wtorek, 23 listopada 2010

Sezon 1, odcinek 114. Warmińska Pustelnia

Po tygodniu spędzonym w Warmińskiej Pustelni wróciłam do wirtualnego świata. Powrót do wirtualu odbył się drogą lądową – a konkretnie trasą gdańską. Paradoksalnie - okazał się równoznaczny z tzw. powrotem do rzeczywistości. Poniżej warmiński off-line blog, czyli mój „deser” pomiędzy „sesjami” pracy nad książką.

15 listopada

Wczoraj (tz. w niedzielę wieczorem) prosto z planu filmowego w Galerii Działań wybrałam się do Ławek (dość radykalna zmiana klimatu).

Skąd ten filmowy plan? Przyjaciel sprzed lat postanowił nakręcić o mnie dokument, a właściwie o mojej wystawie. Stąd też drobna korekta planów (miałam wyjechać z mężem w sobotę). Na razie jednak zamilknę na temat filmu i wystawy, ponieważ muszę przestawić swój umysł na zupełnie inne, pozawystawowe tory i z tym właśnie związany jest mój tutaj pobyt. Rzecz w tym, że w dość krótkim terminie powinnam skończyć książkę. Akcja dzieje się na Warmii - stąd nadzieja, że łatwiej się tutaj wczuję w temat. Poza tym: cisza, spokój, brak rozpraszających bodźców i nadzieja, że ten właśnie zestaw potencjalnie sprzyjających czynników pomoże mi skupić się na pracy.

Tak więc spędzę tu tydzień sama. Bez netu, radia, samochodu...

- Po prostu nie będziesz miała innego wyjścia niż pisać książkę – przekonywał mąż.

Cóż, nie przewidział, że mogę jeszcze pisać bloga off-line z zamiarem późniejszej publikacji. No ale to postanowiłam zachować sobie na deser. Jak więc łatwo się domyślić – popisałam już trochę i właśnie jestem w trakcie deseru ;)

Na marginesie – po raz pierwszy musiałam dojechać w okolice Ławek środkami komunikacji publicznej. Szukając najlepszego połączenia przeżyłam kilka zaskoczeń – pociąg do Pasłęka, o ile mnie pamięć nie myli, jedzie z Warszawy nawet 9 godz!!! (w tej chwili nie zweryfikuję tej informacji z powodu braku netu); PKS do Pasłęka (lub Ornety – nie pamiętam) ok. 5 (no to już lepiej!). Wybrałam prywatną linię Radex – najtaniej i najszybciej. Do Ornety dotarłam w niecałe 4 godz. za jedyne 35 zł (bilet normalny). Zadbano zarówno o potrzeby fizjologiczne (WC) jak i rozrywkę (projekcja całkiem dobrego filmu). Była nawet stewardessa autobusowa, która wypisywała bilety i proponowała picie. I to wszystko jakoś musi im się opłacać.

P.S. Ciekawostka. Okazało się, że Misiek – mój przyjaciel od filmowania www.terapii od lat fotografuje ławki ;)

popołudnie:

Kolejny deser ;) Co oznacza, że jestem po drugiej w tym dniu sesji pracy nad książką (dziś skupiłam się na duchach). Teraz muszę trochę odparować mózg. Wypiję kawę i pójdę na krótki spacer zanim zajdzie słońce. Pomysł z wyjazdem, jak na razie się sprawdza. Rzeczywiście łatwiej tutaj się skupić.  

Przypominam sobie czasy tuż po przeprowadzce do Nadarzyna. Z jednej strony czułam się tam jakbym mieszkała „na wakacjach”, z drugiej dużo było to idealne miejsce do pracy twórczej. Dziś zamieniło się ono obszar codziennego rozgardiaszu. Ciekawe, gdzie będę musiała się wynieść, gdy w takie miejsce zamienią się Ławki?

16 listopada

Uff... pierwsza poranna sesja pracy nad książką za mną. Dziś pisałam o poszukiwaniu skarbów. A właściwie dopiero zaczęłam ten temat.

Nie jest łatwo. Rzecz w tym, że chciałabym zawrzeć w tej książce bardzo wiele. Ma opowiadać o dążeniu do realizacji marzeń – zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym aspekcie. O skarbach – dosłownie i metaforycznie, bo dla każdy z nas rozumie to słowo zupełnie inaczej. O fascynacji tym miejscem, w którym czas się zakrzywia i nagle znajdujemy się bliżej przeszłości. I jeszcze do tego ma być lekko i zabawnie.

Wczorajszy spacer nie do końca się udał. Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam za płotem jakichś ludzi. I nie byli to sąsiedzi (podobno geodeci robili pomiary w związku z planowaną drogą). Tak mnie to zaskoczyło, że zebrawszy trochę drewna na opał wróciłam do domu. Kolejne podejście do spaceru (już o zmierzchu) skończyło się ugrzęźnięciem po łydki w błocie.

Wieczorem zajrzałam do sąsiadów.

późne popołudnie, wczesny zmierzch...

Dziś mocne wrażenia przyrodnicze. Widziałam tamę bobrową, tamę bobrzą. Niesamowite!!!Natychmiast umieściłam to w książce.

Poza tym zamiotłam kuchnię (w ramach rozrywki pomiędzy poszczególnymi etapami pracy nad powieścią), a w tej chwili gotuję makaron. Ponieważ przezornie nie wzięłam ze sobą żadnej lektury – czytam gazety na podpałkę. To mniej wciąga niż interesująca powieść, więc mniejsze ryzyko odciągnięcia od pracy. Słowem - a właściwie dwoma słowami – totalny minimalizm.

Piszę pomału, ale piszę. Nigdy nie byłam w tej dziedzinie sprinterką. Zresztą pisanie to nie wyścigi. Choć można odnieść takie wrażenie, gdy trzeba zdążyć przed terminem.

Tak czy owak doszłam do takiego etapu, że wzruszam się pisanymi przez siebie słowami. Dziś uroniłam nawet parę łez nad laptopem.

wieczór

Dochodzi dziewiętnasta, a ja mam wrażenie, że to już środek nocy. Trzeba było jednak wziąć coś do czytania (prócz podpałki) bo mózg mam zaparowany i chyba nic już dzisiaj nie napiszę.

17 listopada

Pisanie i ciąg dalszy minimalistycznej egzystencji. Choć coś się zaczyna zmieniać. A mianowicie wygląda na to, że powoli przystosowuję się do nowych warunków. Co prawda wczoraj wieczorem nie mogłam się doczekać pory, o której będę mogła wreszcie położyć się spać – wydawało mi się, że 19.00 to jakoś za wcześnie (nie mam pojęcia skąd u mnie te stereotypy?). Jednak po doczekaniu do właściwej na spoczynek godziny (między 21, a 22 – i tak bardzo wcześnie) nie mogłam zasnąć, co jest dość typowym dla mnie zjawiskiem. W związku z tym wstałam, odpaliłam kompa i zaczęłam pisać. Niewykluczony, że przechodzę na charakterystyczny dla mnie tryb nocny, na co dzień zakłócony przez edukację mojego syna.

Chyba zaczynam łapać wiatr w słowa.

Dobrze, że wczoraj poszłam „odwiedzić” bobra, bo dziś pogoda ohydna.

wieczór

Ckni mi się i jestem zmęczona pisaniem.

18 listopada

Dzień towarzyskich atrakcji. Byłam w sklepie, zajrzałam do Grażynki, a wracając spotkałam pięknego J, który streścił mi ostatnie miesiące swojego życia i zdradził plany na przyszłość.

Chyba wreszcie chwyciłam ten tekst „za język” ;), bo do dziś ten tekst wydawał mi się mało barwny językowo. Szkoda tylko, że nie umiem szybciej pisać.

Rzecz w tym, że zanim napiszę muszę się dowiedzieć, co mam pisać. A to już nie jest takie łatwe. W związku z tym prowadzę nieustające konsultacje (sama ze sobą) na temat, że tak się wyrażę „tematu”;).

19 listopada

Chyba dopiero zaczynam się rozkręcać. Gdybym została tu jeszcze ze dwa tygodnie to może dokończyłabym książkę. A przynajmniej jej pierwszą wersję. Główny problem jest z selekcją. Nadmiar materiałów, pomysłów... Żal ciąć.

W ramach przerwy odwiedziłam sąsiadów.

20 listopada

Uff... wreszcie udało mi się przebrnąć przez wyjątkowo kryzysowy rozdział – prawie się obawiałam, że go nie napiszę.

W domu panowie hydraulicy. To ciekawe, nie cierpię remontów, a to już druga książka z remontem w tle (tz. chodzi o to, że piszę w niej o remoncie, a nie że piszę ją w trakcie remontu).

Dziś przyjeżdża Darek :) Jutro powrót.

popołudnie

Oj! Chyba mam dziś kryzys.

wieczór

Dziś u Janeczki poznałam nowy smakowicie brzmiący przepis: gołąbki z ziemniakami i kaszą (do tego kwaśna śmietana)

Przed snem lubię oglądać przedostające się przez szpary drzwiczek kuchni kaflowej migotliwe, gorące światło.

Przejrzałam sobie notatki. O rany! Ile tu jest do opisywania na tej Warmii!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz