Wiem, że to myślenie magiczne, ale trudno mi oprzeć się wrażeniu, że pod koniec roku przytrafiają mi się pechowe sytuacje. W zeszłym roku skradziono mi portfel, wczoraj zalałam kawą laptopa. Naturalnie w obu przypadkach mogłabym uniknąć tego pecha przy drobnej modyfikacji swoich zachowań, no ale łatwiej zwalić to na "czarną magię".
Gdybym miała poszukać racjonalnych przyczyn końcoworocznego pecha to pierwszym, co przychodzi mi do głowy jest dół, który mnie w tym czasie ogarnia i związane z nim roztargnienie. Zbyt dużo chyba słucham radia, w którym mnóstwo podsumowań, rankingów itp.
Miałam zamiar olać tę tendencję, ale nie do końca mi się to udało. Może dlatego, że na początku mijającego roku po raz pierwszy od lat, a może nawet od początku swojego życia, przygotowałam sobie postanowienia noworoczne - nie wiem, czy choć jedno zrealizowałam.
Tak, tak, wiem, lepiej skupić się na tym, co się udało (a doprowadziłam do końca kilka bardzo fajnych, choć nieujętych w styczniowych planach działań), niż koncentrować się na niezrealizowanych planach, zwłaszcza, że większości z nich nawet nie żałuję. No ale widać pod koniec grudnia moja "szklanka jest do połowy pusta". Wczoraj to nawet dosłownie. To znaczy nie tyle szklanka, co kubek z kawą i nawet nie do połowy, bo aż tyle nie wylałam na klawiaturę. Wystarczająco jednak dużo, by laptop odmówił współpracy. Z rozpaczą patrzyłam jak gaśnie monitor, a wraz z nim znika dostęp do zapamiętanych w komputerze słów, obrazów i kontaktów mailowych. Było szczególnie przykre z uwagi na fakt, że jednym z ulegających zapomnieniu tekstów jest książka, którą muszę do końca stycznia dokończyć.
Potem nastąpiła intensywna, lecz nieskuteczna akcja reanimacyjna oraz internetowe i telefoniczne konsultacje, pomimo których, jako osoba niedoświadczona w zalewaniu laptopów płynami, popełniłam parę błędów.
Wreszcie w towarzystwie syna pojechałam do najbliższego (czy również najlepszego - to się okaże punktu serwisowego). Wracając wpadłam w poślizg, dwukrotnie się zakopałam i obtarłam lakier, co tez ma swoje logiczne (nie magiczne) uzasadnienie. Mąż pojechał do Warszawy samochodem z zimowymi oponami, więc musiałam wziąć, odebrany niedawno z autko na letnich gumach, a podwarszawskie boczne dróżki pełne są niespodzianek.
Komputer został w "szpitalu dla laptopów". Stan jego zdrowia wciąż jeszcze nie jest mi znany. Na szczęście niezmiernie rzadko w takich sytuacjach uszkodzony zostaje dysk, więc to, co zapamiętał najpewniej jest do odzyskania.
Jest jeszcze jedna jasna strona tego wydarzenia. Zawsze wiedziałam, że mam bardzo fajnego syna, ale wczorajsza sytuacja pozwoliła mi doświadczyć tego w całej rozciągłości. Super-aktywność (i kreatywność) podczas "akcji ratunkowej", wsparcie psychologiczne :), wypychanie samochodu z muld i zasp, a przede wszystkim fakt, że w jednej chwili porzucił wszystkie swoje rozliczne zajęcia, żeby mi pomóc. No i kto by się w takich okolicznościach nie wzruszył.
Wzruszyła mnie również moja mama, która natychmiast chciała kupować mi nowego laptopa.
Wymieniam więc swoją szklankę na "do połowy pełną" i (bynajmniej nie w ramach postanowień noworocznych, tylko ot tak) obiecuję wprowadzić procedury zabezpieczające kompa podczas picia kawy - bo trudno mi sobie wyobrazić pisanie książek bez kubka gorącej kawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz