Poniższy tekst powstał już jakiś czas temu, myślę, że przynajmniej przed rokiem. Miał się ukazać na nieistniejącym (jeszcze!) blogu poświęconym jeszcze bardziej nieistniejącym (o ile można to w ten sposób określić) zjawiskom w kulturze i sztuce. I pewno się tam ukaże, bo publikując go tu i teraz robię kolejny krok w stronę zaistnienia bloga.
„Dwa stoły dla motyli (z ławkami dla ludzi)”
albo „Biesiada rusałek”
albo „Stoliczku nakryj się”
instalacja w przestrzeni publicznej/sztuka dla zwierząt (w tym również dla homo sapiens)
autorka: Diana Śniegocka
Kiedy na skwerek nieopodal mojego bloku zwalono stertę niepierwszej czystości desek, nikomu chyba nie przyszło do głowy, że może to mieć związek z motylami. Albo sztuką. Mnie na pewno nie. Nawet gdy obok dech pojawiła się tablica informacyjna z wielce obiecującą nazwą „Dwa stoły dla motyli (z ławkami dla ludzi) albo Biesiada rusałek albo Stoliczku nakryj się” sytuacja wciąż przedstawiała się dość tajemniczo. I o to chyba Dianie Śniegockiej chodziło. Chciała przykuć uwagę.
Tablica (pierwsza z wielu) przypominała te, które umieszcza się na placach budowy. Tyle, że nie była żółta, lecz wielokolorowa. Zaś w miejscu, w którym zwykle wpisuje się dane kierownika budowy, znalazło się nazwisko artystki, a w rubrykę „wykonawcy” wpisano „różne istoty”. I rzeczywiście, dzień czy dwa później, idąc do pracy, zauważyłam „różne istoty” (w postaci kilku przedstawicieli gatunku homo sapiens) krzątające się po skwerku. Istoty czyściły deski i zbijały z nich skrzyniopodobne obiekty. W efekcie na pokrywającym skwerek lichym trawniczku wyrosły dwie „skrzynie/grządki podwyższone/stoły biesiadne”. Tak przynajmniej napisano na kolejnej tablicy, dodając że każde z trzech określeń jest równie zasadne. Można było również przeczytać, że deski pochodzą z odzysku, konkretnie z pobliskiej budowy. (Chciało by się wręcz powiedzieć, że przeniesiono je z ludzkiego placu budowy na rusałkowo-motyli). Tak więc tworzenie obiektów nie pociągnęło za sobą konieczności wycinania drzew specjalnie na ten cel i sprowadzania budulca z dużych odległości. Jak widać artystka od początku starała się tworzyć dzieło w sposób jak najbardziej przyjazny dla środowiska i klimatu.
Oba obiekty miały z grubsza rzecz biorąc proporcje stołów i powierzchnię 5m2. Czemu akurat taką? Nieprzypadkowo, jak wyjaśniała autorka. Ma to bowiem kolosalne znaczenie dla biesiadowania rusałek, o czym, budując suspens, obiecała napisać na dalszym etapie tworzenia projektu.
Następnie skrzynie, wedle permakulturowych zasad, wypełniono warstwami materii organicznej. W intencji artystki gleba miała powstać w sposób, jak to określiła, bezprzemocowy, bez konieczności wykopywania jej z innego miejsca. No dobrze, trochę tej ziemi jednak zwieziono, jak przyznała, ale i tę pozyskano przy okazji jakichś robót ziemnych w pobliżu.
Na tym etapie stół dla motyli pełnił funkcję stołu dla dżdżownic, tudzież innych glebotwórczych organizmów takich jak skoczogonki, roztocze, wije, ślimaki czy też lądowe równonogi np. stonogi murowe czy prosionki szorstkie. Stale aktualizowana lista zaobserwowanych gatunków została udostępniona odwiedzającym instalację przedstawicielom homo sapiens. To właśnie dla ich komfortu w pobliżu tej apetycznej (dla detrytofagów) stołówki ustawiono ławki. Siedząc na nich i korzystając z odpowiedniej aplikacji przedstawiciele dwunożnych ssaków mogli chłonąć dźwięki toczącej się w kompoście uczty, muzykę powstającej gleby.
Kolejny etap stanowiły zasiewy i nie ukrywam, że przeżyłam pewne zaskoczenie, gdy jeden ze stołów porósł pokrzywą. Mało kto z taką pieczołowitością przygotowuje grządkę, aby „uprawiać” na niej ten „chwast”. „Chwast”? Też nie lubię tego słowa. Muszę go jednak użyć (choćby w cudzysłowie), ponieważ często w pobliżu „upraw” padało.
Czemu pokrzywa? Rzecz w tym, jak wyjaśniła Śniegocka, że jest to roślina żywicielska gąsienic motyli takich jak rusałka pawik, rusałka pokrzywnik czy rusałka admirał. Na tym etapie okazało się również, dlaczego stoły miały taką a nie inną powierzchnię. Niektórzy biesiadnicy, a konkretnie rusałka pawik, pokrzywnik i kratkowiec potrzebują powyżej 4m2 pokrzywy, by się rozmnażać. (Rośliny żywicielskie gąsienic to zarazem dom dla motylich jajek). Jeśli więc kochacie motyle, pokochajcie pokrzywy, które, nawiasem mówiąc, rosły jak szalone. Bogactwo rozłożonej materii organicznej bardzo się spodobało tym azotolubnym roślinom. To właśnie apetyt na ten pierwiastek sprawia, że tak bardzo lubią sąsiedztwo człowieka. Niezależnie, czy chodzi o przenawożone wiejskie gleby, czy tzw. miejskie nieużytki, a nawet śmietniska (zwykle też przenawożone z powodu odpadów organicznych). Nawet, również pełne azotu, spaliny z pobliskiej ulicy zdawały się im sprzyjać. Fascynująco brzmiały nagrania terenowe z pokrzywowej grządki – wzmocnione odgłosy chrupiących liście gąsienic.
Drugi stół również porosły (znów to okropne słowo) „chwasty”, tyle że nektarodajne, czyli, mówiąc językiem biologów, rodzime rośliny żywicielskie imago (skrzydlatej formy motyli). Znalazły się wśród nich: mniszek lekarski, koniczyna, osty, dzikie selerowate, stokrotka pospolita, fiołki, krwawnik pospolity, lebiodka (również pospolita), przytulia biała, marchew zwyczajna, babki (średnia i lancetowata), cykoria podróżnik i wiele innych, których nazw nie pomnę, a które zostały pracowicie wypisane na jednej z tablic. Wiele z nich, czego przedsmak mieliście już w powyższej wyliczance, miało w swej nazwie przymiotnik „pospolity”/”pospolita” lub „zwyczajna”/”zwyczajny”. I w większości tak wyglądały. Oczywiście motyle lubią również część uprawianych dla efektownej urody kwiatów ogrodowych. Artystce zależało jednak, żeby zwrócić uwagę na te, których zwykle nie dostrzegamy. I które rosną same, byle im nie przeszkadzać. Skład gatunkowy mini-łączki został tak pomyślany, by motyli stół był zastawiony przez cały sezon. Skutkiem ubocznym, ważnym dla dwunogich odbiorców, okazał się fakt, że kwitnące rośliny można podziwiać od wczesnej wiosny aż do jesieni.
Część skrzydlatych przedstawicieli grupy docelowej, do której skierowano dzieło (np. rusałka pawik) może też spijać sok uszkodzonych przez mrozy drzew. Albo pożywiać się na opadłych owocach. Dlatego autorka zasadziła na skwerku kilka drzewek owocowych (w ten sposób stworzyła również lokum dla poczwarek). Oczekując, aż zaczną owocować (albo uszkodzi je mróz?), zainstalowała mini stoliki w postaci podestów na lekko sfermentowane owoce. Można nimi dokarmiać przedstawicieli rusałkowatych w krytycznych porach roku: na przedwiośniu (wspomniany już pawik jest jednym z najwcześniej pojawiających się motyli) lub przed sezonem zimowym, kiedy to niektóre rusałkowate (znów pawik) szykują się do diapauzy.
Wymieniane już kilkakrotnie pawiki chętnie zimują w chłodnych częściach budowli stworzonych przez homo sapiens. Albo korzystają z nor innych ssaków. Ludzkich budowli w mieście nie brakuje, ale trudno w nich znaleźć nieogrzewane miejsca, które nadałyby się na zimowiska. Z norami ssaków też różnie bywa. Dlatego obok kwietnego stołu wybudowano zimowe domki i norki dla motyli.
Pejzażu dźwiękowego dochodzącego znad tego stołu nie trzeba było nagłaśniać. A to dlatego, że przyciągnął on biesiadników spoza, lubującej się w pokrzywie, grupy docelowej. Stół dla rusałek stał się stołem nie tylko dla innych gatunków motyli, lecz również rozmaitych bzyczących zapylaczy w postaci pszczół, os, muchówek… Słyszalną „gołym” uchem owadzią muzykę wzbogacono nagraniami bardziej subtelnych dźwięków. Fascynująco brzmiał wzmocniony szelest otwierających się skrzydeł pawika. Służy on tym motylom do odstraszania napastnika, zwłaszcza, że wraz z szelestem ukazują się przerażające (choć nie dla człowieka) pawie oczy, które w założeniu mają przypominać oczy groźnego drapieżnika. Dźwięk ten można co prawda usłyszeć bez wzmacniania. Jednak w miejsko-owadzim szumie łatwo go przeoczyć (czy raczej przeuszyć).
W tym miejscu warto zaznaczyć, że wszystkie nagrania zostały wykonane bez szkody dla zwierząt.
Na każdym etapie projektu autorka zachęcała do odbierania dzieła również przy pomocy węchu. A także skóry. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej rozkosznego niż ciepło słońca na twarzy połączone z brzęczeniem owadów i zapachem rozgrzanych roślin. Choć, podobnie jak w przypadku dźwięków, wrażenia węchowe pochodzące z „Motylich Stołów” mieszają z bodźcami otoczenia np. wonią spalin. Paradoksalnie fakt, że skupiamy się zapachu tego dzieła sztuki sprawia, że zaczynamy odbierać również miejskie zapachy, na które już się znieczuliliśmy. Przynajmniej na mnie tak to zadziałało. I może dobrze, bo powróciła do mnie ich świadomość.
Nie można pominąć rozmaitych działań towarzyszących. Wspomniałam już kilkakrotnie o tablicach. Zapisane na nich informacje uzupełnione mnóstwem innych materiałów audiowizualnych można też znaleźć na stronie projektu, na blogu, w mediach społecznościowych itd.
Nakręcono bardzo ciekawy film na temat powstawania obiektu (i jego rozwoju). Poszczególne etapy tego procesu zaprezentowano również w sieci, a także w formie opisywanych już tablic.
Stworzono miejsce w sieci, do którego odbiorcy/uczestnicy z gatunku homo sapiens mogą nadsyłać obserwacje pojawiających się przy stołach istot (jaj, gąsienic, dorosłych owadów) w formie plików tekstowych, zdjęć, wideo... stając się niejako współtwórcami projektu.
W ogóle kwestia autorstwa została przy okazji tego dzieła dość ciekawie potraktowana. Na „liście płac” - bo faktycznie „podpis” pod dziełem bardziej przypomina filmowe napisy końcowe, niż to do czego przywykliśmy odwiedzając galerie sztuki - jako współtwórców wymieniono z imienia i nazwiska autorów nagrań terenowych, konsultantów, producentów, projektantów motylich domków, członków ekipy technicznej. Również stale rosnąca lista gatunków odwiedzających, osiedlających się lub rosnących na terenie dzieła sztuki, a więc de facto również jego adresatów (nie wykluczając człowieka), została potraktowana jako spis współtwórców. (Tu można doszukać się nawiązania do wspomnianych na wstępie „różnych istot” podniesionych z roli wykonawców do rangi artystów.) Co prawda motylom, dżdżownicom czy fiołkom status ten jest zapewne obojętny, ma jednak znaczenie dla człowieka, może więc zmienić jego postrzeganie nieludzkich współautorów.
Inspiracją do takiego potraktowania innych gatunków stała się książka „ZOEpolis”, w której wśród autorek i autorów wymieniono wszystkie występujące w niej rośliny i zwierzęta oraz projekt artystyczny pod tym samym tytułem.1
Warto również wspomnieć o działaniach przygotowanych z myślą o użytkownikach pobliskich RODów (Rodzinnych Ogródków Działkowych) we współpracy z jednym z warszawskich ogrodów społecznych. Śniegocka nadała im zbiorczy tytuł nawiązujący do słynnego dzieła Bruno Bettelheima: „Cudowne i pożyteczne. O urodzie i wartościach chwastów”. Działkowcy wzięli między innymi udział w „Przeglądzie działkowej fotografii portretowej”. Bohaterami portretów były samowysiewające się rośliny (chwasty) oraz żyjące dzięki nim zwierzęta (m.in. motyle). Jak wyjaśniła artystka, pracę z językiem dotyczącą słów posiadających negatywne konotacje, można prowadzić na dwa sposoby: poprzez ich unikanie i zastępowanie innymi określeniami lub umieszczanie w pozytywnych kontekstach, by w konsekwencji zmienić ich wydźwięk. W tym konkretnie przypadku wybrała drugą metodę.
Fotografie zostały wystawione na płocie okalającym kompleks RODów, doskonale widocznym z pobliskiej ulicy i chodnika. Aby zachować indywidualizm portretowanych roślin i zwierząt, w podpisach, prócz nazwy gatunkowej, zaznaczono inne dane np. miejsce zrobienia zdjęcia, w kilku przypadkach nawet imiona. Na przykład jeden z przedstawicieli/przedstawicielek(?) cykorii podróżnik nosił imię Benio. Ta sama zasada dotyczyła zdjęć przedstawiających ludzi (bo i takie się pojawiły, w końcu nasz gatunek też korzysta z chwastów) – nazwa gatunkowa, lokalizacja, imię.
W ramach projektu, prócz konkursu i plenerowej wystawy (wraz z plenerowym wernisażem i finisażem) zorganizowano również cykl warsztatów i wykładów dla działkowców oraz wszystkich zainteresowanych życiem nieudomowionych lokatorów (zarówno zwierzęcych jak i roślinnych) miejskich terenów zielonych oraz przyjaznego im ogrodnictwa.
Odniesienie do tytułu książki Bettelheima to niejedyny baśniowy kontekst związany z dziełem Śniegockiej. Nawiązując do jednego z alternatywnych tytułów swojej pracy przeprowadziła cykl warsztatów dla dzieci pod nazwą „Biesiada rusałek”. Rozpoczęły się one od malowania wizerunków baśniowych/mitologicznych rusałek, następnie wraz z młodymi podopiecznym obserwowała gromadzące się przy „Dwóch stołach” rusałki-motyle ze szczególnym uwzględnieniem ich mniej rozpoznawalnych form: gąsienic, poczwarek, jaj. Rysowanie ich i malowanie było zapewne doskonałym i przyjemnym („cudownym i pożytecznym”) sposobem, by je zapamiętać.
Kolejny alternatywny tytuł „Stoliczku nakryj się” stał się osnową cyklu spacerów (również przeznaczonych dla młodego odbiorcy) po coraz rzadszych miejskich nieużytkach porośniętych pokrzywą i innymi chwastami oraz coraz częściej spotykanych miejskich łąkach. Właśnie te miejsca okazały się samonakrywającymi/samowyrastającymi stoliczkami dla miejskich owadów (nie tylko motyli). Uczestnicy przygotowali fotograficzną dokumentację uzupełnioną o listę gatunków. Powstała również alternatywna (motyla) wersja baśni „Stoliczku nakryj się”. Efekty obu warsztatowych cykli zaprezentowano publiczności.
Po przeprowadzce na inne osiedle straciłam z oczu (a także uszu i nosa) „Dwa stoły dla motyli”. Przez jakiś czas odwiedzałam miejsca w sieci związane z tym projektem. Potem różne osobiste sprawy pochłonęły mnie do tego stopnia, że przestałam również tam zaglądać.
Wróciłam na „motyli skwer” (w realu) po latach załatwiając coś w okolicy i… nie poznałam tego miejsca. Nie chodzi nawet o to, że dostawiono domki i hotele dla innych niż motyle zapylaczy, takich jak dzikie pszczoły czy trzmiele. Raczej o to, że zarówno te budowle, jak i same stoły stały stały się prawie niewidoczne. Drzewa urosły i zaczęły owocować, nasiona roślin posadzonych w skrzyniach rozsiały, a motyli stół rozlał się na cały skwer. Usiadłam na ławce, która znajdowała się teraz nie przy stole, ale w samym jego środku. Moja skóra chłonęła słońce, uszy– owadzią (i ptasią) muzykę, nos – zapach łąki i żywicy. I nawet wyzierające zza drzew i chaszczy miasto wydawało się jakby mniej natrętne, przyjacielskie.
1Druga odsłona wydarzenia „Zoepolis” (listopad 2019) w budynku dawnego składu solnego na krakowskim Zabłociu. Wśród artystek i artystów wymieniono nie-ludzkich mieszkańców kamienicy, z którymi współdziałały ludzkie twórczynie przygotowując wystawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz