Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6, 7 i 14 sezonu II.
Dalszym etapem były zwoje, w których na długości kilkunastu metrów biel przechodziła w czerń. W dwóch pozostałych przypadkach czerwień przechodziła w zieleń, a żółć w błękit. Odbywało się to tak stopniowo, że oko wędrując powoli wzdłuż zwoju w ogóle nie dostrzegało różnicy walorowej, czy kolorystycznej. Dopiero kiedy zestawiło się ze sobą dwa końce zaskakiwał kontrast tak silny, że wywoływał w oku pulsowanie.
Słomiński opowiadał mi, że kiedy je robił przypomniało mu się spotkanie z przyjacielem, którego nie widział wiele lat: „Zmieniłeś się nie do poznania.” - „Naprawdę?” - zdziwił się szczerze. Kiedy jednak przypomniał sobie czasy w których utrzymywał bliskie kontakty z owym przyjacielem musiał przyznać, że miał on w pewnym sensie rację. „To tak jakbym nagle zestawił ze sobą dwa końce zwoju. Byłem zdumiony. Przyjaciel nie znał przecież całej drogi, którą powoli dreptałem nie zauważając nawet jak się zmieniam. Czasami lubię spotykać dawno nie widzianych znajomych, by przeżyć zdziwienie i wyraziściej zobaczyć, co się ze mną stało.”
Kilka z opisanych powyżej prac posłużyło mu do wykonania obiektów, które, jak twierdził, były syntezą europejskiej książki i chińskiego albo japońskiego zwoju poziomego.
Były to zwoje złożone w harmonijkę, co nadawało im zewnętrzną formę książki i poniekąd jej charakter, ponieważ, można było je oglądać fragment po fragmencie - „kartka” po „kartce” (wewnątrz harmonijki tworzyło się coś w rodzaju kartek). Można było również stopniowo je rozkładać lub rozłożyć całkowicie i oglądać wędrując powoli wzrokiem od końca do końca. Chętnie ilustrował te książki muzyką. W przypadku linii przekształcających się w spiralę chodziło o przekształcanie się rytmów. Potrafił całymi tygodniami siedzieć w studiu, by kontrolować powstawanie dźwięku „geometrycznego” a następnie łagodnie przejść z niego w dźwięk „z gestu”, „zaokrąglając go nieco” jednocześnie. Niemało trudu włożył też oddanie rozchlapanych w pauzach (czyt: białych pasach przedzielających pasy namalowane czernią) plamek.
Przy ilustrowaniu zmian kolorystycznych czy tez walorowych, pracował nad ciągłym dźwiękiem zmieniając jego barwę, wysokość, nasycenie. Najczęściej dołączał kasety z nagraniami do książek – harmonijek zachęcając odbiorców by oglądali je w tempie zgodnym z tempem zmian zmian nagranych na kasetę. Ta nagła fascynacja muzyką może się wydawać nieco zaskakująca. Przypomnę jednak, że już w Fabryce Nieskończoności próbował zsyntetyzować dźwięk, który nie miał by początku ani końca i sięgać do wspólnego źródła dźwięku i obrazu.
P.S. Na zdjęciu zwój-harmonijka przygotowany przeze mnie jako aneks pracy dyplomowej z malarstwa. A jednocześnie jedna z prac "użyczonych" nieistniejącemu artyście - Słomińskiemu.
O tym, że moje pochodzące sprzed ponad 20 lat pomysły są bardzo na czasie świadczy program tegorocznego Krakowskiego Miesiąca Fotografii. Poniżej fragment tekstu z festiwalowej strony internetowej:
Program główny 9. edycji Miesiąca Fotografii zatytułowany został „Alias”, ponieważ myślą przewodnią jest pewna koncepcja. Jest nią heteronim; pojęcie siostrzane wobec pseudonimu, z jedną ważną różnicą. Pseudonim ukrywa osobę autora, kiedy ten nie chce lub nie może publikować pod własnym nazwiskiem; heteronim tworzy autora fikcyjnego. Ów autor obdarzony jest własnym życiorysem, stylem literackim, przekonaniami, często wchodzi w interakcje z autorem lub innymi postaciami przez niego stworzonymi; często wyraża opinie odmienne od opinii autora. (...)
„Alias” jest więc projektem artystycznym opartym na idei heteronimu, i poświęconym ryzyku związanym z porzuceniem własnej tożsamości i nieskończonym możliwościom, jakie daje wcielanie się w nieistniejące osoby. Więcej tutaj.
Kilka lat po dyplomie wykorzystałam zwój-harmonijkę do przygotowania wizualnego scenariusza (na zdjęciu), który stał się podstawą do realizacji (już pod własnym nazwiskiem) krótkiego filmu plastycznego pt. "Białe-czarne".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz