Nosili w sobie lęk. Nosili w sobie największy lęk żołnierza, lęk przed wstydem. Ludzie zabijali i sami ginęli, bo inaczej byłoby im wstyd. To właśnie przede wszystkim zaniosło ich na wojnę: nie marzenia o sławie i chwale, lecz potrzeba uniknięcia wstydu. Nurkowali w tunelach, szli naprzód pod ogniem. Nie byli tchórzami, bo zbyt bardzo się bali.**
Słowa te cytuje autor Terence Real za Timem O'Brien'em, który wspomina swoich kolegów -piechociarzy z Wietnamu.
Oczywiście bohater mojego opowiadania nie idzie na wojnę, nie potrzebuje stawiać czoła śmierci, ale mechanizm jest ten sam – chłopiec musi zmierzyć się z lękiem przed wstydem, dokonać wyboru pomiędzy dwoma rodzajami strachu: naturalnym strachem przed realnym zagrożeniem oraz lękiem przed kompromitacją.
Dziwna rzecz, choć jestem kobietą i (mimo nachodzących mnie czasami "dołów") szczęśliwie, nie cierpię na depresję, wiele z opisanych w „Nie chcę o tym mówić” mechanizmów rozpoznałam u siebie. Na przykład w pewnej historii z dzieciństwa, która przypomniała mi się podczas lektury książki, a której ślad wciąż noszę w postaci guza widocznego do dziś gdy zmarszczę czoło.
Odsunął jeszcze bardziej karuzelowy podest od drabinek i skoczył, bijąc w ten sposób ustanowiony przeze mnie rekord. Był starszy, wyższy silniejszy – właściwie nie było szans, żeby z nim zwyciężyć. Ale musiałam spróbować. Być może liczyłam, że zwycięski skok zwróci jego uwagę na moje dziewczęce wdzięki, albo po prostu nie chciałam „stchórzyć” w obecności kolegów.
Wykonałam piękne odbicie i wyrznęłam głową w beton. Po chwili podniosłam się na chwiejnym nogach. Moje czoło musiało chyba robić mocne wrażenie, bo wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu. Nie rozpłakałam się jednak – przy dzieciakach nie wypada.
W domu powiedziałam, że trochę uderzyłam się w głowę. Kiedy rodzice zobaczyli moje „trochę” – natychmiast zabrali mnie na pogotowie. Na szczęście uraz okazał się mniej groźny niż początkowo się wydawało, ale i tak musiałam kilka dni spędzić w łóżku i do dziś noszę „pamiątkę” po tamtym skoku.
Jeszcze w czasach wczesnej młodości niektórzy znajomi mówili o mnie: „Dorota to twardzielka”.
Tylko poobgryzane skórki przy paznokciach zdradzały jak jest naprawdę.
–Trzeba być bardzo silnym, żeby być takim słabym – przyznałam któregoś dnia bliskiej mi wówczas osobie.
Dziś jestem na tyle silna, że mogę pozwolić sobie na słabość i chyba nikt ze znajomych nie nazwie mnie twardzielką. Rozklejam się oglądając filmy i przy wszelkich innych możliwych okazjach, a moja rodzina twierdzi, że mogłabym zostać zawodową płaczką – zupełnie jakbym nadrabiała zaległości za tamte lata. Polubiłam nawet moje poobgryzane skórki przy paznokciach. Zwłaszcza, odkąd zaprzyjaźniony poeta powiedział prawie z zachwytem: „Masz skórki przy paznokciach postrzępione jak młode trawki”.
Choć to może zabrzmi nieco dziwnie - uwielbiam ludzi, którzy obgryzają skórki :) i korzystając z okazji chcę dziś pozdrowić wszystkich nadwrażliwców, którym przyszło żyć w mało przychylnym świecie, w którym, zamiast korzystać z potencjału tkwiącego wrażliwości, traktuje się ją niemal jak chorobę.
---------------------------------------------------------
* Terence Real „Nie chcę o tym mówić. Jak przerwać dziedziczenie męskiej depresji”, Wydawnictwo Czarna Owca 2009* * T. O'Brien: „The Things They Carried”, New York, Penguin 1990, s. 20-21
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz