W drodze do domu zaczęłam się zastanawiać nad sprawami, o których jeszcze nigdy w życiu nie myślałam. Na przykład, co by było, gdybym naprawdę była lesbijką. Co powiedzieliby na to mama, tata, wszystkie babcie, ciocie, wujkowie, a przede wszystkim jak by się rozwinęła sytuacja w klasie? Czy nadal by mnie lubili? A jeśli nie? Nawet teraz z trudem przyszło mi zdobycie ich sympatii. A co dopiero w takiej sytuacji. I co ja bym wtedy czuła? Czy próbowałabym udawać, że wcale nie jestem lesbijką, żeby mieć święty spokój? Jakie to musi być okropne – wciąż udawać, wciąż się pilnować! Dziewczyny przechwalałyby się swoimi podbojami miłosnymi, a ja co?! I co bym zrobiła, gdyby spodobała mi się jakaś dziewczyna? Już to, że podoba mi się chłopak, jest wystarczająco trudne. Wciąż się obawiam, że to bez wzajemności, że on mnie nie lubi, że będzie się śmiał itp. A w przypadku dziewczyny to byłaby podwójna trudność, by nie powiedzieć – trudność do potęgi. I czy w ogóle w naszej szkole jest dziewczyna, która mogłaby się we mnie zakochać (to znaczy, gdybym naprawdę była lesbijką)? A jeśli nawet jest, to skąd wiadomo, czy nie udaje, że podobają jej się chłopaki, żeby się nie wyróżniać? I jakie to uczucie być innym niż wszyscy dookoła?
(fragment książki "Piegowate niebo", Nasza Księgarnia, 2014)
W czasach, gdy ratowaniem świata zajmują się dziewczynki (i chwała im za to, podobnie wszystkim innym, którzy również próbują się zatroszczyć o naszą planetę) postanowiłam przypomnieć fragment mojej wydanej przed pięciu laty książki, ponieważ już od dłuższego czasu czuję, że powinnam jakoś zareagować na to, co od pewnego czasu słyszy się na temat osób LGBT. Przemówiłam słowami mojej nastoletniej bohaterki, bo być może wystarczyłaby odrobina empatii, głowa wolna od uprzedzeń i taka może nawet nieco naiwna refleksja, by wczuć się w to jak mogą czuć się w tej sytuacji osoby nieheteronormatywne, zwłaszcza nastolatki. I bez tej nagonki było im trudno, trudno mi sobie wręcz wyobrazić, co czują teraz.
Jako osoba heteroseksualna zastanawiam się, jak bym się czuła, gdyby ktoś mi powiedział: możesz robić co chcesz, ale we własnym domu, ja ci pod kołdrę nie zaglądam, ale nie afiszuj się. Gdybym musiała powściągać okazywanie uczuć w miejscach publicznych – i nie chodzi mi o jakieś seksualne akcje, ale zwykłe odruchy bliskości typu wzięcie za rękę, przytulenie – bo groziłby mi za to ostracyzm społeczny, więcej, mogłabym z tego powodu dostać łomot. Gdyby umieszczone w miejscu publicznym zdjęcie trzymających się za ręce kobiety i mężczyzny uważano za agresywne promowanie orientacji seksualnej, krzewienie szkodliwej ideologi. Gdybym nie mogła zawrzeć z najbliższą mi osobą legalnego związku, bo przecież – jak usłyszałam niedawno w radiu od pewnego polityka, jako propozycję dla gejów i lesbijek – można przecież zawrzeć spółkę cywilną. Czy wtedy miałabym poczucie, że jestem równouprawniona, że mam takie same prawa, jak inni?
Jako obywatelka zastanawiam się, kto weźmie odpowiedzialność za kampanię, która została rozpętana wobec, by nie powiedzieć przeciw, osobom LGBT, jeśli naprawdę stanie się coś strasznego? A było już blisko biorąc pod uwagę choćby planowany zamach bombowy podczas marszu Równości w Lublinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz