wtorek, 11 marca 2014

Rzeźba pod tytułem "Dom"

Otóż przez te kilka lat, które minęły od naszego pierwszego (z domem) spotkania stał się on dla nas prawie osobą. Albo przynajmniej naszym prywatnym dziełem sztuki. Zmaterializowaną książką, pełną zapisanych w przedmiotach historii (niektóre wciąż czekają na odczytanie). Użytkową rzeźbą pod roboczym tytułem „Jak mazowieckie mieszczuchy wyobrażają sobie warmiński dom wiejski”. Stąd zapewne nasze, kompletnie nieracjonalne z finansowego (i nie tylko) punktu widzenia i niezrozumiałe (czasem nawet dla nas) poświęcenia i wysiłki. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że nienawidząc sprzątania i remontów przez kilka kolejnych lat spędzałam urlop ogarniając poremontowe pobojowisko? Dlaczego mój mąż – Darek, wygrzebując z pamięci wszelkie znane mu wulgaryzmy, a nawet, nie powiem, wykazując w tym zakresie pewną słowotwórczą inwencję, tynkował krzywo (żaden z miejscowych tynkarzy tak nie potrafi), równie krzywe ściany naszej nowej-starej chałupki?

- Po co remontujemy ten dom? - zadumał się pewnego dnia, zamiast po raz kolejny rzucić mięsem - Bo jest! - odpowiedział sam sobie, parafrazując słowa słynnego himalaisty.


Artykuł z magazynu "Zwykłe Życie" już do przeczytania na stronie mojego warmińskiego bloga. Dowiecie się jak powstawała ta "użytkowa rzeźba". Poznacie m. in. balladę o nieoheblowanej desce i dowiecie się jak wyegzorcyzmować ducha ze strychu. Czytając tekst warto zerkać - co ja mówię "zerkać" - raczej smakować i kontemplować zdjęcia zamieszczone TUTAJ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz