niedziela, 23 lutego 2014

Sielskie przedpołudnie w "podmiejskim parku" zwanym lasem

 
 
Słoneczne przedpołudnie w podwarszawskim lesie. Spacerowicze w parach, z rodziną, z psami, kijkami... Rowerzyści (zazwyczaj w strojach rowerzystów). Biegacze np. mężczyzna o starej twarzy i młodym ciele (też zwykle w ciuchach dla biegaczy). Tudzież rozmaite kombinacje wyżej wymienionych wariantów: rowerzysta z biegaczką, nordic walking z psem itp. itd. Słowem - ruch jak na Marszałkowskiej, co ma tę dobra stronę, że można przypadkiem spotkać znajomych i miło pogawędzić.
Poza tym, a jakże, na leśnych dróżkach można spotkać uzbrojonych mężczyzn w mundurach w panterkę i z biało-czerwonymi naszywkami na rękawach. Jeden z nich miał nawet specjalną maskującą maskę (he, he... maskująca maska - jak to brzmi!). Grupa rekonstrukcyjna czy wojownicy paintballa? Skąd! Trzeba iść z duchem czasu. Laser combat, czyli weekendowi "żołnierze" z laserową bronią. Gdy ktoś kogoś "trafi", to znaczy, kiedy na mundurze wojownika pojawi się punkcik laserowej wiązki, na jego czapce lub hełmie zaczyna migotać specjalnie tam zainstalowana lampka. Zdaje się, że mogą temu towarzyszyć efekty dźwiękowe. Skąd to wiem? Otóż jeden z wojowników chyba przez nas "zginął". Zagadaliśmy go i podczas tej pogawędki jego nakrycie głowy nagle wydało okrzyk. Cóż, okazało się, że staliśmy na linii ognia.
Swoją drogą dziwne to wrażenie, kiedy człowiek uświadomi sobie, że całkiem niedaleko, kilka dni temu padły strzały, które naprawdę zabijały.

Ledwo opuściliśmy żołnierzy piechoty, "wpadliśmy" na "kawalerię" reprezentowaną przez piękną amazonkę  jadącą na jeszcze piękniejszym koniu: smukłym, wyjątkowo wysokim (obstawiam domieszkę krwi angielskiej) z równiutko przystrzyżoną grzywą. Tyle, że zamiast munduru miała strój do jazdy konnej.

Szczęśliwie w naszym podwarszawskim lesie można znaleźć również miejsca uwiecznione na zdjęciach (rezerwat). Spotkać pierwsze (przynajmniej dla nas pierwsze) w tym roku cytrynki i natknąć się na przebiegające przez drogę sarny.

Swoją drogą, to paradoks. Gdy wiele lat temu wyprowadzaliśmy się z Warszawy, wieś, w której mieszkamy była wsią, las lasem, i łatwiej w nim było spotkać lisa niż człowieka.
Jak to się stało, że z ostoi outsiderów poszukujących swojej niszy trafiliśmy wprost w wygodną strefę podmieszczańskiej klasy średniej? Nie zmieniając nawet miejsca?

P.S. Pytacie czemu na zdjęciach tylko mech i drzewa? Czyżbym świadomie ignorowała objawy podmieszczańskiej aktywności. Nic z tych rzeczy (prawda jest taka, że sama w niej uczestniczę - choćby przez to, że poszłam na spacer, jak za dawnych czasów, kiedy w lesie były głównie lisy). Rzecz w tym, że dopiero w rezerwacie  przypomniałam sobie, że mam w kieszeni komórkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz