piątek, 25 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 10. Warsztaty Kalkografii - fotorelacja

Szkoła Podstawowa Nr 225 w Warszawie, 2010 rok. Warsztaty kalkografii  - pierwsze instruktażowe zdjęcie już na tablicy. 

Teraz można zobaczyć, jak przeprowadzić to w praktyce. Najpierw wycinamy szablon...

potem... prasujemy go pod kalką. 

Obrazek z motylkiem prawie gotowy!

Ostatnie instrukcje...

i dzieci mogą się zabrać do kalkograficznej zabawy :) 

Jedni wycinają szablony, inni stają w kolejce do prasowania grafik. Zawsze należy to robić pod opieką dorosłych!

 Gotowe! 

czwartek, 17 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 9. Dzień kota

Podobno dzisiaj dzień kota. Moja kotka rozpoczęła go od radosnych pomruków. Teraz świętuje wylegując się na fotelu. Mistrzyni relaksu. Wypoczywa całą sobą, jakby nic innego nie istniało na świecie... To samo robiła wczoraj, przedwczoraj, przedprzedwczoraj... Najwyraźniej każdy dzień jest dla niej świętem.  

poniedziałek, 14 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 8. Najpiękniejsza miłosna scena

Walentynki mają w naszym kraju bodaj tyle samo zwolenników, co przeciwników.  Moja dzisiejsza opowieść nie zadowoli zapewne ani jednych, ani drugich. Ale nie oto mi chodzi. Walentynki to zaledwie pretekst. Nie mogę się powstrzymać, aby w tym pełnym różowych serduszek dniu opisać jedną z najpiękniejszych a zarazem absolutnie niewalentynkową miłosną historię.
Jej bohaterowie to para przyjaciół po osiemdziesiątce. Poznali się podczas drugiej wojny światowej w szpitalu polowym. On, czyli pan L. był rannym żołnierzem. Ona (moja babcia) - sanitariuszką. A może wcale się wtedy nie poznali? Być może babcia opiekowała się wówczas innym rannym żolnierzem. Nieważne. Faktem jest, że podczas bitwy nad Bzurą znaleźli w tym samym miejscu, co zostało przez nich uzgodnione podczas kombatanckiej uroczystości kilkadziesiąt lat później. Ta konstatacja wystarczyła, by nawiązała się trwająca wiele lat znajomość.
- To tylko kumpel - zwykła mawiać babcia, lecz my i tak przeczuwaliśmy, że jest to dla niej coś więcej niż przyjaźń.    
Historia zatoczyła koło i finał tej opowieści również rozegrał się  w szpitalu. Moja ponadosiemdziesięcioletnia babcia trafiła tam po wylewie. Nie mogła się ruszać, nie mogła mówić. Mama postanowiła powiadomić pana L. Tak się akurat złożyło, że byłyśmy obie w szpitalu, kiedy przyszedł ją odwiedzić. Wprost trudno mi opisać, co się wydarzyło, kiedy leżąc na szpitalnym łóżku babcia spostrzegła, że wszedł do sali. Nigdy bym nie uwierzyła, że czyjaś twarz może tak bardzo się odmienić w ciągu jednej zaledwie chwili. Zużyte nieco  określenie "twarz pojaśniała" przestało być dla mnie metaforą, bo twarz babci naprawdę pojaśniała, a jej oczy naprawdę rozbłysły.
Pan L. próbował się nachylić aby pocałować babcię na przywitanie, ale nie było to dla niego łatwe. A ona... Przez chwilę miałam wrażenie, nieomal pewność, że za sprawą jakichś cudownych czarów usta babci wydłużą się, urosną w górę, by dosięgnąć pocałunku pana L.
Nigdy wcześniej uczucia mojej babci nie ujawniły się tak wyraźnie, jak tego dnia kiedy nie była w stanie ruszać się, mówić, ani nawet uśmiechnąć.
Patrzyłam na piękną, nieruchomą twarz mojej babci przez którą prześwitywała twarz nieznanej mi młodej dziewczyny z niejasnym przeczuciem, że los pozwolił mi uczestniczyć w niemal mistycznej chwili.
Babcia wyszła z wylewu, ale wkrótce dopadły ja kolejne choroby. Dziś nie ma jej już wśród nas. Nie pamiętam również, czy potem jeszcze się z panem L. spotkali. 
Wiem jedno. Tamta sytuacja w szpitalu do dziś jest dla mnie jedną z najpiękniejszych miłosnych scen i jednym z najwspanialszych wspomnień o babci.
Tamtego dnia zrozumiałam jeszcze jedno. Choćby dane mi było przeżyć nawet sto lat - do końca będę miała w sobie młodą, pełną miłości dziewczynę.

środa, 9 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 6. Marzycielska Geometria i Fabryka Nieskończoności (12)

Ciąg dalszy odcinków 48, 50, 52, 54, 73, 77, 87, 97 , 107, 122 i 125 sezonu pierwszego

Zastosowanie opisywanych powyżej nowych rozwiązań kompozycyjnych pozwoliło urozmaicić ofertę Fabryki Nieskończoności. Jeden z wprowadzonych do produkcji modeli wykorzystał w swojej instalacji: w zaciemnionym, idealnie czarnym wnętrzu (łącznie z sufitem i podłogami) przykuwał uwagę tylko jeden element – wystające ze ściany walcowate uwypuklenie z otworem, z którego wydobywało się światło i muzyka zachęcając, by zajrzeć do środka. Wewnątrz znajdowała się oczywiście niekończąca się linia prosta, która migotała, zmieniała się nabierając kolorów to zielonkawo złotych, to szaro-błękitnych. Cała tajemnica polegała na tym, że w tylnej części walca, naprzeciw otworu do zaglądania, wycięta była linia od lustra do lustra, przylegająca bezpośrednio do okna całkowicie zabudowanego czarnymi płytami. Jedynym nieprzysłoniętym fragmentem było właśnie owo wycięcie, przez które prześwitywał zaokienny pejzaż, nocą specjalnie podświetlony.

Jak widać Słomiński zastosował prosty zabieg zastąpienia przeciągniętego między lustrami sznurka prześwitem – czyli rozwiązaniem wziętym wprost z jego transcendentalnych obrazów. Dzięki temu zabiegowi linia nie tracąc iluzji nieskończoności zaczynała żyć. Jej kolor, świetlistość, materia zmieniała się: zależała od przestrzeni w jakiej cała konstrukcja się znalazła. Do mrocznego wnętrza wnikał kawałek światła. Było to więc pogodzenie obu przedstawionych wcześniej aspektów nieskończoności.

Oprócz zminiaturyzowanych wersji opisywanego powyżej modelu w Fabryce Nieskończoności pojawiło się rozwiązanie, w którym zamiast linii prostej występuje, biegnąca po wewnętrznych ściankach walca nieco zmodyfikowana i również nie kończąca się od góry i od dołu spirala, co z kolei było rozwiązaniem gdzieś pomiędzy kołem, a linia prostą, syntetyzującym obie fascynacje.

Prawdziwą odmianą okazały się „nieskończoności kuliste”. Były to kule wewnątrz lustrzone z otworami. Przez jeden z otworów można było zajrzeć do środka, inne wpuszczały fragmenty krajobrazu, które odbijały się wielokrotnie, mieszały ze sobą i wibrowały w lustrzanej, kulistej powierzchni. Czasem naprzeciw otworów do zaglądania umieszczał inny, przez który można było zobaczyć rzeczywisty fragment krajobrazu. Czasem oko patrzyło bezpośrednio na lustrzaną powierzchnię i jego odbicie mogło uczestniczyć w całym tym zamieszaniu, nakładając się na skrawki pejzażu i stapiając z nimi. Słomiński bardzo chętnie pokazywał nieskończoności tego typu. Czasem robił to w specjalnie przygotowanych przestrzeniach, czy wnętrzach, innym razem wykorzystywał do tego celu istniejąca już architekturę, najczęściej jednak eksponował w przyrodzie.

wtorek, 8 lutego 2011

Skrót informacji - www.terapia - cd.

Żeby nie było, że tylko CHANGES i CHANGES zapraszam na ciąg dalszy www.terapii. Dziś rozwiązanie, a właściwie ROZWIĄZNIA (bo może ich być nieskończona ilość) drugiego zadania literackiego.

Klikaj TUTAJ :)

piątek, 4 lutego 2011

Sezon 2. Odcinek 5. 44

1 lutego skończyłam 44 lata. Niezwykła liczba. Można by rzec – „wywieszczona”. Ktoś nawet powiedział, że weszłam w „mickiewiczowski wiek” – cokolwiek miałoby to oznaczać ;)

Mnie „czterdzieści cztery” kojarzy się również z psychodelicznym rapem Kalibra 44, który uwielbiam (chyba nawet bardziej niż nuty Paktofoniki).

Dwu-czwórkowych analogii zapewne znalazłoby się więcej – czasem zaskakujących. Na przykład Google na pierwszym miejscu pokazał mi link do strony... Magazynu Apokaliptycznego „Czterdzieści i cztery”.

Mój kolega poszedł dalej w dwu-cyfrowych skojarzeniach.
– Teraz czekamy na dwie szóstki... A potem na magiczne dziewiątki;)» – napisał na mojej tablicy na Facebooku. Piękne życzenia :) Na razie jednak muszę się zadowolić dwoma czwórkami, które w sumie dają ósemkę, czyli moją liczbę urodzeniową. Ten zbieg okoliczności skierował mój tok myślenia na magiczne ścieżki:
– Skoro tak się złożyło, to zapewne przeżyję absolutnie wyjątkowe urodziny – spekulowałam.
W pewnym sensie to się sprawdziło, choć zupełnie inny sposób niż przypuszczałam. Ale o tym za chwilę...

Wracając do ósemki, która ponoć swoją wibracją wpływa na moje życie. Nie znam się na numerologii, lecz, z tego, co pamiętam ludzie urodzeni pod znakiem tej liczby powinni być nadzwyczaj przedsiębiorczy i posiadać talent do robienia pieniędzy. Ósemka to prawdziwy bussinesman pośród liczb. Ambitna, uparta, doskonale zorganizowana i zawsze osiągająca wytyczone cele.

Cóż więc nie tak jest z moją ósemką? Przewróciła się i zamieniła w znak nieskończoności?
Możliwe – wszak nieskończoność to jeden z ulubionych tematów mojego życia.
A może nieskończoność to osiem, które straciło równowagę; ósemka niezrównoważona; 8 z zaburzeniami emocjonalnymi. Albo... cyfra, która przyjęła pozycję horyzontalną i odpoczywa (o żebym ja chociaż odpoczywała!). Inaczej mówiąc... leniwa ósemka (to lepsze, bo kojarzy się z ciekawym ćwiczeniem z zakresu gimnastyki Dennisona). Upadła ósemka? Osiem na przekór? No tak trochę przekorna to ja jestem...

Zabawnie przeciągać nitki skojarzeń pomiędzy cyfrę osiem a znakiem nieskończoności, krążyć wokół tematu jak, we wspomnianym już ćwiczeniu, wzrok krąży po liniach horyzontalnie zorientowanej leniwej ósemki.

Kończąc czterdziesty czwarty rok życia doszłam, jednak, do wniosku, że przydałoby mi się trochę więcej cech ósemki... postawionej do pionu. I że... hmm... jakby to powiedzieć... problemy z dostępem do tychże cech to na ten moment mój główny kłopot.

Sytuacja, która spotkała mnie tuż przed moim świętem spowodowała, że ten „główny kłopot” wydał mi się co najmniej błahy. Sprawiła, że czterdzieste czwarte urodziny stały się jednymi z najcudowniejszych i zarazem najgorszych w moim życiu. Najcudowniejszych ze względu na ogrom życzeń – zarówno w necie jak i w realu. Najgorszych z uwagi na okres oczekiwania rozciągnięty pomiędzy wizytą lekarską z 31 stycznia, a badaniem wyznaczonym na 2 lutego.

Wynik tego badania mógł poddać w wątpliwość nie tylko zapowiedziane przez kolegę 99, lecz nawet dużo mniej ambitne 66. Więcej – mógł stanowić zapowiedź mojej małej, osobistej apokalipsy.
– Nie takich ZMIAN chciałam – strofowałam się w myślach wspominając pierwszy tegoroczny wpis na blogu. – I nie darmo powiadają, że lepsze wrogiem dobrego! Jeżeli okaże się, że jestem zdrowa to znaczy, że wszystkiemu mogę podołać.

Badanie wyszło dobrze i... nawet nie przypuszczałam, jak bardzo może mnie ucieszyć coś, na co zaledwie kilka dni wcześniej nawet nie zwracałam uwagi i jak wiele może nauczyć to, czego nie ma (tak naprawdę choroba nawet przez moment nie istniała)

Tak więc wchodzę w kolejny rok życia z darem, którego nigdy nie straciłam, a jednak go odzyskałam.
I kilkoma nowymi postanowieniami:
– Będę troszczyć się o siebie robiąc nie tylko to, co lubię (joga, sauna itp.), lecz również to za czym nie przepadam (badaniach profilaktycznych)
– i bardziej cieszyć się tym, co mam, niż martwić tym czego nie mam.

P.S. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie życzenia. Wysłałam książkę do wydawcy, skończyłam 44 lata i wyjeżdżam na weekend zatroszczyć się o siebie i wypocząć :)