wtorek, 29 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 69. Wyspy Szczęśliwe
Zbiorcza fotorelacja z dwóch edycji "Wysp Wczęśliwych" - nadarzyńskiej i młochowskiej. Autorkami zdjęć są Kasia Akram, Monika Mazurek i Marysia Kołecka. Szczegóły znajdziecie na blogu "Wielokropka" (w kilku kolejnych postach). Jestem przekonana, że warto je poznać :) A być może nawet napisać sobie własną Wyspę Szczęśliwą.
Sezon 1, odcinek 68. Lubię paski
Zdjęcie to odnalazłam w archiwum szukając ilustracji do pojęcia satori. Początkowo miałam zupełnie inną koncepcję, ale kiedy ujrzałam te rytmy zbiegające się gdzieś w niekończącej się dali poczułam, że to jest właśnie TO!
Jak potoczyła się dalej historia tego obrazka opowiem już wkrótce.
P.S. Teraz już chyba wszyscy zrozumieją dlaczego tak bardzo lubię Leona Tarasewicza :)
czwartek, 24 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 67. Prawie nieskończoność, czyli faktury i znaki ze Stisted.
Ostatnia partia zdjęć - chyba, że dostanę fotki z Braintree, to będzie jeszcze jeden angielski odcinek.
Podsumowując: Fajnie było zobaczyć Anglię nieturystycznie, niejako „od kuchni” (i to bardzo smakowitej :)) Anglię Anglików i Anglię Polaków, których historie nie zawsze były tak bajkowe jak domki w Stisted. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że historie Anglików też niekoniecznie są bajkowe, ale polskich historii miałam okazję poznać więcej. Zdaję sobie również sprawę, że ten ogląd „od kuchni” był nieco odświętny, ale to mi się właśnie podobało – idealnie się dzięki temu "zresetowałam", co bardzo mi się przydaje w obecnej chwili, gdy czeka mnie wiele niełatwych zmian.bardzo mi się przydaje w obecnej chwili, gdy czeka mnie wiele niełatwych zmian.
Sezon 1, odcinek 66. Stisted w kwiatach - Anglia, część 8
środa, 23 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 65. Coggeshall - Anglia, część 7
Ponieważ mam obecnie dość trudny czas (choć jednocześnie bardzo ciekawy) publikuję (dla osłody) kolejną porcję zdjęć z Anglii. Tym razem urocze i pełne zabytków Coggesholl (małe miasteczko w hrabstwie Essex), po którym oprowadzała nas Ania.
Autorem zdjęć jest Paweł Sochacki (jeden ze współartystów, malarz) - człowiek, który rozbawiał nas do łez swoimi wznoszącymi się na wyżyny abstrakcyjnego humoru historiami np. o zegarmistrzu, dla którego czas nie miał znaczenia.
poniedziałek, 21 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 64. Londyn (część 6 angielskiej opowieści)
Kilka dość przypadkowych fotek z najbardziej znanych miejsc w Londynie, więc nawet nie będę podpisywać. Nie ma na nich tego, co zapamiętam najbardziej, a mianowicie malarstwa, które miałam okazję tam obejrzeć. Być może zabrzmi to nieco... egzaltowanie, ale zdarzyło mi się kilka malarskich spotkań, które wzruszyły mnie niemal do łez. Nic w tym dziwnego, skoro jestem słynną w naszym domu płaczką. A skoro zdarza mi się płakać przy filmach, to czemu właściwie miałabym nie płakać przy obrazach?
P.S. Nie mogłam się powstrzymać przed publikacją spotkanej w Parku Świętego James'a :) wiewiórki (i pelikanów), a także pikiety pod Parlamentem.
P.S. Nie mogłam się powstrzymać przed publikacją spotkanej w Parku Świętego James'a :) wiewiórki (i pelikanów), a także pikiety pod Parlamentem.
Skrót wiadomości
- Po dłuższej przerwie spowodowanej wyjazdem do Anglii - kolejna odsłona www.terapii - najbardziej dramatyczna sesja i najważniejszy punkt zwrotny w całej opowieści – już nic nie będzie takie jak przedtem. Chcesz wiedzieć co się właściwie stało – przeczytaj rozdział 30
http://www.terapia.me/terapia.html
- Wprowadziłam pewne udogodnienie na blogu, a mianowicie dodałam dział: "Seriale w serialu". Pozwoli on moim Czytelnikom śledzić ulubione wątki pojawiające się cyklicznie na moim blogu, bez konieczności pracowitego odgrzebywania ich z archiwum. Na razie: "Marzycielska geometria i Fabryka Nieskończoności", "Lubię koła, lubię paski..." i "Warmińskie opowieści". Oczywistym jest, że to nie wyczerpuje tematu ponieważ pewne tematy np. te dotyczące nieskończoności, pojawiają się również w postach wielowątkowych myślę jednak, że bardzo to ułatwi wędrówki po moim "tekstowym serialu".
- A teraz zapraszam na moją stronę - właśnie dodałam dwa nowe artykuły do działu pustka/prassa/ngo.
http://www.terapia.me/terapia.html
- Wprowadziłam pewne udogodnienie na blogu, a mianowicie dodałam dział: "Seriale w serialu". Pozwoli on moim Czytelnikom śledzić ulubione wątki pojawiające się cyklicznie na moim blogu, bez konieczności pracowitego odgrzebywania ich z archiwum. Na razie: "Marzycielska geometria i Fabryka Nieskończoności", "Lubię koła, lubię paski..." i "Warmińskie opowieści". Oczywistym jest, że to nie wyczerpuje tematu ponieważ pewne tematy np. te dotyczące nieskończoności, pojawiają się również w postach wielowątkowych myślę jednak, że bardzo to ułatwi wędrówki po moim "tekstowym serialu".
- A teraz zapraszam na moją stronę - właśnie dodałam dwa nowe artykuły do działu pustka/prassa/ngo.
Sezon 1, odcinek 63. Peacock - Anglia (część 5)
niedziela, 20 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 62. Colchester - Anglia (część 4)
Colchester jest uważane za najstarsze miasto w Wielkiej Brytanii. Założone przez Rzymian i wymienione przez Pliniusza Starszego w r. 77. Mnóstwo zbytków z różnych epok, fragmenty rzymskich murów, ulice i uliczki o bardzo zróżnicowanym charakterze, kolorowy, wielonarodowy tłumek, a także... kibice odziani w białe flagi z czerwonymi krzyżami i „uzbrojeni” w trąbki – tak się bowiem złożyło, że Ania i Daniel zabrali nas do tego prastarego miasta w dniu meczu Anglia-USA. Jedząc w restauracji kolację przeżyliśmy oba gole, które podły podczas tej rozgrywki. W ten sposób podczas jednej wycieczki doświadczyliśmy sięgającej czasów rzymskich historii i współczesnego angielskiego fioła na punkcie piłki nożnej. Nic dziwnego, że poznany w Cogeeshall sympatyczny pan, który, zapewne jako jeden z nielicznych w tym kraju nienawidzi footballu, postanowił wyjechać na weekend do Francji.
Sezon 1, odcinek 61. Srebrny Koniec - Anglia (część 3)
Po Silver End (hrabstwo Essex, między Braintree i Witham) oprowadzali nas Ola i Robert. To dzięki nim zobaczyliśmy Anglię zupełnie inną niż w bajkowym Stisted – nietypowa dla Anglii modernistyczna architektura i robotnicze klimaty.
Można powiedzieć, że Silver End zostało wymyślone przez jednego człowieka. Miejscowość zaprojektował jako modelową przemysłową wieś właściciel fabryki okien - Henry Francis Crittall.
Crittall lub „Guv'nor”, jak nazywali go pracownicy, miał ideę, by zapewnić swoim robotnikom domy i wszelkie udogodnienia w pobliżu miejsca pracy. W ten sposób w ciągu sześciu lat (licząc od 1926) wybudowano Silver End.
Obecnie fabryka już nie istnieje, a Silver End nieco podupadło. Wciąż jednak jest godne uwagi.
Na zdjęciach robotnicze domy, modernistyczna willa jednego z dyrektorów i siedziba właściciela.
sobota, 19 czerwca 2010
Najnowsze wiadomośći: Kamila dziś śpiewa!!!
Zmiana planów. Zostaliśmy w domu zamiast jechać do Ławek, więc ciąg dalszy zdjęć z Anglii być może już jutro. A dziś się wybieramy do Instytutu Teatralnego na Chór Kobiet, w którym śpiewa, krzyczy, buczy moja szefowa, która, jak już wielokrotnie tutaj pisałam, bardziej jest mi Kamilą Michalską niż szefową :)
piątek, 18 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 60. Polska prasowaczka w Anglii ;)
czyli część 2 relacji z Anglii
Jeśli ktoś mnie zapyta, co robiłam w Anglii odpowiem bez wahania – PRASOWAŁAM. Zazwyczaj nienawidzę prasowania, ale są od tej reguły pewne wyjątki. Wyprasowałam już jeden film, mnóstwo ilustracji, grafik, a nawet kilka płócien. Prasowałam z dziećmi obrazki. Prasuję podczas spotkań autorskich. Nic więc dziwnego, że prasowałam również w Anglii w ramach imprezy, którą zorganizowała mieszkająca w Anglii Polka.
Beata Pisarska-Piesse prowadzi Gosfield galerię (Polcraft Limited) z polską sztuką i rękodziełem. Już od dłuższego czasu chciała zaprosić z Polski kilku artystów, aby zaprezentować Anglikom tradycyjne i mniej tradycyjne polskie techniki. W tym roku wreszcie się to udało i przez cały tydzień trwała w Gosfield impreza o wdzięcznej nazwie: Patchwork. Arts and Crafts Festival from New Europe. Oprócz warsztatów i prezentacji prac były również występy przygotowane przez Klub Polski w Braintree.
Ja prezentowałam technikę, jakby się zdawało, mniej tradycyjną. Tworzenie grafik i ilustracji za pomocą kalki ołówkowej (lub maszynowej) oraz żelazka uważałam za swój osobisty wynalazek. Okazało się jednak, że inni, zupełnie niezależnie wpadli na ten sam pomysł. Opowiadała mi starsza Angielka uczestnicząca w moich warsztatach, że dawno dawno temu, kiedy carbon copy paper był jeszcze do kupienia w Anglii też używała go do plastycznych działań. Tyle, że zamiast papierowych szablonów (tę wersję kalkografii prezentowałam najczęściej) odbijała nitki i sznurki. Również jedna z uczestniczek imprezy Ala Turowska korzystała z kalek w pracy z dziećmi jeszcze w latach 80 (ja wpadłam na ten pomysł pod koniec lat 80 i początkowo wykorzystywałam go wyłącznie do własnej twórczości).
Żeby nie było, że tylko prasowałam dodam, że pokazywałam również swoje ilustracje (w większości kalkograficzne) i książki (jedna z nich ilustrowana za pomocą kalki i żelazka).
Tak czy inaczej kalkografia się podobała. Anglicy pytali się skąd wziąć kalkę, a Polacy obiecywali, że zaopatrzą się w nią w Polsce.
Serdecznie pozdrawiam dzieci i młodzież z Klubu Polskiego w Braintree oraz mieszkających tam Polaków, którzy bardzo nas wspierali – wozili własnymi samochodami, pokazywali fajne miejsca, zapraszali do swoich domów. Uściski dla Oli, Roberta, Ani oraz wszystkich innych.
Greetings to Sue, Sharon, Sandra, Asti and all the nice, friendly people from Gosfield Shopping Villlage.
C.d.n. W dalszych odcinkach zdjęcia z Colchester, Coggeshall, Silver End, Braintree i Londynu. Zapraszam na początku przyszłego tygodnia, czyli po moim powrocie w Ławek.
P.S. Niezwykle sympatyczne było spotkanie z 93 letnią, pełną energii Angielką, która również przybyła na naszą imprezę i brała udział w warsztatach prowadzonych przez Alę Turowską.
Jeśli ktoś mnie zapyta, co robiłam w Anglii odpowiem bez wahania – PRASOWAŁAM. Zazwyczaj nienawidzę prasowania, ale są od tej reguły pewne wyjątki. Wyprasowałam już jeden film, mnóstwo ilustracji, grafik, a nawet kilka płócien. Prasowałam z dziećmi obrazki. Prasuję podczas spotkań autorskich. Nic więc dziwnego, że prasowałam również w Anglii w ramach imprezy, którą zorganizowała mieszkająca w Anglii Polka.
Beata Pisarska-Piesse prowadzi Gosfield galerię (Polcraft Limited) z polską sztuką i rękodziełem. Już od dłuższego czasu chciała zaprosić z Polski kilku artystów, aby zaprezentować Anglikom tradycyjne i mniej tradycyjne polskie techniki. W tym roku wreszcie się to udało i przez cały tydzień trwała w Gosfield impreza o wdzięcznej nazwie: Patchwork. Arts and Crafts Festival from New Europe. Oprócz warsztatów i prezentacji prac były również występy przygotowane przez Klub Polski w Braintree.
Ja prezentowałam technikę, jakby się zdawało, mniej tradycyjną. Tworzenie grafik i ilustracji za pomocą kalki ołówkowej (lub maszynowej) oraz żelazka uważałam za swój osobisty wynalazek. Okazało się jednak, że inni, zupełnie niezależnie wpadli na ten sam pomysł. Opowiadała mi starsza Angielka uczestnicząca w moich warsztatach, że dawno dawno temu, kiedy carbon copy paper był jeszcze do kupienia w Anglii też używała go do plastycznych działań. Tyle, że zamiast papierowych szablonów (tę wersję kalkografii prezentowałam najczęściej) odbijała nitki i sznurki. Również jedna z uczestniczek imprezy Ala Turowska korzystała z kalek w pracy z dziećmi jeszcze w latach 80 (ja wpadłam na ten pomysł pod koniec lat 80 i początkowo wykorzystywałam go wyłącznie do własnej twórczości).
Żeby nie było, że tylko prasowałam dodam, że pokazywałam również swoje ilustracje (w większości kalkograficzne) i książki (jedna z nich ilustrowana za pomocą kalki i żelazka).
Tak czy inaczej kalkografia się podobała. Anglicy pytali się skąd wziąć kalkę, a Polacy obiecywali, że zaopatrzą się w nią w Polsce.
Serdecznie pozdrawiam dzieci i młodzież z Klubu Polskiego w Braintree oraz mieszkających tam Polaków, którzy bardzo nas wspierali – wozili własnymi samochodami, pokazywali fajne miejsca, zapraszali do swoich domów. Uściski dla Oli, Roberta, Ani oraz wszystkich innych.
Greetings to Sue, Sharon, Sandra, Asti and all the nice, friendly people from Gosfield Shopping Villlage.
C.d.n. W dalszych odcinkach zdjęcia z Colchester, Coggeshall, Silver End, Braintree i Londynu. Zapraszam na początku przyszłego tygodnia, czyli po moim powrocie w Ławek.
P.S. Niezwykle sympatyczne było spotkanie z 93 letnią, pełną energii Angielką, która również przybyła na naszą imprezę i brała udział w warsztatach prowadzonych przez Alę Turowską.
środa, 16 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 59. W angielskiej bajce. (1) Ciąg dalszy wkrótce.
Całkiem nieoczekiwanie znalazłam się w angielskiej bajce, miejscu, które wygląda dokładnie tak, jak obcokrajowiec może wyobrażać sobie w idealistyczny sposób tradycyjną Anglię. Mieszkałam w Stisted w hrabstwie Essex, uroczej wiosce pełnej bajkowych ogródków i przepięknych domów.
Co ciekawe w Stisted nie ma ani jednego sklepu, a także (o ile się zorientowałam) komunikacji publicznej. Wszak wszyscy mają samochody. Są za to króliki, jelonki, szare angielskie wiewiórki i mnóstwo ptaków. Jest także pub i piękny kościół, a wokół pola golfowe. Na jednym z pól jest podobno Dom Spokojnej Starości dla członków Loży Masońskiej - choć ponoć ostatnio przyjmują również niezrzeszonych ;) Prawdopodobnie chodzi o widoczny na ostatnim zdjęciu budynek.
W Stised gościła nas Sue, która jest nadzwyczaj ciepłą, życzliwą i pogodną osobą obdarzoną ogromnym poczuciem humoru. Jej dom jest nie miej angielski niż samo Stisted. Pełen obrazów, bibelotów i porcelany, z pięknym kominkiem. Zajmowałam w nim dużą, lecz przytulną i bardzo ładną sypialnię z widokiem na urokliwy ogródek Sue.
Dzięki Sue poznałam również angielską kuchnię od najlepszej strony - pieczeń z gruszek i niebieskiego sera to prawdziwa pychota :) A to tylko jeden z frykasów.
Słowem angielska bajka dotarła do mnie za pośrednictwem wszystkich zmysłów: smaki, dźwięki (śpiew ptaków) i krajobrazy.
Sue, I spent wonderful time in your home. Thank you very much for everything. Greetings to Asti and James.
Skrót wiadomości
- Przedwczoraj wróciłam z Anglii. Wyprawa była naprawdę fantastyczna, ale zdam relację dopiero po przygotowaniu zdjęć, by podeprzeć opowieść o jej uroku obrazami.
- W tak zwanym międzyczasie ukazał się mój nowy artykuł na portalu ngo - zapraszam do czytania. Powracam w nim do Nowego Monasterzyska, by się przekonać, co się tam zmieniło od mojej ostatniej wizyty, a zmieniło się naprawdę sporo.
- W tak zwanym międzyczasie ukazał się mój nowy artykuł na portalu ngo - zapraszam do czytania. Powracam w nim do Nowego Monasterzyska, by się przekonać, co się tam zmieniło od mojej ostatniej wizyty, a zmieniło się naprawdę sporo.
czwartek, 3 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 58. Trochę www.terapii przed podróżą na pewno nie zaszkodzi ;)
Dawno nie wspominałam o swojej internetowej powieści, więc każdy pretekst jest dobry by o niej napisać. Zwłaszcza, że nadchodzi kulminacja, po której nic już nie będzie takie jak przedtem. Nawiązując do prawideł pisania scenariuszy powiedziałabym, że zbliżamy się do punktu środkowego, czyli tak zwanego punku bez powrotu, gdyby nie to, że nie wypada on wcale w środku powieści ;)
A więc w przeddzień mojego odlotu ;) do Anglii niezły odlot, czyli ciąg dalszy zaskoczeń w mojej internetowej powieści - znaki zapytania i wykrzykniki w rozdziale 29.
środa, 2 czerwca 2010
Sezon 1, odcinek 57. Taniec zwycięstwa z pustym wiaderkiem i problemy z komentarzami.
TANIEC
Ostatecznie etiuda w której zagrałam nosi tytuł "Kaśka ma większe...", o czym się dowiedziałam podczas wczorajszego zakończenia warsztatów filmowych.
Było mi bardzo miło, bo usłyszałam mnóstwo komplementów na temat roli kwiaciarki od kolegów z drugiej grupy (byli na pewno bardziej obiektywni, bo nie znali mnie wcześniej i nie byli zaangażowani w realizację etiudy). Zwłaszcza taniec zwycięstwa z pustym wiaderkiem zrobił wrażenie. "Po prostu, rewelacja!" powiedział jeden z nich dowiedziawszy się, że tańczyłam do ciszy.
Nie wiem dlaczego tak mnie to cieszy. I tak nie zostanę już ani aktorką, ani tancerką. A może właśnie dlatego. To taka zupełnie czysta, bezinteresowna, niezawodowa przyjemność odkrywać w sobie nowe możliwości.
Nawiasem wczoraj zdałam sobie sprawę, że warsztaty miały dla mnie dodatkowe, pozafilmowe znaczenie. Pozwoliły doświadczyć/zobaczyć siebie na nowo, całkiem poza rolami, które na co dzień wykonuję, w relacji z ludźmi, którzy zupełnie mnie nie znają i nic o mnie nie wiedzą. Byłam tylko ja Dorota, bez wszystkich funkcji, społeczno-zawodowych kontekstów... To było bardzo sympatyczne, momentami zaskakujące i oczyszczające doświadczenie.
P.S. Ciekawe, że pierwszy film, który zrealizowałam nosił właśnie tytuł: "Taniec".
KOMENTARZE
Już wiem dlaczego komentowanie mojego bloga odbywa się na Facebooku, a nie tutaj. Wygląda na to, że są jakieś problemy z zamieszczaniem komentarzy. Nawet te wysłane się nie objawiły.
Dla wszystkich, którzy mieli by ochotę coś napisać, ale im nie wychodzi zamieszczam wyjaśnienie, które wysłałam dziś koleżance.
INSTRUKCJA OBSŁUGI KOMENTARZY:
(dla tych, którzy nie mają loginu w google)
"Procedura wygląda w ten sposób.
Klikasz na 'komentarze'.
Wpisujesz w okienko treść.
W okienku 'komentarz' jako wybierasz 'anonimowy'.
Klikasz w 'zamieść komentarz'.
Po jakimś (niestety dłuższym czasie) pokazuje Ci się weryfikacja obrazkowa, czyli literki do wpisania.
Przepisujesz literki w okienko i klikasz 'zamieść'.
(...) Po prostu trzeba dotrwać do momentu, w którym pojawiają się literki."
Pozdrawiam,
Wasza tancerko-kwiaciarka
Ostatecznie etiuda w której zagrałam nosi tytuł "Kaśka ma większe...", o czym się dowiedziałam podczas wczorajszego zakończenia warsztatów filmowych.
Było mi bardzo miło, bo usłyszałam mnóstwo komplementów na temat roli kwiaciarki od kolegów z drugiej grupy (byli na pewno bardziej obiektywni, bo nie znali mnie wcześniej i nie byli zaangażowani w realizację etiudy). Zwłaszcza taniec zwycięstwa z pustym wiaderkiem zrobił wrażenie. "Po prostu, rewelacja!" powiedział jeden z nich dowiedziawszy się, że tańczyłam do ciszy.
Nie wiem dlaczego tak mnie to cieszy. I tak nie zostanę już ani aktorką, ani tancerką. A może właśnie dlatego. To taka zupełnie czysta, bezinteresowna, niezawodowa przyjemność odkrywać w sobie nowe możliwości.
Nawiasem wczoraj zdałam sobie sprawę, że warsztaty miały dla mnie dodatkowe, pozafilmowe znaczenie. Pozwoliły doświadczyć/zobaczyć siebie na nowo, całkiem poza rolami, które na co dzień wykonuję, w relacji z ludźmi, którzy zupełnie mnie nie znają i nic o mnie nie wiedzą. Byłam tylko ja Dorota, bez wszystkich funkcji, społeczno-zawodowych kontekstów... To było bardzo sympatyczne, momentami zaskakujące i oczyszczające doświadczenie.
P.S. Ciekawe, że pierwszy film, który zrealizowałam nosił właśnie tytuł: "Taniec".
KOMENTARZE
Już wiem dlaczego komentowanie mojego bloga odbywa się na Facebooku, a nie tutaj. Wygląda na to, że są jakieś problemy z zamieszczaniem komentarzy. Nawet te wysłane się nie objawiły.
Dla wszystkich, którzy mieli by ochotę coś napisać, ale im nie wychodzi zamieszczam wyjaśnienie, które wysłałam dziś koleżance.
INSTRUKCJA OBSŁUGI KOMENTARZY:
(dla tych, którzy nie mają loginu w google)
"Procedura wygląda w ten sposób.
Klikasz na 'komentarze'.
Wpisujesz w okienko treść.
W okienku 'komentarz' jako wybierasz 'anonimowy'.
Klikasz w 'zamieść komentarz'.
Po jakimś (niestety dłuższym czasie) pokazuje Ci się weryfikacja obrazkowa, czyli literki do wpisania.
Przepisujesz literki w okienko i klikasz 'zamieść'.
(...) Po prostu trzeba dotrwać do momentu, w którym pojawiają się literki."
Pozdrawiam,
Wasza tancerko-kwiaciarka
wtorek, 1 czerwca 2010
Skrót wiadomości
- Jeszcze przed wyjazdem do Anglii (wylot w najbliższy piątek) postanowiłam opublikować angielską wersję mojej strony internetowej. Na razie tylko dwie podstrony, brak niektórych opisów i uwielbianych przeze mnie linków w tekście, ale początek został. Będę wdzięczna za wszelkie uwagi, konstruktywna krytykę itd.
- Chcę się również pochwalić twórczością moich podopiecznych - do poczytania tutaj i tutaj, czyli na blogu Wielokropka.
- REKORDY!!!
Poziom wody w mojej graciarnio-pracowni osiągnął rekordową w tym roku wysokość (sporą część dnia zajęło nam wybieranie wody, dziś jest jeszcze gorzej). Nawiasem mówiąc po raz pierwszy od dłuższego czasu korzystam z pracowni brodząc w niej w kaloszach. Smutne jest to, że zalało nawet moją czerwono-zieloną nieskończoność.
Wczoraj pobiłam również rekord jeśli chodzi o czas przejazdu z Nadarzyna do Janek. Przejechanie tych 6 (8 km. ?) zajęło mi prawie półtorej godziny. Wybrałam się na przedwyjazdowe zakupy w dzień powszedni przed południem w ramach oszczędzania czasu, bo wtedy jest mało ludzi i nie ma horrendalnych kolejek do kas, no i proszę bardzo...
Dwa dni wcześniej po raz pierwszy w życiu zatrzymała mnie policja za niezastosowanie się do znaku. Od kilkunastu lat jeżdżę ta samą droga do wypożyczalni wideo, latami woziłam tam syna do szkoły, od siedmiu lat jeżdżę tamtędy na cmentarz, a tu proszę bardzo, ni z tego ni z owego zrobili jednokierunkową (i trzeba wracać droga pełną dziur!)
- Pozdrawiam osobę, którą tego samego dnia (dość nieoczekiwanie) spotkałam podczas pierwszej części zakupów. Dużo mi to spotkanie dało do myślenia, choć rozmowa nie wykroczyła poza zwyczajowe w tego typu okolicznościach konwencje.
- Już od dłuższego czasu zbieram się do opisania doświadczeń z pewnym wydawnictwem (małe niekoniecznie oznacza bardziej przyjazne autorom) oraz niekompatybilmości moich najnowszych pomysłów z polskim rynkiem wydawniczym, ale to wymaga czasu i skupienia, którego ostatnio mi brakuje.
A może już nie jestem pisarką? Tylko jeszcze o tym nie wiem.
- Chcę się również pochwalić twórczością moich podopiecznych - do poczytania tutaj i tutaj, czyli na blogu Wielokropka.
- REKORDY!!!
Poziom wody w mojej graciarnio-pracowni osiągnął rekordową w tym roku wysokość (sporą część dnia zajęło nam wybieranie wody, dziś jest jeszcze gorzej). Nawiasem mówiąc po raz pierwszy od dłuższego czasu korzystam z pracowni brodząc w niej w kaloszach. Smutne jest to, że zalało nawet moją czerwono-zieloną nieskończoność.
Wczoraj pobiłam również rekord jeśli chodzi o czas przejazdu z Nadarzyna do Janek. Przejechanie tych 6 (8 km. ?) zajęło mi prawie półtorej godziny. Wybrałam się na przedwyjazdowe zakupy w dzień powszedni przed południem w ramach oszczędzania czasu, bo wtedy jest mało ludzi i nie ma horrendalnych kolejek do kas, no i proszę bardzo...
Dwa dni wcześniej po raz pierwszy w życiu zatrzymała mnie policja za niezastosowanie się do znaku. Od kilkunastu lat jeżdżę ta samą droga do wypożyczalni wideo, latami woziłam tam syna do szkoły, od siedmiu lat jeżdżę tamtędy na cmentarz, a tu proszę bardzo, ni z tego ni z owego zrobili jednokierunkową (i trzeba wracać droga pełną dziur!)
- Pozdrawiam osobę, którą tego samego dnia (dość nieoczekiwanie) spotkałam podczas pierwszej części zakupów. Dużo mi to spotkanie dało do myślenia, choć rozmowa nie wykroczyła poza zwyczajowe w tego typu okolicznościach konwencje.
- Już od dłuższego czasu zbieram się do opisania doświadczeń z pewnym wydawnictwem (małe niekoniecznie oznacza bardziej przyjazne autorom) oraz niekompatybilmości moich najnowszych pomysłów z polskim rynkiem wydawniczym, ale to wymaga czasu i skupienia, którego ostatnio mi brakuje.
A może już nie jestem pisarką? Tylko jeszcze o tym nie wiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)