poniedziałek, 22 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 27. Alternatywne światy według Kundery
Słowa Kundery przypomniały mi się dzisiaj, kiedy poznałam jeden ze skutków podjętej niedawno decyzji. Postąpiłam zgodnie z własnym sumieniem. Wcześniej odbyłam kilka rozmów, rozważyłam rozmaite opcje i wybrałam to, co wydawało mi się najbardziej słuszne. Wyszło... źle? Patrząc na skutki i przewidując, co jeszcze może nastąpić można powiedzieć, że nie najlepiej. Z drugiej strony - gdybym dostała zapis rozwoju wydarzeń po wybraniu dwóch alternatywnych opcji mogłoby się okazać, że następstwa są jeszcze gorsze. To się wydaje nawet wysoce prawdopodobne. Dlatego, wyjątkowo, nie będę popadać w poczucie winy. Podejmę kolejną decyzję (jeszcze nie wiem jaką) mając świadomość, że i tak nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich jej skutków. Dlaczego tego nie potrafię? Może jestem głupia? Mało inteligentna? Nienormalna? Naiwna? To ostatnie najbardziej prawdopodobne.
A może to w świecie, który mnie otacza coś jest nie tak? Może warunki, w których decyzja została podjęta są nienormalne? Obawiam się, że raczej to drugie. Zwłaszcza, że chodzi o bardzo konkretną rzeczywistość i bardzo konkretne warunki. Szkoda, bo łatwiej zmienić siebie, niż świat. A ja mam wrażenie, że absurdy niektórych aspektów dzisiejszej rzeczywistości prawie dorównują niektórym absurdom PRLu.
Tu przypomina mi się inna książka Kundery - "Żart". Główny bohater nie przewidział skutków niewinnego żarciku zawartego w prywatnym liście. W efekcie został usunięty ze studiów i umieszczony w obozie pracy przymusowej. On był bezmyślny, czy świat dookoła chory? Szczęśliwie, te czasy dawno minęły. Być może dopiero takie porównania pozwalają nam to docenić. Czy to jednak oznacza, że mamy się godzić na absurdy dzisiejszej rzeczywistości?
niedziela, 21 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 26. Schizofrenia nóg
- Prawdopodobnie naciągnęłam sobie podczas ćwiczenia półlotosów.
- Samo zdrowie! - padł sarkastyczny komentarz. Ciekawe, czy tak samo mówi ludziom, którzy pouszkadzali się na nartach. Jogę ćwiczę czwarty rok. Przez pierwsze trzy może mało intensywnie (najwyżej 1,5 godz w tygodniu). Do tej pory nic sobie z tego powodu nie zrobiłam. Co więcej, dzięki jodze wyleczyłam sobie kręgosłup i staw biodrowy - tradycyjna rehabilitacja nie bardzo dawała sobie z tym radę.
Muszę tu również wyznać, że rzeczonej kontuzji nabawiłam bynajmniej nie z powodu pilnego przestrzegania zaleceń naszej "Jogini", lecz, wręcz przeciwnie, na skutek samowoli i nadgorliwości podczas domowej praktyki. Jest więc ona raczej wynikiem odstępstwa od jogi niż postępowania wedle jej reguł. Jest również oddalonym w czasie skutkiem uprawiania sportu, który w pani doktor zapewne nie wzbudziłby podejrzeń. To w wyniku treningów lekkoatletycznych moje nogi uległy daleko idącej specjalizacji.;) Co potrafi lewa, tego prawa nie jest w stanie dokonać. Co z łatwością przychodzi prawej, nad tym lewa musi się zdrowo napracować. Jedna jest rozciągnięta i elastyczna, lecz nieco słaba (to zakroczna w biegu przez płotki). Druga silna i pełna mocy, acz nieco sztywna (atakująca w płotkach, odbijająca w skoku w dal). Zupełnie jakbym miała nogi od dwóch różnych ludzi. Lewa jest nogą Doroty giętkiej, delikatnej, by nie powiedzieć nieco wiotkiej. Prawa nogą Doroty mocarnej, dynamicznej i pełnej energii. I właśnie silniejsza uległa kontuzji.
Tak wiem każdy człowiek jest nieco asymetryczny, tak więc lekkoatletyka tylko wzmocniła naturale predyspozycje. Ciekawe jest to, że choć "karierę" sportową zakończyłam w wieku lat piętnastu - moje ciało do dziś pamięta "specjalizację".
Nie wykładałam swych teorii pani doktor, która i zresztą i tak zeszła z tonu stwierdziwszy, że kontuzja nie jest groźna (żadnych zerwanych ścięgien itp., przede mną badała narciarkę)
Niegroźna, lecz upierdliwa. I tu znów wyłazi moja nadgorliwość/niecierpliwość.
- Nie mówię o półlotosach, ale kiedy wreszcie będę mogła normalnie usiąść w siadzie skrzyżnym? - żaliłam się koledze rehabilitantowi.
- Mówisz to tak..., czy ja wiem, jakby ktoś ci zabronił jeść słodyczy.
No cóż, to dla mnie gorsze niż brak słodyczy. Nie wspominając, że mięśnie, które ucierpiały podczas kontuzji przydają się również w innych interesujących okolicznościach.;) Tak wiem, są rozmaite opcje. Ale trochę trudno o spontaniczność, gdy człowiek musi wciąż pamiętać o swoim przywodzicielu (to jeden z naciągniętych mięśni, dotychczas nawet nie wiedziałam, że używa się go w tylu rozmaitych sytuacjach).
Nic więc dziwnego, że przez czas wpędzałam się w poczucie winy. Ale poczucie winy jest kiepskim doradcą, dlatego postanowiłam zmienić podejście.
- Najlepsi jogini to tacy, którzy coś sobie zrobili, bo t zmusza do tego, by lepiej wsłuchać się w swoje ciało - wyjaśniła mi na ostatnich zajęciach "Jogini".
Tak więc mam zmodyfikowany program podczas sesji jogi, rozciągające ćwiczenia od kolegi rehabilitanta i zapał do wsłuchiwania się w swoje ciało. Byle tylko nie przerodził się on w nadgorliwość. ;)
P.S. Chyba już nie będę przerywać wątków, obiecywać dalszych ciągów, bo o schizofrenii nóg już nie bardzo chciało mi się pisać. Znów za sobą nie nadążam .
Nienapisane posty:
- O wątpliwościach co do idei pisania bloga, to znaczy pisania bloga przeze mnie.
- O zalegających w piwnicy stertach pisanych przed laty prawdziwych dzienników i moich dylematach, co z nimi zrobić: spalić? zostawić? ocenzurować?
- O "Dziennikach" Gombrowicza, o tym, co z siebie w nich odnajduję, a także o tym, co budzi mieszane uczucia - przyciąga/odstręcza.
- O znajomej rodzinie ormiańskiej, która po prawie kilkunastu latach (16,18?) przebywania w Polsce wciąż nie ma obywatelstwa i o szczególnie trudnej sytuacji ich syna.
- O nadgorliwości i wychodzeniu przed szereg, która szkodzi nie tylko w jodze.Uff, jak ja tego u siebie nie lubię! To czasami męczące - być mną.
- O węgierskim filmie animowanym, którego humor (cała sala pokładała się ze śmiechu) wynikał prawie wyłącznie z dźwięku, ruchu i plastyki postaci, bo fabuły i anegdoty właściwie w nim nie było - to dopiero szuka!
- O paradoksach, by nie powiedzieć paranojach, związanych z pewną gazetką samorządową i o stresach, które w ostatnich dniach stały się moim udziałem.
piątek, 19 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 26, czyli post upleciony z trzech wątków
Piszę baśń dla dorosłych. W zamierzeniu najwyżej kilkanaście stron. Siedzę nad nim już od kilku miesięcy i jestem na czwartej stronie. Tu muszę przyznać, że większość mojego pisania to przerwy. Ale i tak mam wrażenie, że wtaczam słowa pod stromą górę, a każde z nich waży chyba tonę. Choć z drugiej strony zdarzają się dni, gdy nagle zrywa się podmuch, jak dzisiaj, wiatr od ziemi, który unosi słowa do góry, tak, że w ogóle nie czuję ich ciężaru. Wtedy potrafię napisać nawet kilkanaście zdań dziennie. No, ale napisanie tej baśni to jedno z moich postanowień noworocznych, więc jest szansa, że do grudnia skończę.
Cóż taka to bajka. Trudnopisalna.
Wątek drugi:
Być może niedługo zostanę nie tylko reżyserką słów, ale również reżyserką filmów. Moja ulubiona szefowa, zwana również na tym blogu panią dyrektor... Zresztą...od tej chwili będę ja nazywać Kamilą, bo po prawdzie bardziej jest mi Kamilą niż szefową. A więc Kamila wysłała mnie na kurs filmowy, co bym mogła sama w przyszłości warsztaty filmowe prowadzić.
Tak się składa, że film to jeden z moich rozlicznych pomysłów na życie (chyba powinnam mieć więcej żyć). Pracownia animacji podczas studiów na ASP. Praca w telewizji przed laty. Scenariusze. A nawet Kino Nokowe, które prowadzę w Nadarzynie. Te wszystkie filmowe wątki musiałam sobie przypomnieć (i opowiedzieć) podczas wczorajszego spotkania organizacyjnego grupy początkującej. Po namyśle zdecydowałam się wybrać taką właśnie grupę z uwagi na moje operatorskie i montażowe zapóźnienia technologiczne.
Tak, jak się spodziewałam jestem w grupie najstarsza (nie licząc prowadzącego). No cóż tak to już ze mną bywa. Raz jestem młódką-czterdziestką (np. w SPP), a kiedy indziej wręcz przeciwnie, np. wśród swoich współpracowników z Cypla) Choć jedna dziewczyna wyglądała na osobę w porównywalnym wieku. Obawiałam, że spotkam tam kogoś z klasy mojego syna. To było całkiem prawdopodobne z uwagi na to, że chodzi on do klasy o profilu filmowo-teatralnym. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Choć był chłopak w jego wieku. Siedemnastolatek.
Zabawne jest to, że mój siedemnastoletni syn trafiłby zapewne do grupy zaawansowanej - Przedszkole Wajdy, które ukończył jeszcze w gimnazjum, a które, wbrew nazwie wcale nie jest dla przedszkolaków, tylko dla studentów, licealistów i gimnazjalistów. Pierwsze filmowe realizacje...
Dziwnym zbiegiem okoliczności z oglądanych wczoraj filmów najbardziej podobała mi się animacja "Drzewo" zrealizowana przez siedemnastolatka (w tej chwili jest już starszy). Porażająca. Również baśń, co łączy ten wątek z poprzednim wątkiem.
Wątek trzeci:
Wczoraj w wyniku USG przywodziciela/odwodziciela (?) uda zdiagnozowałam u siebie schizofrenię nóg, której nabawiłam się wskutek treningów lekkoatletycznych (ostatni z nich odbył się zapewne dwadzieścia parę lat temu) Warto dodać, że sport to nie był, wbrew pozorom, jeden z moich rozlicznych pomysłów na życie (co odróżnia ten watek od poprzedniego), tylko uprawianym wyczynowo hobby.
Tu przerwę wątek w najciekawszym momencie, jak przystało na dobry serial.
Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.
P.S. Doszłam do wniosku, że strukturalnie najlepiej pasują do serialu (a może raczej telenoweli) posty z gwiazdkami. W tym poście zamiast wkleić gwiazdki ponumerowałam wątki.
środa, 17 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 25. Zobaczyć!
Wbrew pozorom nie myślę o takiej motywacji w kategorii przynęty. Naprawdę uważam, że edukacja artystyczna powinna przede wszystkim przygotować do codzienności. Jeżeli nauczymy się korzystać z niej w ramach „prozy życia”, to z pewnością rozpoznamy ją również w „warstwie poetyckiej”.;) I jestem przekonana, że tak właśnie powinno się podchodzić do "plastyki" w szkole. Praktycznie. Co niekoniecznie oznacza praktycznie uczyć rozmaitych technik plastycznych.
Mam na myśli przede wszystkim to, że jeśli młody człowiek pozna podstawowe prawidła dotyczące psychologicznego oddziaływania koloru, czy kompozycji, swego rodzaju wizualne abecadło, to będzie w stanie odczytać zarówno to, co mówi do naszej podświadomości reklamowy baner, jak i abstrakcyjny obraz.
To swoisty paradoks – żyjemy w cywilizacji obrazkowej, a nie potrafimy rozpoznać, co oznaczają spotykane na co dzień symbole, znaki, obrazy. Dlatego mylimy się w rozpoznawaniu atakujących nas zewsząd wizualnych komunikatów i dlatego tak łatwo nas nabrać, zwieść, omamić. Zwłaszcza, że spece od mediów i reklamy doskonale to wizualne abecadło znają i potrafią z niego korzystać. Co ja piszę? Nie tylko abecadło ale całą skomplikowaną gramatykę i stylistykę.
Tymczasem przeciętny mieszkaniec naszego kraju nie ma pojęcia, jak wpływa na nasze emocje widok kompozycji statycznej, a jak dynamicznej? Dlaczego tak często niebieski jest kolorem opakowań środków czystości, a tak rzadko „pakuje się” weń żywność? Dlaczego dziewczyna z reklamy nosi czerwoną sukienkę?
Nauczyciel zadając tego typu podstawowe pytania i szukając na nie odpowiedzi dałby swoim podopiecznym przekaz: radź sobie w życiu, nie daj się oszukać, zwieść, uwieść lub przynajmniej miej świadomość, że cię uwodzą. A przy okazji sam nie wiesz kiedy znajdziesz radość z oglądania dzieł sztuki.
Takie wizualne abecadło można wykorzystać również do przybliżania innych kultur, rozszyfrowywania kulturowych kodów. Chodź by porównując przykładowe dzieła. W tradycji wschodniej obrazy mają na ogół otwartą kompozycję, a człowiek stanowi równoważny z innymi element pejzażu. W europejskich dziełach mamy zazwyczaj kompozycję zamkniętą, a pejzaż jest jedynie tłem dla człowieka. Nietrudno odczytać jak to się ma na przykład do roli człowieka i natury w tych kulturach. To naturalnie pewne uproszczenia. Niemniej jestem przekonana, że analiza kompozycji traktowana w kategorii detektywistycznej przygody pozwoliła by nie tylko ciekawie, ale i skutecznie uczyć.
„Znajomość tych prawideł może się również przydać w edukacji emocjonalnej. Nie każdy musi namalować piękny obraz, ale każdy może za pomocą kolorów, kompozycji, faktur wyrazić to, co czuje, odreagować swoje emocje.”
Opisane powyżej pomysły przyszły mi do głowy wiele lat temu, gdy przymierzałam się do działalności pedagogicznej (jeden z wielu pomysłów na życie). Przypomniałam je sobie przy okazji wywiadu, który robiłam niedawno.
Wciąż marzy mi się wprowadzenie takiego programu wizualnej edukacji do szkół. Wiem, że to nie łatwe, że wymagałoby współpracy sztabu specjalistów zajmujących się różnymi dziedzinami sztuki i reklamy, nieustającej aktualizacji i nadążania za zmianami w otaczającej nas wizualnej rzeczywistości. Ale może warto podjąć taki wysiłek.
P.S. O tym, że Polacy "nie widzą" przekonałam się po raz kolejny przypominając sobie "Dzienniki Gombrowicza". Uwielbiam go, ale jego poglądy na malarstwo... No ale chyba temat na oddzielny odcinek .
Sezon 1, odcinek 24. Wczoraj
- Pomóżcie. Ja biedna. Ja mieszkam w baraku.
- W baraku? My mieszkamy na ulicy. My w ogóle domu nie mamy. Jak można tak dziecko męczyć, całymi dniami tramwajem go wozić.
Traf chciał, że tramwajem jechała grupa warszawskich bezdomnych.
poniedziałek, 15 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 23. Sceny z nieskończoności
Dziś publikuję artykuł o nieistniejącej autorce filmów animowanych realizowanych w technologii żelatyny. O okolicznościach powstania tekstu przeczytasz na mojej stronie, czyli tutaj i tutaj.
Mikrokosmos w żelatynie,
czyli kilka scen z „Nieskończoności”
to atomy w plasach zmieniają partnerów
liść przestaje być liściem
choć jeszcze nie zmienił się w ziemię
Gdybym nie studiowała biologii zapewne nie zauroczył by mnie świat, który obserwowałam pod mikroskopem. Gdybym nie porzuciła biologi dla rzeźby, nie wpadłabym na pomysł, aby ten świat zmaterializować wlewając żelatynę w gipsowe formy. Gdybym z rzeźby nie przeniosła się na animację, być może nie przyszło by mi do głowy, że te żelatynowe rzeźby można ożywić. Wreszcie – gdybym przez ten cały czas nie pisała wierszy układałabym tradycyjne fabułki lub wzorem kolegów plastyków tworzyła piękne ruchome obrazki. Dzięki poezji mogę zestawiać sceny w metafory i komponować sekwencje w wiersze.
Zarzucają mi, że trzymam dziesięć srok za ogon. Nie wiedzą, że granice w moim świecie przebiegają inaczej niż podziały w teorii sztuki i chętnie ulegają rozkładowi, jak materia w przyrodzie, która tak łatwo zmienia formę, przechodząc z jednego ciała w drugie. Nie mogę więc inaczej. Niezależnie od tego, co robię – piszę, rzeźbię, czy animuję – zawsze zajmuję się tym samym.
(Nika Sanders, fragment wywiadu)
wymieniają się śliną i potem/rozpuszczają sobie granice
W jednym z najbardziej znanych filmów Niki Sanders – „Nieskończoności” – z bezkształtnej, organicznej magmy wyłania się planeta-komórka, która rozpoczyna samotną wędrówkę. Wreszcie spotyka inną planetę-komórkę. Od pierwszego dotknięcia granice między nimi zaczynają się rozpuszczać. Komórki łączą się w kulisty twór, który zaczyna pączkować. Komórka – „córka” odrywa się od „matki” i zaczyna krążyć wokół niej jak Księżyc wokół Ziemi.
Do ożywiania żelatynowych rzeźb Sanders używa ciepła (galaretowate twory rozpuszczając się pod jego wpływem lub stapiają w jedno). Odtwarzając film od końca autorka uzyskuje efekt wyłaniania się organicznych form z żelatynowych „oceanów sprzed pamięci”. Czasami (co jest bardziej pracochłonne) przygotowuje żelatynowe odlewy odtwarzające poszczególne fazy ruchu (bez tego nie byłaby w stanie zrealizować sceny pączkowania)
Chociaż (z uwagi na kulinarne skojarzenia) brzmi to dość zabawnie, użycie galaretki pozwala uzyskać niezwykle organiczny efekt. Aby go wzmocnić Sanders zatapia w żelatynowych tworach fragmenty folii lub półprzezroczyste kapsułki z tranem bądź witaminami mające imitować organella komórkowe. Choć wykreowane przez Sanders obiekty przypominają oglądane pod mikroskopem jednokomórkowe organizmy, ruch jaki im nadaje sprawia, że nigdy nie jesteśmy pewni, czy mamy do czynienia z mikro-, czy makro- kosmosem.
Mikroskopowy świat to nie koniec biologicznych inspiracji. Żelatynowe sekwencje reżyserka chętnie zestawia ze scenami zrealizowanymi w wyniku długotrwałego poklatkowego filmowania naturalnych zjawisk: rozkładu – „wsiąkanie liści w ziemię” lub przeciwnie procesu rodzenia się życia – „słychać kiełkowanie planet”.
chodź, zajrzyj w moje ciało jak korzeń, co zagłada w ciepłą wilgoć ziemi
Ziarno fasoli pęcznieje i wypuszcza w wilgotną ziemię kiełek. Kiełek rośnie i cofa się. Zanurza i wynurza. Za każdym razem coraz głębiej. Pulsujący rytm przyspiesza i rwie się. Wreszcie fasolka otwiera się rozchylając „ciepłe i żywe płatki” liścieni i... następuje gwałtowna eksplozja zieleni – roślina wystrzela w niebo.
Banalna scenka jak edukacyjnego programu przyrodniczego poprzez odpowiedni montaż, powtórzenia, manipulację rytmem i tempem buduje nowe skojarzenia. Ruch staje się elementem poetyckiej metafory. Niektórzy twierdzą, że Sanders jest lepszą poetką w filmie niż w literaturze. Jej wiersze określane są czasem jako „nazbyt fizjologiczne”. Tworząc filmy zdaje się nadawać „fizjologicznym metaforom” bardziej abstrakcyjny wymiar.
mój brzuch dojrzał jak księżyc
W „Nieskończoności” autorka przedstawia również inny filmowany przez wiele miesięcy naturalny proces. Sekwencja ma bardzo osobisty charakter i uświadamia, jak długo trwała realizacja tego trwającego zaledwie kilka minut filmu. Pomysł narodził się, gdy Sander dowiedziała się, że jest w ciąży. Każdego dnia przez dziewięć miesięcy filmowała poklatkowo swój rosnący brzuch. Gotowy materiał przetworzyła w komputerze sprowadzając obraz do nieomal abstrakcyjnej linii – granicy między światem a ciałem – „przed narodzinami świat był jeden/ cały z jednego rytmu/nagle pękł/na mnie i na całą resztę”. Mimo tych wizualnych manipulacji widz cały czas ma świadomość, co stanowiło materiał wyjściowy. Terytorium ciała jest w niezwykłym różowym kolorze, terytorium świata zdaje się być „całe z blasku” – „nad nami światło złocisto różowe/ przesiane przez powiekę Boga”.
W kluczowym momencie linia brzucha zaokrągla się i zamyka – „kiedy za którymś razem/ zbyt mocno doświadczył granic/ skulił się i splótł końce/ zgodził się na koło” (z wiersza „Przypowieść o odcinku”). Koło zamienia się w księżyc, a świetliste tło przenika w ciemność. W ciemności księżyc przekształca się w żelatynowego „komorkówca”. Ten pączkując uwalnia własny żelatynowy księżyc, który po kilku okrążeniach rozpoczyna samotną wędrówkę. Spotyka inny żelatynowy księżyc. Zlewają się w jedno. „Jedno” zaczyna się dzielić i wreszcie rozpada na niezliczoność planet-komórek, które po chwili zamieszania – „słychać jak wiatr przesypuje gwiazdy” – układają się w żelatynowy kosmos. Jeden z satelitów opuszcza go rozpoczynając samotną wędrówkę. Spotyka inną uwolnioną satelitę-komórkę. Zlewają się w Jedno. „Jedno” zaczyna pączkować i tak w nieskończoność...
Cytaty i śródtytuły pochodzą z wierszy Niki Sanders
niedziela, 14 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 22. Wyspa, Kusturica i młodsza siostra
czwartek, 11 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 21. Otwarcie Świetlicy w Nowym Monasterzysku
To prawdziwa radość spotkać ludzi, którzy chcą zmienić coś w świecie, w którym żyją i nie czekają, żeby ktoś zrobił to za nich. Zamiast narzekać zakasują rękawy (w tym przypadku również w dosłownym sensie) i wspólnie biorą się do pracy. Nawet jeśli pojawiają się trudności i chwile zniechęcenia nie rezygnują, tylko szukają nowych rozwiązań. "Gdy brakowało nam umiejętności, zapraszaliśmy do pracy nowe osoby. " *
O takich właśnie ludziach napisałam w grudniu ubiegłego roku na portalu ngo.pl. Temat znalazłam w bazach ngo. Jechałam właśnie do swojej chałupki na Warmii i pomyślałam sobie, że fajnie by było napisać tekst o jednej z funkcjonujących w okolicach organizacji pozarządowych. Drogą selekcji wytypowałam te, które zadały sobie trud założenia strony internetowej. Co spowodowało, że spośród nich wybrałam Stowarzyszenie Mieszkańców i Przyjaciół Wsi – Nowe Monasterzysko? Intuicja? Szczęśliwy traf?
Kiedy spotkałam się w grudniu z paniami z Zarządu Stowarzyszenia trwały właśnie prace remontowe wiejskiej Świetlicy.
"Łącznie do prac przy remoncie włączyło się 30 % mieszkańców : 25 mężczyzn , 15 kobiet, 10 dziewcząt, 10 chłopców. Przepracowaliśmy 960 godzin.
Pracowaliśmy w czasie wolnym, biorąc urlopy, czy rezygnując z dodatkowych zleceń, które stanowią uzupełnienie budżetów naszych rodzin. Niektórzy z nas remontowi oddali serce, Robert Śluborski z żoną , małżeństwo Aneta i Marek Dietrych. Wszystkie prace - z wyjątkiem stawiania komina , wykonali mieszkańcy : mężczyźni murowali, szpachlowali, montowali płyty, instalacje; kobiety skrobały ściany, czyściły, myły, szlifowały, szyły. Do prac włączały się także dzieci, a najstarsi chłopcy pracowali na równi z mężczyznami."
Marzeniem mieszkańców było stworzenie wspólnej przestrzeni, miejsca w którym dzieci i młodzież mogłyby spędzać wolny czas, rozwijać zdolności, a dorośli spotykać się ze sobą. Stąd idea, by przywrócić do użytku świetlicę, która służyła mieszkańcom przed laty. Oficjalne spotkanie w tej sprawie miało miejsce zaledwie miesiąc przed moją wizytą w Nowym Monasterzysku.
"W połowie listopada 2009 w tym miejscu, które wyglądało zupełnie inaczej , odbyło się spotkanie władz gminy i mieszkańców Monasterzyska. Obie strony złożyły deklaracje przyczynienia się do zmiany wyglądu pomieszczenia: Pan Burmistrz zadeklarował wkład pieniężny , mieszkańcy – prace swoich rąk oraz zaskórniaki ze swoich portfeli."
Podczas mojej grudniowej rozmowy z przedstawicielkami Stowarzyszenia usłyszałam, że zamknięcie wstępnego etapu remontu i otwarcie świetlicy planowane jest na przełom stycznia i lutego. Dziś muszę przyznać, że w Nowym Monasterzysku dotrzymują terminów. :)
Już na zimowe ferie świetlica została udostępniona dzieciom i młodzieży. Były spotkania z animatorem Elbląskiego Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Pozarządowych oraz próby do koncertu organizowanego z okazji otwarcia Świetlicy. Wcześniej, bo już od połowy grudnia dzieci ćwiczyły w domach prywatnych. że same przygotowały choreografię tanecznego pokazu.
06.02.2010r. świetlica została oficjalnie otwarta. W pierwszy weekend lutego odbył się również koncert dla babć i dziadków (5 lutego) oraz koncert dla mieszkańców i przyjaciół (7 lutego).
Miałam być na otwarciu, ale niestety nie mogłam dojechać, więc chociaż tą drogą przesyłam szczere gratulacje i życzenia dalszego rozwoju. Dziękuję też za wszystkie maile i maile informacje, które docierały do mnie w międzyczasie. To miłe, gdy dziennikarska przygoda nie kończy się z chwilą opublikowania artykułu.
Więcej informacji o Stowarzyszeniu i mieszkańcach Nowego Monasterzyska pod adresem: http://www.monasterzysko.ngo.org.pl/_/. Tam też można zobaczyć, jak świetlica wyglądała wcześniej i jak prezentuje się obecnie.
Na zdjęciu próba w świetlicy. Źródło: http://www.monasterzysko.ngo.org.pl/_/strona/Koncert__Tacy_jestesmy_2010.htm
* wszystkie cytaty pochodzą z przekazanej informacji, którą przekazała mi mailowo pani Teresa Miszkiewicz- Florczyk ze Stowarzyszenie Mieszkańców i Przyjaciół Wsi - Nowe Monasterzysko.
środa, 10 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 20. Rozmowa i filcowanie
Po warsztatach zaprosiłyśmy z Moniką chętnych do sali zwanej kawiarenką. Skłamałabym mówiąc, że zaskoczyli nas ilością pomysłów i propozycji, ale muszę przyznać, że dało się z nimi porozumieć. Co najważniejsze byli skłonni przyjąć również nasze argumenty i wspólnie szukać rozwiązań. Zastanawiali się jak naprawić dotychczasowe szkody.
Obiecałyśmy z Moniką przekazać ich propozycje pani dyrektor (jest w tej chwili na urlopie) i zaproponowałyśmy, że zorganizujemy z nią spotkanie, na które powinni wybrać kilkuosobową reprezentację. Najpierw trochę ich wystraszyła ta perspektywa, ale potem zaczęli się do niej skłaniać. Zobaczymy, co wydarzy się dalej.
Ciąg dalszy, jak sadzę, nastąpi.
poniedziałek, 8 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 19. Wstęp do nieskończoności
Mój mąż, który jest autorem koncepcji graficznej ozdobił "wstęp" bazgrołkami, które wychodzą spod mojej ręki, gdy nie mam pojęcia, że rysuję (podobnie jest zresztą z główną-niebieską stroną). Zaczynam podejrzewać, że lubi te chwile, w których nie wiem, co robię ;)
Tu muszę przyznać, że przedłużające się prace nad stroną na tyle mnie znękały, że w tej chwili sama już nie jestem pewna, co na niej powypisywałam. Dlatego będę wdzięczna wszystkim wytykaczom błędów, konstruktywnym krytykantom i tropicielom literówek. Pochwały też mężnie zniosę ;)
niedziela, 7 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 18. Rozmowy
Było też parę rozmów o bardziej rozrywkowym charakterze. W wyniku jednej z nich dowiedziałam się o "stosunkowo legalnej" ;) metodzie ściągania plików z netu, w wyniku innej wymyśliłam gumofilce na obcasach. Sporo z nich można by żywcem przenieść do scenariusza. Tak, mam ostatnio wiele radości z rozmów. I wygląda na to, że po dość intensywnym okresie bytowania w sieci zaczynam powracać na łono realu (a już się bałam, że popadam w jakieś net-uzależnienie). To bardzo fajnie, tylko jak teraz będę pisać bloga bez mojego wewnętrznego narratora?!
wtorek, 2 lutego 2010
Sezon 1, odcinek 17. Złóż zamówienie!
Zatem.. nie napisałam:
1) o błędzie motorniczego, który stał się dla pewnej pary impulsem do spełnienia najskrytszych marzeń;
2) o imprezie urodzinowej mojej przyjaciółki, podczas której usłyszałam, że wyglądam jak anioł i poznałam dwóch uroczych psychoanalityków, którzy po godzinach trudnią się poszukiwaniem skarbów, a poziom trzeźwości współimprezowiczów sprawdzają zadając pytanie: „Ilu Freudów widzisz?”
3) o tym jak na tejże imprezie pewna wróżka powróżyła mi z książki, a potem ja zrewanżowałam się jej tym samym, przy czym nie chciałam, żeby to była wróżba z „Autyzmu”, więc ostatecznie wróżyłyśmy sobie z „Bajek”- gospodyni jest psychologiem i pisarka zarazem (pisuje m.in. książki dla dzieci) stąd specyficzna zawartość jej biblioteki
4) o niezwykłej relacji z podróży do Mongolii,
5) o pewnej osobie, której skradziono portfel, co potraktowała za niezbyt miłe zwieńczenie niezbyt udanego roku, w związku z tym postanowiła podsumować ten rok przypominając sobie wyłącznie to, co było w nim dobre;
6) o małżeństwie (najlepsza ze znanych mi par), które nie lubi się kłócić, ale czasem kłoci się z rozsądku i dla dobra związku;
7)o wyższości breloczeka-świnki (symbol skrzywdzonych i poniżonych) nad breloczkiem czterolistną koniczynką;
8) o podstępnie rozwijającym się internetowy nałogu i literackim pogotowiu ratunkowym;
9) o najnowszym filmie Jarmuscha w kontekście wystawy Jacka Malczewskiego;
10) o fotografiach, które przekształcają się w symbole i symbolach, które zmieniają życie;
11) o moich urodzinach, które spędziłam na zapoznawaniu się ze strategią edukacji kulturalnej w Warszawie, a także doświadczaniu miłości bliskich mi osób;
Ciąg dalszy spisu nienapisanych postów wkrótce!
P.S. Zdaje się, że wymyśliłam nowy typ terapii literackiej na moją www.terapię – terapię poprzez zmianę typu narracji z pierwszoosobowej na trzecioosobową i na odwrót.
P.S. Wszystkich, którzy twierdzą, że ten post przeczy poprzedniemu, który traktuje o wolności scenarzystów (w tym wolności od zamówień) odsyłam do pilota serialu, w którym zapowiadam totalny brak konsekwencji.