Przerwa w pisaniu na... pisanie. Od pracy nad powieścią odpoczywam pisząc bloga i... pijąc kawę. Siedzę przy stacjonarnym komputerze mojego syna świadoma, że zalanie klawiatury jest o wiele mniej groźne niż wylanie kawy na laptopa, więc... zero stresu związanego z ostatnimi wydarzeniami.
Plik z książką (zgodnie z przewidywaniami) odzyskany. Laptop zaś u kolejnego "lekarza" od komputerów (poprzedni zaśpiewał tyle za naprawę, że bardziej opłacałoby się kupić nowy). Kiedy dwa dni temu zgrywałam plik z książką na pendriva i nowy "uzdrowiciel" odpalił mój dysk na swoim kompie ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie. Jakbym wraz z tym dyskiem oddawała mu dostęp do swojego intymnego świata. To nic, że najbardziej osobiste zapiski wciąż robię ręcznie. Nagle poczułam, że to, co zostało w moim laptopie odsłania mnie bardziej niż bym sobie tego życzyła. Zapisane w formie zdjęć, notatek, pomysłów plany, idee, marzenia... pozwalają zajrzeć nie tylko do pamięci mojego komputera... pozwalają obejrzeć moje myśli.
Nie sadzę, co prawda, żeby młody i sympatyczny człowiek, który zajął się moim laptopem miał czas i chęci, żeby analizować zawartość mojej "zewnętrznej pamięci", ale prawdę mówiąc, poczułam się trochę nieswojo.
A propos marzeń (tych zapisanych w "pamięci zewnętrznej" i wewnętrznej) - spec od kompów jest paralotniarzem i wygląda na to, że przy okazji tego niefortunnego zdarzenia zrealizuję jedno z niezrealizowanych i polatam sobie na paralotni. Chociaż, czy naprawdę można nazwać je marzeniem skoro przez całe życie nie zrobiłam nic, żeby je zrealizować. Musiałam zalać kawą laptopa, żeby przejść do konkretów.
Zajrzałam dziś na bloga Małgosi Piekarskiej - tam również o marzeniach (przy okazji postanowień noworocznych). Małgosia pisze, że plany i marzenia to dwie różne rzeczy, ponieważ realizacja planów zależy od nas, a marzeń - niekoniecznie, często zależą one od innych osób. Dlatego zapewne rzeczownik "marzenia" łączy się najczęściej z czasownikiem "spełniać", a rzeczownik "plany" z czasownikiem "realizować". Nie da się ukryć, że realizacja/spełnienie lotu paralotnią bardziej zależy ode mnie niż od innych.
Zabawne - książka, którą teraz piszę również traktuje o marzeniach, a konkretnie o moim ambiwalentnym do nich stosunku. Uświadomiłam sobie właśnie, że marzenia to dla mnie jeden z głównych tematów ostatnich lat: Warsztaty Wirtualnego Urzeczywistniania Marzeń w mojej "www.terapii", a także pierwszy wpis na tym blogu.
Zbieg okoliczności sprawił, że wczoraj ktoś chciał zrealizować swoje... no, może nie marzenie, raczej nagłą zachciankę. Jednak to, czy tak się stanie zależało również ode mnie. Nic z tego nie wyszło, ponieważ wiele, wiele lat temu spełniło się w moim życiu coś o czym właściwie nie marzyłam i dziwnym trafem moje nie-marzenie stało się dla mnie ważniejsze od marzeń. A pragnienie owego ktosia uderzałoby w moje trwające od lat niewymarzone spełnienie. Trochę się zaplatałam, ale chyba już rozumiecie mój ambiwalentny stosunek do marzeń.
Z drugiej strony - myśląc o własnych postanowieniach noworocznych zdałam sobie sprawę, że bardziej postawiłam w nich na plany niż marzenia; na rozsadek niż emocje - może dlatego niewiele z nich wyszło. Następnym razem będę dostosowywać plany do marzeń. Spełniać marzenia realizując plany, a jeśli przy okazji spotka mnie jakieś niewymarzone spełnienie tym lepiej.
P.S. Kończę książkę i zmieniam temat z "marzeń" na... "ZMIANY". Marzę o ZMIANACH.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz