Ostatnio postanowiłam robić NIC. Skoro nie wiem, CO robić, to lepiej robić NIC, niż silić się na COKOLWIEK. A nóż od NIC robienia nagle mnie olśni?!
Łatwo postanowić, trudniej wykonać. A zdawałoby się, że NIC robienie to NIC trudnego - na pewno nie dla mnie.
Po pierwsze: robiąc NIC trzeba jednak COŚ robić: organizm domaga się jadła, odzienia, a o tej porze również ciepła, więc, z tego choćby powodu, trzeba zarabiać jakieś pieniądze. No chyba, że kandydat na NICroba jest rentierem. Ja nie jestem.
Po drugie: nie bardzo wiedziałam, jak się do NIC robienia zabrać. Jak zrobić NIC? Na czym to w praktyce może polegać? Ufff...
Jak się okazało każdy dylemat można rozwiązać, gdy zejdzie się z wyżyn ogólnej refleksji na poziom osobisty. Doszłam do wniosku, że dla mnie konkretnie NIC robienie będzie oznaczać, że dam ponieść się falom, a jeśli któraś z nich przyniesie mi coś fajnego po prostu to chwycę. Nie jest to może jakaś perfekcyjna metoda NIC robienia, ale lepsze to niż... nic. Na razie wystarczy.
I proszę bardzo: odkąd zaczęłam robić NIC:
- udało mi się wystartować ze stroną o kalkografii;
- skończyłam pisać pierwszą, a może raczej wstępną wersję (bo to już kolejna "pierwsza" wersja) pewnego scenariusza (DZISIAJ!!! :));
- rozmawiałam z Wydawcą o nowej książce :)
- i... (nie będę więcej wymieniać, żeby nie znudzić Czytelnika).
Wartością dodaną NIC robienia jest... ulga.
Z tego wszystkiego zachciało mi się nawet pisać posty. Szkoda, że tak mało mam na to czasu.
NIC robienie bywa bardzo absorbujące.
Czyli Nic robienie to nic innego jak robienie CZEGOŚ co się lubi... Renata L
OdpowiedzUsuńNa to wychodzi :)
OdpowiedzUsuń