czwartek, 10 października 2019

Czarna wołga i zabawy z dzieciństwa


Inspiracją do wielu opisanych w książce zabaw z przeszłości były moje własne dziecięce zabawy. Nie mogę się więc powstrzymać przed zacytowaniem fragmentów mojego dziennika, kiedy to z perspektywy nastolatki przyglądam się swojemu dzieciństwu. Zapiski pochodzą z 17 VII 1982 r., ale dotyczą lat 70.

(...) powolny tryb życia w G. sprawił, zaczęłam oglądać się za siebie, patrzeć kim byłam kiedyś. Ostatnio taka byłam zajęta sobą w teraźniejszości, że rzadko wspominałam. (...) wymyślałyśmy z A. różne niesamowite zabawy. Za coś najważniejszego i najpiękniejszego w życiu uważałam swoją krainę marzeń i trudno mi było przewidzieć, że kiedyś będzie coś ważniejszego.
Pamiętam „Piaski”, była to mała kupka piasku przy ulicy, ulubione miejsce naszych zabaw (...) Bawiłyśmy się np. w psy albo w lwie antylopy i historię pewnej lwicy, królowej lwich antylop, która podstępem wykradła pierścień poprzedniej królowej. Lwie antylopy to mieszańce lwów i antylop, posiadały i ostre kły, i mocne nogi, i pazury, i kopyta. Samice niewiele różniły się od zwykłych antylop, samce natomiast miały wspaniałe, puszyste lwie grzywy. Zabawa ta posiadała wiele wątków i niezwykle rozwiniętą fabułę. Bawiąc się w to "zagryzałyśmy się" na "Piaskach", ganiałyśmy po „Równinie”, "ryczałyśmy" w domu.

„Równina”, kochana „Psia Równina”. Nasz raj. Była to łączka porośnięta wysoką trawą, w niektórych miejscach wysokie drzewa tworzyły piękne skupiska. Psia – dlatego, że panowie i panie wyprowadzali tam swoje psy na spacerki. Bawiłam się tam z M. lub A. w konie, psy, ptaki. Założyłam Klub Drzewołazów, w skład którego wchodziłam ja, A. i Paweł [mój brat]. Byłam wodzem (najlepiej łaziłam po drzewach) i nosiłam pseudonim Kot. Wszystko odbyło się zupełnie naturalnie, po prostu A., pewnego dnia, z szacunku dla moich umiejętności nazwała mnie Kotem i tak już zostało. Łaziliśmy po drzewach (byłam na każdym drzewie w okolicy i zawsze pierwsza zdobywałam te najtrudniejsze (...), jedliśmy czereśnie, jabłka i zbieraliśmy „bursztyny”, czyli kawałki żywicy. Byłam posiadaczką największej i najciekawszej kolekcji, mam ją do dzisiaj.

Z M. zawsze zwalczałyśmy wszelkie zło (...) opiekowałyśmy się bezdomnymi psami i kotami. (...) Wciąż gdzieś ganiałyśmy, znałyśmy każdego psa w okolicy i ciągle przeżywałyśmy rożne straszne i niesamowite przygody. Biłyśmy się z chłopakami i robiłyśmy wiele, wiele innych bardzo ciekawych rzeczy.
Co to była za przyjaźń?! Zaczęłyśmy się przyjaźnić, gdy ja miałam 6, a ona 5 lat i przyjaźń nasza, mimo licznych kłótni trwała cały czas. M. przeprowadziła się na Pragę w czasie wakacji, gdy zdała do 7 klasy.
Pamiętam jak pisałyśmy opowiadania o psach, wymyślałyśmy powieści fantastyczno-naukowe. Obie maiłyśmy wiele wspólnych cech. Kochałyśmy zwierzęta, lubiłyśmy pisać i uwielbiałyśmy przygody.

Opiszę jeszcze „Tajemniczą wyspę”, był to skrawek ziemi porosły niezwykłym gąszczem drzew i krzewów, na wyspie tej byli „ludożercy”, cudowne czereśnie i „bursztyny”. Ludożercami nazywałyśmy pijaków, którzy bardzo lubili odwiedzać ten niezwykły zakątek. Uwielbiałyśmy tam chodzić z A., „Wyspa” była naprawdę tajemnicza i co krok zaskakiwało nas coś nowego.

Gdy mając 6 lat przeprowadziłam się do mojego obecnego mieszkania, poznałam M. i obie zakochałyśmy się w tym samym chłopaku. Naszą „pierwszą miłością” był... D. Tak, właśnie on. (...)
D. to przezwisko wymyślone przez nas, jak widać świetnie się przyjęło.

Zapomniałam napisać, że na piaskach był maleńki cmentarzyk, pochowałyśmy tam mojego chomika Kubusia, myszkę i wróbelka i opiekowałyśmy się tymi grobami.

Sekrety – nie wiem, co to była za moda, kopało się dołek, układało rożne kwiatki i złotka i przykrywało szkiełkiem, tak że powstawał tzw. „widoczek” albo „sekret”. Następnie zasypywało się to ziemią i dokładnie maskowało. Miejsce umieszczenia sekretu było wielką tajemnicą, pokazywało się je tylko największym przyjaciółkom. Cudze sekrety namiętnie szukano i niszczono.
To nawet ładnie wyglądało, gdy się potarło szkiełko palcem, można było zobaczyć śliczną kompozycję z rumianków i płatków róż.
Dziwna to była zabawa, ale bardzo fajna.


P.S. Kolekcję "bursztynów", choć nieco zdekompletowaną mam do dziś. Dziś już nie pachnie żywicą tylko... kuchnią, bo przez wiele lat stała na kuchennej belce wchłaniając zapachy. Przyniosłam ją w słoiku na spotkania autorskie promujące książkę :) Wzbudziła spore zainteresowanie. Poniżej kilka okazów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz