyć. Któregoś dnia oznajmił mi, że prace nad owym większym zamówieniem zostały ukończone. „Nazwałem to Ołtarzem Wszelkich Wyznań” - wyjaśnił – kiedy jechaliśmy przez jakieś lasy i pola, żeby zobaczyć jego dzieło.
Na zaoranym polu wznosił się ogromny prostokąt, niczym obraz malowany ziemią lub czymś, co bardzo ją przypominało. Jakby kawał gruntu wzniósł się do góry. Przez widniejące w nim linie (zdawały się kontynuacją bruzd, które pług zostawił w glebie), prześwitywało niebo. Obraz zrobiony z ziemi i nieba.
Linie zbiegały się gdzieś ponad nim – wysoko, stapiając z błękitną szarością, o każdej porze nieco inną – za dnia rozświetloną słońcem lub zacienioną chmurami, nocą – pełną gwiazd.
PS. Niestety nie dysponuję zdjęciem, które mogłoby zilustrować dzisiejszy odcinek. Wiele lat temu w czasach przedfotoszopowych podjęliśmy z mężem próbę przygotowania fikcyjnej dokumentacji dzieła żyćia Słomińskiego. Wykonałam makietę Ołtarza Wszelkich Wyznań, a Darek miał za pomocą fotomontażu nałożyć jej zdjęcie na fotografię wybranego pejzażu. Niestety jakoś to się rozmyło, a makieta zaginęła podczas któregoś z remontów, czy którejś z przeprowadzek.
Dlatego zdecydowałam się wykorzystać wycinankę, która powstała może przed rokiem podczas pewnego warsztatu w którym brałam udział. Na wykonanie jej miałam ekstremalnie mało czasu, więc daleko jej do doskonałości. Ale to nic. Ważne, że przywołała wspomnienie Ołtarza Wszelkich Wyznań, który nigdy nie powstał.
Materiałem wyjściowym było zdjęcie, które ilustrowało wybrane z kilku ważnych dla mnie słów pojęcie Satori.Do pracy musiałam dołączyć tekst. Na jego napisanie też miałam zaledwie chwilę, więc również nie jest doskonały i pewno nieco egzaltowany, czego zawsze cholernie się boję. Mimo to go przytaczam:
SATORI - buddyjski termin oznaczający oświecenie, nirwanę. Mnie kojarzy się z chwilami idealnymi, chwilami, w których jestem doskonale tu i teraz, niczego więcej mi nie trzeba. Harmonia między tym co ludzkie a tym co boskie; ograniczone a nieskończone; tym co z człowieka i tym co z natury; miłością i wolnością. Trochę jak orgazm ale spokojniej. Czasem doświadczam takich chwil patrząc na tego typu krajobrazy. Obrazek ten kojarzy mi się z wymyślonym przeze mnie Ołtarzem Wszelkich Wyznań. Ostatnio przypomniałam sobie, że sztuka (jeden z terminów, który zapisałam sobie do wyboru) oznaczała dla mnie drogę duchowego rozwoju.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz