Pierwszy z powodów jest banalny - nadmiar zajęć. Napisanie sensownego, interesującego posta zajmuje więcej czasu, niż mogło by się wydawać. Sama jestem za każdym razem zaskoczona, jak bardzo to pracochłonne. W tym przypadku stworzenie wpisu wydawało mi się szczególnie trudne. I to jest drugi (a może pierwszy pod względem ważności) powód. Wynika to z faktu, że również praca nad książką była dla mnie bardzo trudna. Po raz pierwszy, no może drugi (biorąc pod uwagę realistyczne opowieści) podjęłam się tematu, który był tak mało związany z moim osobistym doświadczeniem. Przystępując do pisania książki wiedziałam o HIV niewiele więcej niż większość z Was i podobnie jak większość z Was zapamiętałam strach, który towarzyszył chorobie w latach osiemdziesiątych. Potem, kiedy to już nie było aż tak straszne, media (a także kultura, niestety) właściwie porzuciły temat z ogromną szkodą dla ludzi żyjących z HIV, którzy na skutek mitów i stereotypów związanych z chorobą, wciąż muszą żyć w ukryciu.
No dobrze, mój wgląd w sytuację był może nieco, choć niewiele lepszy, z uwagi na to, że znałam kiedyś bardzo fajną dziewczynę, która "złapała" HIV w tym samym mniej więcej czasie - zdałam sobie z tego sprawę dopiero podczas pisania książki - co jedna z bohaterek "Czarnych Jezior", czyli w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Pamiętam, jak tuliłam ją do siebie, nie mogąc nadziwić się jej dzielności, byłam bowiem pewna (jakże nieprawdziwa była ta opinia), że ta diagnoza oznacza wyrok. Potem nasze drogi rozeszły się i jakiś czas później dowiedziałam się, że wyszła za mąż i urodziła dziecko, co też było dla mnie zaskoczeniem. Teraz (tzn. po napisaniu "Czarnych Jezior") już mnie to nie dziwi.
Jednak bezpośrednią inspiracją do napisania książki okazał się wywiad z Dominiką Soćko, która zajmuje się dziećmi i młodzieżą żyjącą z HIV i która potem konsultowała merytorycznie powieść. Tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie i co - jak sadzę, nadaje historiom ludzi żyjących z HIV wymiar uniwersalny - był ból i trud życia z tajemnicą. Sprawa poruszyła mnie na tyle, że postanowiłam napisać o tym książkę.
Wprowadzenie pomysłu w życie nie było łatwe.
Po pierwsze: szczegółowy i skomplikowany research dotyczący zarówno tematu HIV/AIDS, jak i świata współczesnych nastolatków - naczelny konsultant ds młodzieżowych, czyli mój syn, wyrósł w międzyczasie z lat nastoletnich.
Po drugie: świadomość, że wkraczam na teren jeszcze nie opisany i związane z tym poczucie odpowiedzialności. To chyba pierwsza w Polsce (a może nie tylko w Polsce) powieść, która porusza temat HIV w tym kontekście.
Po trzecie: opisywanie tego szczególnego czasu w życiu, jaki jest okres wchodzenia w dorosłość, samo w sobie jest trudne, bo i ten czas jest najeżony trudnościami, a co dopiero, kiedy dochodzi do tego HIV.
Po czwarte: trud pisania o sprawach, których osobiście nie doświadczyłam, a które zdecydowałam się przekazać w mojej ulubionej pierwszoosobowej narracji. To sprawiło, że poczułam, iż muszę mojej bohaterce dodać szczyptę cech własnych. Tak już chyba mam - im bardziej postać literacka podobna jest do mnie, tym bardziej muszę nazmyślać, żeby złapać do niej dystans. Im mniej ma ze mną wspólnego, tym bardziej potrzebuję obdarzyć ją odrobiną siebie. Potem, niezależnie od obranej drogi, moi bohaterowie i tak zyskują autonomię, zamieniając się w nie do końca ode mnie zależne byty. Nawiasem mówiąc ten ciekawy mechanizm tworzenia postaci literackich z mieszaniny cech własnych i zmyślonych wykorzystuję prowadząc warsztaty literackie.
Dlatego moja bohaterka przypomina nieco wyglądem mnie samą z nastoletnich lat. Chyba nieźle to musiałam opisać, bo portret z okładki, zarówno mnie, jak i mojej mamie nasunął skojarzenia z moim wizerunkiem z nastoletnich lat, choć przecież ilustratorka nie mogła wiedzieć, jak wtedy wyglądałam.
Ponadto obdarzyłam swoją bohaterkę zamiłowaniami literackimi, a nawet ofiarowałam własne, napisane w młodzieńczych latach teksty i "kazałam" chodzić do Klubu Literackiego, co też sama robiłam w młodości. Ciekawskich muszę jednak rozczarować, Marcin Dreger to postać całkowicie wymyślona.
Podobnie jak przy pisaniu "Piegowatego nieba" , sięgnęłam do dzienników sprzed lat, by wejść w gwałtowne, młodzieńcze emocje.
Jak mi się to wszystko udało? Oceńcie sami. Kiedy jednak czytam takie recenzje, jak ta ze strony: http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/ to myślę sobie, że chyba nie jest źle.
Na fotografii mam 16 lat, jak główna bohaterka książki. Wyglądam na nim jednak nieco inaczej niż na co dzień z powodu "ulizanych" (zapewne do zdjęcia) włosów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz