czwartek, 28 marca 2013

 Czytelnikom, którzy obchodzą Święta, a także tym, którzy obchodzą je z daleka...   


poniedziałek, 25 marca 2013

Przed Świętami odwiedził nas... zając

Dziś w kojcu, w który mieszkały kiedyś nasze psy pojawił się zając. W jaki sposób tam się dostał? Nie mam pojęcia. Do kojca prowadzi wyłącznie furtka od strony ogrodu.
O niezwykłym wydarzeniu poinformował mnie o mąż i zaraz pobiegliśmy debatować jak przerażonego zwierzaka bezpiecznie wyprowadzić na zewnątrz.
Drugi zając czekał za siatką, od strony lasu. Na nasz widok oddalał się nieco, ale mimo strachu wracał do swego towarzysza/towarzyszki. To było szczególne doświadczenie zobaczyć jak patrzą na siebie przez ogrodzenie. Nie mówiąc o tym, że pierwszy raz widziałam zająca  z tak niewielkiej odległości. W końcu ułożyliśmy plan wypłoszenia zwierzaka z kojca, w (że tak się wyrażę) właściwym kierunku i wkrótce dołączył do swego towarzysza (po drodze odwiedził nasz garaż, w którym regularnie nocują sikorki).
Chwilę później przyszedł jeden z niecierpliwie oczekiwanych przelewów.
Nie ma to jak świąteczny zajączek :)  

niedziela, 24 marca 2013

Dom na Warmii, czyli "Ratunku, marzenia!" dla nieco starszego Czytelnika

Jak dobrze podpisać umowę na kolejną książkę. Człowiek natychmiast odczuwa przypływ energii. Ja z tej okazji przeanalizowałam dwa "tomy" moich młodzieńczych dzienników i założyłam nowego bloga. Słowem wszystko, żeby nie zabrać się do pisania ;) Pragnę jednak uspokoić Wydawcę, jeśli trafi przypadkiem na ten wpis. To w ogóle nie wpływa na efekt końcowy. Do książki, która właśnie poszła, że tak się wyrażę, do produkcji też podchodziłam jak pies do jeża, a kiedy wróciła do mnie z drobnymi redakcyjnymi poprawkami musiałam stwierdzić, że nawet mi się podoba.
Tymczasem zapraszam na mój (nasz, bo prowadzę go z mężem) nowy blog. Jest to swoiste połączenie klimatów z książki "Ratunku, marzenia!" (w wersji dla dorosłych) i obecnego tutaj warmińskiego wątku plus to wszystko co się tam nie zmieściło :)  
Zaglądajcie, komentujcie...  

sobota, 23 marca 2013

Kim jest Dżima, czyli kolejne wcielenia pewnego pluszaka

Znaleziony między kartkami dziennika portret koleżanki z liceum - rok 1981. Rysowanie podczas lekcji należało do moich ulubionych zajęć. Skłamałabym jednak pisząc, że w równym stopniu lubili je moi nauczyciele.   

Przygotowując się do pracy nad nową książką przeczytałam dwa swoje dzienniki z zamierzchłej przeszłości. Pierwszy opisywał wakacje po ukończeniu podstawówki. Drugi - pierwsze miesiące w liceum - zeszyt kończy się w grudniu 1981 roku, krótko po wprowadzeniu stanu wojennego. Okres ze wszech miar przełomowy zarówno ze względów osobistych, jak i wydarzenia historyczne. Mogłabym temu poświęcić przynajmniej kilka oddzielnych postów, które może kiedyś napiszę. Może...

Dziś jednak chciałabym się skupić na mało istotnym z perspektywy tych rozlicznych przemian, które wówczas przechodziłam, ale mającym swoje odległe konsekwencje wydarzeniu, które zanotowałam w drugim dzienniku, a mianowicie narodzinom Dżimby.

(...) Dzisiaj skończyłam szyć Dżimbę, szyję ją od długiego, bardzo długiego czasu, jeszcze tylko nos jej przyczepić. Uszyłam jej również zielony, wełniany golf i wełnianą białą spódniczkę. Może komuś wyda się to zabawne, że licealistka zajmuje się takimi rzeczami, ale przyjemnie mieć takie coś do kochania, mięciutkie i puszyste. Dżimba uszyta jest z baraniego, bezowego futerka. Wygląda mniej więcej tak:
W nogach i rączkach ma druty i może je zginać.
(17.X.1981r.)    
Z perspektywy czasu spoglądam z dużym zadziwieniem na swoją "krawiecką" aktywność. Moja pamięc mi podpowiada, że nigdy nie umiałam i nie lubiłam szyć.
A tu jeszcze inny wpis na temat Dżimby i jeszcze jeden jej portret (dziś pewno użyłabym do uwiecznienia jej wizerunku komórki, w tamtych czasach najłatwiej było ją naszkicować).
Uszyłam Dżimbie nową nogę (pierwszą nogę zjadł mój pies Kłopot - przyp. aut.), znów jest śliczna, wszyscy się nią zachwycają. Dziwią się tylko jej rękom. Przez pomyłkę zrobiłam jej dwie lewe ręce. (...). Stwierdziłam, że Dżimaba jest leworęczna i ma dwie lewe ręce do pracy.

Spodobała mi się Anka, nie pytała, czy Dżimba to małpa, mysz czy owca. Wystarczyło, że jej to, że Dżimba jest Dżimbą.

(16.XII.1981)

Ale co to znaczy być Dżimbą?
Trwająca już ponad trzydzieści lat historia Dżimby pokazuje jak dziwne mogą być losy rozmaitych twórczych projektów. 
O ile pamiętam, jej wygląd (a przynajmniej jej pierwszy wygląd) był luźno inspirowany wyglądem Piaskowego Duszka z książki "Pięcioro dzieci i coś", która należała do ulubionych lektur mojego dzieciństwa, co być może zdeterminowało jej późniejsze książkowe losy.  

Oczy (...) osadzone na długich rożkach, jak oczy ślimaka, i mogło je wysuwać i wciągać jak lunety. Uszy miało podobne do uszu nietoperza, a pękaty tułów był w kształcie odwłoka pająka, pokryty gęstym miękkim futerkiem. Nóżki i rączki miało też „futrzaste”, a dłonie i stopy całkiem jak u małpy.
( Edith Nesbit , "Pięcioro dzieci i coś")

Co prawda zrezygnowałam z oczu jak u ślimaka, ale reszta z grubsza się zgada.  

 Tak "wcielona" Dżimba zakończyła swój żywot w paszczy mojego pieska Kłopota (to imię, można powiedzieć, dość mocno zdeterminowało jego życiową aktywność). Ten smutny koniec można było zresztą przewidzieć już po pierwszym jej bliskim spotkaniu z Kłopotem zakończonym utratą nogi. Nogę udało się zrekonstruować. Nie podjęłam się jednak odtworzenia Dżimby w całości. Nie oznacza to jednak, że Dżimba przestała istnieć. Najwyraźniej jej imię (twórcza przeróbka imienia Bromba, o ile dobrze pamiętam) miało dla mnie jakiś magiczne znaczenie, ponieważ jego właścicielka dekadę później inkarnowała się w postaci mieszkanki Błękitnego Lasu. Najpierw wyłącznie w postaci tekstu: 
Miała ona okrągły tułów, który zrastał się z głową bez pośrednictwa szyi i uszy wyglądające jak wielkie, niebieskie liście. Najbardziej niezwykły był jednak kolor futerka. Błękitny. I to, że zamiast pyszczka miała twarz. To nic, że pokrytą niebieską sierścią. Twarz, która potrafi wyrazić wszystkie uczucia bez jednego słowa.

(Dorota Suwalska, „Błękitny las”, opowiadanie napisane na początku lat dziewięćdziesiątych)

Później również materialnie w postaci przygotowanego przeze mnie projektu „Książki – Przytulanki”, który miał swoja premierę podczas wystawy „Współczesna Polska Sztuka Książki, 1997 r” (kilka lat po powstaniu pierwszej wersji projektu).   

O ile tekstowy wizerunek drugiej inkarnacji Dżimby niewiele ma wspólnego z jej pierwszym "wcieleniem" o tyle jej pluszowa wersja wykazuje już pewne podobieństwa. Obie Dżimby uszyte są z futerka i w obu przypadkach ważnym elementem konstrukcji jest drut. Tyle, że pierwsza ma go w nogach (dzięki temu można je zginać), a druga w... ustach (dzięki temu może robić miny).Obie są czymś "do kochania, mięciutkie i puszyste" 

Najwyraźniej jednak  w pewnym momencie zatęskniłam za pierwszym wcieleniem Dżimby bo umieściłam ją w kolejnej książce (nigdy niestety nie ukończonej). Zmieniłam tylko pisownię i mienia, a właściwie to nazwy gatunku, ponieważ imię w tej książce przekształciło się nazwę gatunkową.
Mała Myszka wcale nie była myszką, lecz młodziutką dżimbhą "o kruchym ciele pokrytym mięciutkim futerkiem i brązowych, płochliwych oczkach, w których pojawiał się wyraz bezgranicznej ufności, kiedy spoglądała na swoją opiekunkę.

Dżimbhy mają szpiczaste, pyszczki; bystre, błyszczące oczy, duże, sterczące uszy (trochę jak nietoperz gacek), okrągły tułów pokryty mięciutkim futerkiem, a nogi i ręce jak u małpki.
(konspekt książki pod roboczym tytułem: "Tli Tli", pomysł powstał prawdopodobnie na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych albo na początku lat dwutysięcznych)


Jakie będą dalsze losy Dżimby? I czy w ogóle jakieś będą? Nie wiem. Niczego nie można być pewnym, o czym przekonuje znaleziona w dzienniku deklaracja: Bardzo popieram wegetarianizm, ale jaroszką nie mogłabym zostać. Tak się składa, że od prawie 20 lat nie jadam mięsa ;)

Na pewno chciałabym, żeby Czytankę-Przytulankę, która istnieje tylko w dwóch egzemplarzach mogło kupić w księgarni każde dziecko. Utwierdza mnie w tym przekonaniu każde spotkanie autorskie z udziałem pluszowej, niebieskiej Dżimby, entuzjazm dzieciaków na jej widok. 

niedziela, 17 marca 2013

Planeta Kobiet

Jutro o 17.00 w Euro Cafe przy ulicy Sosnowej 3 w Otwocku spotkam się z publicznością w ramach projektu "Planeta kobiet"!
Spotkanie poprowadzi Ada Jakubowska.
Wywiad będzie rejestrowany dla www.linia.tv.
Serdecznie zapraszam!

Co prawda jeden grzybek wiosny nie czyni ;), ale... warto spróbować :)

Kolejny sposób na prasowanie kalki. Tym razem, jednak, trzeba przygotować szablon w postaci... dziury ;). Znakomity sposób na tworzenie czarno-białych oraz kolorowych ilustracji. Sprawdza się również w pracy z dziećmi i młodzieżą. Kolejna kalkoinstrukcja już na stronie :)
ZAPRASZAM!!!

piątek, 15 marca 2013

Nie ma to jak dobre rady :)

Ja bym to postawił na jakimś ITXie z dwujajowym atomem + jakieś dwa dyski sata na programowej macierzy na Debianku :) 
( źródło: forum.pclab.pl)

Cudowne :) Ja nie pojmuję, o co tu chodzi, choć uległam urokowi języka. Znam jednak takich, którzy wszystko zrozumieli :)

środa, 13 marca 2013

Wyobraźnia nam się zestarzała, czyli z pamiętnika czternastolatki

Nie wiem dlaczego akurat nim się interesuję, chyba mi się podoba. Nie jest specjalnie ładny, ani mądry, ale sympatyczny.

Powyższy tekst jest cytatem z dziennika, który prowadziłam mając lat 14 i w sposób dość trafny, choć również naiwny, opisuje niemożność dotarcia do przyczyn, dla których ta, a nie inna osoba zaczyna nam się podobać.

Do dziennika sięgnęłam żeby lepiej wejść w emocje bohaterki książki, którą właśnie zaczęłam pisać. Co prawda moja bohaterka jest nieco młodsza, ale to najwcześniejszy zachowany dziennik, więc nie miałam wyboru. Zresztą może to i dobrze, bo czytając zeszyt dochodzę do wniosku, że w tamtych czasach nastolatki były chyba bardziej naiwne niż dzisiaj (przynajmniej pod pewnymi względami). 

Moja bohaterka (Inka) różni się ode mnie dawnej również w paru innych sprawach:
1) Jest pulchna (ma z tego powodu kompleksy). Ja byłam chuda - 46 kilo przy wzroście 160 centymetrów, choć tak naprawdę 163, jak zapewniam w dzienniku, ale ta lekarka tak mnie przycisnęła, że nie mogłam się wyprostować. To wyjaśnienie dodałam chyba dlatego, że przez całe lata byłam najmniejsza (albo prawie najmniejsza) w klasie i fakt, że wreszcie zaczęłam rosnąć był dla mnie zjawiskiem zbyt nowym i cennym, by sobie te 3 centymetry ot tak bez walki odpuścić. Widać każda nastolatka musi mieć jakiś kompleks, czy to aktualny czy zaszły.     
2) W tamtych czasach trenowałam lekkoatletykę [nauczyłam się biegać płotki na osiem metrów między płotkami (3 kroki). W mojej byłej szkole umiała to tylko jedna dziewczyna]. Inka jest zupełnie nieusportowiona. 
4) Miałam już swojego psa (o wdzięcznym imieniu Kłopot), ona dopiero o psie marzy. 
5) Jej rodzina też jest niespecjalnie podobna do mojej (nie licząc może tego, że moja mama jest z zawodu nauczycielką jak mama Inki)
6) W dodatku moja bohaterka żyje w zupełnie innych czasach. Jak bardzo innych, miałam okazję sobie przypomnieć zaglądając do dziennika.

Mimo wszystko jestem pewna, że uda się znaleźć wspólne większości nastolatek emocje i charakterystyczne dla nastolatków relacje niezależne od tego w jakich czasach żyją.

Przy okazji odbywam całkiem interesującą podroż sentymentalną. Rozczulił mnie mój zachwyt nad spotkanymi w Parku Szczęśliwickim szczurami: (...) po raz pierwszy widziałam żywe szczury. Raz widziałam zdechłego. A nawet parę razy mi się śniły i we śnie wcale się nie bały ludzi tylko jadły z miseczek.
Trzeba przyznać, że byłam prawdziwą miłośniczką zwierząt.

Rozbawiła opisana w dzienniku kolejkowa anegdota:
Pewien mężczyzna próbował wepchnąć się do kolejki, co wywołało zrozumiały protest. Wtedy ów pan wyjaśnił, że chciał tylko sprawdzić, czy w sklepie nie ma pewnej osoby.
- To nie mógł pan zajrzeć przez okno? - zapytał jeden ze "staczy".
- Zaglądać przez okno jest bardzo niegrzecznie - odparł na to mężczyzna.

Na koniec chciałabym zacytować jedną ze znalezionych w dzienniku refleksji:
(...) wyobraźnia nam się zestarzała - napisałam po wizycie u przyjaciółki.
Najpierw wpis ten mnie rozbawił, bo, jak wynika z moich notatek, czułam się wówczas dość staro jako świeżo upieczona, czternastoletnia absolwentka podstawówki, co z dzisiejszej perspektywy może oczywiście wywołać pobłażliwy uśmieszek. Choć, z drugiej strony, być może tak samo pobłażliwie uśmiecha się osiemdziesięciolatek słysząc od czterdziestolatka "och, jestem już taki stary".
Potem jednak doszłam do wniosku, że jest w tym pozornym śmiesznym zdaniu jakaś prawda. Z przyjaciółką Anią, o której piszę w dzienniku, wymyśliłyśmy kilka niezwykłych światów. Potrafiłyśmy wsiąkać  bez reszty w te stworzone w wyobraźni krainy, chronić się w nich przed światem. W dniu, o którym mowa, doszłyśmy do wniosku, że gdzieś ta nasza dawna (charakterystyczna dla okresu dzieciństwa) zdolność do zatracania się w wyobrażonych światach zanikła. Nasza nostalgia była więc w pełni zrozumiała. Z drugiej strony zyskałyśmy, co widzę dopiero z dzisiejszej perspektywy, pewną sprawność przemieszczania się pomiędzy różnymi światami, lepsze umocowanie w rzeczywistości. Może więc dobrze się stało. Może należało by zastąpić słowo "zestarzała" słowem "zmieniła" albo "dojrzała". Wówczas, jednak, z pewnością nie mogłyśmy tego w ten sposób zobaczyć.

Ja w każdym razie mam poczucie, że te wyobrażone światy wciąż są mi dostępne, że nie zgubiłam do nich klucza. Ciekawe jak to jest z moją przyjaciółką z dziecięcych lat, współautorką najpiękniejszych marzeń?

piątek, 8 marca 2013

Do kogo się modlić?

Miejsce akcji:
bus przemierzający trasę Warszawa - Orneta.

Osoby:
matka - mocno starsza pani
córka (lub synowa, nie jestem pewna, ponieważ zwracała się do starszej pani per "babciu") - wiek zdecydowanie emerytalny

Matka: Chodził ksiądz po kolędzie i ja mu mówię, że się do figurki modlę. A on mi na to, żebym się do figurek nie modliła.
Córka: Bo nie można się do figurki modlić.
Matka (z najwyższym zdumieniem):  No to do kogo mam się modlić?! Przecież w kościele też są obrazy i figurki...
Córka: Ale nie po to, żeby się do nich modlić.
Matka: To po co one są?
Córka (trochę niepewnie): Nooo... do ozdoby.

piątek, 1 marca 2013

Marzy mi się wiosna. Miło mieć świadomość, że jest to jedno z tych marzeń które na pewno się spełni :)