poniedziałek, 15 grudnia 2014

OKO na wspomnienia i OKUlarnik

 
Wciąż jestem pod wrażeniem spotkania, o którym pisałam w jednym z wcześniejszych postów. Poczułam się tak, jakby ktoś "zzoomował" ostatnich dwadzieścia parę lat mojego i moich przyjaciół życia. Impreza, której, nawiasem mówiąc, byłam pomysłodawczynią (a widoczny na zdjęciu Marek Ławrynowicz znakomicie wprowadził mój pomysł w życie) dotyczyła działającego przed ponad dwudziestu laty w Ośrodku Kultury Ochoty Klubu Literackiego OKO. Z niektórymi z jej bohaterów spotkałam się po raz pierwszy od lat, z innymi utrzymuję stały kontakt. Wszystkie z tych spotkań były wyjątkowe. Co ciekawe, nasze opowieści okazały się ciekawe nie tylko dla osób bezpośrednio (z uwagi na sentyment) zainteresowanych, lecz również dla osób z Klubem Literackim OKO zupełnie nie związanych. Mój syn i moja przyjaciółka z współczesnych czasów powiedzieli, że zazdroszczą, że spotkało mnie w życiu takie doświadczenie.      
Zgodnie  z daną tu obietnicą przeczytałam opowiadanie, z którym jako dziewiętnastolatka przyszłam do OKA. Dziś w całości je tutaj przytaczam.  

OKULARNIK

Tej nocy A. obudził własny krzyk. Zabrzmiał groźnie i obco. Ze snu, którego treści A. nie mógł sobie przypomnieć, pozostały tylko strzępy obrazów i fabuł, tak dziwnych, że aż trudno było uwierzyć, że powstały w jego głowie. Przez chwilę trwał w osobliwym stanie półsnu, półjawy. Dopiero spojrzenie w jaśniejący prostokąt okna i wyłaniające się rozrzedzającego się powoli mroku kontury dobrze znanych sprzętów rozproszyły niepokój i przywróciły poczucie bezpieczeństwa. Zapalił światło, żeby nacieszyć się widokiem swojskiej i nieskomplikowanej rzeczywistości i właśnie w tej chwili coś poruszyło się pod stołem. A. nałożył okulary (wzrok popsuł sobie czytając mądre książki i oglądając głupie filmy w telewizji) i oniemiał. Spod stołu przyglądała mu się różowa w błękitne gwiazdeczki kobra (lub jak kto woli okularnik) w drucianych trochę staroświeckich okularach. Stanowiła nader malowniczy element ożywiając monotonię brązów i szarości dość konserwatywnie urządzonego wnętrza. A. nie w głowie była jednak analiza walorów estetycznych niezwykłego zjawiska. Z niedowierzaniem przetarł oczy. Czyżby wciąż jeszcze śnił? Czyżby przyśniło mu się własne przebudzenie? Uszczypnął się mocno w ramię, jak to zwykli czynić w podobnych okolicznościach bohaterowie powieści przygodowych. Dziwny gość pozostał na swoim miejscu. A. stropił się, nie wpadł jednak w panikę, jakby z pewnością uczyniło wielu na jego miejscu. Wiedział, że nie należy nadmiernie ufać zmysłom. Nie na darmo był studentem psychologii, jednym z najlepszych na swoim roku. Znał dobrze podobne przypadki z literatury fachowej, znał je również z autopsji. Krótkotrwały i wstydliwy epizod z przeszłości, przelotna przygoda ze środkami halucynogennymi, z której, na szczęście w porę się wycofał, nauczyły go sceptycyzmu. A. należał do ludzi, którzy potrafią wyciągnąć właściwe wnioski ze swoich doświadczeń. Kobra nie mogła być niczym innym jak tylko halucynacją. Gdyby choć była brunatna, czarna, krwistoczerwona lub w jakimś innym pasującym do tego gatunku kolorze. Ale różowa w błękitne gwiazdeczki?! No bez przesady!!!
A. zrobił pośpiesznie kilka postanowień dotyczących unormowania trybu życia, ewentualnej wizyty u lekarza psychiatry, łyknął kilka proszków i zaczął ponownie układać się do snu. Jego decyzja spowodowana zdrowym rozsądkiem, godnym podziwu opanowaniem i wyczuciem realiów zdecydowanie nie przypadła do gustu kobrze, która najwyraźniej poczuła się dotknięta faktem, że całkowicie zignorowano jej obecność, odebrano prawo do istnienia. Wypełzła spod stołu i sycząc głośno zaczęła zbliżać się do łóżka. Niezrażony tym A. powtórzył w myślach wszystko, czego nauczono go o omamach słuchowych. Gdy wpełzła na rękę przypomniał sobie, że istnieją również halucynacje dotykowe. Gdy wbiła zęby w jego ciało, nie uwierzył we własny ból. Zmarł kilka godzin później. Do końca nie był pewien – naprawdę, czy tylko mu się własna śmierć przyśniła.

UWAGA: Prawdopodobieństwo spotkania we własnym mieszkaniu różowej w błękitne gwiazdeczki kobry w drucianych trochę staroświeckich okularach jest tak niewielkie, że właściwie równe zeru, jednak istnieje. Strzeżmy się okularników!

poniedziałek, 8 grudnia 2014

KSIĄŻKA ROKU 2014

Stowarzyszenie Przyjaciół Książki dla Młodych – Polska Sekcja IBBY
zaprasza w dniu 9 grudnia 2014 o godzinie 17.00
do Sali Audiowizualnej Muzeum Literatury, Rynek Starego Miasta 20,
na uroczystość ogłoszenia wyników konkursu Polskiej Sekcji IBBY
„KSIĄŻKA ROKU 2014”

oraz wręczenia dyplomów Listy Honorowej IBBY.

P.S. I ja również, jako jedna z nominowanych, do tego zaproszenia się dołączam :)

czwartek, 4 grudnia 2014

Okularnik w OKU

OKULARNIK

Tej nocy A. obudził własny krzyk. Zabrzmiał groźnie i obco. Ze snu, którego treści A. nie mógł sobie przypomnieć, pozostały tylko strzępy obrazów i fabuł, tak dziwnych, że aż trudno było uwierzyć, że powstały w jego głowie. Przez chwilę trwał w osobliwym stanie półsnu, półjawy. Dopiero spojrzenie w jaśniejący prostokąt okna i wyłaniające się rozrzedzającego się powoli mroku kontury dobrze znanych sprzętów rozproszyły niepokój i przywróciły poczucie bezpieczeństwa. Zapalił światło, żeby nacieszyć się widokiem swojskiej i nieskomplikowanej rzeczywistości i właśnie w tej chwili coś poruszyło się pod stołem. A. nałożył okulary (wzrok popsuł sobie czytając mądre książki i oglądając głupie filmy w telewizji) i oniemiał. Spod stołu przyglądała mu się różowa w błękitne gwiazdeczki kobra (lub jak kto woli okularnik) w drucianych trochę staroświeckich okularach. Stanowiła nader malowniczy element ożywiając monotonię brązów i szarości dość konserwatywnie urządzonego wnętrza. A. nie w głowie była jednak analiza walorów estetycznych niezwykłego zjawiska. Z niedowierzaniem przetarł oczy. Czyżby wciąż jeszcze śnił? Czyżby przyśniło mu się własne przebudzenie? Uszczypnął się mocno w ramię, jak to zwykli czynić w podobnych okolicznościach bohaterowie powieści przygodowych. Dziwny gość pozostał na swoim miejscu. A. stropił się, nie wpadł jednak w panikę, jakby z pewnością uczyniło wielu na jego miejscu. Wiedział, że nie należy nadmiernie ufać zmysłom. Nie na darmo był studentem psychologii, jednym z najlepszych na swoim roku. Znał dobrze podobne przypadki z literatury fachowej, znał je również z autopsji. Krótkotrwały i wstydliwy epizod z przeszłości, przelotna przygoda ze środkami halucynogennymi, z której, na szczęście w porę się wycofał, nauczyły go sceptycyzmu. A. należał do ludzi, którzy potrafią wyciągnąć właściwe wnioski ze swoich doświadczeń. Kobra nie mogła być niczym innym jak tylko halucynacją.

 Powyżej fragment mojego młodzieńczego opowiadania, które (o ile pamięć mnie nie myli) przyniosłam w 1986 roku na pierwsze spotkanie w Klubie Literackim OKO. To był ważny czas dla mnie, ważne miejsce i ważnych ludzi tam spotkałam. Kilkoro z nich do dziś jest moimi przyjaciółmi.
Przechodziłam wówczas jeden z burzliwszych momentów swojej młodości i znalazłam w OKU nie tylko potwierdzenie wybranej przeze mnie drogi, lecz również miejsce, które pomogło mi odnaleźć swego rodzaju stabilizację.

W dziennikach z tamtego czasu piszę tak:

Trafiłam na warsztaty literackie. Są tam ludzie dużo starsi ode mnie, po studiach polonistycznych, filozoficznych... Jestem albo najmłodsza albo należę do najmłodszych. Taka 19-nastoletnia gówniara.
Czytałam im swoje wiesze i opowiadania. Słuchali w prawdziwym skupieniu, nie przypuszczałam, że zrobi to na nich takie wrażenie, że to, co robię zostanie tak wysoko ocenione.

(noc z 5 na 6 IV 1986 r.)

Znalazłam schronienie, miejsce, w którym jestem akceptowana nie tylko ze względu na zdolności (co b. mnie podnosi na duchu, mobilizuje do pracy) lecz także w wielu innych kwestiach.
W dyskusjach prowadzonych w Klubie Literackim odnajduję (...) sprawy, które niejednokrotnie zaprzątają moje myśli.

(...)
Rozumieją ból, który rodzi się przy odsłanianiu spraw najintymniejszych, przy wyrzekaniu się na pewien sposób prawa do życia osobistego i intymności.

(...)
Prawdziwym poetą jest ten, który widzi więcej niż czubek własnego nosa lub potrafi tak bardzo zagłębić się w siebie, wyrazić sprawy tak intymne, że przez to bliskie nieomal każdemu. (...) własnym uczuciom nadać walor uniwersalny.
Mamy urządzić nasz wieczór poetycki i wydać (na ksero naturalnie) zbiorowy tomik naszej poezji. Ja mam się zając opracowaniem graficznym. Przeraża mnie to trochę.
(12 i 13 IV 1986)


Co ciekawe dla wielu Klubowiczów pisanie okazało się czymś więcej niż młodzieńczą przygodą - choć dziś trudno w to uwierzyć w tamtych czasach młodzi ludzie nieomal masowo (no może trochę przesadzam) pisali wiersze. Do dziś wielu z nas zajmuje się literaturą, choć każdy wybrał nieco inną drogę.

To wszystko sprawia, że z niecierpliwością czekam  na spotkanie po latach w literacko klubowym gronie i cieszę się, że również Państwo będą mogli w tym wydarzeniu uczestniczyć.
     
Ośrodek Kultury Ochoty i niezależna audycja literacka „Książki pod lupą” zapraszają
na drugie spotkanie z cyklu OKOlica literacka.

Pisarze i poeci tworzący przed laty „Klub literacki OKO”
opowiedzą o tamtych doświadczeniach a także o tym jak później wyglądała ich droga literacka.

Zaproszeni zostali:
Katarzyna Ciesielska, Agnieszka Herman, Elżbieta Kroszczyńska, Dorota Suwalska, Dagna Ślepowrońska, Konrad T. Lewandowski, Andrzej Naglak, Krzysztof Szurmak, Kamil Witkowski.

Moderator: Marek Ławrynowicz

Ośrodek Kultury Ochoty OKO
Grójecka 75, 02-094 Warszawa


13 grudnia
o godzinie 17:00

 Wstęp Wolny

P.S. Powyżej reprodukcja okładki mojego pierwszego (wydanego przez OKO) tomiku. O moich graficznych działaniach w Klubie Literackim - przeczytacie TUTAJ!
Kolejne P.S. Być może na spotkaniu przeczytam ciąg dalszy "Okularnika" :)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Stare fotografie i rodzinne recepty...

Negatyw zdjęcia, które widzicie powyżej został "odkopany" przy okazji przygotowań do nowego filmu dokumentalnego mojego syna. Fotografia pochodzi sprzed 23 lat i przedstawia... mnie i... jego zarazem (na zdjęciu jestem w ciąży). Niedawno (dzięki projektowi syna) po raz pierwszy zobaczyłam ten obrazek w pozytywie.
W tajemniczych zakamarkach mojego domu zalega sporo, nie mniej tajemniczych, slajdów, odbitek i negatywów, czekających latami na właściwą "okazję". Toteż bardzo się ucieszyłam, że temat, który wybrał mój syn zmobilizował mnie do spenetrowania tych "czeluści" i pozwolił na małą sentymentalną podróż. Zwłaszcza, że z każdym zdjęciem związana jest jakaś historia. Z tym oczywiście również. Pytanie, które nasuwa się w pierwszej chwili dotyczy zapewne mojego, że tam się wyrażę, stroju. Dlaczego jestem w masce przeciwgazowej?
Cóż za pytanie?
Oczywiście dlatego, że będąc w ciąży malowałam dyplom na ASP (stąd specyficzne pochlapane farbami wdzianko) i chciałam ochronić "dzidziusia" przed zgubnymi skutkami malarstwa.
Wciąż nie rozumiecie, o co chodzi?
Otóż... wszystko zależy od technik malarskich, jakie się stosuje. Ja od czasu do czasu sypałam pigment i nie chciałam tego pigmentu wdychać. Oczywiście niebagatelnym powodem skłaniającym mnie do sięgnięcia po tak radykalny środek ochrony był fakt, że uznałam to za zabawne i fotogeniczne. Prawdę mówiąc, nie robiłam nic co zmuszało by mnie do tak daleko posuniętej ostrożności - z okazji ciąży zrezygnowałam nawet z malowania farbami olejnymi (żeby nie wdychać terpentyny) na rzecz dużo bardziej przyjaznej w tych okolicznościach tempery jajowo-olejnej.

Przy okazji fotograficznej podróży w przeszłość mojego syna przypomniałam sobie również kilka własnych niezrealizowanych okołofotograficznych pomysłów - może wreszcie zmobilizuję się, żeby się za nie zabrać.
Na razie jednak zachęcam do zapoznania się z filmowym projektem syna.
Tu link do prezentacji jego projektu na portalu Wspieram Kulturę:
http://wspieramkulture.pl/projekt/816-Ide-po-rade  

 A oto, co sam autor pisze o swoim projekcie:

Mój film będzie się opierał na eksperymencie - przez okres zdjęć będę spotykał się z moimi bliskimi, głównie rodziną - tą najbliższą i tą, z którą nie miałem kontaktu od lat.
Chcę odbyć z nimi rozmowy na temat ich życiowych wyborów i wydarzeń, które miały na nich największy wpływ.
Każda z tych dyskusji ma doprowadzić do sformułowania zadania / rady, której zrealizowanie, ich zdaniem, pomoże mi przyszłym, dorosłym życiu. Każde z tych zadań będę musiał wcielić w życie i to też stanie się częścią akcji filmu.
Jeśli chcesz zobaczyć gdzie doprowadzą mnie dobre rady, wesprzyj ten projekt!

Liczę na to, że mój film stanie się opowieścią, która będzie na pewien sposób uniwersalna.
Chcę opowiedzieć o rodzinie i o tym jak pewne decyzje i wydarzenia mają wpływ i determinują życie kolejnych pokoleń.
Chciałbym pokazać, jak poprzez nasze doświadczenie, wybory “tworzymy” nasze dzieci, wnuki i bliskich.

(Iwo Kondefer)

sobota, 22 listopada 2014

Ech, te dzieci!

Kilka zabawnych sytuacji z ostatniego spotkania autorskiego, w którym brały udział nadzwyczaj otwarte, ciekawe świata i aktywne (chwilami miałam wrażenie, że mają więcej do powiedzenia ode mnie) sześcio- i siedmiolatki.

Nadszedł czas zadawania pytań. Chodzę po sali z mikrofonem, próbując oddać sprawiedliwość wszystkim, którzy mają coś do powiedzenia, co (zważywszy na liczbę uniesionych rąk) nie jest łatwe. Wreszcie podchodzę do jednego z najwytrwalszych chłopców i podaję mu mikrofon, żeby wszyscy mogli usłyszeć, czym chce się podzielić:
- Proszę pani, a czy ja mogę zrobić siku?

Parę pytań później, zapewne w nawiązaniu do tego, że pokazałam dzieciakom pluszową książkę, która robi miny:
- A czy zrobiła już pani książkę, która pierdzi?

Po spotkaniu dzieci miały możliwość kupienia książek. Nieco spłoszona sześciolatka płaci za książkę, do której wpisuję imienną dedykację, po czym nieco zdziwiona odbiera ją z moich rąk.
- I nie będę musiała tej książki potem oddawać?
- Ech, te dzieci! - wzdycha stojąca za nią pierwszoklasistka.

wtorek, 4 listopada 2014

Bursztyny, sekrety i... przeznaczenie


Właśnie jestem na etapie nieco przydługiego rozbiegu do następnej książki. W ramach przygotowań czytam swoje dawne dzienniki. Robiłam to już podczas pisania "Piegowatego nieba" (chciałam wejść w emocjonalność nastolatki) i bardzo się ta metoda sprawdziła.
Tak się składa, że im. mniej podobni są do mnie bohaterowie o których piszę, tym bardziej potrzebuję jakiegoś zahaczenia w sobie, zakotwiczenia we własnych przeżyciach i emocjach. Zaglądanie do dawnych, pisanych na gorąco zapisków bardzo w tym pomaga. Tym razem losy bohaterki są tak bardzo odmienne od moich, że mam potrzebę szczególnie mocno tę opowieść w sobie umocować, czy może raczej odnaleźć w niej własne emocje.

Inna rzecz, że trochę się lenię i szukam pretekstu, by robić rozmaite (oczywiście "ważne" dla książki rzeczy) byle uniknąć właściwej pracy, czyli po prostu pisania.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło i czasem nawet lenistwo popłaca. Właśnie trafiłam na dziennik, który pisałam mając lat 15. Niespecjalnie on mi się przyda do planowanej książki, bo moja bohaterka jest nieco starsza i zdecydowanie bardziej dojrzała. Odkrywam jednak dzięki niemu bardzo ciekawy moment swojego życia. Co prawda poziom egzaltacji przekracza momentami wszelkie dopuszczalne granice, ale kiedy spuszczam nieco z tonu bywa zabawnie. Oto co piszę o miłości:

Gdy człowiek się zakocha, czuje się tak, jakby ktoś do małego pokoju włożył wielką szafę, która zajmuje b. dużo miejsca spychając na bok inne przedmioty.
Miłość jest też podobna do turgoru w komórkach roślinnych, gdy woda na zasadzie osmozy wnika do centralnie ułożonej wodniczki, a ta rozciąga się spychając na bok cytoplazmę i zajmuje prawie całą przestrzeń komórki.
(25 VI 1982)

Dziennik dokumentuje również dość fascynujący moment, kiedy to (w krótkim czasie i nieoczekiwanie dla siebie samej) z chudej dziewczynki zamieniłam się w ponętną, młodą kobietę i musiałam nauczyć się radzić sobie z zainteresowaniem, już nie tylko chłopców, lecz również mężczyzn, które nie zawsze przybierało super fajne formy.

Zauważyłam, że się podobam, często słyszę pochlebne uwagi na temat mojej urody wypowiadane przez mężczyzn w różnym wieku, mniej przyjemne są zaczepki.
(23 VI 1982 r.)

Sporo piszę na ten temat nowych dla mnie, związanych z tą zmianą przeżyć i doświadczeń, na temat całej ambiwalencji dotyczącej tego daru/kłopotu i to akurat może się przydać w nowej książce. Zwłaszcza z uwagi na dość szczególną sytuację życiową bohaterki. Być może nawet obdarzę ją podobnym do mojego wyglądem.

Najciekawsze jednak okazały się opisane w dzienniku wspomnienia z czasów, z których nie ostały się żadne zapiski ani dzienniki (a bardzo tego żałuję). To akurat materiał na zupełnie inną książkę, o której od dłuższego czasu już myślę i, którą, mam nadzieję, kiedyś napiszę. Nie mogę powstrzymać się przed zacytowaniem fragmentu, w którym jako piętnastolatka z nostalgią wspominam swoje "dawno" minione dzieciństwo. Nie dlatego, żeby był on jakoś szczególnie fajnie napisany. Chodzi o to, że dzięki niemu, nieoczekiwanie, przeniosłam się w czasy dużo odleglejsze od tych, do których chciałam sięgnąć. Czasy, które, do dziś mają dla mnie nieomal magiczne znaczenie. Ot taki bonus przy okazji przygotowań do książki :)

(...) powolny tryb życia w G. sprawił, zaczęłam oglądać się za siebie, patrzeć kim byłam kiedyś. Ostatnio taka byłam zajęta sobą w teraźniejszości, że rzadko wspominałam. (...) wymyślałyśmy z A. różne niesamowite zabawy. Za coś najważniejszego i najpiękniejszego w życiu uważałam swoją krainę marzeń i trudno mi było przewidzieć, że kiedyś będzie coś ważniejszego. 
Pamiętam „Piaski”, była to mała kupka piasku przy ulicy, ulubione miejsce naszych zabaw (...) Bawiłyśmy się np. w psy albo w lwie antylopy i historię pewnej lwicy, królowej lwich antylop, która podstępem wykradła pierścień poprzedniej królowej. Lwie antylopy to mieszańce lwów i antylop, posiadały i ostre kły, i mocne nogi, i pazury, i kopyta. Samice niewiele różniły się od zwykłych antylop, samce natomiast miały wspaniałe, puszyste lwie grzywy. Zabawa ta posiadała wiele wątków i niezwykle rozwiniętą fabułę. Bawiąc się w to "zagryzałyśmy się" na "Piaskach", ganiałyśmy po „Równinie”, "ryczałyśmy" w domu.

„Równina”, kochana „Psia Równina”. Nasz raj. Była to łączka porośnięta wysoką trawą, w niektórych miejscach wysokie drzewa tworzyły piękne skupiska. Psia – dlatego, że panowie i panie wyprowadzali tam swoje psy na spacerki. Bawiłam się tam z M. lub A. w konie, psy, ptaki. Założyłam Klub Drzewołazów, w skład którego wchodziłam ja, A. i Paweł [mój brat]. Byłam wodzem (najlepiej łaziłam po drzewach) i nosiłam pseudonim Kot. Wszystko odbyło się zupełnie naturalnie, po prostu A., pewnego dnia, z szacunku dla moich umiejętności nazwała mnie Kotem i tak już zostało. Łaziliśmy po drzewach (byłam na każdym drzewie w okolicy i zawsze pierwsza zdobywałam te najtrudniejsze (...), jedliśmy czereśnie, jabłka i zbieraliśmy „bursztyny”, czyli kawałki żywicy. Byłam posiadaczką największej i najciekawszej kolekcji, mam ją do dzisiaj. 

Z M. zawsze zwalczałyśmy wszelkie zło (...) opiekowałyśmy się bezdomnymi psami i kotami. (...) Wciąż gdzieś ganiałyśmy, znałyśmy każdego psa w okolicy i ciągle przeżywałyśmy rożne straszne i niesamowite przygody. Biłyśmy się z chłopakami i robiłyśmy wiele, wiele innych bardzo ciekawych rzeczy.
Co to była za przyjaźń?! Zaczęłyśmy się przyjaźnić, gdy ja miałam 6, a ona 5 lat i przyjaźń nasza, mimo licznych kłótni trwała cały czas. M. przeprowadziła się na Pragę w czasie wakacji, gdy zdała do 7 klasy.
Pamiętam jak pisałyśmy opowiadania o psach, wymyślałyśmy powieści fantastyczno-naukowe. Obie maiłyśmy wiele wspólnych cech. Kochałyśmy zwierzęta, lubiłyśmy pisać i uwielbiałyśmy przygody.

Opiszę jeszcze „Tajemniczą wyspę”, był to skrawek ziemi porosły niezwykłym gąszczem drzew i krzewów, na wyspie tej byli „ludożercy”, cudowne czereśnie i „bursztyny”. Ludożercami nazywałyśmy pijaków, którzy bardzo lubili odwiedzać ten niezwykły zakątek. Uwielbiałyśmy tam chodzić z A., „Wyspa” była naprawdę tajemnicza i co krok zaskakiwało nas coś nowego. 

Gdy mając 6 lat przeprowadziłam się do mojego obecnego mieszkania, poznałam M. i obie zakochałyśmy się w tym samym chłopaku. Naszą „pierwszą miłością” był... D. Tak, właśnie on. (...)
D. to przezwisko wymyślone przez nas, jak widać świetnie się przyjęło.

Zapomniałam napisać, że na piaskach był maleńki cmentarzyk, pochowałyśmy tam mojego chomika Kubusia, myszkę i wróbelka i opiekowałyśmy się tymi grobami.

Sekrety – nie wiem, co to była za moda, kopało się dołek, układało rożne kwiatki i złotka i przykrywało szkiełkiem, tak że powstawał tzw. „widoczek” albo „sekret”. Następnie zasypywało się to ziemią i dokładnie maskowało. Miejsce umieszczenia sekretu było wielką tajemnicą, pokazywało się je tylko największym przyjaciółkom. Cudze sekrety namiętnie szukano i niszczono.
To nawet ładnie wyglądało, gdy się potarło szkiełko palcem, można było zobaczyć śliczną kompozycję z rumianków i płatków róż.
Dziwna to była zabawa, ale bardzo fajna.
(17 VII 1982 r.)

Jak już pisałam, z czasów "Równiny", "Piasków" i "Tajemniczej Wyspy" nie pozostały żadne zapisane w tamtym czasie słowa. Zachowała się jednak (o dziwo!) moja kolekcja "bursztynów", a przynajmniej jej część, cóż z tego, że mocno nadszarpnięta przez ząb czasu. Grzechem by więc było nie zilustrować tego wpisu fotografią kilku okazów.

 Czytanie dawnych dzienników przynosi mi  (po raz kolejny) jeszcze inne, całkiem niespodziewane profity. Wiele mogłabym na ten temat napisać i może kiedyś ten temat rozwinę. Chwilami doświadczam głęboko przejmującego wrażenia, że dotykam jakiś mistycznych obszarów, że sięgając do tych (naiwnych czasami) notatek z perspektywy lat i rozmaitych późniejszych wydarzeń, odnajduję zapisany w nich los/karmę/przeznaczenie (?)  i doświadczam zrozumienia, jakiego dotąd nie byłam w stanie osiągnąć przy pomocy wszelkich psychologicznych i intelektualnych wglądów i wysiłków.   

poniedziałek, 3 listopada 2014

Ile...

Październikowe przedpołudnie. Sympatyczne (jak zwykle w tym miejscu) spotkanie autorskie w bibliotece na Ursynowie. W pewnym momencie pada tradycyjne już w pytanie:
- A ile ma pani lat?
- 47.
Chwila konsternacji.
- Uuu... - podsumowuje wreszcie jeden z chłopców. - To nawet więcej niż mój tata.

wtorek, 28 października 2014

Kraków

Targi Książki w Krakowie - stoisko Księgarni Gandalf 

To był bardzo fajny wyjazd. Nocleg u krakowskich przyjaciół, poranny spacer po Kazimierzu a potem spotkania z Czytelnikami.  

czwartek, 16 października 2014

Krakowskie Targi Książki

24 października (piątek) spotkam się z Czytelnikami
na 18. Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie
stoisko Księgarni Internetowej Gandalf – C69, godzina 13.00
Kraków, ul. Galicyjska 9

Serdecznie zapraszam wszystkich, którzy chcą dostać wpis w książce, zadać pytanie, porozmawiać...

wtorek, 14 października 2014

Spotkanie na Woli - fotorelacja

Kilka zdjęć z nadzwyczaj sympatycznego spotkania w Wolskiej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży nr 25
przy ul. Żytniej 64 w Warszawie. Po więcej odsyłam na stronę biblioteki :)

poniedziałek, 22 września 2014

Spotkanie w bibliotece na Woli

Serdecznie zapraszam na spotkanie autorskie
do Wolskiej Biblioteki dla Dzieci i Młodzieży nr 25
przy ul. Żytniej 64 w Warszawie
26 września godz. 11.00


Opowiadać będę o książce "Piegowate niebo"

Spotkanie organizowane w ramach 10. Wolskiej Jesieni Kultury
odbędzie się dzięki Wydawnictwu "Nasza Księgarnia"

czwartek, 11 września 2014

Biesiada Literacka

Oto pełna informacja na temat Biesiady Literackiej z moim udziałem. Zapraszam najserdeczniej!

ODDZIAŁ WARSZAWSKI
STOWARZYSZENIA PISARZY POLSKICH
zaprasza na kolejną
BIESIADĘ LITERACKĄ

której gośćmi będą:
Dorota Suwalska
z którą o jej książce Piegowate niebo 
porozmawia Marek Ławrynowicz;

Andrzej Karczewski
właściciel wydawnictwa MOST, z którym o wydanej przez niego
książce Andrzeja Romana Tak to widzę
będzie rozmawiał Wacław Holewiński;

Mira Łątkowska
z którą o wydawaniu książek literackich i nieliterackich,
ale ważnych dla literatury, porozmawia Piotr Müldner-Nieckowski.

W programie także:
• felieton Piotra Wojciechowskiego
rekomendacje i miniatury.

18 września 2014 r. (czwartek) o godz. 18.30
Dom Literatury w Warszawie
ul. Krakowskie Przedmieście 87/89

środa, 10 września 2014

"Piegowate niebo" we wrześniu

Bociany odleciały do ciepłych krajów i "Piegowate niebo" (bocian jest jednym z bohaterów książki) również odfruwa w świat - nie tak daleki, co prawda, ale jednak... Chciałabym więc opowiedzieć o kilku wrześniowych wydarzeniach związanych z moją najnowszą książką:
Po pierwsze: serdecznie zapraszam na Biesiadę Literacką z moim udziałem - 18 września (czwartek), godzina 18.30. Dom Literatury przy ul. Krakowskie Przedmieście 87/89, Warszawa. Wydarzenie organizowane jest przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. (wytłuszczam tę informacje to bo to tuż, tuż)
Po drugie:  23 wezmę udział w nagraniu audycji "Nasz ulubiony ciąg dalszy" (radiowa Trójka). Dam znać, gdy będę wiedziała jaki jest termin emisji.
Tu warto dodać, że pod koniec lipca Marek Ławrynowicz rekomendował moją książkę w prowadzonej wspólnie z Wacławem Holewińskim audycji "Jak pisarz z pisarzem" (Radio Wnet).
Po trzecie: 26 o godzinie 11.00 spotkam się z Czytelnikami w Bibliotece Publicznej Dzielnicy Wola przy ul. Żytniej 64 w Warszawie.
Po czwarte: znalazłam bardzo wnikliwą recenzję "Piegowatego nieba" (autorką jest pani Izabela Mirkut). Zachęcam do przeczytania:  http://tu-czytam.blogspot.com/2014/09/dorota-suwalska-piegowate-niebo.html

czwartek, 21 sierpnia 2014

Wakacje na Warmii - ciąg dalszy...

Zamilkłam ostatnio. Tymczasem na warmińskim blogu się dzieje!!! Pojawiło się kilka nowych postów o zagadkowych tytułach: "Czyje to nogi?" ;
"Ognisko w byczym towarzystwie";
oraz "Koparka apokalipsy".
Jest tez jeden post o tytule filmowo-romantycznym, czyli "Lecą żurawie".
Autorem czarno-białych fotografii jest Wojtek Karliński. Żurawie sfotografował Darek Kondefer. Warto zajrzeć do "Domu na Warmii", by zobaczyć więcej zdjęć.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

"Piegowate niebo" - recenzja

Nasza Księgarnia udostępniła bardzo sympatyczną recenzję „Piegowatego Nieba” na swoim Facebooku. Podbieram i link i cytat:

Zamiast fajerwerków dobrego humoru i akcji w szybkim tempie zmierzającej do szczęśliwego finału oraz pomyślnego rozwiązania każdego problemu, znajdziemy w «Piegowatym niebie» niepolukrowany obraz codzienności nastolatki: z młodzieńczymi dramatami, pierwszymi fascynacjami płcią przeciwną, sporo nieporozumień na gruncie rodziny i trudności z adaptacją w nowym środowisku, w szkole, grupie rówieśniczej.

Cały tekst przeczytacie tutaj: http://www.inna-bajka.kobietnik.pl/2014/08/piegowate-niebo-z-bocianem-za-pan-brat.html

piątek, 25 lipca 2014

Kobieto, nie musisz być piękna!

Już od tygodnia jestem na wakacjach (nawiasem mówiąc, nie wiem, czy zauważyliście, słowo „wakacje” brzmi dużo lepiej niż „urlop”). Początkowo nie nastrajało mnie do pisania, teraz jednak zaczyna mi się cknić... Widać pisanie nawet podczas wakacji może być fajne. Zanim jednak przejdę do wakacyjnych tematów zajmę się zaległościami i opublikuję post, który napisałam jeszcze przed wyjazdem i miałam zamiar jeszcze przed wyjazdem opublikować, jakoś mi to jednak umknęło.
Tak czy inaczej... nawiązanie jest – wakacje to fantastyczny czas, by olać starania o to, żeby być piękną i zając się innymi przyjemnościami.

– Nie chce ich pani ufarbować ?- zdziwiła się fryzjerka (pulchna, w średnim wieku, włosy tleniony blond w stylu prosto od fryzjera).
– Mówiłam już, że jestem leniwa – szukałam jakiegoś racjonalnego i nieideologicznego argumentu. – Lepsza siwizna niż odrosty.
No bo faktycznie do fryzjera chodzę z częstotliwością raz na dwa, trzy lata, a farbowanie w domu dawno mi się znudziło.
– To rzeczywiście jest pani leniwa – odparła na to z urazą. Po czym roztoczyła przede mną wachlarz rozmaitych sposobów jak mało kłopotliwie i skutecznie ukryć siwiznę.
– Włosy powinny być zadbane – drążyła temat (swoją drogą – czemu utożsamia się dbanie o włosy z nakładaniem na nie chemii). – Chyba nie che pani wyglądać tak... staro.
– Oj tam... teraz wszyscy starają się być młodzi, a ja... zawsze byłam na przekór modom.
– To nie o to chodzi moda czy nie moda... chodzi o to, że... no wie pani, ja sobie obiecałam, że... po prostu się... nie dam.
Już chciałam jej powiedzieć, że ja też się „nie daję” (choć nie wiem, czy jest to najwłaściwsze określenie), że przecież ćwiczę jogę, medytuję... ugryzłam się jednak w język przeczuwając, że raczej nie będzie to argument, który ją przekona.
– Spotkałam tylko dwie osoby, którym ładnie jest z siwizną – ciągnęła fryzjerka – pierwszą jest moja ciocia. Ma takie piękne, idealnie bielusieńkie włosy. No, ale ona ma 90 lat – dodała spoglądając na mnie znacząco, jak gdyby dopiero dziewięćdziesiątkom uchodziła siwizna. – Drugą spotkałam przypadkiem i, słowo daję, byłam pewna, że to balejaż. Nawet się dziwiłam, że taki idealny, do samiutkiej skóry. Spytałam, gdzie robiła, a ona mi na to, że to naturalne.
Widać, ładna siwizna, to taka, która na siwiznę nie wygląda.
Co tu się zresztą dziwić fryzjerce. W końcu żyje z farbowania włosów. Nieraz się zastanawiałam, jak to jest, że moje koleżanki, które same siebie uważają za feministki tak łatwo wchodzą w związane z płcią schematy dotyczące wyglądu. Nie pokażą się bez makijażu, nieustannie się odchudzają i mają fioła na punkcie, czy ładnie wyszły na zdjęciu. Nie tylko regularnie farbują włosy, lecz poddają się innym odmładzającym zabiegom, rozważając nawet wstrzyknięcie botoksu. Pod wszelkimi innymi względami są jak najbardziej wyzwolone, zarabiają własne pieniądze, które gromadzą na własnych (niezależnych od mężowskich) kontach, dzielą się z życiowymi partnerami codziennymi obowiązkami. Tymczasem kwestia wyglądu wydaje się być dla nich sprawą nieustającego dyskomfortu. Dlaczego tak łatwo ulegają kulturowej presji w tej akurat dziedzinie, choć w innych zachowując daleko idącą niezależność? Czy znacie faceta, który się martwi, że nie zdąży zrobić makijażu przed wyjściem do pracy? Dlaczego mężczyzna może być brzydki, a kobiecie nie przystoi? Dlaczego mężczyźnie z siwizną czasem nawet jest do twarzy, a kobiecie już niekoniecznie. Jak to jest, że kobiety osiągając coraz większą niezależność w rozmaitych dziedzinach życia, jednocześnie oddają się w coraz bardziej restrykcyjną i uciążliwą niewolę wymogów dotyczących urody. I jeszcze nazywają to dbaniem o siebie? Dlaczego pojęcie „kobiecość” tak często sprowadza się do kwestii związanych z wyglądem? Czemu dbanie o siebie tak często utożsamia się z dbałością o powierzchownie pojmowana urodę? Dlaczego wreszcie, po przekroczeniu pewnego wieku troska o wygląd musi oznaczać zabiegi odmładzające? Czy piękna musi znaczyć młoda?

Kategoria piękna ma dla mnie duże znaczenie. Mimo to niewiele czasu i wysiłku poświęcam swojemu wyglądowi. Czasem aż głupio mi się przyznać jak mało, żebym nie wyszła na jakąś dziwaczkę.
Owszem, bywają dni, że nachodzi mnie chętka do zabawy kolorami, formami,fakturami i dłużej zabawię w garderobie – w końcu jestem plastyczką, dziwne więc by było, gdybym była na to obojętna. Ogólnie jednak stronię od rozmaitych zbiegów, mających jakoby na celu poprawianie urody, ponieważ wklepywanie kremów czy malowanie powiek, nie wydaje mi się jakoś nadzwyczaj fascynujące.

Czy to znaczy, że nie dbam o siebie? Pływam, ćwiczę jogę, regularnie chodzę do sauny, staram się w miarę dobrze odżywiać i troszczyć o swoje samopoczucie. Robię to, bo to lubię i czuję, że mi służy. Ostatnio nawet postanowiłam nadrobić zaległości medyczno-diagnostyczne, co jest już mniej ekscytujące.

Wiem, oczywiście, że gdybym ufarbowała włosy wyglądałabym młodziej (nawiasem mówiąc, nie zarzekam się, może nagle zachce mi się zmienić kolor włosów, na razie jednak nie mam na to ochoty), ale po co właściwie miałabym młodziej wyglądać?

Wiem również, że gdybym się postarała, mogłabym ładniej, lepiej wyglądać, ale ile jest innych dziedzin w których mogłabym wypaść lepiej, gdybym bardziej się postarała. Dlaczego więc na tej jednej akurat miałabym się skupiać?

Dla wyjaśnienia, jak większość ludzi uważam, że podobanie się jest miłe (nie jestem pod tym względem wyjątkiem), staram się jednak za bardzo tego nie przywiązywać. O ile przyjemniej i swobodniej się wówczas żyje. Można się wówczas cieszyć różnymi przejawami adoracji lecz nie trzeba się martwic ich barakiem.

czwartek, 17 lipca 2014

Rodzina, rodzina...

Chwalę się rodziną, bo dużo ciekawych rzeczy ostatnio się działo. Powyżej zdjęcie mojej mamy - Elżbiety Suwalskiej (ta z irokezem), która wspaniale zagrała w Teatrze Baza we wzruszającym, a chwilami również zabawnym spektaklu Dagny Ślepowrońskiej pt "Czas słoneczny mierzy się nocą". (zdjęcie Darek Kondefer)
A poniżej mój syn - Iwo Kondefer, odbiera Grand Prix Festiwalu OKFA 2014 za film dokumentalny pt. "Aldona" (zdjęcie z archiwum OKFA).
Pochwaliłabym się również mężem - Darkiem Kondeferm, który maluje, zbija z desek i złoci cykl prawdziwie mistycznych obrazów, ale dzieła te na razie skryte są w pracowni.  

niedziela, 13 lipca 2014

Ideał Czystej Formy zamiast wymyślonego przeze mnie w młodzieńczych latach ideału Czystej Treści

Wygląda na to, że udało mi się zrealizować witkacowski ideał Czystej Formy (trochę wbrew własnym intencjom - prawdę powiedziawszy). Pewien znajomy powiedział mi wczoraj, że moja powieść: "www.terapia" ma wyłącznie formę, zaś nie posiada w ogóle treści ;)
P.S. Na razie opublikowałam "tylko" 32 rozdziały.

sobota, 12 lipca 2014

Zapraszam do wnętrza "Wyspy"!

(...) wiele rysunków przypomina mitochondria, szkielety liści, słoje drzew, pierwotniaki, obrazy spod mikroskopu czy skrzydła motyli. Świat przyrody rozbudza wyobraźnię. Wyobraźnię Suwalskiej rozbudził do tego stopnia, że oglądając jej prace, jest się i w świecie realnym, i w baśni. Jest się i pod mikroskopem i w najmniejszej cząstce najmniejszego żyjątka (...)
[Małgorzata Karolina Piekarska, Kwartalnik Literacki "Wyspa", nr 1 (29) 2014]    

Jakiś czas temu pokazałam tutaj "powierzchnię" "Wyspy" (czyli jej okładkę). Czas zajrzeć do środka!
Kilka zdjęć z podróży wgłąb "Wyspy" znajdziecie TUTAJ!   Najlepiej jednak zajrzeć do oryginału i po prostu kupić kwartalnik :)

czwartek, 10 lipca 2014

"Piegowate niebo" po premierze!


Moi drodzy,

z radością informuję, że moja najnowsza książka "Piegowate niebo" od wczoraj dostępna jest w sprzedaży, a oto jak pisze o niej mój Wydawca - Nasza Księgarnia:


Piegowate niebo


Dorota Suwalska

rok wydania: 2014
liczba stron: 224
format: 140 x 192 mm
przedział wiekowy: 10-14


Rodzina Inki niedawno się przeprowadziła. Dziewczyna nie potrafi się odnaleźć w nowym środowisku, a w szkole ze wszystkimi ma na pieńku. Na domiar złego tata nie zdążył wyremontować jej pokoju, więc Inka musi mieszkać z młodszą siostrą. Mama z kolei wciąż zwleka ze spełnieniem jej największego marzenia... Jednym słowem – katastrofa. Jednak pewnego dnia w domu Witkowskich pojawia się bocian ze złamanym skrzydłem, który odmieni życie Inki i całej jej rodziny.

 P.S. Pragnę również wspomnieć, że okładkę projektowała Agata Raczyńska, która jest również autorką wspaniałych ilustracji w książce "Ratunku, marzenia!".

piątek, 4 lipca 2014

czwartek, 3 lipca 2014

Z zeszytu i z pamięci... czyli jak pisałam "Piegowate niebo"

Spotkałyśmy kolegę Magdy – Ajgora. Magda mówi o nim - dziwny. Ja też należę do ludzi, o których tak się mówi. Odmieńcy. Odmieńcy rozpoznają się zazwyczaj w tłumie, są inni, to ich łączy. Szukają się wśród ludzi, zazwyczaj od razu wyczuwają w sobie bratnie dusze, obdarzając się sympatią. Odmieńcy to przeważnie artyści, włóczęgi, intelektualiści, nieprzystosowani... Czasem szczelnie zamknięci w obrębie swojego światka, często otwarci, życzliwi, potrafiący wczuć się w sytuację drugiego człowieka. Często, choć nie jest to regułą lubią wyglądać inaczej, ekscentrycznie. Nie jest to spowodowane chęcią wyróżnienia się za pomocą fryzury, czy ciuchów (tak robią zwykli szpanerzy) lecz jakby znakiem rozpoznawczym dla innych odmieńców: ja jestem tutaj, widzisz mnie, to ja- Odmieniec.
(30. X. 1983 r.)

W przyszłości pragnę stworzyć teatr będący syntezą plastyki, muzyki, literatury i psychoterapii. Niewykluczone, że wprowadzę również elementy filmu i innych form sztuki, które jeszcze nie istnieją. Niepoślednią rolę będą również grały światła, zapachy, temperatura... (...) Obok teatru mogłaby tam istnieć galeria sztuki, można by kupić książki, tomy poezji, mogłaby istnieć mała salka kinowa służąca do prezentowania najnowszych osiągnięć w tej dziedzinie - filmów niekonwencjonalnych, eksperymentalnych. Chciałbym również byśmy wydawali pismo poświęcone sprawom sztuki. Istniałoby miejsce do którego można by przyjść i czułoby się tam dobrze np. jakaś kawiarenka. Czytano by tam wiersze słuchano muzyki, dyskutowano. (...) W tej chwili zdobywam doświadczenie tułając się po różnych grupach teatralnych, czytając, oglądając, przeżywając. Mam jasno wytyczony cel przed sobą. (...) Teraz dużo, dużo pracy. ASP, następnie studia reżyserskie.(...)

Wymyśliłam książkę o dwóch zakończeniach.
(21.I.1984 r. - noc)

Mama stwierdziła, że jakiś huragan przeleciał mi po głowie (...) Ja sobie poradzę, jeżeli ktoś sadzi, że mnie zmusi do czegokolwiek to się łudzi. (...)

To jakiś instynkt, który nie pozwala mi się zatrzymać i cofnąć lub załamać.(...)

Zauważyłam u siebie ciekawą właściwość, gdy leżę z zamkniętymi oczyma czasem pojawiają mi się (nie w sensie wizualnym), ale w jakiś inny dziwny sposób, słowa układające się w osobliwy, pozornie bezsensowny wiersz. Wyławiam je z wysiłkiem. Wczoraj po raz pierwszy próbowałam zapisać, ale udało mi się tylko połowicznie. Czasem widzę zapisana kartkę i również z wysiłkiem odczytuje to, co na niej napisane.
(19.II.1984 r.)

W Chodakowie uświadomiłam sobie jeszcze intensywniej jak szybko mija czas, niedawno byłam "mała Dojota", a teraz... Niedługo będę stateczną 40-stoletnią panią. Po co ja tyle myślę o starości?
(24.IV.1984 r.)

Wczoraj nie mogłam spać ponieważ była noc i umarła mi latarka.
(11. VI. 1984 r.)

Czasami żałuję, że zaczęłam pisać ten pamiętnik. Nie umiem opisać tego, co się dzieje we mnie, nie umiem zatrzymać faktów, a tym bardziej utrwalić moich przeżyć i nie potrafię również skończyć z tym, przerwać tej bezsensownej pisaniny, która nie odzwierciedla tego, co się ze mną dzieje. To już jest nałóg, niebezpieczny nałóg. Kiedy nie piszę przez dłuższy czas, czuję się fatalnie, tak jakbym coś zaniedbała, zgrzeszyła.
(17 VIII 1984 r.)

Pomimo pewnego zażenowania spowodowanego poziomem naiwności niektórych wpisów jest coś, co sprawia, że czytanie dzienników z dawnych lat wciąga jak narkotyk (podobnie jak kiedyś ich pisanie - co można wywnioskować z wcześniejszych linijek).
Zastanawiałam się skąd to się bierze? Cóż to za "narkotyczne substancje" sprawiają, że tak trudno się oderwać od zapisanych rozedrganymi literkami, pożółkłych zeszytów?
Jedną z nich jest zapewne doświadczanie osobliwego "suspensu" spowodowanego faktem, że Czytelnik zna już wszystkie mające nadejść katastrofy, których nawet w najgorszych snach nie jest w stanie przewidzieć Podmiot Liryczny, co więcej, potrafi z dziesiątków pojawiających się w tekście wątków, wyłowić te, które nieuchronnie do nich prowadzą. Trochę tak, jakby już wtedy wszystko było zdecydowane, tyle, że Narratorka (i Główna Bohaterka w jednym) nie była w stanie właściwie owych, jakże czytelnych, sygnałów odczytać. O gdyby gdyby potrafiła to zrobić... iluż problemów mogła by uniknąć. Mam jednak pełną świadomość, że z tamtej perspektywy (a właściwie z powodu braku odpowiedniej perspektywy) nie mogła dostrzec tych nici, które stanowią osnowę życia, odróżnić ich od krótszych, mniej znaczących, tworzących jedynie mało znaczący wzór na tkaninie. Zresztą... gdyby nie te wszystkie życiowe komplikacje, czy byłby wypełnił się pisany(?) jej (w jakiejś innej większej książce) los? Tak, tak... choć raczej  skłonna jestem uważać, że człowiek ma wolny wybór, przy okazji czytania dzienników nieodmiennie pojawiała się kwestia determinizmu (nawiasem mówiąc uważam, że jedno drugiego nie wyklucza), ponieważ ten -nazwijmy to - nieoczywisty fatalizm, dotyczy również wielu innych spraw. Już wówczas pojawiały się wątki, refleksje, autorefleksje... świadczące np. o tym, że oprócz wspomnianej już skłonności do powodowania katastrof, posiadam także silną (może nawet silniejszą) zdolność podnoszenia się z nich. Odnalazłam wiele takich nici - mocnych i sięgających z dalekiej przeszłości aż po teraźniejszość. Już wtedy tak wiele było wiadome, choć jednocześnie tak mało można było zobaczyć.
 
Podczas czytania dawnych dzienników fascynowała mnie również różnica pomiędzy tym, co zapisane w pamięci, a tym, co zapisane w zeszycie. Zapewne, gdyby nie fakt, że mogłam sobie ten zapis z zeszytu odtworzyć (a tyle razy zastanawiałam się, czy tych wszystkich zapisków nie unicestwić) nie miałabym szans na dokonanie odkryć, o których opowiadałam przed chwilą, dysponowałabym wyłącznie materiałem zniekształconym przez pamięć. Oczywiście tamten - z zeszytów - też jest na swój sposób zniekształcony, uboższy o refleksję...

Kolejna sprawa to pojawiająca się podczas czytania dojmująca świadomość zmiany, co ma swoje „plusy dodatnie” (pokazuje, że jednak nastąpił rozwój) i „plusy ujemne” (zobaczyłam jak bardzo rozminęłam się z planami, marzeniami i pomysłami na życie). Zastanawiałam się nawet, co bym sobie pomyślała, gdym jako nastolatka spotkała siebie jaką jestem teraz? Czy tamta Dorota polubiła by tę Dorotę, czyli "stateczną 40-stoletnią panią", jak to określiłam w jednym z cytowanych powyżej wpisów (ba... teraz już prawie pięćdziesięcioletnią)? I myślę, że owszem, mimo wszystko, polubiłaby. Tak ja ja lubię tamtą Dorotę, pomimo wspomnianych już naiwności, epizodów egzaltacji i drażniącego mnie dziś egocentryzmu (swoją drogą byłam chyba mistrzynią rzucania uroków - prawie o tym zapomniałam, myślę, że jak huragan - albo przynajmniej wichura - przeszłam przez życie kilku osób). Każdej innej nastolatce wybaczyłabym te cechy, więc czemu miałabym nie wybaczyć ich sobie?

Najważniejsze jednak okazało się to, że lektura dawnych dzienników pozwoliła mi uświadomić sobie, że jestem obecnie we właściwym miejscu (a był to czas, kiedy nie byłam wcale taka tego pewna - czyżby typowy bunt wieku... średniego?). W miejscu, do którego prowadziły mnie najważniejsze wątki mojej historii. Miejscu, które zwiastowały zapomniane i odczytane na nowo sygnały (chyba nawet przestałam żałować rozmaitych zaprzepaszczonych możliwości). Ta nieoczekiwana akceptacja dotyczy między innymi mojego wyboru (nie-wyboru?) związanego z literaturą. Przecież już jako nastolatka, nie dość, że pisałam, to również pisałam o pisaniu.

Co ciekawe sięgnęłam po swoje młodzieńcze dzienniki bynajmniej nie po to, by zaserwować sobie jakąś autoterapię, lecz z całkiem prozaicznej przyczyny - dosłownie prozaicznej, ponieważ związanej z... prozą, nad która wówczas pracowałam (wspominałam już o tym w jednym z wcześniejszych postów). Chodzi o książkę, która ma się ukazać za kilka dni nakładem "Naszej Księgarni". "Piegowate niebo" to opowieść o dojrzewaniu. Główna bohaterka - Inka - też pisze pamiętnik i choć pod wieloma względami różni się od dziewczyny, którą byłam jako nastolatka (nawiasem mówiąc czasy też bardzo się różnią) lektura młodzieńczych dzienników pomogła mi wejść w tę właściwą dla nastoletniego wieku emocjonalność (przynajmniej tak, jak ja jej doświadczałam): galopada emocji i wydarzeń. Mnogość pierwszo- i drugoplanowych postaci. Nagłe depresje i euforie. Nawet literki w moich zeszytach rozbiegają się we wszystkie strony, linijki tekstu wystrzelają w górę lub opadają gwałtownie w dół w zależności od humoru, rzadko, że tak się wyrażę, trzymając nastrój (co prawda w przypadku Inki aspekt grafologiczny odpada - zamiast zeszytu używa notebooka, ale mamy przecież inne niewizualne środki wyrazu). Efekt jest taki, że Inka "ukradła" kilka z wpisów z moich dawnych pamiętników: przynajmniej jeden z nich zacytowany został w tym poście. W książce wykorzystałam również opublikowane wcześniej na blogu  młodzieńcze opowiadanie - nie, nie o bocianie - o tasiemcu!

Tak sobie myślę, może to dobrze, że pozostałam przy pisaniu, skoro prace literackie miewają tak interesujące i pożyteczne "skutki uboczne".

czwartek, 29 maja 2014

Kalkograficzna Wyspa


Okładka najnowszego numeru Kwartalnika Literackiego "Wyspa" z moim, tzn. namalowanym przeze mnie, okiem. W środku również znajdziecie moje obrazki i grafiki (sprzed dwudziestu kilku lat i sprzed kilku miesięcy); ilustracje, które tworzyłam głównie do tekstów dla dzieci, a które dziś "dorosły" do wyspiarskiej prozy i poezji; odbitki  makro- i mikroświatów wyczarowane dzięki wyszperanym w szafkach i szufladach przedmiotom codziennego użytku. Łączy je jedno - wszystkie (nie wyłączając ilustracji na okładce) powstały przy pomocy kalki i żelazka.
Więcej informacji o nowej "Wyspie" znajdziecie TUTAJ.

środa, 28 maja 2014

Po Targach...

Warszawskie Targi Książki: Spotkanie autorek OW SPP "Literatura jako przygoda". Prócz mnie (w centrum, z mikrofonem) wzięły w nim udział: Miłka Skalska (TVP, prowadziła spotkanie), Anna Onichimowska (z lewej), Małgorzata Strękowska-Zaremba (po prawej) i Małgorzata Karolina Piekarska.
Zdjęcie publikuję dzięki Kasi Boruń-Jagodzińskiej.

poniedziałek, 26 maja 2014

Zaległości...

Trochę czasu minęło, ale nie mogę nie wspomnieć o spotkaniu autorskim w jednym z moich ulubionych miejsc, czyli Szkole Podstawowej nr 255 w Warszawie. Byłam tam już po raz trzeci i wszystkie wizyty jak najlepiej wspominam.
Przy okazji... mogę już prawie oficjalnie ogłosić, że widoczna na slajdzie książka będzie wznowiona :) Goszcząc w SP 225 zdałam sobie sprawę, że gdyby Zuźka istniała naprawdę wkrótce skończyłaby 20 lat. W 2004 r. w chwili ukazania się pierwszego wydania moja bohaterka miała 9 lat. Czwarta okładka (dotychczas były dwie polskie i jedna hiszpańska) to będzie wspaniały prezent na jej okrągłe urodziny.

Nie mogę również nie wspomnieć o cudownej podróży, jaką odbyły... moje książki dzięki wspaniałej pani Joli Niwińskiej i... bookcrossingowi.

Wróciłam z ojczyzny Majów - świata zaczarowanego, pełnego tajemnic, niezwykłości i kolorów.  Krainy niczym z baśni. Przemierzałam stany Campeche, Jukatan, Quintana Roo i Chiapas… z plecakiem pełnym książek. Tym razem kierunkiem mojej wyprawy był legendarny Jukatan oblewany wodami Morza Karaibskiego oraz Zatoki Meksykańskiej. - wspomina pani Jola na www.mmbydgoszcz.pl

(....) W podróż do magicznej krainy Majów zabrałam książki. Tym razem w moim bibliotekarskim plecaku, poza szkolnymi gadżetami, znalazły się słowniki, albumy, przewodniki, komiksy, bajki, książki przygodowe i obyczajowe m.in. prof Joanny Papuzińskiej, Doroty Suwalskiej, Małgorzaty Karoliny Piekarskiej i bydgoskiej poetki Aliny Rzepeckiej.   




wtorek, 20 maja 2014

Warszawskie Targi Książki

Drodzy Czytelnicy,

zapraszam na targowe wydarzenia z moim udziałem:

Literatura jako przygoda

23 maja 2014 r. (piątek)
godz. 14.00 – 14.50 w sali LONDYN C  (Stadion Narodowy w Warszawie)

Organizowane przez Okręg Warszawski Stowarzyszenia Pisarzy Polskich spotkanie z pisarkami i pisarzami tworzących dla dzieci i młodzieży, w którym udział wezmą: Małgorzata Strękowska-Zaremba, Małgorzata Karolina Piekarska, Dorota Suwalska, Anna Onichimowska, Jan Kazimierz Siwek. 
Spotkanie, uatrakcyjnione elementami typu „performance”,  poprowadzi Miłka Skalska prezenterka TVP Warszawa.
Po spotkaniu


podpisuję książki

od godziny 15.00 do 16.00 na stoisku Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (nr 212/V).
"Marionetki Baby Jagi" będzie można kupić na miejscu. Chętnie też popiszę swoje inne książki, jeśli je ze sobą przyniesiecie.     


Nowe porty na "Wyspie"

24 maja o godz. 11.00 do sali LONDYN B (również na Stadionie Narodowym w Warszawie)

Spotkanie poświęcone nowemu numerowi Kwartalnika Literackiego "Wyspa". Przez kilka lat byłam redaktorką "Wyspą" a najnowszy numer ilustrowany jest w moimi kalkografiami.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Światecznie...

Z okazji nadchodzących Świąt przesyłam Czytelnikom trochę nietypowe wielkanocne jajo (kadr z mojego młodzieńczego filmu pt "Taniec").
Po bardziej tradycyjną pocztówkę oraz po instrukcję, jak takie świąteczne obrazki wykonać techniką sznurkowej kalkografii odsyłam na moją kalkograficzną witrynę.

poniedziałek, 31 marca 2014

Bydgoszcz i Warszawa...

W minionym tygodniu dwa sympatyczne spotkania autorskie.
W Szkole Podstawowej nr 60 w Bydgoszczy z osiemdziesiątką (!) pierwszoklasistów.
Dzieciaki od razu załapały, że przywieziony przeze mnie niebieski stwór to "pan książka", jak to określił na wejściu jeden z chłopców. Przeważnie zgadywanie, że błękitny pluszak jest książką zajmuje małym (i dużym zresztą też) Czytelnikom sporo czasu. Tu więcej było takich trafień!  
Dwa dni później miałam spotkanie w Warszawie.
W Gimnazjum nr 11. Tak więc rozrzut wiekowy - spory.
Tam też "pan książka" zrobił wrażenie, choć pokazywałam go w zupełnie innym kontekście - jako jeden ze sposobów (dość nietypowy) budowania postaci. Temat okazał się przyczynkiem do bardzo interesującej, przejmującej momentami, inspirującej (przynajmniej dla mnie i mam nadzieję, że nie tylko) rozmowy, poświęconej również zupełnie nieksiążkowym tematom.
Dziękuję!

wtorek, 25 marca 2014

Sny (prawie) się spełniają...

Śniło mi się, że jeden z moich wydawców zaproponował mi i mojemu mężowi wspólne stworzenie książki. Ja miałam robić ilustracje, on... pisać. Co prawda na jawie to raczej ja jestem od pisania, ale przecież w snach wszystko możliwe. Trochę mu zazdrościłam, ale pomyślałam, że umową umową, a i tak możemy pisać (i podpisać się) razem. Premiera tego dzieła miała mieć miejsce na festiwalu.. nie, nie, nie chodziło o żaden literacki festiwal tylko... bydgoskie Camerimage, czyli, jakby nie było, festiwal operatorów.
 I proszę bardzo - tego samego dnia przyszło zaproszenie do Bydgoszczy, co prawda nie na festiwal, tylko na spotkanie autorskie, ale... miejsce się zgadza.
Wyjazd jutro ok. 4.00 rano i to jedyny feler w całej tej sprawie. Niewykluczone, że ten sen przyśnił mi się właśnie o 4.00 nad ranem. W tym przypadku czas... też by się zgodził ;)

sobota, 22 marca 2014

Łoś szczęście przynosi

Właśnie podczas podróży poślubnej rodzice znaleźli swój pierwszy niezakupiony dom. Na skraju puszczy, nad jeziorem i na totalnym pustkowiu (żaden PKS nie dojeżdżał), a jeszcze w drodze do wsi spotkali łosia, co, według nich, jest fantastyczną wróżbą w kwestii zakupu nieruchomości.
(fragment książki "Ratunku, marzenia!")

O okolicznościach w jakich zrobione zostało to zdjęcie przeczytacie na moim warmińskim blogu.

środa, 12 marca 2014

Ilustracja w drewnie

Im głębiej zapuszczał się w las, tym dziwniejsi byli jego mieszkańcy. Prawdę powiedziawszy Jeżyk miał wrażenie, że wszystko się pomieszało. Zwierzęta robiły się coraz bardziej podobne do roślin, a rośliny coraz bardziej podobne do zwierząt. Mech do złudzenia przypominał króliczą sierść, a na drzewach rosły zielone uszy, które nasłuchiwały kroków Jeżyka nachylając się w jego stronę. Na gałęziach przesiadywały porośnięte mchem ptaki. Dopiero gdy jeden z nich wzbił się w powietrze okazało się, że zamiast skrzydeł ma liście. Jeżyk przystanął z wrażenia, kiedy niezwykły ptak szybował nad nim, cichutko szeleszcząc. 
(Dorota Suwalska, fragment baśni pt. "Łysy Jeżyk")

Ilustracja w drewnie? Czemu nie! I nie chodzi bynajmniej o drzeworyt. Ilustrowałam już na rozmaite ekstremalnie różne sposoby: malowałam, rysowałam, pisałam ilustracje, tworzyłam je przy pomocy kalki i żelazka. Ale jeszcze nigdy dotąd nie rzeźbiłam ilustracji. Pokazana powyżej płaskorzeźba to w ogóle drugie w moim życiu dzieło w drewnie. W dodatku wykonane w dość dużym pośpiechu, dlatego troszkę niedoskonałe. Ale trening czyni mistrza, a ja wpadłam na pomysł zilustrowania w drewnie całej bajki. Pełen niezwykłych stworów "Łysy Jeżyk", którego akcja dzieje się głównie w lesie, wśród drzew - doskonale się do tego nada.
Poniżej analogiczny motyw (z tej samej bajki) wykonany techniką kalkografii. Czyli, jak powiada mój mąż, oczkowy ludek :) w wersji drewnianej przemieniony w sowę z liśćmi zamiast uszu.
P.S. Rzeźba powstała podczas warsztatów w ośrodku Akademia Łucznica zorganizowanych w ramach Programu LGD "Ziemia Chełmońskiego" "Rękodzieło i rzemiosło artystyczne szansą rozwoju turystycznego i ochrony lokalnego dziedzictwa". O kulisach tego wydarzenia oraz innych rzeźbiarskich wątkach mojego życia przeczytacie TUTAJ

wtorek, 11 marca 2014

Rzeźba pod tytułem "Dom"

Otóż przez te kilka lat, które minęły od naszego pierwszego (z domem) spotkania stał się on dla nas prawie osobą. Albo przynajmniej naszym prywatnym dziełem sztuki. Zmaterializowaną książką, pełną zapisanych w przedmiotach historii (niektóre wciąż czekają na odczytanie). Użytkową rzeźbą pod roboczym tytułem „Jak mazowieckie mieszczuchy wyobrażają sobie warmiński dom wiejski”. Stąd zapewne nasze, kompletnie nieracjonalne z finansowego (i nie tylko) punktu widzenia i niezrozumiałe (czasem nawet dla nas) poświęcenia i wysiłki. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że nienawidząc sprzątania i remontów przez kilka kolejnych lat spędzałam urlop ogarniając poremontowe pobojowisko? Dlaczego mój mąż – Darek, wygrzebując z pamięci wszelkie znane mu wulgaryzmy, a nawet, nie powiem, wykazując w tym zakresie pewną słowotwórczą inwencję, tynkował krzywo (żaden z miejscowych tynkarzy tak nie potrafi), równie krzywe ściany naszej nowej-starej chałupki?

- Po co remontujemy ten dom? - zadumał się pewnego dnia, zamiast po raz kolejny rzucić mięsem - Bo jest! - odpowiedział sam sobie, parafrazując słowa słynnego himalaisty.


Artykuł z magazynu "Zwykłe Życie" już do przeczytania na stronie mojego warmińskiego bloga. Dowiecie się jak powstawała ta "użytkowa rzeźba". Poznacie m. in. balladę o nieoheblowanej desce i dowiecie się jak wyegzorcyzmować ducha ze strychu. Czytając tekst warto zerkać - co ja mówię "zerkać" - raczej smakować i kontemplować zdjęcia zamieszczone TUTAJ!

poniedziałek, 10 marca 2014

Fotografia dwojga imion (a właściwie tytułów)

Pierwsze jej imię - "Perfekcyjna pani domu" a na drugie jej "Rzeźbiarka" (tu konkretnie rzeźbiarka framug).
O co właściwie w tym wszystkim chodzi?
Przeczytacie TUTAJ! 

niedziela, 9 marca 2014