Właśnie zapadałam się w sen (to określenie wydaje mi się bardziej adekwatne od „zapadania w sen”), gdy coś mi przeszkodziło i zasypianie szlag trafił. Moja senność jest dość delikatna, więc nietrudno ją spłoszyć. Zwłaszcza w tym szczególnym momencie przechodzenia jawy w sen.
Zamiast bezsennić się bez sensu (zwłaszcza, że nagle przypominały mi się wszystkie problemy świata) postanowiłam napisać posta. O swoich postanowieniach noworocznych.
Dotychczas, jak przystało na klasyczną asekurantkę unikałam ich jak ognia. Jednak w tym roku zdecydowałam, że będzie inaczej (w tym roku wiele rzeczy jest inaczej).
Część moich postanowień dotyczy spraw, nazwijmy to zawodowo-finansowych. Co prawda mój przyjaciel z dawnych czasów, z którym rozmawiałam niedawno przez telefon (po raz pierwszy od lat był) był bardzo zdziwiony, że materialna strona życia w ogóle mnie interesuje. Zapewne dlatego, że zatrzymał na etapie „postrzelonej nastolatki” jaką, według niego, kiedyś byłam.
– Zmieniłaś się – powiedział, a w jego głosie wyczułam jakby lekki wyrzut.
Owszem, zmieniłam się, ale chyba za mało skoro najwięcej problemów przysporzyło mi postanowienie: „Nie będę pracować za darmo” (tak się złożyło, że przez ostatnie lata robiłam to bardzo często). Najpierw długo się wahałam, czy w ogóle wpisać je na listę postanowień. Potem rozważałam jak sformułować wyjątki. No bo skoro jest reguła – zwłaszcza tak kontrowersyjna ;) – to muszą być przecież wyjątki. Wreszcie wpisałam „Nie będę pracować za darmo, nie licząc zobowiązań, które podjęłam wcześniej”, ale ten wyjątek nie wyczerpałam tematu, więc znów zaczęłam się zastanawiać, czy nie kliknąć „delete” i nie usunąć postanowienia z listy.
Szczęśliwie, a raczej nieszczęśliwie, życie ułatwiło mi decyzję. Tak się bowiem złożyło, że mój mąż, ostatnio, nie tylko pracuje za darmo, ale wręcz do swojej pracy dopłaca. A przy tym cały czas zarabia pieniądze. Jak to możliwe? Otóż dzięki polskiemu prawu. Albowiem, powiadam Wam, jeżeli prowadzący działalność gospodarczą obywatel wystawi fakturę to musi odprowadzić VAT!!! Niezależnie od tego, czy klient zapłaci za jego pracę. A jeden z klientów (kluczowy niestety) zalega z płatnościami od października. Tak więc mój mąż płaci podatki od pieniędzy, których de facto nie zarobił. To znaczy, owszem zarobił, ale tylko na papierze. Ale spróbuj iść do sklepu z taką fakturą i wytłumaczyć, że przecież te pieniądze z pewnością istnieją skoro odprowadzono od nich podatek! Czyż jest lepszy dowód na istnienie?! A potem zrób zakupy na konto tej stanowiącej niezbity dowód faktury.
Jeżeli dokonasz tego drogi Czytelniku, koniecznie do mnie o tym napisz!
Powiadają, że dopiero kryzys popycha do zmiany. Dlatego nie skasowałam z listy postanowienia i tym samym ogłaszam, że na rok 2010 zawieszam prace darmowe.
P.S. Scenarzysta tego odcinka to Samo Życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz