Wciąż jestem pod wrażeniem spotkania, o którym pisałam w jednym z wcześniejszych postów. Poczułam się tak, jakby ktoś "zzoomował" ostatnich dwadzieścia parę lat mojego i moich przyjaciół życia. Impreza, której, nawiasem mówiąc, byłam pomysłodawczynią (a widoczny na zdjęciu Marek Ławrynowicz znakomicie wprowadził mój pomysł w życie) dotyczyła działającego przed ponad dwudziestu laty w Ośrodku Kultury Ochoty Klubu Literackiego OKO. Z niektórymi z jej bohaterów spotkałam się po raz pierwszy od lat, z innymi utrzymuję stały kontakt. Wszystkie z tych spotkań były wyjątkowe. Co ciekawe, nasze opowieści okazały się ciekawe nie tylko dla osób bezpośrednio (z uwagi na sentyment) zainteresowanych, lecz również dla osób z Klubem Literackim OKO zupełnie nie związanych. Mój syn i moja przyjaciółka z współczesnych czasów powiedzieli, że zazdroszczą, że spotkało mnie w życiu takie doświadczenie.
Zgodnie z daną tu obietnicą przeczytałam opowiadanie, z którym jako dziewiętnastolatka przyszłam do OKA. Dziś w całości je tutaj przytaczam.
OKULARNIK
Tej nocy A. obudził własny krzyk. Zabrzmiał groźnie i obco. Ze snu, którego treści A. nie mógł sobie przypomnieć, pozostały tylko strzępy obrazów i fabuł, tak dziwnych, że aż trudno było uwierzyć, że powstały w jego głowie. Przez chwilę trwał w osobliwym stanie półsnu, półjawy. Dopiero spojrzenie w jaśniejący prostokąt okna i wyłaniające się rozrzedzającego się powoli mroku kontury dobrze znanych sprzętów rozproszyły niepokój i przywróciły poczucie bezpieczeństwa. Zapalił światło, żeby nacieszyć się widokiem swojskiej i nieskomplikowanej rzeczywistości i właśnie w tej chwili coś poruszyło się pod stołem. A. nałożył okulary (wzrok popsuł sobie czytając mądre książki i oglądając głupie filmy w telewizji) i oniemiał. Spod stołu przyglądała mu się różowa w błękitne gwiazdeczki kobra (lub jak kto woli okularnik) w drucianych trochę staroświeckich okularach. Stanowiła nader malowniczy element ożywiając monotonię brązów i szarości dość konserwatywnie urządzonego wnętrza. A. nie w głowie była jednak analiza walorów estetycznych niezwykłego zjawiska. Z niedowierzaniem przetarł oczy. Czyżby wciąż jeszcze śnił? Czyżby przyśniło mu się własne przebudzenie? Uszczypnął się mocno w ramię, jak to zwykli czynić w podobnych okolicznościach bohaterowie powieści przygodowych. Dziwny gość pozostał na swoim miejscu. A. stropił się, nie wpadł jednak w panikę, jakby z pewnością uczyniło wielu na jego miejscu. Wiedział, że nie należy nadmiernie ufać zmysłom. Nie na darmo był studentem psychologii, jednym z najlepszych na swoim roku. Znał dobrze podobne przypadki z literatury fachowej, znał je również z autopsji. Krótkotrwały i wstydliwy epizod z przeszłości, przelotna przygoda ze środkami halucynogennymi, z której, na szczęście w porę się wycofał, nauczyły go sceptycyzmu. A. należał do ludzi, którzy potrafią wyciągnąć właściwe wnioski ze swoich doświadczeń. Kobra nie mogła być niczym innym jak tylko halucynacją. Gdyby choć była brunatna, czarna, krwistoczerwona lub w jakimś innym pasującym do tego gatunku kolorze. Ale różowa w błękitne gwiazdeczki?! No bez przesady!!!
A. zrobił pośpiesznie kilka postanowień dotyczących unormowania trybu życia, ewentualnej wizyty u lekarza psychiatry, łyknął kilka proszków i zaczął ponownie układać się do snu. Jego decyzja spowodowana zdrowym rozsądkiem, godnym podziwu opanowaniem i wyczuciem realiów zdecydowanie nie przypadła do gustu kobrze, która najwyraźniej poczuła się dotknięta faktem, że całkowicie zignorowano jej obecność, odebrano prawo do istnienia. Wypełzła spod stołu i sycząc głośno zaczęła zbliżać się do łóżka. Niezrażony tym A. powtórzył w myślach wszystko, czego nauczono go o omamach słuchowych. Gdy wpełzła na rękę przypomniał sobie, że istnieją również halucynacje dotykowe. Gdy wbiła zęby w jego ciało, nie uwierzył we własny ból. Zmarł kilka godzin później. Do końca nie był pewien – naprawdę, czy tylko mu się własna śmierć przyśniła.
UWAGA: Prawdopodobieństwo spotkania we własnym mieszkaniu różowej w błękitne gwiazdeczki kobry w drucianych trochę staroświeckich okularach jest tak niewielkie, że właściwie równe zeru, jednak istnieje. Strzeżmy się okularników!
OKULARNIK
Tej nocy A. obudził własny krzyk. Zabrzmiał groźnie i obco. Ze snu, którego treści A. nie mógł sobie przypomnieć, pozostały tylko strzępy obrazów i fabuł, tak dziwnych, że aż trudno było uwierzyć, że powstały w jego głowie. Przez chwilę trwał w osobliwym stanie półsnu, półjawy. Dopiero spojrzenie w jaśniejący prostokąt okna i wyłaniające się rozrzedzającego się powoli mroku kontury dobrze znanych sprzętów rozproszyły niepokój i przywróciły poczucie bezpieczeństwa. Zapalił światło, żeby nacieszyć się widokiem swojskiej i nieskomplikowanej rzeczywistości i właśnie w tej chwili coś poruszyło się pod stołem. A. nałożył okulary (wzrok popsuł sobie czytając mądre książki i oglądając głupie filmy w telewizji) i oniemiał. Spod stołu przyglądała mu się różowa w błękitne gwiazdeczki kobra (lub jak kto woli okularnik) w drucianych trochę staroświeckich okularach. Stanowiła nader malowniczy element ożywiając monotonię brązów i szarości dość konserwatywnie urządzonego wnętrza. A. nie w głowie była jednak analiza walorów estetycznych niezwykłego zjawiska. Z niedowierzaniem przetarł oczy. Czyżby wciąż jeszcze śnił? Czyżby przyśniło mu się własne przebudzenie? Uszczypnął się mocno w ramię, jak to zwykli czynić w podobnych okolicznościach bohaterowie powieści przygodowych. Dziwny gość pozostał na swoim miejscu. A. stropił się, nie wpadł jednak w panikę, jakby z pewnością uczyniło wielu na jego miejscu. Wiedział, że nie należy nadmiernie ufać zmysłom. Nie na darmo był studentem psychologii, jednym z najlepszych na swoim roku. Znał dobrze podobne przypadki z literatury fachowej, znał je również z autopsji. Krótkotrwały i wstydliwy epizod z przeszłości, przelotna przygoda ze środkami halucynogennymi, z której, na szczęście w porę się wycofał, nauczyły go sceptycyzmu. A. należał do ludzi, którzy potrafią wyciągnąć właściwe wnioski ze swoich doświadczeń. Kobra nie mogła być niczym innym jak tylko halucynacją. Gdyby choć była brunatna, czarna, krwistoczerwona lub w jakimś innym pasującym do tego gatunku kolorze. Ale różowa w błękitne gwiazdeczki?! No bez przesady!!!
A. zrobił pośpiesznie kilka postanowień dotyczących unormowania trybu życia, ewentualnej wizyty u lekarza psychiatry, łyknął kilka proszków i zaczął ponownie układać się do snu. Jego decyzja spowodowana zdrowym rozsądkiem, godnym podziwu opanowaniem i wyczuciem realiów zdecydowanie nie przypadła do gustu kobrze, która najwyraźniej poczuła się dotknięta faktem, że całkowicie zignorowano jej obecność, odebrano prawo do istnienia. Wypełzła spod stołu i sycząc głośno zaczęła zbliżać się do łóżka. Niezrażony tym A. powtórzył w myślach wszystko, czego nauczono go o omamach słuchowych. Gdy wpełzła na rękę przypomniał sobie, że istnieją również halucynacje dotykowe. Gdy wbiła zęby w jego ciało, nie uwierzył we własny ból. Zmarł kilka godzin później. Do końca nie był pewien – naprawdę, czy tylko mu się własna śmierć przyśniła.
UWAGA: Prawdopodobieństwo spotkania we własnym mieszkaniu różowej w błękitne gwiazdeczki kobry w drucianych trochę staroświeckich okularach jest tak niewielkie, że właściwie równe zeru, jednak istnieje. Strzeżmy się okularników!