niedziela, 13 marca 2011

Sezon 2. Odcinek 14. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (14)



Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu I oraz odcinka 6 i 7 sezonu II.

Zainteresowanie rytmami pojawiło się już wcześniej, na ogół jednak sprowadzało się do poziomych linii rozbijających strukturę koła bądź przeciwstawiających się pionowemu, podłużnemu formatowi. Tym razem Słomiński koncentruje się na jednej wersji obrazów z prześwitami. Po obu stronach przebiegającej centralnie, pionowej linii, rozchodzą się przechodząc w łuk i zaokrąglając coraz bardziej w miarę zbliżania do brzegów obrazu namalowane, czy beż rozchlapywane na płótnie linie, tak jakby gdzieś poza formatem miały przekształcić się w koła lub spirale. Innym wariantem są łukowate linie zbiegające się do wnętrza prześwitu.

Niezwykle interesujące efektu pojawiły się przy wykorzystaniu tej kompozycji w malarstwie na szkle, kiedy to centralnie umieszczona, całkowicie prześwitująca linia przechodzi po obu stronach poprzez filtrujące światło laserunki, do całkowicie nieprzenikliwych, ekspresyjnych impastów. Dzięki czemu zanika granica między geometrią i automatyzmem, która ponownie pojawiła się poprzez zastosowanie wycięć. 

Po pewnym czasie zaczyna przełamywać symetrię przebiegających po obu stronach rytmów, bądź to za pomocą koloru, bądź różnicując ich zmienność w ten sposób, by linie znajdujące się po każdej ze stron dążyły do nieco innej formy.

Słomiński chętnie pokazywał i dokumentował te obrazy w pejzażu, wyszukując najbardziej odpowiednie otoczenie, światło, porę dnia i roku dla każdego z nich, bądź wybierając najodpowiedniejszy obraz dla konkretnego pleneru. 

Zaczął też robić miniaturki tego typu, fotografując je potem na korze, mchu, zamarzniętej kałuży, na tle pnia ściętego drzewa. Najczęściej organizował wystawy w lesie – jakby pragnął przekroczyć już nie tylko kulturę, w której się wychował, ale wręcz swój gatunek.

Kiedy chwilowo zmęczyły go obrazy z prześwitami, zajął się problemem przekształcających się linii, a potem zmienności jako takiej (przypisywał jej wartości transcendentalne) i możliwością wykorzystania czasu w malarstwie. Zrobił serię kilkunastometrowej długości zwojów poziomych, na których przestawił przekształcanie się pionowych linii w spiralę. Linie początkowo rysowane przy linijce stawały się coraz bardziej swobodne, przechodziły w formy malowane z gestu, później w kombinację rożnych technik automatycznych, (dzięki którym nabierały charakteru organicznego), jednocześnie wyginały się coraz bardziej i zaokrąglały. W najdłuższym ze zwojów owo przekształcanie się linii w koła, czy spirale powtarzało się kilkakrotnie, za każdym razem nasuwając inne skojarzenia: to z rytmem drzew pochylanych coraz mocniej przez wiatr, po to by w nie wiadomo jaki sposób zmienić się w formę przypominającą pień ściętego drzewa; to w dziwne rośliny wciągane ruchem wirowym w jakąś czarna dziurę; to znów były po prostu wyrysowanymi przy linijce wściekle migocącymi czerwono-zielonymi pasami. Ten zwój w odróżnieniu od innych – czarno-białych, był kolorowy. Oczywiście wszystkie odwołania do rzeczywistości były bardzo dyskretne i niejednoznaczne, co pozwoliło uniknąć natrętnej literatury. Zwój ten zaprezentował w okrągłej sali w ten sposób, że jego koniec był jednocześnie początkiem.

Widz mógł sobie bez końca wędrować pomiędzy kołem a linia prostą, naturą, a geometrią, między emocją a intelektem. Ulegać na przemian to silom odśrodkowym, to znów dośrodkowym, naturalnym cyklom w których wszystko się powtarza, ale za każdym razem nieco inaczej.

W pracy tej skłonność do niedualistycznego postrzegania świata ponownie ulega rozbiciu budząc we mnie ciekawość dokąd dalej zaprowadzi go tajemnicza dialektyka kierująca jego twórczością.


P.S. Do zilustrowania tego fragmentu wykorzystałam zdjęcia z wystawy, która miała miejsce prawie 19 lat temu. Pokazywałam na niej podobny do opisanych w tekście zwój – linie proste przekształcające się w koło; geometria przechodząca w ekspresyjne formy z pogranicza malarstwa gestu i taszyzmu. A wszystko to wpisane w przestrzeń podwórka przy ulicy Piwnej w Warszawie. 

Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży, co może widać na ostatnim zdjęciu – na tle biało-czarnych rytmów schodzę po schodach (również rytmy) filmowana przez obecnego na wernisażu video-artystę (niestety nie pamiętam kto to był). To on poprosił, żebym trzymała w rękach kwiaty, które dostałam z okazji otwarcia wystawy.

Prawdę mówiąc jeden z „geometrycznych” pomysłów, który przyszedł mi w tamtym czasie do głowy był bezpośrednio związany z moim stanem. Każdego dnia fotografowałam zaokrąglający się profil mojego brzucha – znów przejście od linii prostej (płaskiej) do form kulistych ;) Niestety negatywy gdzieś zaginęły.

Opublikowany powyżej tekst (podobnie jak całą „Marzycielską Geometrię”) też pisałam będąc w ciąży. W tym również czasie malowałam obrazy podobne do dzieł istniejącego wyłącznie w stworzonej przeze mnie fikcji literackiej Słomińskiego. Był bardzo niezwykły i twórczy okres w moim życiu.

Zabawne – mój syn w czerwcu skończy 19 lat. Pisze, reżyseruje, robi zdjęcia. Właśnie realizuje paradokumentalną etiudę, a kilka dni temu udzielał wywiadu Telewizji Kino Polska (nieco wcześniej można było zobaczyć w TVP Kultura jako jednego z bohaterów składającego się z kilku odcinków programu).

Jednym z organizatorów wystawy była Galeria Działań, do której wróciłam po latach w listopadzie ubiegłego roku. Prócz mnie w wystawie brał udział mój mąż i jeszcze dwóch kolegów – tworzyliśmy wówczas grupę. 

Mąż wciąż jest mężem; jeden z kolegów mieszka pod Warszawą (lecz niewiele wiem poza tym), a drugi znikł nam jakiś czas temu w Nowym Yorku. Przynajmniej stamtąd się z nami ostatnio kontaktował.

Jest jeszcze kilka innych zderzeń rzeczywistości – tej dzisiejszej i tamtej sprzed lat – czasem pozytywnych, czasem bardzo smutnych. Nie o wszystkich będę tu pisać.

To wszystko, te powroty... otwierają mnie na mą prywatną, osobistą teorię względności. Mam wrażenie jakbym odległość od punktu wyjścia (jednego z wielu) mogła mierzyć w skali mikro i makro zarazem.

Wydaje mi się, że obserwuję przeszłość z zewnętrznego kręgu spirali – niby blisko w linii prostej, ale żeby dojść tutaj musiałam zatoczyć kilka kręgów po „orbicie”, przemierzyć kilka sfer. 

Przenoszę się w przestrzeń refleksji na temat znaczenia rytmów (niby powtarzamy dzień za dniem, każdy podobny do poprzedniego, a jednak wszystko się przeistacza) i zastanawiam się nad naturą zmian (bardziej sferyczną czy linearną?)

Zmiany – temat jakoś szczególnie dla mnie aktualny biorąc pod uwagę ideę projektu, przy którym aktualnie pracuję.

Czasem mam wrażenie, że próbuję właśnie wykonać skok bezpośrednio na zewnętrzną orbitę spirali; przemknąć się skrótem; wybrać najkrótszą drogą – po odcinku łączącym/dzielącym oba punkty (?); oszczędzić sobie sobie mozolnej wędrówki po okręgu. Bylebym tylko dobrze „wymierzyła odległość” i nie wylądowała w jakiejś międzyorbitalnej przestrzeni ;)

Na zakończenie cytat z samej siebie, z zamieszczonego powyżej i napisanego blisko dwadzieścia temu tekstu – o „zmienności jako takiej” której Słomiński „przypisywał (...) wartości transcendentalne”.


Podwórko II
Dorota Suwalska
Darek Kondefer
Paweł Orłowski
Jacek Skrzynecki

grupowa wystawa pod patronatem
Galerii Działań
i Stowarzyszenia Historyków Sztuki

kwiecień 1992 rok
(rok wcześniej miała miejsce pierwsza edycja)
Warszawa, ul. Piwna 44

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz