Tak się składa, że komentowanie moich postów odbywa się głównie na Facebooku. Po ostatnim wpisie dostałam komentarz zawierający, że tak się wyrażę, ogólną refleksję
dotyczącą zjawiska zasiedzenia w necie. Więc, żeby nie sprawiać wrażenia, że żyję tylko wirtualną
rzeczywistością zamieszczam skrót wydarzeń z dnia wczorajszego (w kolejności chronologicznej).
Sekwencja pierwsza:
Samochodowe rozmowy z Darkiem (jechaliśmy razem do
Wawy) między innymi o pomyśle post o moim kocie i pomyśle na bajkę inspirowaną twórczością jednego z
najwybitniejszych polskich
konceptualistów.
Sekwencja druga:
Fantastyczne spotkanie z
Julką K, w wyniku którego postanowiłam napisać posta o pewnym zdjęciu pełnym czerwono czarnych rytmów, które miało
znaleźć w moim portfelu po tym jak wraz z portfelem skradziono mi znajdujące się tam poprzednio zdjęcie, lecz do tej pory się w nim nie znalazło, a mimo to zaczęło wpływać na moje życie - motto do tego posta to (cytuję z pamięci) "Miłość może
zacząć się od metafory (Milan Kundera "Nieznośna lekkość Bytu") - Zmiana również.
Rozmowa z Julką zachęciła mnie również do
zaprezentowania tutaj postaci
Burchla, który może okazać się bardzo pożyteczną istotka, jeśli pozwolimy mu działać w naszym życiu.
Sekwencja trzecia:
Idąc na wywiad dotyczący
idei zrównoważonego rozwoju miast zobaczyłam na samym środku Placu Defilad leżącego na wznak jegomościa z otwartym rozporkiem i wywalonym na wierzch penisem. Obok widniała mokra plama.
Wyglądało to tak jakby gość
zszedłbył podczas sikania. Odpuściłam sobie rozważania na temat tego, kto sika na środku wielkiego betonowego placu w samym centrum miasta i zatrzymałam się żeby zadzwonić (na pogotowie, policję?) Wówczas zobaczyłam dwie starsze panie, które
już w tej gdzieś wydzwaniały.
Wymienilyśmy kilka uwag (one również były zdania, że człowiek nie żyje), gdy do leżącego podszedł mężczyzna (o równie, co leżący niechlujnym wyglądzie i
najwyraźniej jego znajomy) i
probówał go ocucić. Po kilku nieudanych
próbach sam rzucił do nas: "Trzeba zadzwonić po straż miejską". Wówczas leżący z trudem usiadł (zapewne był "tylko" pijany, no ale podczas upadku mógł sobie coś uszkodzić), a paniom udało się dodzwonić do stosownych służb. Finału nie znam, bo uspokojona, że człek jest już
"zaopiekowany" pospieszyłam na wywiad, po którym zadzwonił do mnie syn i opowiedział, jak to był świadkiem wypadku: sportowy wóz wjechał w tył cinquecento po czym kierowca sportowego próbował pobić kierowcę "cieniasa". Szczęśliwie tamtemu
udało się skryć w
samochodzie. Zebrał się tłumek gapiów, lecz gdy przyjechała policja i trzeba było robić za świadka wszyscy się
rozpierzchli. Oprócz mojego syna i gościa, który odciągał nerwowego kierowcę. W tym czasie kierowca cieniasa (sam
drobniaczek) dodzwonił się do kumpla z pracy (jeden z warszawskich
fastfoodów niedaleko którego wszystko, co wyżej opisałam miało miejsce). Kumpel,
który okazał się niezłym byczkiem, by nie
powiedzieć bysiorem powziął zamiar zrewanżowania się w imieniu kolego kierowcy
sportówki, ale obecni przy tym policjanci zdołali odwieść go od tego.
Taaaakkkk... to interesujące okoliczności wokół rozmowy na temat zrównoważonego rozwoju miast.
Sekwencja czwarta:
Fantastyczna zabawa podczas
Warsztatów Filmowych. Dawno się tak nie ubawiłam. Wymyśliłam terapię za pomocą
wspólnedgo robienia filmów (choć, po prawdzie, pewno dawno ktoś już coś takiego wymyślił) .
Wracałam, jak zwykle, z M. - niesamowicie sympatyczna 26-latka (na marginesie - najmłodszy uczestnik jest rok młodszy od mojego syna). Wyglądała na mocno zaskoczoną, gdy wyznałam, że
mój syn zrobił film. W jeszcze większe zdumienie wprawiło ją o informacja o wieku mojego syna - jeżeli już to najwyżej jakiś robiący filmy 10-11 latek, a
w ogóle to nie
wyglądam i nie zachowuję się jak mama (pracuje z dziećmi, więc ma doświadczenie w rozpoznawaniu mam ;)). Nie byłam pewna, czy jest to komplement, ale z jej dalszych słów wynikło, że raczej tak.
Z tego wszystkiego postanowiłam zaadaptować swoją bajkę na etiudę filmową. Jeszcze kilka takich czwartków (ostatnio czwartki mam wyjazdowe) i będę miała plany twórcze na
co najmniej trzy lata.
P.S. Zajrzałam właśnie na portal ngo i zobaczyłam, że właśnie opublikowano mój
tekst o stowarzyszeniu zajmującym się pojazdami, które potrafia latać wszędzie.
I w ten oto sposób z dnia wczorajszego przeszliśmy do dzisiaj, a zarazem (paradoksalnie) do niedalekiej przeszłości, bo przecież wywiad przygotwywałam nie dziś, nie wczoraj.