Nie zawsze da się sfotografować to, co się zobaczyło. Niektóre widoki można tylko namalować, inne wyłącznie... zobaczyć.
Czasem łapię się na tym, że widzę obrazy, które ktoś już kiedyś namalował (w tym przypadku najczęściej spotykałam obrazy Tadeusza Dominika, trochę oczywiście przetworzone przez pamięć i wyobraźnię).
Bywa jednak, że powód opisanej powyżej fotograficznej niemocy jest banalny - brak odpowiedniego obiektywu (jak w przypadku prezentowanych tutaj zdjęć) lub... aparatu.
To drugie przytrafiło
się nam
podczas jednej z warmińskich wycieczek. Wstaliśmy z mężem o świcie (w przypadku takich "sów" jak my jest prawdziwym wyczynem) i wyruszyliśmy nad jezioro. Przed domem szron i mgła, a nad wodą (już po wschodzie) złociste światło we mgle. Szkoda, że zabrakło aparatu, żeby zapisać to w cyfrowej pamięci. Jednak, jak stwierdził mój mąż, i tak wynieśliśmy stamtąd dwa trofea: piękne widoki (zachowane w naszych głowach) i spotkanie z bobrem (po raz pierwszy w życiu).
Nawiasem mówiąc mistyczne "tu i teraz" nad jeziorem zakłóciła mi właśnie próba zarejestrowania tego, co widzę. Próbowałam użyć swojej komórki. Idealna chwila się rozpierzchła , zaś aparat w telefonie odmówił posłuszeństwa, więc i tak nic z tego nie wyszło. Czasem warto po prostu... patrzeć.
Świadoma wszelkich wymienionych powyżej ograniczeń publikuję kilka fotografii z innej (popołudniowej) wyprawy. Na zdjęciach ubrana jestem w "historyczną" koszulę uszytą z podwójnego materiału (dla ochrony przed komarami) tuż po naszym ślubie. Powstało wówczas więcej sztuk tego typu odzieży. Niektóre "egzemplarze" były ręcznie malowane. Wzór na impregnowanej ręczne kurtce (nie przetrwała niestety próby czasu) inspirowany był umaszczeniem pewnego gatunku żaby. Powstawały ubrania w kolorach (i deseniach) wiosennej łąki, leśnego gąszczu, mokradeł... To miało nam ułatwić obserwację zwierząt. Przymierzaliśmy się wówczas do zakupu domu nad położonym w okolicach Biebrzy jeziorem Tajno i bardzo cieszyliśmy się na związany z tym miejscem (i naszymi marzeniami) tryb życia.
Prawie dwadzieścia lat później historia zatoczyła koło i "archiwalne" ubrania powędrowały do naszego nowo zakupionego domu na Warmii, gdzie na nowo odkrywam, jak wyglądają moje marzenia.
Trawestując tytuł własnej książki: Ratunku, marzenia! - i jak tu zachować równowagę?! ;)
Siłaczka, czyli ratowanie drzewa przed upadkiem ;)
Kajtuś, towarzysz naszych wędrówek, chłodzi się po wyprawie.
Prócz niego odwiedzają nas również inne zwierzaki: m.in. zatroskane kurki (świadczy o tym specyficzny sposób gdakania), kompulsywnie przymilna kotka i piesek o ksywce Tagujący Dred Dog. Dred, bo robią mu się dredy, a Tagujący, bo wszystko oznacza ;)
Na zakończenie - kolejny odkryty przez nas ślad historii. W deskach rozwalonych drzwi znaleźliśmy drukowane gotykiem, niemieckie gazety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz