Przyjechałam na Warmię, a tam mniej śniegu niż na Mazowszu. Początkowo czułam się trochę rozczarowana, ale trwało to tylko chwilę. Ponieważ udało mi się odkryć pominiętą porę roku. Cóż, skoro istnieje przedwiośnie to czemu mielibyśmy pominąć przedzimie?
Czym się przedzimie różni od zimy?
Między innymi kolorem (i walorem też) bieli.
Na przedzimiu biel to to raczej śnieżne laserunki niż impasty, przecierki suchym pędzlem... A między tymi laserunkami wysmakowane zestawienia rozmaitych odcieni ciepłych szarości, czerni, brązów i ugrów... czasem zadziwiający fiolet traw, czerwona mgiełka na krzaku tarniny - naturalny puentylizm, kiedy to kropki owoców tworzą z oddalenia laserunek...
Trudno to wszystko opisać. Mąż zaczął nawet wymyślać nowe nazwy pigmentów np. kurewsko ciemna zieleń (to na świerki w oddali), pojebany błękit itp. Świetnie się przy tym bawiliśmy wyobrażając sobie sytuacje typu: wchodzi student malarstwa do sklepu z farbami i mówi "Dwie tubki pojebanego błękitu, proszę!". Okazało się to jednak mało przydatne do opisania krajobrazów przedzimia. Prawdę mówiąc jeszcze trudniej je sfotografować (zwłaszcza komórką). Kamera redukuje bogactwo odcieni sprowadzając je do prostego kontrastu między burą czernią i błękitnawą bielą.
Zapewne można to namalować. Patrząc na ośnieżone dachy wsi w dole miałam chwilami wrażenie, że znalazłam się nagle wewnątrz obrazu Pietera Bruegela (starszego). Nawiasem mówiąc niedawno obejrzeliśmy z mężem "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego (gwiazdkowy prezent od syna) - chylę czoła, on potrafi pokazać niepokazywalne, ale to chyba temat na oddzielny post.
Jeśli nie umiem opisać, czemu o tym piszę? Skoro nie potrafię sfotografować, po co zamieszczam fotografie? Hmmm... To pewno też temat na oddzielną opowieść - moja potrzeba opisywania nieopisywalnego. Na pewno po to by żeby się podzielić, pochwalić się, ... W końcu nie co dzień człowiek zostaje odkrywcą pominiętej pory roku ;)
Nasz warmiński dom na przedzimiu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz