Czuję, że czas wrócić na bloga, lecz jakoś trudno mi to zrobić bez podsumowania ostatnich 12 miesięcy, zwłaszcza tego wszystkiego, co pominęłam.
Rok temu z okazji swoich czterdziestych czwartych urodzin wyraziłam przekonanie, że 44 jest liczbą niezwykłą (w domyśle kolejny rok mego życia również zapowiada się niezwykle). Nie pomyliłam się, choć moje przeczucia spełniły się w zupełnie inny niż bym sobie tego życzyła sposób.
Przede wszystkim był to czas pożegnań. Latem zmarła Małgosia - moja przyjaciółka i matka chrzestna mojego syna - pełna serdeczności i ciepła osoba. Wkrótce potem dowiedziałam się o śmierci Agnieszki, przyjaciółki z wczesnego dzieciństwa. Długo zastanawiałam się, czy pisać o tym na blogu, ale pomyślałam sobie, że chyba było by im miło, gdybym napisała, jak bardzo były dla mnie ważne (o ile w ogóle można sobie wyobrazić, co sprawia radość tym, którzy znaleźli się po tamtej stronie, a bardzo chciałabym sprawić im radość).
Innym powodem mojego milczenia jest fakt, że często nie umiem znaleźć słów dla cierpienia. W tej chwili też nie znalazłam, więc piszę używając niewspółmiernych słów, bo pragnę, nawet w tak ułomny sposób, zaznaczyć swoją nieustającą o nich pamięć.
Było też w minionym roku parę innych, czasem bardzo dziwnych pożegnań, zaskakujących zmian... (na początku 2011 roku sporo pisałam o zmianach, więc tu również można znaleźć klamrę).
Ale zdarzyło się też sporo dobrego. Wysyp książek, filmowe sukcesy sukcesy mojego syna... Najważniejsze jednak spotkało mnie w życiu prywatnym. Przekonałam się, że w różnych niełatwych dla mnie chwilach moi bliscy byli blisko mnie, a przyjaciele okazali mi przyjaźń, choć nie zawsze znajdowałam czas, żeby się z nimi przyjaźnić. Nie zabrakło również wsparcia od mniej znanych, ale serdecznych osób. I właśnie tę bliskość, wsparcie, przyjaźń chcę przede wszystkim zapamiętać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz