czwartek, 31 października 2019

A dokądże mogą te stworzenia się udać, jeśli nie na Księżyc?

https://bukowylas.pl/ksiazki/cala-prawda-o-zwierzetach

Okazuje się, że nie ja pierwsza wpadłam na pomysł, że ptaki odbywają kosmiczne podróże (to tak w związku z książką pod roboczym tytułem "Księżycowy ptak", którą piszę w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Oto koncepcja Charlesa Mortona, wykształconego w Oksfordzie autora bardzo szanowanego siedemnastowiecznego kompendium wiedzy z dziedziny fizyki. Jak pisze Lucy Cook w książce "Cała prawda o zwierzętach. Zakochane hipopotamy, naćpane leniwce i inne dzikie historie": 

"Bociany, gdy się rozmnożą, a młode w pełni opierzą... wszystkie razem odlatują jednym kluczem... najpierw blisko Ziemi, a potem wyżej... aż w końcu ta wielka chmara... robi się coraz mniej widoczna w oddali, by całkowicie zniknąć" - rozwodził się Morton, po czym przeszedł do sedna: "A dokądże mogą te stworzenia się udać, jeśli nie na Księżyc?" (...) "Przed odlotem ich radość zdaje się zdradzać, że mają jakiś szlachetny zamiar" - może, by odważnie udać się tam, gdzie nie był przedtem żaden ptak, czyli "wznieść się ponad atmosferę, pospieszyć i odlecieć do innego świata".

Jego osobliwa hipoteza była odbiciem czasów. W XVII wieku Księżyc fascynował naukowców. Używając jednego z pierwszych teleskopów, Galileusz odkrył, że jego powierzchnia nie jest gładka jak marmur, lecz poznaczona górami i dolinami, jak na Ziemi. (...) W oczach Mortona Księżyc nie przypominał martwej skalnej bryły, był za to nęcącym celem zimowych wojaży.

Idea migracji kosmicznych cieszyła się szerszym wsparciem, a jej rzecznicy spierali się w korespondencji z Towarzystwem Królewskim o to, które ciało niebieskie jest najbardziej prawdopodobnym lądowiskiem ptaków. 

W książce jest również mowa o wielu innych oryginalnych koncepcjach dotyczących tego, co się z ptakami dzieje, kiedy znikają na zimę. Gorąco zachęcam do czytania w ten późnojesienny (choć może tego nie widać) czas. 

piątek, 11 października 2019

"Czarna wołga. Tajemnica z przeszłości" i "Miłka i owczarek koroniasty" - dwie jesienne premiery

 To niesamowite, że te dwie książki ukazały się nieomal w tym samym czasie. Mimo wszelkich (widocznych już na pierwszy rzut oka) różnic jest coś, co je łączy. W obu inspirowałam się zabawami z dzieciństwa (o ile metamorfozę kundelka w psa niezwykle rzadkiej rasy można nazwać zabawą). Na rysunku z końca lat 70. (mojego autorstwa) sportretowany jest Smyk II, kundelek mojej przyjaciółki Magdy, którego pewnego dnia uczyniłyśmy owczarkiem koroniastym. W jaki sposób tego dokonałyśmy - nie zdradzę. Żeby się tego dowiedzieć, trzeba przeczytać książkę.
Na zdjęciu również Smyk, ze mną na spacerze. W tle Górka Szczęśliwicka opisywana w "Czarnej Wołdze. Tajemnicy z przeszłości" (więcej o inspiracjach do tej książki tutaj). W "Czarnej Wołdze" dużo piszę o latach 70. Patrząc na ten nieco osobliwy wpis do pamiętnika (takie wpisy do pamiętnika też chyba już odeszły do przeszłości, przypomniałam sobie ułożony przez nas (mnie i Magdę) wierszyk dotyczący Smyka: "Smynio śliczny, zagraniczny". Mówi on sporo nie tylko o naszym zachwycie pieskiem, lecz również o tamtych czasach, ich siermiężności, zapatrzeniu w zachodnie dobra... Dziś często szukamy na półkach polskich produktów, a to co zagraniczne niekoniecznie znaczy dla nas lepsze. Dziś pewno nie zamieniałabym kundelka w przedstawiciela tzw. psiej arystokracji (wielorasowce są cudowne i fajnie by było, gdyby moda na adopcje bardziej się rozpowszechniła), a zamiast słowa "pani" w dedykacji wpisanej rzekomo smyniową łapą użyłabym pewno opiekunka.
Nie zmienia to faktu, że spoglądam na te dwie kartki z pamiętnika z ogromnym sentymentem.

czwartek, 10 października 2019

Czarna wołga i zabawy z dzieciństwa


Inspiracją do wielu opisanych w książce zabaw z przeszłości były moje własne dziecięce zabawy. Nie mogę się więc powstrzymać przed zacytowaniem fragmentów mojego dziennika, kiedy to z perspektywy nastolatki przyglądam się swojemu dzieciństwu. Zapiski pochodzą z 17 VII 1982 r., ale dotyczą lat 70.

(...) powolny tryb życia w G. sprawił, zaczęłam oglądać się za siebie, patrzeć kim byłam kiedyś. Ostatnio taka byłam zajęta sobą w teraźniejszości, że rzadko wspominałam. (...) wymyślałyśmy z A. różne niesamowite zabawy. Za coś najważniejszego i najpiękniejszego w życiu uważałam swoją krainę marzeń i trudno mi było przewidzieć, że kiedyś będzie coś ważniejszego.
Pamiętam „Piaski”, była to mała kupka piasku przy ulicy, ulubione miejsce naszych zabaw (...) Bawiłyśmy się np. w psy albo w lwie antylopy i historię pewnej lwicy, królowej lwich antylop, która podstępem wykradła pierścień poprzedniej królowej. Lwie antylopy to mieszańce lwów i antylop, posiadały i ostre kły, i mocne nogi, i pazury, i kopyta. Samice niewiele różniły się od zwykłych antylop, samce natomiast miały wspaniałe, puszyste lwie grzywy. Zabawa ta posiadała wiele wątków i niezwykle rozwiniętą fabułę. Bawiąc się w to "zagryzałyśmy się" na "Piaskach", ganiałyśmy po „Równinie”, "ryczałyśmy" w domu.

„Równina”, kochana „Psia Równina”. Nasz raj. Była to łączka porośnięta wysoką trawą, w niektórych miejscach wysokie drzewa tworzyły piękne skupiska. Psia – dlatego, że panowie i panie wyprowadzali tam swoje psy na spacerki. Bawiłam się tam z M. lub A. w konie, psy, ptaki. Założyłam Klub Drzewołazów, w skład którego wchodziłam ja, A. i Paweł [mój brat]. Byłam wodzem (najlepiej łaziłam po drzewach) i nosiłam pseudonim Kot. Wszystko odbyło się zupełnie naturalnie, po prostu A., pewnego dnia, z szacunku dla moich umiejętności nazwała mnie Kotem i tak już zostało. Łaziliśmy po drzewach (byłam na każdym drzewie w okolicy i zawsze pierwsza zdobywałam te najtrudniejsze (...), jedliśmy czereśnie, jabłka i zbieraliśmy „bursztyny”, czyli kawałki żywicy. Byłam posiadaczką największej i najciekawszej kolekcji, mam ją do dzisiaj.

Z M. zawsze zwalczałyśmy wszelkie zło (...) opiekowałyśmy się bezdomnymi psami i kotami. (...) Wciąż gdzieś ganiałyśmy, znałyśmy każdego psa w okolicy i ciągle przeżywałyśmy rożne straszne i niesamowite przygody. Biłyśmy się z chłopakami i robiłyśmy wiele, wiele innych bardzo ciekawych rzeczy.
Co to była za przyjaźń?! Zaczęłyśmy się przyjaźnić, gdy ja miałam 6, a ona 5 lat i przyjaźń nasza, mimo licznych kłótni trwała cały czas. M. przeprowadziła się na Pragę w czasie wakacji, gdy zdała do 7 klasy.
Pamiętam jak pisałyśmy opowiadania o psach, wymyślałyśmy powieści fantastyczno-naukowe. Obie maiłyśmy wiele wspólnych cech. Kochałyśmy zwierzęta, lubiłyśmy pisać i uwielbiałyśmy przygody.

Opiszę jeszcze „Tajemniczą wyspę”, był to skrawek ziemi porosły niezwykłym gąszczem drzew i krzewów, na wyspie tej byli „ludożercy”, cudowne czereśnie i „bursztyny”. Ludożercami nazywałyśmy pijaków, którzy bardzo lubili odwiedzać ten niezwykły zakątek. Uwielbiałyśmy tam chodzić z A., „Wyspa” była naprawdę tajemnicza i co krok zaskakiwało nas coś nowego.

Gdy mając 6 lat przeprowadziłam się do mojego obecnego mieszkania, poznałam M. i obie zakochałyśmy się w tym samym chłopaku. Naszą „pierwszą miłością” był... D. Tak, właśnie on. (...)
D. to przezwisko wymyślone przez nas, jak widać świetnie się przyjęło.

Zapomniałam napisać, że na piaskach był maleńki cmentarzyk, pochowałyśmy tam mojego chomika Kubusia, myszkę i wróbelka i opiekowałyśmy się tymi grobami.

Sekrety – nie wiem, co to była za moda, kopało się dołek, układało rożne kwiatki i złotka i przykrywało szkiełkiem, tak że powstawał tzw. „widoczek” albo „sekret”. Następnie zasypywało się to ziemią i dokładnie maskowało. Miejsce umieszczenia sekretu było wielką tajemnicą, pokazywało się je tylko największym przyjaciółkom. Cudze sekrety namiętnie szukano i niszczono.
To nawet ładnie wyglądało, gdy się potarło szkiełko palcem, można było zobaczyć śliczną kompozycję z rumianków i płatków róż.
Dziwna to była zabawa, ale bardzo fajna.


P.S. Kolekcję "bursztynów", choć nieco zdekompletowaną mam do dziś. Dziś już nie pachnie żywicą tylko... kuchnią, bo przez wiele lat stała na kuchennej belce wchłaniając zapachy. Przyniosłam ją w słoiku na spotkania autorskie promujące książkę :) Wzbudziła spore zainteresowanie. Poniżej kilka okazów.

wtorek, 8 października 2019

I co ja bym wtedy czuła?

W drodze do domu zaczęłam się zastanawiać nad sprawami, o których jeszcze nigdy w życiu nie myślałam. Na przykład, co by było, gdybym naprawdę była lesbijką. Co powiedzieliby na to mama, tata, wszystkie babcie, ciocie, wujkowie, a przede wszystkim jak by się rozwinęła sytuacja w klasie? Czy nadal by mnie lubili? A jeśli nie? Nawet teraz z trudem przyszło mi zdobycie ich sympatii. A co dopiero w takiej sytuacji. I co ja bym wtedy czuła? Czy próbowałabym udawać, że wcale nie jestem lesbijką, żeby mieć święty spokój? Jakie to musi być okropne – wciąż udawać, wciąż się pilnować! Dziewczyny przechwalałyby się swoimi podbojami miłosnymi, a ja co?! I co bym zrobiła, gdyby spodobała mi się jakaś dziewczyna? Już to, że podoba mi się chłopak, jest wystarczająco trudne. Wciąż się obawiam, że to bez wzajemności, że on mnie nie lubi, że będzie się śmiał itp. A w przypadku dziewczyny to byłaby podwójna trudność, by nie powiedzieć – trudność do potęgi. I czy w ogóle w naszej szkole jest dziewczyna, która mogłaby się we mnie zakochać (to znaczy, gdybym naprawdę była lesbijką)? A jeśli nawet jest, to skąd wiadomo, czy nie udaje, że podobają jej się chłopaki, żeby się nie wyróżniać? I jakie to uczucie być innym niż wszyscy dookoła?

(fragment książki "Piegowate niebo", Nasza Księgarnia, 2014)

W czasach, gdy ratowaniem świata zajmują się dziewczynki (i chwała im za to, podobnie wszystkim innym, którzy również próbują się zatroszczyć o naszą planetę) postanowiłam przypomnieć fragment mojej wydanej przed pięciu laty książki, ponieważ już od dłuższego czasu czuję, że powinnam jakoś zareagować na to, co od pewnego czasu słyszy się na temat osób LGBT. Przemówiłam słowami mojej nastoletniej bohaterki, bo być może wystarczyłaby odrobina empatii, głowa wolna od uprzedzeń i taka może nawet nieco naiwna refleksja, by wczuć się w to jak mogą czuć się w tej sytuacji osoby nieheteronormatywne, zwłaszcza nastolatki. I bez tej nagonki było im trudno, trudno mi sobie wręcz wyobrazić, co czują teraz.

Jako osoba heteroseksualna zastanawiam się, jak bym się czuła, gdyby ktoś mi powiedział: możesz robić co chcesz, ale we własnym domu, ja ci pod kołdrę nie zaglądam, ale nie afiszuj się. Gdybym musiała powściągać okazywanie uczuć w miejscach publicznych – i nie chodzi mi o jakieś seksualne akcje, ale zwykłe odruchy bliskości typu wzięcie za rękę, przytulenie – bo groziłby mi za to ostracyzm społeczny, więcej, mogłabym z tego powodu dostać łomot. Gdyby umieszczone w miejscu publicznym zdjęcie trzymających się za ręce kobiety i mężczyzny uważano za agresywne promowanie orientacji seksualnej, krzewienie szkodliwej ideologi. Gdybym nie mogła zawrzeć z najbliższą mi osobą legalnego związku, bo przecież – jak usłyszałam niedawno w radiu od pewnego polityka, jako propozycję dla gejów i lesbijek – można przecież zawrzeć spółkę cywilną. Czy wtedy miałabym poczucie, że jestem równouprawniona, że mam takie same prawa, jak inni?
Jako obywatelka zastanawiam się, kto weźmie odpowiedzialność za kampanię, która została rozpętana wobec, by nie powiedzieć przeciw, osobom LGBT, jeśli naprawdę stanie się coś strasznego? A było już blisko biorąc pod uwagę choćby planowany zamach bombowy podczas marszu Równości w Lublinie.

środa, 2 października 2019

Miłka i owczarek koroniasty - premiera

źródło: Zielona Sowa

Rok wydania: 2019, ilustracje: Ewa Kownacka, Zielona Sowa, przedział wiekowy: 6-8

Poznaj przygody przyjaciół z jednego podwórka – Miłki, Kasiola i Marka!

Miłka – to sympatyczna i rezolutna dziewczynka, która w przyszłości chce zostać weterynarzem.
Kasiol – to najlepsza przyjaciółka Miłki, która przy okazji jest niezłym urwisem. Wcale nie wygląda, jakby była utalentowaną baletnicą (pozory mogą jednak mylić?).
Marek – kolega z klasy Miłki, który pokochał z wzajemnością pewnego małego pieska.
Połączy ich przyjaźń i niesamowita, z fantazją zaplanowana misja ratunkowa. Jak się zakończy przygoda tej odważnej ekipy? Jedno jest pewne - czekają was zaskakujące zwroty akcji, emocjonujące wątki i ogromna dawka humoru.

Dowcipna, wesoła i lekko napisana historia. Porusza ważne sprawy w życiu dzieci: relacje z rodzicami, rówieśnikami w klasie i na podwórku. Podkreśla dobre postawy, jak ekologiczne podejście do życia i odpowiedzialną opiekę nad zwierzętami.

(opis wydawcy)