czwartek, 31 stycznia 2013

Bażant na dzień dobry

Dzień zaczął się interesująco. Od wizyty bażanta w naszym ogrodzie. Zobaczyliśmy go przy śniadaniu, przez kuchenne okno. Również jadł śniadanie. Pod karmnikiem dla ptaków. Chyba trzeba zrobić karmnik dla bażantów.

środa, 30 stycznia 2013

Kolekcjonerka słów

Jestem kolekcjonerką słów. Gromadzę je namiętnie. W komputerze gigabajty rozmaitych wersji rozmaitych tekstów literackich i nieliterackich; maile, których nie mam serca kasować... W zakamarkach mojego domostwa tony książek potrzebnych i nie, stosy kartek, karteluszek, zeszytów, listy, dzienniki, notatki, niedokończone utwory... Najwięcej tego w mojej niegdysiejszej pracowni plastycznej, która po przejściu różnych klęsk żywiołowych głównie związanych z wodą (okresowe podtopienia) i kurzem (każdy kto tam zajrzy przyzna, że kurz również może być trudnym do ogarnięcia żywiołem) dawno przestała pełnić swą pierwotną funkcję zamieniając się w graciarnię.
Dziś korzystając, że od dłuższego czasu nie było w mojej graciarnio-pracowni potopu postanowiłam tę pierwotną funkcję częściowo przywrócić i przygotować miejsce do prasowania... kalki. Po co to robię? O tym chyba innym razem. Żeby nie odciągać uwagi Czytelnika od głównego tematu, którym jest kolekcjonowanie słów.
Otóż przy okazji porządków sięgnęłam po kilka zalegających mojej graciarnio-pracowni zeszytów. Jeden z nich zaczęłam nawet czytać. Rok 1998. Czas przełomowy zarówno dla kraju (by nie powiedzieć całej Europy) jak i dla mnie osobiście. Studiowałam wówczas na wydziale Malarstwa warszawskiej ASP. Zeszyt zaczyna się jak klasyczny scenariusz od pozornej równowagi, w której da się już zauważyć sygnały przyszłych burzliwych wydarzeń. Niektóre z zapisanych w dzienniku treści zaskakująco korespondują z jednym z projektów, którego realizację od dawna już planuję. Włączam więc magiczne myślenie i licząc, że to zmobilizuje mnie do realizacji pomysłu cytuję tu mniej osobiste (i powiązane z projektem) fragmenty dziennika. Może chwilami trochę to naiwne, ale młoda byłam i notatki mają roboczy charakter.

18.08.1989
(...)
chrześcijaństwo zakłada, że dusza ludzka jest nieśmiertelna. Ale czy wieczna? I co to znaczy wieczna? Nieskończona w czasie? W jaki sposób nieskończona? W jedną, czy w obie strony? Z tego, co się orientuję chrześcijanie twierdzą, że dusza nie umiera nie wykluczając jednak  jej narodzin. Istnienie duszy zaczyna się więc wraz z narodzinami czy też poczęciem człowieka. Czyli prezentuje się jak półprosta - nieskończone, ale tylko w jednym kierunku. Bierze początek w określonym punkcie i dalej dąży do nieskończoności. Wieczność istnienia duszy lepiej obrazuje teoria reinkarnacji - przypomina ona linię prostą - bez początku i bez końca. (...) 
Kiedyś pomyślałam sobie, że być może dusza ludzka rozkłada się w duszy świata (kosmosu?) tak jak rozkładają się szczątki cielesne, przenikając do gleby, bakterii, ciał roślin i zwierząt itp. Krąży więc duszy świata jak materia i energia w przyrodzie (...). 

Do tego pasowałby wiersz napisany w tym samym mniej więcej czasie:

ten taniec
mieszanie się oddechu z drzewem
wsiąkanie światła w zieleń
to atomy w pląsach zmieniają partnerów
liść przestaje być liściem
choć jeszcze nie zmienił się w ziemię
można zaistnieć nawet w kamieniu
zrosnąć się z resztą siebie
kolory wracają do swoich zapachów
muzyka gra z własnym obrazem
słychać kiełkowanie planet
i jak wiatr przesypuje gwiazdy 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Pantofelek

Plansza, która towarzyszy polskiej części wystawy zorganizowanej z okazji międzynarodowych obchodów 200. rocznicy pierwszego wydania baśni braci Grimm.Wciąż jeszcze do obejrzenia w... Rzymie. Przygotowując "dokumentację" do ilustracji, szukając inspiracji... a natknęłam się na niektóre z pokazanych pod moim pantofelkiem zdjęć i dowiedziałam wielu ciekawostek dotyczących ewolucji kopciszukowego pantofelka. Np. o tym, że jakże fascynujący pomysł na pantofelek ze szkła jest skutkiem... translatorskiego błędu. Jednak więcej na ten temat napiszę chyba innym razem, bo teraz zabieram się do pisania historii pewnego fortepianu.
Planszę przesłała mi Ewa Gruda z Muzeum Książki Dziecięcej, za co serdecznie jej dziękuję :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Fortepian

Piszę właśnie książeczkę dla dzieci. Jednym z jej najważniejszych bohaterów jest... fortepian.
Dlaczego akurat ten instrument?

Może dlatego, że zdrobnienie jego nazwy rymuje się z imieniem opisanej w książce postaci. A swoją drogą, czy można zdrobniale mówić o instrumentach? ;) Puzonik, mandolinka, kontrabasik, wiolonczelka to brzmi nieszczególnie. Jednak "skrzypki" są w powszechnym użyciu. A fortepianek? Właściwie czemu nie!

A może to z powodu wspomnień z dzieciństwa? W naszym niedużym, dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Rakowcu znalazło się miejsce na ten pokaźny instrument, choć, oczywiście, pianino byłoby "pręczniejsze". Na fortepianie grał mój młodszy brat - uczeń szkoły muzycznej. Ja, niestety, grać się nie nauczyłam. Ani na fortepianie, ani na żadnym innym instrumencie. Umiałam oczywiście wystukać na klawiaturze kilka prostych melodyjek, próbowałam wymyślać własne. Ale to wszystko. Do dziś jednak doskonale pamiętam czarnego olbrzyma stojącego w większym pokoju. Chyba nawet lepiej niż wiolonczelę, która przez lata była głównym instrumentem mojego brata. A słowo "fortepian" wywołuje falę obrazów z dzieciństwa.

I nie tylko.

Kilka dni temu w przerwie między pisaniem, a drugim śniadaniem przypomniał mi się film (zdecydowanie nie dla dzieci), który oglądałam kilkanaście lat temu i który zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że do dziś nie miałam odwagi obejrzeć go ponownie. Ten film to "Fortepian" Jane Campion.
Wystarczył rzut oka na stronę filmu Filmwebie, bym przekonała się, jak dużo przez te lata zapomniałam. Użytkownicy rozpisywali się na temat sceny erotycznej, której ja zupełnie nie mogę sobie przypomnieć. Trochę to dziwne, ponieważ uwielbiam piękne, intensywne sceny erotyczne. Takie w których widać prawdziwą chemię, a nie tylko urodę ciał. A ta z "Fortepianu" ponoć do takich należała.
Może dlatego jej nie pamiętam, że "Fortepian" jest dla mnie filmem nie tyle o miłości, co raczej o tym , jak  miłość i namiętność potrafią otworzyć na życie.

Dlatego najlepiej pamiętam scenę, w której fortepian ciągnie na dno oceanu przywiązaną do niego (dosłownie i w przenośni) Adę. Ona jednak się uwalnia, a instrument, który był dla niej nieomal wszystkim, był zamiast życia opada na dno oceanu.

Gdybym to ja nakręciła ten film, zadedykowałabym go tym wszystkim, którzy też mają swój "fortepian" zatopiony na dnie oceanu. Bo warto o tym ukrytym w głębinach "fortepianie" pamiętać. Ponieważ pozostanie tam na zawsze, niezależnie od tego jak dawno z naszego życia zniknął.

Paradoksalnie w mojej historii jest dokładnie na odwrót. To właśnie pojawienie się fortepianu pozwala małemu bohaterowi powrócić do życia.

Czemu o tym wszystkim piszę? Być może musiałam wywołać te wszystkie obrazy i emocje, żeby powrócić do pracy nad książeczką, która szła mi, prawdę mówiąc, dosyć opornie. Widać już tak mam, że nawet pisząc prostą, zabawna historyjkę dla dzieci muszę sięgnąć do swych osobistych głębin. Niezależnie od tego, czy później będzie to widać w tekście. 

P.S. Post ten pisałam przez kilka dni. Wciąż coś mi przerywało. Pewno dlatego jest nieco chropawy. Trudno. Udało mi się go skończyć właśnie dziś - w urodziny mojego brata. Tego samego, który grywał kiedyś na fortepianie.

sobota, 26 stycznia 2013

Kalkografia i geometria

Jak przygotować szablon do kalkografii składający się z kilku elementów i do czego może się to przydać - przekonacie się czytając kolejną kalkoinstrukcję.

środa, 23 stycznia 2013

Ministerstwo Edukacji i Reklamy ;)

Słuchając dziś radia skonstatowałam, że lepiej pamiętam treść pewnej głupiej, lecz powtarzanej w kółko reklamy, niż informacje dotyczące ważnych wydarzeń na świecie. Może to podpowiedź dla dla twórców programów edukacyjnych. Informacje wymagające wkucia można by przekazywać w formie reklamowych klipów lub dżingli ;)  Samo wchodzi do głowy. Nawet jeśli tego nie chcesz.
Już to widzę (lub słyszę). Przerwa między lekcjami, a szkolna telewizja (lub radiowęzeł) "reklamuje" wiedzę ;)
Wizja trochę może orwellowska, ale w tej sytuacji szkolna edukacja mogła by się składać głównie z przerw ;)

sobota, 19 stycznia 2013

Jaskółka i pantofelek

Trzy nowe ilustracje na mojej stronie o kalkografii. Właściwie nie tyle nowe, co nowododane :) Widoczna powyżej jaskółka powstała, o ile mnie pamięć nie myli, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Przygotowując ją użyłam przynajmniej dwóch (a może nawet większej ilości) szablonów i dwóch rodzajów kalek - fioletowej i czarnej.
A to z kolei folder z jedną z moich najnowszych ilustracji przygotowaną specjalnie na wystawę w Rzymie :)

piątek, 11 stycznia 2013

Kalkograficzny śnieg, czyli jak zrobić szablon do kalkografii

Płatek śniegu to znakomity zimowy temat dla małych i nieco większych dzieci (do wykorzystania: w szkole, domu i na zajęciach pozalekcyjnych). Zapraszam serdecznie na swoją stronę o kalkografii :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Kwiaty w kolorze kalkograficznym

- To pani tam była? - spytał zdziwiony chłopiec, gdy pojawiło się ostatnie zdjęcie prezentacji poświęconej książce "Ratunku, marzenia!".
Poza tym zostałam zaskoczona dociekliwością i refleksem Czytelników, którzy potrafili rozwiązać każdą nieomal zagadkę np. odpowiedzieć na pytanie: "Do czego może się przydać żelazko na spotkaniu autorskim?".
Ja też w rewanżu musiałam odpowiedzieć na klika pytań. Zdradziłam ile mam lat, wysokość zarobków (ogólnikowo) i wyjaśniłam, czym właściwie zajmuje się mój syn. Niczego nie da się ukryć przed dziećmi ;)
Było też prasowanie kalki, spotkanie z Dżimbą, las rąk w górze i kwiaty w kolorze kalkograficznym :)
Było też bardzo miło, co chyba widać na zdjęciach - zapraszam do obejrzenia fotorelacji: http://kalkografia.suwalska.info/archiwum-Kalkografia_w_Piastowie.html
Szkoła Podstawowa nr 1 w Piastowie, 07.01.2013

niedziela, 6 stycznia 2013

Znalezisko, czyli... nagroda od losu ;)

Podobno jutro Dzień Dziwaka. Z tej okazji publikuję zdjęcie medalu, którym nagrodził (?) mnie sam... los. Otóż pewnego dnia wędrowałam sobie po jednej z uliczek mojej mazowieckiej wsi, gdy nagle... coś rozbłysło przed moim butem. Medal! Przyznam, że zrobiło t na mnie pewne wrażenie. W końcu nie co dzień los rzuca nam medale pod nogi. Prawdę mówiąc dotychczas zdobyłam tylko jeden. Miałam wówczas czternaście lat i zajęłam drugie miejsce podczas Warszawskiej Olimpiadzie Młodzieży. Konkurencja: skok w dal. Wynik: 4.99. Dwa spalone skoki i jeden ważny, ale ze strachu, żeby nie "spalić" ostatniej szansy odbiłam się sporo przed deską, przez co straciłam cenne centymetry. Mogło więc być lepiej, ale i tak byłam szczęśliwa i do dziś pamiętam. I co tu dużo gadać - musiałam na ten medal zapracować. A tu ot tak - bez żadnego wysiłku, bez żadnej rywalizacji... Dla samego faktu istnienia! W dodatku "złoty"!!! Podniosłam medal sprzed swych nóg i... jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie napis na krążku. Zresztą... zobaczcie sami ;)

sobota, 5 stycznia 2013

Pominięta pora roku

Żeby nie było, że nie dotrzymuję złożonych w ubiegłym roku obietnic postanowiłam uzupełnić relację z ostatniego wypadu na Warmię. Zwłaszcza, że miło wspomnieć przedzimie podczas burej, styczniowej odwilży.

Przyjechałam na Warmię, a tam mniej śniegu niż na Mazowszu. Początkowo czułam się  trochę rozczarowana, ale trwało to tylko chwilę. Ponieważ udało mi się odkryć pominiętą porę roku. Cóż, skoro istnieje przedwiośnie to czemu mielibyśmy pominąć przedzimie?
Czym się przedzimie różni od zimy?
Między innymi kolorem (i walorem też) bieli.
Na przedzimiu biel to to raczej śnieżne laserunki niż impasty, przecierki suchym pędzlem... A między tymi laserunkami wysmakowane zestawienia rozmaitych odcieni ciepłych szarości, czerni, brązów i ugrów... czasem zadziwiający fiolet traw, czerwona mgiełka na krzaku tarniny - naturalny puentylizm, kiedy to kropki owoców tworzą z oddalenia laserunek...
Trudno to wszystko opisać. Mąż zaczął nawet wymyślać nowe nazwy pigmentów np. kurewsko ciemna zieleń (to na świerki w oddali), pojebany błękit itp. Świetnie się przy tym bawiliśmy wyobrażając sobie sytuacje typu: wchodzi student malarstwa do sklepu z farbami i mówi "Dwie tubki pojebanego błękitu, proszę!". Okazało się to jednak mało przydatne do opisania krajobrazów przedzimia. Prawdę mówiąc jeszcze trudniej je sfotografować (zwłaszcza komórką). Kamera redukuje bogactwo odcieni sprowadzając je do prostego kontrastu między burą czernią i błękitnawą bielą.
Zapewne można to namalować. Patrząc na ośnieżone dachy wsi w dole miałam chwilami wrażenie, że znalazłam się nagle wewnątrz obrazu  Pietera Bruegela (starszego). Nawiasem mówiąc niedawno obejrzeliśmy z mężem "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego (gwiazdkowy prezent od syna) - chylę czoła, on potrafi pokazać niepokazywalne, ale to chyba temat na oddzielny post.

Jeśli nie umiem opisać, czemu o tym piszę? Skoro nie potrafię sfotografować, po co zamieszczam fotografie? Hmmm... To pewno też temat na oddzielną opowieść - moja potrzeba opisywania nieopisywalnego. Na pewno po to by żeby się  podzielić, pochwalić się, ... W końcu nie co dzień człowiek zostaje odkrywcą pominiętej pory roku ;)

Nasz warmiński dom na przedzimiu