poniedziałek, 6 grudnia 2010

Sezon 1, odcinek 118, "Zimą trzeba się przebierać"

Idąc za ciosem publikuję kolejny zimowy rozdział - tym razem z książki "Znowu kręcisz, Zuźka!" - w pełnej wersji, ponieważ w książce ukazał się z drobnymi skrótami.

ZIMĄ TRZEBA SIĘ PRZEBIERAĆ

Nie wiem jak jest u ciebie, ale u nas to już tak jest, że kiedy zaczyna się zima, to człowiek bezustannie musi się przebierać.

I nie chodzi o bal karnawałowy, tylko o to wszystko, co przytrafia się ludziom, kiedy spadnie śnieg.

Ja uwielbiam śnieg. Można z niego zrobić bałwana i bić się śnieżkami. Dlatego nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie skończą się lekcje i będziemy mogli walczyć na śnieżki, bo to jest fantastyczne. Lepsze nawet niż bałwan. Szkoda tylko, że ten bałwan, to znaczy Patryk, tak mnie natarł śniegiem, że wyglądałam jak bałwan, tak powiedziała Paulina i chciałam się z nią bić, ale ona tego nienawidzi. Paulina przedwcześnie dojrzewa i dlatego już nie lubi takich fajnych zajęć jak bijatyki z koleżankami, więc musiałam pobić się z Patrykiem. 

Zresztą ja nie za często się biję, szczególnie z dzieciakami z naszej klasy, ponieważ jestem prawie najmniejsza i prawie najstarsza w naszej klasie (choć musisz przyznać, że to trochę dziwne). Dlatego nie zawsze mogę walnąć tam, gdzie chcialabym. A jak już mi się uda, to wtedy ten ktoś, kto oberwał, z wrzaskiem pędzi na skargę do naszej pani:

–Młodszych się nie bije, jeśli chcesz wiedzieć. 

Bitwa śnieżna udała się świetnie, więc mama powiedziała, że muszę się przebrać, zanim pójdę się pobawić z Martą. 

Marta, która akurat tego dnia nie miała korepetycji z pianina była okropnie zdenerwowana. Powiedziała, że czeka z ważną wiadomością, a ja tymczasem przebieram się kilka razy dziennie jak jakaś baba. Już miałyśmy się pokłócić, ale Marta, zdaje się, przypomniała sobie, że nie będzie miała komu przekazać tej wiadomości, jeśli się za mną pokłóci, więc powiedziała:
–No dobra, dobra! Odwołuję tę babę. Musisz koniecznie coś zobaczyć!

I zaprowadziła mnie na moje własne podwórko.
–Czy nie sądzisz, że to bardzo podejrzane!? – spytała.
Popatrzyłam na swoje podwórko. Wszystko było tak jak zwykle, tyle tylko, że przysypane śniegiem.
Wzruszyłam ramionami:
–I co w tym podejrzanego?! Po prostu śnieg spadł. Gdy przytrafiło się to latem, to owszem przyznałabym, że jest to dosyć podejrzane. Ale zimą...
–I ty nazywasz się detektywem?! – Marta pokręciła głową zupełnie tak, jak nasza pani kiedy oddaje mi dyktando. – A tamte ślady?! Prowadzą prosto do garażu. Czy nie sądzisz, że mógł je zostawić złodziej, który właśnie kradnie wasz samochód. Takie ślady butów to najlepszy trop dla detektywa. Zobaczysz, że wylecisz z Klubu Super-Detektywów jeśli się tego nie nauczysz.

I poszłyśmy śledzić te ślady i wyśledziłyśmy mojego tatę w garażu i Marta była okropnie niezadowolona, że nie udało jej się uratować naszego samochodu przed złodziejami. Tym razem to ja pokręciłam głową i powiedziałam Marcie, że gdyby dokładnie się przyjrzała śladom, to z pewnością by wykryła, że zaczynają się pod drzwiami naszego domu. 
Już chciałam wrzasnąć, że jest bałwan, a nie detektyw, ale przypomniałam sobie, że jeśli się z nią teraz pokłócę, to do końca dnia nie będę miała się z kim bawić, więc zamiast tego, zaproponowałam, żebyśmy ulepiły bałwana.
–Bałwan to dziecinada, ale możemy zbudować igloo.
I to był świetny pomysł, to igloo, ale okropnie trudny. Tym bardziej, że pomagali nam Kacper i Dziunia.
–Ja chem giloo! – wołał Kacper i nie było na niego siły.
–Ja tes! – oświadczyła poważnie Dziunia, po czym wyjęła z kieszeni chusteczkę higieniczną i wysmarkała porządnie nosa.
–Giloo! – powtórzyła wyciągając rączkę z chusteczką.

W końcu jakoś nam się udało. Ale musisz wiedzieć, że igloo to nie jest zbyt wygodne mieszkanie. Nie wiem jak Eskimosi mogą w czymś takim wytrzymać. W dodatku wyszło dosyć małe i musieliśmy mieszkać w nim na zmianę. Ci, co byli akurat na zewnątrz okropnie marzli. Zresztą ci w środku też i Marta przypomniała sobie, że Eskimosi palą w swoich igloo ogniska. 

Ja nie uważałam, żeby to był dobry pomysł. Tym bardziej, że to było na moim terenie i gdyby coś się przytrafiło, to wszystko było by na mnie, ale Marta się uparła. Na szczęście Kacperek, którego znudziła zabawa w Eskimosów zaczął się bawić w Małysza. Wpadł niechcący na igloo i je rozwalił.

Ledwo wygrzebałam się spod śniegu, ale według Marty to i tak było za szybko, bo nie zdążyła przeprowadzić akcji ratunkowej: wydobywania człowieka spod lawiny z pomocą psa ratownika, to znaczy Rudego. A była taka świetna okazja.

Prawdę mówiąc miałam już dosyć zabawy w Eskimosów, chciałam wreszcie pobawić się w coś normalnego, na przykład w łyżwiarstwo figurowe na lodzie, albo nawet niefigurowe, wszystko jedno. Przypomniałam sobie, że dostałam pod choinkę świetne łyżwy, i postanowiłam je wypróbować.

Mama nie była za bardzo zadowolona, zwłaszcza, że Kacper też postanowił pójść z nami, biegał dookoła i krzyczał:
–Wyzły! Wyzły! – bo on uwielbia przekręcać wyrazy, początek słowa przekłada na koniec, a koniec na początek.
Dziunia też krzyczała:
–Wyzły! Wyzły! – i zaczęła biegać dookoła i wołać – Hau! Hau! – ponieważ jej dziadek ma w domu wyżła, psa myśliwskiego, i Dziunia okropnie go lubi.
Więc mama westchnęła, odłożyła obraz, który akurat malowała, a na którym były takie jakby kropeczki i zaczęła się ubierać. Ja też zresztą musiałam się przebrać, ponieważ po uratowaniu spod lawiny okazało się, że jestem całkiem mokra, bardziej nawet niż Kacper, którego też trzeba było przebierać.

Obok naszego domu jest stawik. Należy on do wszystkich mieszkańców naszej uliczki, więc ja też mam swój kawałek, tylko nie wiem dokładnie który. Ten stawik jest naprawdę superowski. Latem kąpiemy się w nim razem z kolegami, którzy przyjeżdżają na naszą uliczkę na wakacje, a zimą można tam jeździć na łyżwach i to bardzo bezpieczne, ponieważ stawik jest dosyć płytki i nie zagraża utonięciem, a co najwyżej zamoczeniem. Zresztą na naszym stawiku lód jest zawsze bardzo mocny. Nigdzie na świecie nie znajdziesz tak mocnego lodu.

Kacper początkowo okropnie płakał i pokazywał, na swoje buty, że nie ma na nich takich wystających metalowych rzeczy jakie mamy Marta i ja, ale mama zaczęła go ciągnąć po lodzie na sankach, a potem pokazała jak można ślizgać się na butach, więc Kacper się pocieszył. Biegał i krzyczał:
–Wyzły! Wyzły! Wyzły!
A Dziunia biegła za nim wołając:
–Hau! Hau!
I nawet nie przewracali się zbyt często, ponieważ lód był pokryty śniegiem, co nie było zbyt dobre dla łyżwiarstwa figurowego.

Aż nagle Kacper znikł, a ściślej mówiąc, zrobił się bardzo malutki. Jeszcze mniejszy niż zwykle. Okazało się, że jego noga przebiła lód, który w tym miejscu był bardzo cienki, ponieważ ktoś zrobił przerębel, żeby łapać ryby, albo wpuścić im powietrza, dokładnie nie wiem.

Dziunia, która biegała za Kacprem, zaczęła okropnie płakać. Mama rzuciła się pędem w jego stronę (nie wiedziałam, że umie tak szybko biegać), a Marta, która uwielbia ratować ludzi przed przestępcami i wszystkimi innymi niebezpieczeństwami świata, krzyczała:
–Niech ciocia go zostawi! Ja go uratuję! Ja wiem jak to się robi! Widziałam na jednym filmie.
Poszukała kija i zaczęła czołgać się w stronę Kacpra.
Ale człowiek biegnący jest o wiele szybszy od człowieka, który się czołga i Marta miała za złe mojej mamie, że nie pozwoliła jej zostać bohaterką, która z narażeniem własnego życia ratuje dziecko od utonięcia, że mama uratowała Kacpra nieprofesjonalnie, bo trzeba było się czołgać i podawać kij, i że sama mogła zginąć. I wcale nie chciała słuchać, kiedy jej tłumaczyłam, że ten stawik jest za płytki, żeby się w nim utopić.
–Z ciebie też też niezły gagatek!. – powiedziała mi. – Wrodziłaś się w swoją mamę i złośliwie nie pozwoliłaś się uratować spod lawiny.  

Na koniec oświadczyła, że ma już tego dosyć i bardzo obrażona poszła do swojego domu.

Mama zresztą też miała dosyć. Wzięła Kacpra na ręce i powiedziała, że ja też muszę wracać do domu, żeby się przebrać.

I ja też miałam dosyć.

Doszłam do wniosku, że zima byłaby całkiem fajna, gdyby nie to ciągłe przebieranie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz