Walentynki mają w naszym kraju bodaj tyle samo zwolenników, co przeciwników. Moja dzisiejsza opowieść nie zadowoli zapewne ani jednych, ani drugich. Ale nie oto mi chodzi. Walentynki to zaledwie pretekst. Nie mogę się powstrzymać, aby w tym pełnym różowych serduszek dniu opisać jedną z najpiękniejszych a zarazem absolutnie niewalentynkową miłosną historię.
Jej bohaterowie to para przyjaciół po osiemdziesiątce. Poznali się podczas drugiej wojny światowej w szpitalu polowym. On, czyli pan L. był rannym żołnierzem. Ona (moja babcia) - sanitariuszką. A może wcale się wtedy nie poznali? Być może babcia opiekowała się wówczas innym rannym żolnierzem. Nieważne. Faktem jest, że podczas bitwy nad Bzurą znaleźli w tym samym miejscu, co zostało przez nich uzgodnione podczas kombatanckiej uroczystości kilkadziesiąt lat później. Ta konstatacja wystarczyła, by nawiązała się trwająca wiele lat znajomość.
- To tylko kumpel - zwykła mawiać babcia, lecz my i tak przeczuwaliśmy, że jest to dla niej coś więcej niż przyjaźń.
Historia zatoczyła koło i finał tej opowieści również rozegrał się w szpitalu. Moja ponadosiemdziesięcioletnia babcia trafiła tam po wylewie. Nie mogła się ruszać, nie mogła mówić. Mama postanowiła powiadomić pana L. Tak się akurat złożyło, że byłyśmy obie w szpitalu, kiedy przyszedł ją odwiedzić. Wprost trudno mi opisać, co się wydarzyło, kiedy leżąc na szpitalnym łóżku babcia spostrzegła, że wszedł do sali. Nigdy bym nie uwierzyła, że czyjaś twarz może tak bardzo się odmienić w ciągu jednej zaledwie chwili. Zużyte nieco określenie "twarz pojaśniała" przestało być dla mnie metaforą, bo twarz babci naprawdę pojaśniała, a jej oczy naprawdę rozbłysły.
Pan L. próbował się nachylić aby pocałować babcię na przywitanie, ale nie było to dla niego łatwe. A ona... Przez chwilę miałam wrażenie, nieomal pewność, że za sprawą jakichś cudownych czarów usta babci wydłużą się, urosną w górę, by dosięgnąć pocałunku pana L.
Nigdy wcześniej uczucia mojej babci nie ujawniły się tak wyraźnie, jak tego dnia kiedy nie była w stanie ruszać się, mówić, ani nawet uśmiechnąć.
Patrzyłam na piękną, nieruchomą twarz mojej babci przez którą prześwitywała twarz nieznanej mi młodej dziewczyny z niejasnym przeczuciem, że los pozwolił mi uczestniczyć w niemal mistycznej chwili.
Babcia wyszła z wylewu, ale wkrótce dopadły ja kolejne choroby. Dziś nie ma jej już wśród nas. Nie pamiętam również, czy potem jeszcze się z panem L. spotkali.
Wiem jedno. Tamta sytuacja w szpitalu do dziś jest dla mnie jedną z najpiękniejszych miłosnych scen i jednym z najwspanialszych wspomnień o babci.
Tamtego dnia zrozumiałam jeszcze jedno. Choćby dane mi było przeżyć nawet sto lat - do końca będę miała w sobie młodą, pełną miłości dziewczynę.
Piękne! Szkoda, że nie ma zdjęcia, albo obrazu ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda. Ja mam ten obraz w pamięci :)
OdpowiedzUsuń