Zastanawiacie się, jak ta historia się zaczyna? Myślę, że mogę już zdradzić kilka pierwszych zdań.
Dawno, dawno temu... mniej więcej przed rokiem Maciek wybrał się z mamą na grzyby. Pogoda była piękna. Las pachniał żywicą i rozgrzanymi słońcem liśćmi, a w górze rozbrzmiewały nawoływania odlatujących do ciepłych krajów ptaków.
I byłoby naprawdę wspaniale, gdyby nie to, że mama wciąż rozmawiała przez telefon. Chłopiec zagadywał ją o różne sprawy, pokazywał przelatujące po niebie ptaki, podsuwał pod nos najwspanialsze okazy podgrzybków i borowików, ale mama tylko rozkładała ręce (a właściwie to jedną, bo w drugiej trzymała komórkę), co oznaczało, że właśnie prowadzi niezmiernie ważną rozmowę i niestety nie może jej przerwać. Albo z przepraszającym uśmiechem kładła palec na ustach, żeby nie przeszkadzał, że jeszcze chwila i zaraz skończy.
Ale nie kończyła.
Chcąc nie chcąc chłopiec skupił się na przeszukiwaniu leśnego poszycia i w pewnej chwili zauważył coś, co nadzwyczaj go zaintrygowało. Gwałtownie zaczął odgarniać mech.
– To nie grzyb, to Jajko! – wykrzyknął.
– Jajko? – zdziwiła się mama, kończąc kolejną ważną rozmowę. – Nie widzę tu żadnego jajka!
– Ja też nie widzę. Przecież ono jest niewidzialne – odparł na to Maciek, jak gdyby chodziło o rzecz najbardziej oczywistą na świecie.
Nad książką pod roboczym tytułem "Księżycowy Ptak" pracuję w ramach stypendium twórczego z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Dobrze, że przyznano Ci stypendium. Trochę spokoju przy pracy...Powodzenia!
OdpowiedzUsuń