Z chwilą akceptacji świadomości istnienia nieskończonych przedziałów między ludźmi - nawet pozostającymi w największej bliskości - może się rozpocząć cudowne życie, o ile zdołamy pokochać owe przedziały pozwalające każdemu widzieć innych w całej ich niebiańskiej pełni.
(Rainer Maria Rilke)
Zacytowany tekst znalazł się na moim zaproszeniu ślubnym. Jakiś czas temu próbowałam go odnaleźć, przypomnieć sobie. Ponieważ, że w wybranym przez siebie cytacie zawarłam coś ważnego. Sposób na bliskość z drugą osobą. Jedyny dla mnie możliwy. Wczoraj (nawiasem mówiąc dzień przed urodzinami mojego męża) zupełnie przypadkiem znalazłam go w artykule w "Zwierciadle".
Z perspektywy prawie 20 lat małżeństwa mogę powiedzieć, że to niezłe motto na miłość - skoro nawet syn docenia nasz związek.
Dziwna rzecz - tym co najlepiej w życiu mi wyszło jest miłość. A przecież nigdy nie marzyłam o związku, małżeństwie, rodzinie... W jakimś równoległym świecie mogłabym żyć jako singielka i też byłabym szczęśliwa. Co więcej - w dawnych czasach byłam uciekinierką od bliskości, "dziewczyną z planety poniedziałek", która na pytanie:"Czy ty właściwie kogoś kochasz?" odpowiedziała: "Wszystkich ludzi." Trudno powiedzieć czego więcej w było w tej odpowiedzi: młodzieńczej fanfaronady, czy pragnienia wymknięcia się uczuciom, którym mój rozmówca mnie darzył. ("Jeżeli kochasz wszystkich, to tak jakbyś nie kochała nikogo" - powiedział i z pewnością miał rację.)
Czasem zastanawiałam się nad tym, co sprawia, że dostaję więcej uczuć niż jestem w stanie odwzajemnić. Ktoś może powiedzieć, że to naturalne - jeśli uciekasz będą cię gonić, jeśli się wymykasz, będą próbowali cię schwytać. Ale jest chyba w tym coś więcej, bo przecież w pewnym momencie przestałam uciekać, przestałam się wymykać.
Być może taki nawrócony na bliskość uciekinier z krainy związków ma szanse stać się nieomal idealnym partnerem. Właśnie dlatego, że jest w stanie "pokochać owe przedziały" dzięki czemu nie oczekuje od partnera, aby porzucił swoje światy, stał się nagle kimś innym w imię tak zwanej miłości, szanuje jego osobność. Z drugiej strony zbyt kocha własne przestrzenie, by z nich zrezygnować - dlatego każdego dnia może być "kimś nowym", nie przestaje intrygować, nie sposób się z nim nudzić.
między naszymi ciałami stulony tak mocno jakby
chciały się zrosnąć
wciąż jest szczelina - samotność
w której możemy się spotkać
- napisałam wiele lat temu (cytuję z pamięci) w czasach, kiedy jeszcze byłam poetką.
A gdybym miała utworzyć na ten temat hasło propagandowe napisałabym:
Nie ma bliskości bez wolności!
Miłość ma kocią naturę - im więcej dajesz jej swobody, tym bardziej się do ciebie przywiązuje.
Jest także inny aspekt, który przynosi właściwie ten sam efekt i zawiera się w jednym z moich ulubionych paradoksów: "Spełniło się wszystko o czym nie marzyłam".
Jeśli przychodzi do ciebie coś o czym nie marzyłeś masz większą szansę, by zarazem przyszło do ciebie spełnienie, bo nie przymierzasz nadchodzących zdarzeń i relacji swoich (jakże często koślawych) wyobrażeń. Przyjmujesz to spełnienie takim jakim jest, nie próbując wtłoczyć go w szablony swoich oczekiwań. W ten sposób owo spełnienie staje się darem - nie celem do realizacji, nie przedmiotem twoich ambicji. I w ten oto sposób jesteś w stanie zobaczyć ten dar w "w całej jego niebiańskiej pełni".
Nie twierdzę, że to niemożliwe, gdy sięga się po marzenia, choć wtedy potrzeba trudnej akceptacji "nieskończonych przedziałów między" formą marzenia w naszym umyśle, a formą, w której się spełniło.
P.S. Przerwałam pisanie tego odcinka z powodu pogrzebu mojego niewiele starszego wujka, który zawsze bardziej mi był kuzynem. I potem niełatwo mi było wrócić do tematu. Po raz kolejny w moim życiu splotły się w czasie eros i tanatos. Ale to temat na zupełnie oddzielny odcinek, choć nie wiem, czy kiedykolwiek go napiszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz